niedziela, 20 grudnia 2015

Hexe

In touch with the ground
I'm on the hunt I'm after you
Smell like I sound, I'm lost in a crowd
And I'm hungry like the wolf...
I'm on the hunt I'm after you...

Dzisiejszy post jest z okazji ponad dwóch tysięcy odsłon bloga. To mój mały, wielki sukces, za który bardzo Wam dziękuję...

Tobias
    Nad ranem budzą mnie odgłosy dochodzące z parteru. Jakiś szum, rozmowy i stukot metalu. Poza tym ktoś naprawdę ciężko stawia stopy, jakby nosił wojskowe buty. Podnoszę się i zerkam w stronę łóżka, w którym śpi Beatrice. Już dawno nie widziałem jej tak spokojnej. W szpitalu zwykle jest nerwowa i mówi przez sen. Tutaj zwyczajnie odpoczywa. Podnoszę się i zaciągam na siebie biały t-shirt, po czym wychodzę, cicho zamykając za sobą drzwi.
    Na parterze czeka mnie widok raczej nadzwyczajny jak na czwartą rano. Katherine sznuruje buty, siedząc na kanapie w salonie. Na stoliku przed nią stoi kubek z kawą, a na kanapie leży czarna kurtka, której normalnie by nie założyła. Jej zwykle idealnie ułożone, lokowane włosy spięte są teraz w kucyk z tyłu głowy. Przy oknie stoi Katniss. Trzyma kubek z kawą w dłoni i wygląda na podwórze, które wciąż ukryte jest w mroku, jakby chciała ujrzeć coś wyjątkowego. Ona również ma na sobie ciężkie, podbijane buty i ciemne, ochronne ubranie. Włosy spięła w warkocz, a przy jej prawej nodze leży kołczan z czarnymi strzałami. Łuk oparty jest o ścianę i tylko czeka na swoją okazję do wykazania się. Mam wrażenie, że po tylu latach leżenia w kącie, teraz drży, aby tylko go ktoś użył. Nie ktoś, a moja najstarsza siostra. Z całej naszej piątki tylko ona potrafi posługiwać się łukiem. Poza tym robi to idealnie. Obie mnie nie widzą, albo nie chcą widzieć. Wyjście na zwiady w ostatnich kilku dniach zamieniło się w ciężką chwilę poświęcenia. Wiemy, że wilki są coraz bliżej i że jest ich coraz więcej. Nie wiemy jednak kiedy spodziewać się ataku, a wciąż nie mamy wystarczająco siły, aby stanąć do walki, albo chociaż się bronić. Każde wyjście do lasu może skończyć się tragedią.
- Dla mnie to też czarujący widok- odzywa się głos za moimi plecami. Odwracam się, to samo robią moje siostry i wszyscy patrzymy na uśmiechniętego Elijah. On jedyny wydaje się nie umierać ze strachu o naszą przyszłość. Zapewne dlatego, że jest mu ona obojętna.- Dwie piękne kobiety szykujące się na bój, widok nie do opisania- wyjaśnia, stając ze mną ramię w ramię i zaciągając na dłonie skórzane rękawice. Po jego gotowości mogę stwierdzić, że idzie na zwiad z moimi siostrami. Nie ukrywam, że oblewa mnie uczucie ulgi. Nie chciałbym, aby szły same, ale zawsze kiedy o tym wspominam unoszą się i puszą, oskarżając mnie o dyskryminację. A ja po prostu uważam, że pomimo ciętego języka nie są wystarczająco silne, aby stawić czoła zaprogramowanym na zabijanie nas wilkom.
- Nie czas na komplementy.- Katniss ostudza entuzjazm Elijah i przewiesza kołczan przez plecy, a łuk łapie w lewą dłoń.- Czas na nas- dodaje, rzucając krótkie spojrzenie Katherine i rusza w moją stronę. Zatrzymuje się na wysokości mojego ramienia i zerka na mnie z boku.- Będziemy mieli dzisiaj gości- oświadcza, a po wyrazie jej twarzy nikt nie byłby w stanie wywnioskować, czy to dobra nowina, czy też nie. Nie próbuję nawet się nad tym zastanawiać.- Nie wydaje mi się, aby byli zadowoleni z obecności człowieka w domu- tłumaczy mi, delikatnie sugerując, że już czas odwieźć Tris do jej szarej rzeczywistości, a raczej białej rzeczywistości szpitalnej.
- Zjemy śniadanie i odwiozę ją na miejsce- obiecuję, ale Katniss już mnie nie słucha. Zamyka za sobą drzwi frontowe i słyszę, że zatrzymuje się dopiero na podjeździe, aby zaczekać na swoich kompanów.
- Może gdybyś tak nie fruwał z powodu Beatrice, to Katniss nie traktowałaby cię jak dziecka- zauważa zgryźliwie Katherine i bierze ostatni łyk kawy, arogancko się przy tym uśmiechając.
- Mam nadzieję, że zwiad potrwa cały dzień- odgryzam się, a ona wzrusza ramionami.
- Jak dla mnie idealnie- zauważa i mijając mnie puszcza mi oczko. Wywracam teatralnie oczami i odprowadzam ją wzrokiem do drzwi, a kiedy te się zamykają cicho wzdycham. Jeszcze kilka dni. Potrzebujemy tylko kilku dni.

Katherine
    Zwykle chodzę na zwiady z Damonem. Pomimo naszej bliźniaczej natury, która mówi, że nie dogadujemy się w niczym, a wręcz się odpychamy, to z nim najlepiej mi się współpracuje. On zawsze wie, kiedy chcę aby milczał, albo kiedy nie mogę poradzić sobie z ciszą. A ja zwykle zauważam, kiedy zwiad jest dla niego zabawą, a kiedy ma zamiar zrzędzić jak nasz ojciec. Oboje znamy się na wylot, co ułatwia nam sprawę. Ale jeszcze nigdy nie byłam w lesie z Katniss. Mam na myśli ten konkretny las, w którym roi się od wilczych szpiegów. Moja starsza siostra nie jest wymarzonym towarzystwem do czegokolwiek, a co dopiero do pieszych wycieczek. Poza nią nad karkiem dyszy mi Elijah, który wciąż nie spuszcza mnie z oka, jakbym miała rozpaść się po ukłuciu zaczarowaną gałęzią. Nie jesteśmy przecież w filmie Disney'a, a to nie Tajemnice Lasu. Poza tym potrafię zadbać sama o siebie.
- Czyli jak długo się znacie?- pyta nagle Katniss, a mnie brakuje mowy. To ona w ogóle ze mną rozmawia?
- Długo- odpowiada wymijająco Elijah, a ona odwraca się na niego przez ramię i posyła mu arogancki uśmieszek.
- Czyli jesteś typowym facetem?- pyta, a ja unoszę wysoko brwi. Wiem, że moja siostra jest wygadana, ale nie sądziłam, że potrafi się wyluzować w rozmowie z kimkolwiek innym, oprócz starszych pań, które nie mogą jej zagrażać. Zawsze była przesadnie ostrożna i przezorna, co nie pozwalało nikomu z zewnątrz dobrze jej poznać. Oto główny powód, przez który wciąż jest sama, jak palec.
- Co masz na myśli, mówiąc typowy?- pyta, wyraźnie rozbawiony Elijah, a ja znam odpowiedź na to pytanie. Nie wychylam się jednak. Mam dosyć niezręcznych sytuacji, których bywam częścią.
- Założę się, że złamałeś Katherine serce, zrywając z nią- spekuluje, a ja prycham, bo nawet nie wie jak bardzo się myli.- A ona odeszła z dumą i złamaną duszą. W pierwszym odruchu uznałeś to za najlepszą decyzję twojego życia, ale potem wszystko się zmieniło...
- Jak dużo wiesz o tego typu sytuacjach?- wtrącam, ale oboje mnie ignorują, kontynuując swoją wymianę zdań.
- Nie było do końca tak, jak mówisz- tłumaczy się Elijah, a Katniss wzrusza ramionami.
- Nieważne. Ważne jest to, że z każdym kolejnym tygodniem, miesiącem, rokiem bez niej było ci coraz gorzej. Zaczynałeś tęsknić, próbowałeś ją znaleźć, a na sam koniec zacząłeś wariować.
- Nic z tych rzeczy- próbuje się tłumaczyć, ale moja siostra go nie słucha. Ona już przyjęła swoją wersję wydarzeń za prawdziwą.
- Czyli zachowałeś się jak prawdziwy facet- oznajmia, zatrzymując się w miejscu i odwracając w naszą stronę.- Z nami, kobietami, jest na odwrót. Najpierw rozpaczamy, przechodzimy przez pięć faz cierpienia, a na końcu puszczamy wszystko w niepamięć, akceptując okropności, jakie nam się przytrafiły- wyjaśnia mu, a ja opieram się o drzewo, uważnie ją obserwując. Może ma rację? Kiedy Elijah wygnał mnie ze swojego domu byłam zrozpaczona, ale nie trwało to długo. On natomiast nie wydaje się być całkowicie pogodzony z faktem, że nasza historia dobiegła końca. Uśmiecham się triumfalnie, a Elijah posyła mi gniewne spojrzenie.
- Byłabyś innego zdania- zwraca się do mojej siostry.- Gdybyś wiedziała w jaki sposób ta kobieta...- tu wskazuje mnie palcem.-... zrujnowała mi życie.
Jestem w takim szoku, że tracę kontakt z rzeczywistością. To nie pierwszy raz, kiedy Elijah wyrzuca mi błędy z przeszłości, ale pierwszy raz robi to tak dobitnie, będąc przy tym tak poważnym. Truchleję.
- Tak, zasłużyłam na to- mamroczę i wymijając ich dwójkę ruszam naprzód. Obym nie musiała się zatrzymywać do końca zwiadu.
    Trafiamy na kilka drobnych śladów obecności wilkołaków w lesie. Na początku jest to opuszczony obóz. Ognisko jest całkowicie wysuszone, a pozostałości po nim stwardniały, więc miejsce nie może być świeże. Potem znajdujemy kilka śladów, ale trop urywa się nad jednym z leśnych wąwozów, w którym roi się od odpadów. Po drodze ciągle natykamy się na butelki, paczki po śmieciowym jedzeniu i w dodatku...
- Rany, jak tutaj śmierdzi- warczę, ponieważ ciągłe łażenie po lesie, w którym jest ciemno i wilgotno mnie denerwuje. Moje włosy wyglądają, jakbym nie brała prysznica od trzech dni, skóra jest oślizgła, a usta mi spierzchły. Do tego ten wilczy smród przyprawia mnie o mdłości.- Wracajmy- oznajmiam, zatrzymując się w miejscu.- Łazimy w kółko, odkrywając kolejne sterty śmieci. Nikogo nie ma w tej części lasu- tłumaczę, rozkładając dłonie na boki.- Może i tutaj byli, ale odeszli na zachód. Umowa była taka, że się tam nie zapuszczamy, więc co tutaj jeszcze robimy?- pytam, patrząc na stojących naprzeciwko mnie Katniss i Elijah. Nie wyglądają, jakby mieli odpowiedzieć na moje pytanie. Wyglądają raczej, jakby niczego nie rozumieli.- Po prostu wracajmy do domu. Marze o zmyciu z siebie tego kundlowatego smrodu- proszę, rozcierając sobie kark, a kiedy nadal nie słyszę reakcji zerkam na nich, lekko unosząc brwi. Elijah zaciska dłonie w pięści i patrzy trochę nad moim lewym ramieniem, a Katniss wygląda na równie spiętą. Uważnie mi się przygląda, jakby próbowała mi tym spojrzeniem coś pokazać, a wszystko co mogę wyczytać z jej myśli to nie ruszaj się, Kath. Spinam się, stawiam mocno stopy na miękkim podłożu i idąc za jej radą nieruchomieję. Dociera mnie zgrzyt pękających gałęzi pod czyimiś stopami, a obleśny oddech pada prosto na mój kark. Przełykam ciężko ślinę, nie spuszczając oczu z mojej siostry. Patrzę jak podnosi łuk w lewej ręce i sięga po strzałę. Dzieje się to tak szybko, że nawet mi jest ciężko to zanotować, a kiedy naciąga cięciwę i decyduje się wypuścić strzałę, moich uszu dobiega jej głos.
- Padnij!

Katniss
    Conocne zwiady mają na celu ustalenie położenia wilkołaków. Możemy ocenić gdzie byli, gdzie są, a nawet jaki będzie ich kolejny krok.  Musimy jedynie się skupić, co nie jest łatwe przy ciągłym narzekaniu mojej młodszej siostry. Ona nie pojmuje powagi sytuacji. Wszystkie pozostałości po wilkach, jakie znaleźliśmy tego dnia dowodzą, że przybywają z różnych stron. Nie tylko z zachodu. Idą przez las, ale zajmuje im to dużo czasu, więc muszą rozbić przynajmniej jeden postój. Poza tym wiemy również, że to banda pijackich mord, ale to już inna sprawa. Kiedy Kath zatrzymuje się nad wąwozem i znów zaczyna marudzić, mam ochotę strzelić ją w twarz. Odwracam się gwałtownie i zastygam, jak kamień. Zza jednego z drzew wyłania się mężczyzna. Ma trzydzieści, może trzydzieści pięć lat, sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i długie, tłuste włosy związane w kucyk z tyłu głowy. Jest zmęczony, powłóczy nogami, a jego ubranie jest brudne i potargane. Ma wiele ran szarpanych i ciętych. Mogę wyczuć krew sączącą się z tych miejsc i czuję, jak żołądek zaczyna mi wariować. Pomimo opłakanego stanu jego żółte ślepia nie tracą na wartości. Szykuje się do ataku. Podobnie jak nas obrzydza zapach wilczej skóry, tak oni nie cierpią naszej woni. Ta nasza nie jest tak wyrazista jak ich, ale to przez to, że oni nie mają tak wyostrzonych zmysłów, jak wampiry. Stawia ciężko kroki, ślepia wbijając w tył głowy Katherine. Zachowuje się jakby nas nie zauważał. Żądza mordu go oślepia. Skupiam się na jego osobie i mogę zauważyć, że ma opóźnioną reakcje, a ból pozbawia go trzeźwego myślenia. Kto go tak urządził?
    Wyjmuję strzałę, naciągam cięciwę i mierzę w wilkołaka.
- Padnij!- wrzeszczę, a Katherine rzuca się na glebę. Moja strzała trafia go w ramię, z taką siłą, że cofa się, aby ostatecznie ból powalił go na ziemię. Traci przytomność.
- Dlaczego go nie zabiłaś?!- krzyczy moja siostra, a ja podchodzę do nieprzytomnego mężczyzny i sprawdzam mu puls. Odsłaniam jego koszulę i widzę głębokie nacięcia na jego klatce piersiowej. Nie zwracając uwagi na smród, jaki wydziela jego ciało rozpinam jego koszulę i podnoszę się, aby spojrzeć na niego z góry. Jego ciało wygląda tak, jakby ktoś wyrył w nim wiadomość. Jego skóra jest pełna nacięć w kształcie znaków.
- Zabierzemy go do domu- szepczę i zerkam na Katherine. Jest równie przerażona, co ja.

Damon
    Stoję w drzwiach jednego z wielu pomieszczeń naszej piwnicy z założonymi rękoma i zastanawiam się, co mnie ominęło. Kiedy wrócił nasz zwiad ciągnąc ze sobą cuchnącego wilkołaka byłem w szoku. Czy Katniss jest aż tak głupia, aby wpuszczać do domu wroga? Co ma na celu? Rozkazała go skłuć łańcuchami i zamknąć w piwnicy oraz co jakiś czas sprawdzać czy się budzi. Ja bym się nie obudził na jego miejscu. Jest wilkołakiem, a więc jego rany powinny się goić w błyskawicznym tempie, a mimo to jest cały pocięty, a rana po strzale Katniss zaczyna się sączyć i pogłębiać. Poza tym jest w domu pełnym swoich naturalnych wrogów. Co z nim jest nie tak ?
    Zamykam drzwi na kłódkę i wracam do salonu, gdzie trwa narada rodzinna.
- Nie wydaje mi się, aby się obudził w najbliższym czasie- oznajmiam, stając w progu. Katniss rzuca mi krótkie spojrzenie, po czym wraca do wertowania księgi, którą odkopała w domowej bibliotece.
- Czego dokładnie szukasz?- pyta, zniecierpliwiona Caroline.- Przecież nawet nie wiemy jak stare są te znaki na jego ciele.
- Tak, nie wiemy także kto je zrobił- przytakuje Katniss, nie kryjąc zdenerwowania.
- Na pewno nie był to ktoś zdrowy na umyśle- prycha moja bliźniaczka, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Musimy się dowiedzieć, co oznaczają te znaki, aby wiedzieć jak traktować tego faceta- zauważa Katniss, patrząc na nas spod rzęs.- Być może naprowadzi nas to na jakiś trop związany z planami wroga.
- Nie- zaprzeczam, a wszyscy patrzą na mnie jak na wariata.- Żaden alfa nie pozwoliłby, aby tak skrzywdzono jego wilkołaka, po to aby wdrożyć w życie jakiś plan- tłumaczę, przyglądając się mojej siostrze.- Oni nie są jak my, albo czarownice. Nie uznają poświęceń i zawsze trzymają się razem. Umierają za siebie. Ktokolwiek zrobił to temu facetowi, nie mógł być z jego watahy- zauważam i widzę po minach wszystkich, że się ze mną zgadzają. My, zdradziecka rasa, wiemy, że w życiu trzeba coś poświęcić, aby dostać coś lepszego. Wilkołaki są jednak inne. Walczą do ostatniego tchu, ponieważ kiedy wejdziesz do rodziny to droga wyjścia prowadzi tylko na drugi świat.
    Słyszę gruchot dochodzący z dołu i brzdęk łańcuchów. Z ust naszego więźnia wydobywa się głośny jek bólu.
- O proszę, a jednak- szepczę i odwracam się na pięcie, aby skierować się do wejścia do piwnicy. Całe moje rodzeństwo idzie za mną. Kiedy otwieramy drzwi wilkołak wciąż siedzi przywiązany do krzesła, a na jego twarzy maluje się obłęd. Katniss przeciska się pomiędzy mną i Caroline, po czym staje naprzeciwko niego i wtedy się to dzieje. Facet łagodnieje, a wręcz tróchleje ze strachu. Jego oczy wracają do normalnej, szarej postaci, a z ust wydobywa się cichy, niepewny głos.
- Królowa powraca na tron, aby zawrzeć pokój między rasami- szepcze, brzmiąc jak tani wieszcz, udający, że wie coś o przyszłości.- A wszyscy ci, których kocha są stawiani ponad innych. Ktokolwiek odważy się stanąć w walce przeciwko nim polegnie, bowiem za nimi do walki pójdzie każdy, kto oczekuje na powrót Białej Czaronicy.
    Zaraz po wypowiedzeniu dwóch ostatnich słów wilkołak traci przytomność, a jego rany przestają krwawić. Zaczynają się również zagajać, co nie umyka naszej uwadze.
- Cudownie- mamrocze Katherine zza moich pleców.- Kim więc jest ta czarownica ?
- Nie ważne kim- odpowiada Katniss, patrząc na zdrowiejącego wilkołaka.- Ważne po której stronie stoi. 

niedziela, 6 grudnia 2015

Take me anyway...

Am I still not good enough?
Am I still not worth that much?
I'm sorry for the way my life turned out
I'm sorry for the smile I'm wearing now
Guess I'm still not good enough...


Tobias 
    - Masz tutaj truskawki, pomarańcze, kanapki, ciepłą herbatę, wodę w butelkach, trochę niezdrowego, obrzydliwego żarcia, jak cebulowe chipsy no i owocowy sok. Myślę, że to wystarczy, biorąc pod uwagę, że tylko Beatrice może zgłodnieć - oświadcza na jednym wydechu moja siostra, Caroline, a ja przyglądam jej się, jak wariatce w transie. Pakuje ten cholerny wyplatany koszyk od jakiś trzydziestu minut, co chwilę zmieniając zdanie, co do jego zawartości. W tym samym czasie Katherine kuli się pod moim spojrzeniem, siedząc po drugiej stronie wyspy kuchennej. Na jej szczęście nic nie mówi, bo mam wrażenie, że gdyby otworzyła usta udusiłbym ją.
- Jesteśmy w Wielkiej Brytanii- oznajmiam, przerywając Caroline jej potok rad na temat randek, w postaci wycieczek.- Jedyne co mogę zrobić, to zabrać ją gdzieś na góra trzydzieści minut, zanim nie zacznie padać- tłumaczę, a ona patrzy na mnie, jakby głęboko się nad czymś zastanawiała.
- Masz rację, powinieneś zabrać parasol- oznajmia nagle, a Katherine parska niekontrolowanym śmiechem. Piorunuję ją spojrzeniem, a Caroline wypada z kuchni, aby po chwili wrócić z dwoma kocami i płaszczem przeciwdeszczowym.
- Skąd to wytrzasnęłaś?- pyta nasza siostra, a Caroline wzrusza ramionami.
- Wcześniej też mieszkałam w deszczowym mieście- wyjaśnia, aż w końcu decyduje, że skończyła. Do gry wchodzi Katherine.
- Za pół godziny wypiszą Tris ze szpitala. O wszystkim wie, więc pewnie już czeka w sali, gotowa do wyjścia. Jej matka jest przekonana, że wyjeżdża na konsultację z jakimś super neurologiem do innego stanu, więc unikaj miasta. Nie bądź wredny...
- I kto to mówi- wtrącam cicho, ale Katherine wydaje się mnie nie słyszeć.
- Nie dawaj jej też fory. Nie lubi, jak się nad nią lituje. Nasłuchuj jej serca i...
- I sprawdzaj, czy nie zamierza przestać bić- dokańczam za nią, a ona wzrusza ramionami.
- Tak, to też- przytakuje, kiedy łapię za kosz i wstaję, aby ruszyć do wyjścia.
- Wasza dwójka jest chora- oznajmia Caroline, a ja posyłam jej delikatny uśmiech.
- No to mamy zlot- odgryzam się, a ona prycha oburzona moim lekkim podejściem. Sprawdzam czy mam kluczyki od wozu i wychodzę z domu. Moje siostry podążają za mną, a ja czuję się, jak bohater taniego dramatu dla nastolatek, który opuszcza dom rodzinny. Uśmiecham się, kiedy nikt nie widzi. Pomimo tego, że jestem zły na Katherine, ponieważ wpakowała mnie w najbardziej niezręczną sprawę, jakiej kiedykolwiek byłem częścią, to otoczka, jaką tworzy dookoła we współpracy z Caroline mnie bawi. Ja idę na bój, w postaci randki z śmiertelnie chorą Beatrice, a one czują się winne, więc chcą ułatwić mi sprawę. W sposób komiczny. Nie udaje im się. No bo jak mogłyby mi to ułatwić? Nie chodziłem na randki przez ostatnich kilkanaście lat, a na dodatek nigdy nie chciałbym zabrać na jedną Tris. Przez ostatnich kilka dni, niespełna dwa tygodnie udało nam się trochę pogadać. Ostatnio jednak jest często zmęczona, więc milczy, albo czyta, a ja siedzę obok. Na początku chodziło o to, aby dopilnować jej niewyparzonego języka. Skoro już pozwoliłem jej zachować świadomość o istnieniu takich jak ja i cała moja rodzina, to moją powinnością jest dopilnowanie, aby się nie wygadała. Później jednak to polubiłem. Tak po prostu. Polubiłem obserwowanie jej. Lubię patrzeć jak czyta i robi te wszystkie zabawne miny, wyrażając emocje. Kiedy je zazwyczaj jest cała brudna i niechlujnie pomaga sobie dłońmi. Kiedy śpi często mówi, albo się uśmiecha. Wszystkie te małe rzeczy pomagają mi widzieć w niej wciąż zdrową, pełną życia dziewczynę, która poprosiła mnie o pozwolenie na przeczekanie w moim domu pierwszego spotkania z nowym facetem jej matki. Wszystkie te małe rzeczy pozwalają mi wytrzymywać myśl, że dzień jej śmierci nadejdzie szybciej, niż powinien.

    Katherine miała rację. Kiedy wchodzę do jej sali wszystko jest jak zwykle, oprócz samej Tris. Siedzi na łóżku ubrana w dżinsy, czarny t-shirt i flanelową koszulę. W uszach ma słuchawki, a spojrzenie utkwiła w skrawku koszuli, który miętoli w dłoniach. Nie zauważa mnie i przez moment tego nie zmieniam. Mam jeszcze czas, aby się wycofać. Czy to zrobię? Oczywiście, że nie, to byłoby szaleństwo.
- Dobrze widzieć cię w ubraniu- oznajmiam na tyle głośno, aby mnie usłyszała. Wzdryga się, podrywa głowę i wyjmuje słuchawki z uszu, po czym dziwacznie się do mnie uśmiecha.
- To okropne, że widywałeś mnie w koszuli nocnej- oznajmia, a ja nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
- Tak, to było okropne- potwierdzam, a ona mruży oczy, jakby próbowała mi zagrozić. Tylko się droczymy, to już taki nasz rytuał. Zwykle zaraz po tym Beatrice posępnieje i znajduje sobie jakieś zajęcie, ale nie tym razem. Tym razem jest rozpromieniona, pełna energii i mocno się denerwuje. Widzę to po jej drżących dłoniach i rumieńcach na policzkach. Są nowością, a przynajmniej tak mi się wydaje.- Możemy tutaj zostać do końca dnia, ale mam w wozie koszyk pełen rzeczy, które na pewno ci posmakują, a przynajmniej tak myśli Caroline, więc...
- Oh, no jasne- wchodzi mi w słowo i zeskakuje z łóżka. Do tej pory każdy żwawy ruch kończył się niekontrolowanym biciem serca, ale dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj jej serce bije jak oszalałe bez przerwy i nie wiem czy to dobry znak. Zanim zdążę zapytać jak się czuje już ma swój plecak i mija mnie w drzwiach. Wzdycham, rzucam ostatnie spojrzenie na jej salę i ruszam za nią.

    Tris zachowuje się jak mała, niezrównoważona dziewczynka, która w końcu dostanie wymarzoną zabawkę i jedyne co ją od niej dzieli, to droga, którą musi przemierzyć samochodem z ojcem. Ja jestem w tym wypadku ojcem, który jest rozbawiony jej zachowaniem.
- Jesteś na to za duża- oznajmiam, a ona zerka na mnie, nie kryjąc zainteresowania. Myślę, że powiedziałbym cokolwiek, a i tak by ją to obeszło. Jakby z utęsknieniem czekała na każde moje słowo.- Zachowujesz się, jakbym był co najmniej gwiazdą rocka- wyjaśniam, a ona marszczy brwi, jakbym gadał głupoty. Może i gadam, ale nie przestaję.- No wiesz, twoje serce zaraz wyskoczy ci z piersi, a nogi tak ci się trzęsą, że zastanawiam się, czy nie masz jakiegoś napadu...
- Paniki?- przerywa mi i poważnieje, więc robię to samo. Patrzę na nią, a ona na mnie i oboje milczymy, aż w końcu to mówi.- Nie jesteś gwiazdą rocka, ani nawet nieziemsko przystojny, ale jesteś czymś, co dawniej kojarzyło mi się tylko z aktorami ze Zmierzchu. Czymś, co może zabić mnie skinieniem palca, albo pozbawić całej zawartości krwi w ciele. I jedziemy na wycieczkę. Sami. A moja komórka nie ma zasięgu- warczy, machając mi przed nosem swoim telefonem. Tak, zdecydowanie ma napad paniki.
- To nie był mój pomysł- mówię, dla własnej obrony.
- Wow, aleś ty uroczy- warczy, a ja wywracam teatralnie oczami. Typowe kobiece zachowanie, zakrapiane odrobiną podekscytowania. Jesteś słodki, świetnie, że zabierasz mnie na randkę, ale się ciebie boję i to twoja wina.- Przepraszam- szepcze nagle, a ja nie mogę się powstrzymać od uśmiechu.
- Czasami lubię jak nic nie mówisz- zauważam, posyłając jej krótkie spojrzenie, a ona wykrzywia usta w delikatnym uśmiechu. Poprawia się na siedzeniu, przeplata pas pod pachą, podciąga kolana pod brodę i kładzie buty na fotelu, ale jej nie karcę. Skoro tak jest jej wygodnie, to niech robi bałagan w moim drugim domu. To tylko jeden dzień, niech myśli, że ona tu rządzi.
- Jak daleko mnie wywozisz?- pyta nagle, a ja wzruszam ramionami.
- To zależy, jak daleko chcesz pojechać?- odpowiadam, a ona zaciska usta w cienką linię.
- Jak byłam dzieciakiem, zawsze chciałam naprawiać świat- mówi, żwawo gestykulując dłońmi.- Kiedy kotka mojej sąsiadki została potrącona przez jej męża, zabrałam ją z jej podjazdu i ukrywałam przed rodzicami w garażu.
- O, nie, błagam cie nie mów, że on...
- Zdechł- dokańcza, potwierdzając moje obawy, a ja zaciskam usta w cienką linię, nie kryjąc zniesmaczenia.- Co najzabawniejsze bałam się o tym powiedzieć, więc podrzuciłam go na podjazd jego właścicielki- oświadcza i ni stąd ni zowąd zaczyna się śmiać.- Ułożyłam go tak, jak go zastałam po potrąceniu, bo myślałam, że nikt się nie zorientuje, że całą noc go przetrzymywałam.- Teraz i ja się śmieję. Beatrice jest pierwszą osobą od naprawdę długiego czasu, która tak bardzo mnie rozbawiła. Wyobrażam sobie małą dziewczynkę podrzucającą martwego kota na czyjś podjazd. Scena rodem z horroru. Kiedy już oboje przestajemy się śmiać znów zabiera głos Beatrice.- A teraz to ja jestem traktowana jak ten kot- szepcze, przykuwając całą moją uwagę.- Wszyscy desperacko szukają sposobu na uratowanie mnie. Myślą, że pewnego dnia stanie się cud i guz na moim mózgu okaże się jakąś plamą na zdjęciu. Ale ja wiem, że to nieprawda- wyjaśnia mi, poprawiając się po raz kolejny w fotelu i przymykając oczy.- A kiedy zamknę oczy będą mnie sobie podrzucać- mamrocze i słyszę, jak rytm jej serca się uspokaja, a wraz z nim jej oddech. Zasypia.- Bo żadne z nich nie będzie chciało czuć się winne- dodaje, kuląc się na fotelu. Milczę. Czekam, aż całkowicie zaśnie, po czym ściszam radio i nieco zwalniam. Powinna odpocząć, bo wiem, jak bardzo męczy ją ekscytacja, a skoro mam zabrać ją na piknik w brytyjskim klimacie, to musi mieć dużo siły.

    Mija jakieś pięć minut, zanim zdecyduję się obudzić Beatrice. Przyglądam jej się, nasłuchuję jej oddechu i myślę o tym, co mówiła. Być może ma rację? Być może zamiast desperacko próbować uratować jej życie, jej matka powinna zacząć jej słuchać, spędzać z nią czas, robić cokolwiek, byleby z nią? Być może Beatrice czuje się osamotniona?
- Kiedyś ojciec mówił mi, że jak ktoś się na ciebie nieustannie gapi to podchodzi to pod stalking- szepcze. Nawet nie zauważyłem, kiedy się obudziła. Uśmiecham się łobuzersko i stukam palcami w kierownicę, po czym otwieram drzwi.
- Pora na wycieczkę, śpiąca królewno- zwracam się do niej i wysiadam, po czym otwieram tylne drzwi. Wyjmuję koszyk i zerkam w niebo, aby sprawdzić czy czeka nas deszcz. Oczywiście, że niebo jest zachmurzone, ale nie mroczne, więc może uda nam się dotrzeć na miejsce bez mokrych niespodzianek.
- Co tam masz?- pyta Beatrice, podchodząc bliżej i próbując otworzyć koszyk. Zabieram go z zasięgu jej rąk, a ona robi oburzoną minę, którą mnie rozbawia.- To chyba dla mnie, co? Mógłbyś podarować mi coś dobrego, albo...
- Wszystko na miejscu- przerywam jej, a ona wywraca teatralnie oczami.
- Dokąd idziemy?- pyta, kiedy ruszam ścieżką w górę lasu.
- Już ci mówiłem- odpowiadam, przekładając koszyk do drugiej ręki i zerkając na nią przez ramię.- Jak się zmęczysz to daj znać- proponuję, a ona głośno prycha.
- I co? Weźmiesz mnie na ręce?
- Nie, zrobimy przystanek- zaprzeczam, a ona zatrzymuje się w miejscu i rozkłada ramiona.- Co?- pytam, zatrzymując się kilka metrów dalej.
- Kiedy ostatni raz byłeś na randce, co?- pyta, a ja cicho się śmieję.
- To nie jest randka, Katherine mnie do tego zmusiła, bo ty ją o to poprosiłaś. To bardziej jak...
- Spełnianie mojego ostatniego życzenia?- wchodzi mi w słowo, po raz kolejny tego dnia, a ja wywracam oczami.- I co? To jeszcze moja wina?- warczy, a ja macham na nią dłonią i ruszam dalej.- Dokąd idziesz?! Stój!
- Zachowujesz się jak wariatka- oświadczam, odwracając się w jej stronę.- Najpierw ze mną żartujesz, każesz być ze sobą szczerym, a jak już mówię prawdę, to się wściekasz. Zdecyduj się- wyjaśniam, a ona splata ramiona na klatce piersiowej i już otwiera usta, aby coś powiedzieć.- Nie!- przerywam jej.- Nic już więcej nie mów, po prostu oszczędzaj energię na drogę. Będziemy rozmawiać na miejscu- rozkazuję jej i ruszam, a po chwili słyszę, że wlecze się za mną. Wściekła.

    Po około ośmiu, może dziesięciu minutach Beatrice nie wytrzymuje i znów otwiera usta. Jest jak Caroline, a ja nigdy nie zakochałbym się we własnej siostrze.
- Myślę, że nikt, nigdy nie powiedział ci, jak traktuje się dziewczyny na randkach, wiesz?- oznajmia, a ja zaczynam się irytować. Wszędzie to słowo- randka, randka, randka.
- Tak myślisz?- pytam, z nutką sarkazmu w głosie, nie przestając maszerować.
- Tak- odpowiada i słyszę w jej głosie zmęczenie.- Gdyby ktokolwiek przedstawił ci zasady, to nie szedłbyś przede mną, tylko zaczekał na mnie. No i nie byłbyś takim chamem- zauważa, a ja wzruszam ramionami. Co miałbym jej odpowiedzieć? Że taka już moja natura, być aroganckim dupkiem? Uznałaby to za kolejny dowód na obrzydliwy charakter.- A poza tym, wymyśliłbyś taką rozrywkę, która jest dla mnie bardziej bezpieczniejsza- mówi i zatrzymuje się, po czym opiera dłonie na kolanach i próbuje złapać oddech. Robię to samo, cofam się kilka kroków i delikatnie łapię ją za ramiona. Nie wiem jak zareaguje na mój dotyk, ale na moje szczęście nie robi nic głupiego. Po prostu cała się spina.
- Usiądź- proszę ją, cichym tonem głosu i pomagam jej przysiąść na korzeniu ogromnego drzewa, pod którym stoimy. Siadam naprzeciwko niej i otwieram koszyk. Wyjmuję butelkę z wodą i podaję jej, a ona gorzko się uśmiecha.
- O proszę, masz wodę- rzuca dokuczliwie, a ja kręcę głową na boki.
- Ciebie chyba też nikt nie uczył, jak być miłą, wiesz?- pytam, udając jej głos, a ona potrząsa ramionami, niemo chichocząc.
- Oboje jesteśmy do bani w randkowaniu- zauważa, a ja wyjmuję kolejną butelkę i sam upijam łyk wody.- Gdzie ty mnie prowadzisz?- pyta po raz trzeci, a ja zerkam w górę i cicho wzdycham.
- To jeszcze jakieś trzy kilometry- odpowiadam i po minie Tris widzę, że nie jest specjalnie zadowolona. Uśmiecham się.- Wiem, że jesteś wyczerpana- zaczynam, ostrożnie dobierając słowa.- Ale powinnaś wiedzieć, że nieważne czy jesteś chora, czy nie, twoje ciało może więcej, niż twój umysł- wyjaśniam jej, a ona delikatnie marszczy brwi.
- Co ty bawisz się w terapeutę?- pyta oburzona, a ja nie czuję się urażony. Każdy tak reaguje.
- Za każdym razem, kiedy czujesz się zmęczona, to twoje ciało odmawia ci posłuszeństwa. Twoim zadaniem jest myśleć o tym w inny sposób. Jeżeli boli cię głowa, skup się na czymś wyjątkowo przyjemnym i odgoń od siebie myśli o bólu. Jeżeli pieką cię mięśnie, zmuś się do większego wysiłku, przekrocz granice, a ból ustanie. Wszystko, dosłownie wszystko, co się z nami dzieje, jest kwestią myślenia- wyjaśniam jej, a ona przez moment milczy, jakby nad czymś głęboko się zastanawiała, po czym zerka na mnie, przechylając głowę na bok.
- Czy jeżeli zacznę myśleć, że jestem zdrowa, to rak zniknie?- rzuca to ohydnie wulgarne i kpiące pytanie, a ja podnoszę się z miejsca, pakuję wodę do koszyka i rzucam jej krótkie spojrzenie.
- Istnieją jeszcze ludzie jak ty, czyli ci negatywnie nastawieni do świata. Jak ich tam zwiecie? Pesymiści?- mówię, a ona podnosi się wolno z korzenia, jakby moje słowa nie mogły jej obejść. Otóż obejdą ją i jeszcze nie wie jak bardzo.- Na takich jak ty nie ma sposobu- zauważam i ruszam w dalszą drogę.
- I to niby ja jestem pesymistką, tak?- pyta, ruszając za mną.- A ty, to co? Przyszedłeś na randkę i ciągle mi powtarzasz, że to wcale nie randka! A do tego wybrałeś najgorszą z możliwych opcji.
- To jedyna opcja na wycieczkę. W innym wypadku musiałbym zabrać cię do baru, a tam moglibyśmy spotkać twoją matkę i byłoby niezręcznie.
- Dlaczego? Bo musiałbyś powiedzieć jej, że zabrałeś mnie na randkę?- pyta, a ja po raz kolejny się zatrzymuję, niepotrzebnie przedłużając wędrówkę.
- Nie- odpowiadam, zgodnie z prawdą.- Byłoby niezręcznie, bo Katherine zmusiła lekarza do powiedzenia jej, że jedziesz na konsultację z super neurologiem z sąsiedniego stanu. Co mogłaby pomyśleć, gdyby spotkała cię w barze?
- Pewnie wytoczyłaby szpitalowi sprawę sądową- odpowiada cicho Tris, a ja posyłam jej uśmiech i robiąc krok w dół, podaję jej dłoń.
- Chodź, to jeszcze kilka minut drogi- tłumaczę, a ona ujmuje moją dłoń i zmusza się do dalszej wędrówki. Jej skóra jest wyjątkowo miękka i ciepła i wiem, że to przez obniżoną temperaturę mojego ciała, ale i tak przypisuję to jej wyjątkowości. Jakbym nie mógł znaleźć w niej innych zalet.
- No i mamy bazę numer dwa, trzymanie się za ręce- żartuje, a ja zerkam na nią z góry. Idzie ze mną ramię w ramię i chyba trochę z niej zeszło, bo nie jest już na mnie taka zła. Cieszy mnie to, nie chciałbym, aby cały mój wysiłek poszedł na marne. Poza tym, to prawdopodobnie jeden z niewielu jej wolnych dni od szpitala, więc chciałbym, aby wykorzystała go od deski, do deski.
- Jaka jest baza numer trzy?- pytam, marszcząc brwi, a Tris poważnieje, zaciskając usta w cienką linię. Milczy, więc wiem co to oznacza. Dobrze, że nie słyszę odpowiedzi, bo byłoby jeszcze bardziej niezręcznie. W końcu docieramy na szczyt wzgórza. Puszczam dłoń Beatrice, odkładam koszyk na ziemię i rozglądam się uważnie dookoła. Wzgórze porośnięte jest wysoką do pasa trawą, pomiędzy którą wydeptano kilka ścieżek. Główna z nich prowadzi na drugą stronę, gdzie widnieje granica miasta. Z lewej strony rozciąga się małe, ale pełne ludzi Bornoldswick.
- To jedno z dwóch wzgórz, z których widać miasto- mówię, stając obok zaczarowanej widokiem Tris.- To drugie jest tam, zaraz obok naszego domu- wskazuję palcem, delikatnie mrużąc oczy. Przez chmury zaczyna przebijać się jasne światło dnia.- Wybrałem to, bo...
- Bo na  tamtym mógłby nas ktoś zobaczyć?
- Nie. Bo tutaj będziemy całkowicie sami- wyjaśniam, a ona zerka na mnie, a kąciki jej ust delikatnie drżą. Odwracam się, również nie chcąc ujawnić swojego uśmiechu i pochylam się nad koszykiem.- Mamy owoce, śmieciowe jedzenie, soki...
- Co to za tatuaże?- pyta Tris i czuję jak przesuwa palcami po odsłoniętym karku, tuż nad krańcem mojej kurtki. Spinam się, prostuję i odwracam, aby jak najszybciej odsunąć od siebie jej dłonie. Zerka na mnie zmieszana i cofa się o krok.- Przepraszam, ja tylko zauważyłam i...
- Nie szkodzi- przerywam jej, bo nie chcę, aby czuła się winna.- To stara sprawa, długo by opowiadać- tłumaczę jej i podaję jej pudełko z truskawkami. Zabiera je ode mnie, uśmiecha się blado, po czym siada na skraju skały. Zabieram sok i paczkę chipsów, po czym siadam tuż obok niej.- Mieszkasz tutaj od urodzenia?- pytam, a ona zerka na mnie i wkłada do ust jedną truskawkę.
- Tak- odpowiada, przytakując skinieniem głowy.- Moja matka przeprowadziła się tutaj, kiedy ojciec dostał oddział jakieś pięćdziesiąt kilometrów dalej.
- Oddział?- pytam, nie kryjąc zdziwienia, a ona zerka na mnie, również zdumiona.
- Jeszcze nie wiesz? Sądziłam, że mam to wypisane na czole- żartuje i zjada kolejną truskawkę.- Jest żołnierzem- wyjawia, a ja robię minę, wyrażającą podziw.- Tak, właśnie tak. Wstaje o świcie, budzi rekrutów, zmusza ich do wysiłku i pozwala zjeść dwa posiłki dziennie pod groźbą odstrzelenia dłoni- mówi, z ustami pełnymi truskawek, a ja posyłam jej delikatny uśmiech.
- Nie bywa często w domu, co?- pytam, bo domyślam się, jak to wygląda.- Zostałaś z mamą, a on wysyła wam kasę i listy, tłumacząc, że nie może opuścić jednostki?
- W ogóle nie wraca do domu- odpowiada. A to zaskoczenie.- Zostawił nas trzy lata temu- dodaje i wychyla się, aby zabrać chipsy leżące obok mnie. Unoszę brwi, przyglądając się jak otwiera paczkę i zaczyna pochłaniać największą ilość kalorii, jaką kiedykolwiek widziałem.
- Nie tęsknisz za nim?- pytam, chociaż to ostatnie pytanie, jakie kiedykolwiek bym komuś zadał. Tęsknota jest według mnie oznaką słabości, której nie toleruję. Z tym, że Beatrice ma w tym momencie prawo do wszystkiego, dosłownie.
- To pojęcie względne- odpowiada, odkładając paczkę z chipsami za plecy.- Możesz tęsknić za czyimś dotykiem, oddechem, czy też głosem i doprowadza cię to do szału, albo możesz tęsknić za czyjąś obecnością i po prostu żyć dalej. A wtedy ludzie sami z góry osądzają, że nic nie czujesz.
- Skąd wiesz tyle o ludziach?- pytam, a ona blado się uśmiecha.
- Lubię obserwować- wzrusza ramionami.
- Co pomyślałaś o mnie? Kiedy pierwszy raz mnie zobaczyłaś- pytam i zapada niezręczna cisza. Beatrice unika mojego wzroku, patrzy uparcie przed siebie, po czym poprawia się i krzyżuje nogi, splatając razem palce u rąk.
- Pomyślałam, że...- zaczyna, ale urywa, znów zastanawiając się nad odpowiedzią na moje pytanie.- Pomyślałam, że wyglądasz jak ja- mówi nagle, a ja unoszę brwi.
- Naprawdę? Jestem facetem- zauważam, a ona cicho się śmieje i prostując się, patrzy mi w oczy.
- Siedziałeś sam, przy barze, bez kompana do picia i wcale nie wyglądałeś żałośnie. Byłeś po prostu sobą i wcale się tego nie wstydziłeś, a przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam wrażenie, że się dogadamy, więc podeszłam i stało się- wzrusza ramionami.
- Cóż, okazałem się być wampirem z zaburzeniami osobowości. Byłaś niedaleko prawdy- oznajmiam, a ona zaczyna się śmiać i z rozpędu kładzie głowę na moim ramieniu, po czym głośno wzdycha.
- Możemy przez chwilę poudawać?- pyta szeptem.- Że ja nie jestem chora, a ty nie jesteś wampirem?- precyzuje, a ja wykrzywiam usta w grymasie.
- A to jest prawdziwa randka?- pytam i czuję jak uderza łokciem w moje żebra. Chichoczę i obejmuję ją ramieniem, przyciągając nieco bliżej siebie.- No więc zagrajmy- zgadzam się, opierając brodę na jej głowie. Milczymy, a ja wsłuchuję się w rytm bicia jej serca. Na początku bije jak oszalałe, zwłaszcza kiedy zaczynam gładzić delikatnie jej ramię i kreślić na nim niezrozumiałe nawet dla mnie słowa. Po chwili jednak się uspokaja, bardziej i bardziej z każdą chwilą, aż nabiera normalnego tempa. Tkwimy w bezruchu, ale nie jest to niewygodne, ani nawet niezręczne. To raczej miłe uczucie móc trzymać kogoś w ramionach i wiedzieć, że czuje się przy tobie bezpieczny. Mam wrażenie, że mógłbym tak tkwić przez całą wieczność.
- Jak dawno to było?- pyta nagle Tris, ale nie odsuwa się, ani drgnie.
- Co takiego?- pytam, również nie zmieniając pozycji.
- Twoja ostatnia randka- precyzuje, a ja wywracam teatralnie oczami.- Kim była ta kobieta?- dodaje i odchyla głowę, aby na mnie spojrzeć. Uśmiecha się w dziwny sposób, jakby odpowiedź na to pytanie miała być esencją naszego spotkania. Nie podoba mi się to, ale nie mogę się wycofać.
- Miała na imię Dorothy- zaczynam, decydując się opowiedzieć o mojej ostatniej udanej randce w życiu.- Mieszkałem wtedy naprzeciwko niej, od kilku tygodni. Raczej nie wychodziłem. To był ten czas w moim życiu, kiedy wolałem się odciąć, niż integrować...
- Musiałeś mieć żałosne życie- wchodzi mi w słowo, a ja pociągam ją za włosy i sprawiam, że znów milczy.
- Biegałem. Naprawdę dużo. Ona zwykła biegać tą samą trasą. Poznałem ją, trochę ją poobserwowałem i stwierdziłem, że nie ma w niej nic złego. Umówiliśmy się...
- Całkiem naturalna kolej rzeczy- znów wtrąca Tris, a ja ją ignoruję. Inaczej nigdy nie dotrę do sedna sprawy.
- Zaprosiłem ją na kolację do mnie.
- Czyli potrafisz być romantyczny- zauważa Beatrice i podnosi głowę z mojego ramienia, po czym rozciąga kark.- To okropnie niewygodna pozycja- zauważa, a ja unoszę oczy ku niebu.
- Czy jakikolwiek facet cię kiedykolwiek zadowolił?- pytam, zanim pomyślę, jak dwuznacznie może to zabrzmieć. Zerkam na Tris, ona na mnie i oboje odwracamy głowy ze śladami uśmiechu na twarzach.
- To było niegrzeczne...
- Wiem, przepraszam- odpowiadam i znów na nią zerkam.- Co chcesz wiedzieć?- pytam i sam jestem zaskoczony swoim zachowaniem. Tris jest jednak tak zadziorna i jednocześnie delikatna, że wzbudza we mnie dziwne emocje. Całkowicie odmienne, od tych które towarzyszą mi na co dzień. Lubię zmiany, więc i ta mi odpowiada.
- Jak to?
- Odpowiem na każde twoje pytanie- deklaruję, a ona przechyla głowę na bok, próbując mnie rozszyfrować.
- Chcę zobaczyć- oznajmia nagle, odwracając się przodem do mnie i dumnie prostując. Unoszę pytająco brwi.- Chcę zobaczyć twój tatuaż na plecach- mówi, łapiąc się za kark, a ja zamykam oczy i biorę głęboki wdech.
- Proszę cię...
- Powiedziałeś, że zrobisz wszystko!
- Powiedziałem, że odpowiem na każde pytanie, a nie że...
- No więc moje pytanie brzmi jak wygląda twój tatuaż na plecach?- poprawia się, a ja wywracam teatralnie oczami.- Możesz mi go opisać, ale po co się trudzić, skoro mógłbyś mi pokazać- dodaje, a ja mrużę oczy.
- Chcesz zobaczyć tatuaż, czy próbujesz mnie zmusić do rozebrania się?- pytam, a ona głośno się śmieje.
- A co, wstydzisz się?- dogryza mi, unosząc zalotnie jedną brew. Dopiero teraz, w obliczu zdjęcia kurtki i koszulki widzę jak seksowna potrafi być, kiedy walczy o swoje. Zastanawia mnie co sprawiło, że mój umysł zbacza na tak ciemne i niebezpieczne ścieżki, ale odpowiedź jest ukryta gdzieś naprawdę głęboko, bo nie mogę jej odnaleźć. Przyglądam się Beatrice, po czym zdejmuję kurtkę i odkładam na bok. Odwracam się do niej plecami, krzyżuję nogi i podciągam czarny t-shirt, czując chód wkradający się pod moje ubranie. Zdejmuję koszulkę i kładę ją sobie na kolanach, po czym prostuję się i czekam, aż Tris się napatrzy. Długo milczy i zaczynam się niepokoić, więc postanawiam wytłumaczyć jej znaczenie wytatuowanych znaków.
- Pochodzą z księgi umarłych, z którą miałem do czynienia w Egipcie. Oznaczają bezinteresowność, umysł, nieustraszoność i prawość- tłumaczę i zanim przejdę do dalszej części, czuję jej ciepłą dłoń podążającą wzdłuż tatuaży.- Nie mogłem zdecydować się na jeden z nich- tłumaczę, ciężko przełykając ślinę.
- Dlaczego nie?- pyta, wciąż przesuwając palcami po moich nagich plecach.
- Chcę być prawy i bezinteresowny, mądry i nieustraszony w tym samym czasie- wyjaśniam, ale Beatrice nie reaguje. Zrobiłbym wszystko, aby w tym momencie móc ujrzeć jej twarz.
- Jesteś- odpowiada nagle i czuję, jak jej druga dłoń sunie od pleców, przez żebra po mój brzuch. Przybliża się do mnie i obejmuje mnie obiema rękoma. Spinam się, ale jej nie odtrącam, tylko czekam na rozwój sytuacji. Siedzi tak blisko mnie, że jej kolana obejmują mnie w pasie, a dłonie splotła w koszyczek na moim torsie. Czuję się bardziej osaczony, niż uwodzony, ale ignoruję to uczucie.- Odważny- szepcze i składa delikatny, ledwo wyczuwalny pocałunek na mojej prawej łopatce. Ten gest wywołuje u mnie zimne dreszcze.- Prawy- dodaje całując miejsce po lewej stronie kręgosłupa. Tym razem dreszcze nie są już tak dotkliwe i niewygodne.- Mądry- mruczy, całując mnie nieco wyżej, niedaleko szyi, co sprawia, że się rozluźniam. Tracę umiejętność trzeźwego myślenia.- I bezinteresowny- szepcze prosto do mojego ucha, po czym całuje mnie tuż za nim, sprawiając, że tracę rozum. Beatrice przerzuca ramiona przez moją szyję i zawisa na niej, aby złożyć pocałunek na moim policzku. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech przez nos, próbując zapanować nad targającymi mną emocjami. Nie jest to proste.
- Tak wygląda idealna randka?- pytam, łobuzersko się uśmiechając, kiedy Tris opiera się na moich plecach i znów mnie całuje, w żuchwę.
- Tak jakby- odpowiada, przechodząc na drugą stronę i całując drugi policzek.- Zazwyczaj role są odwrócone- tłumaczy, a ja zagryzam wargi, wciąż nie otwierając oczu. Gdy powieki są zamknięte i nie używa się zmysłu wzroku, inne reagują o wiele mocniej. Tak więc każdy ruch Beatrice, każde otarcie się o moją skórę, każdy pocałunek wywołują u mnie spazmy, ale te pozytywne. Zbyt pozytywne. Nie czułem się tak od wieków i do tej pory uważałem, że tego nie potrzebuję. Myliłem się, jak nigdy wcześniej. Otwieram oczy i odwracam się do niej bokiem, aby móc objąć ją w talii. Delikatnie, bez pośpiechu przeciągam ją do przodu, tak aby mogła wygodnie usiąść na moich kolanach. Obejmuje mnie nogami w pasie, a ja układam dłonie na jej biodrach, zerkając w jej rozanielone oczy. Nie są takie, jak do tej pory. W szpitalu zawsze były zmęczone, nieco przestraszone, a w tej chwili są pełne życia i czegoś na rodzaj podniecenia. Chemia między nami nie jest jednak czystą potrzebą bliskości, a czymś na rodzaj fascynacji.
- Czyli to był tylko pretekst do rozebrania mnie?- pytam, szelmowsko się uśmiechając, a on przesuwa dłońmi po moich barkach, po czym zerka w moje oczy.
- Tak- odpowiada krótko i oboje się śmiejemy. Nie chodzi tutaj o żaden akt intymności, żadne zbliżenie, a o naszą dwójkę czującą się lepiej blisko, niż w separacji. Jakby sam fakt, że Tris jest tak blisko, był lepszy od wszystkich taktyk uspokajania, jakie kiedykolwiek poznałem.
- To jest już baza numer cztery- oznajmia, przechylając głowę na bok. Jej uśmiech jedynie mnie nakręca.
- Pominęliśmy numer trzy- zauważam, a ona zerka na moje usta. Waha się. Mogę to wyczuć. jej serce znów przyspiesza, ma płytki oddech, a dłonie zdjęła z moich barków. Nie chce tego, ale próbuje się przełamać, jakby się bała, że bez pocałunku ją odtrącę.- Tak jest dobrze- szepczę, odnajdując jej dłoń i splatając razem nasze palce. Nasze spojrzenia spotykają się po raz ostatni, po czym Beatrice układa się wygodnie w moich ramionach, głowę zwracając w stronę miasta. Przykrywa mnie kocem, który ma na ramionach i oboje tkwimy w błogim bezruchu.

Beatrice
    Nastoletnie życie powinno być schematycznie proste. Szkoła średnia to ogólny syf, więc problemy z narkotykami, alkoholem i rówieśnikami to porządek dzienny każdego w moim wieku. Do tego często dochodzi konflikt pokoleń, czyli awantury z nauczycielami i rodzicami. Kilka ucieczek z domu, które dla niektórych nie kończą się najlepiej no i ciągłe imprezy. Oprócz tego kilka podejść do gości, którzy wydają się być książętami z bajki, no i może jakieś głupie błędy, jak pierwszy raz na tylnej kanapie wozu. Ogólnie powinno być gładko. Przechodzenie z klasy do klasy, przeżywanie każdego dnia na nowo i samodoskonalenie się. Wszystko to okazało się jednym, wielkim kłamstwem. Moje życie nie jest ani trochę schematyczne, co wcale nie oznacza, że jest lepsze. Nigdy nie miałam problemów z narkotykami, piłam okazjonalnie i nigdy nie miałam w dłoni papierosa. Faceta miałam tylko jednego przez całe liceum, a mój pierwszy raz wciąż przede mną. Kontakty z rodzicami miewam różne. Jednego dnia jest lepiej, drugiego gorzej, ale nie uważam tego za życiową tragedię. Jestem dobrym człowiekiem z dobrymi manierami i chęcią walki o pokój na świecie i w zamian za to dostałam guza na mózgu, złośliwego. To tak, jakby za moją dobroć czekała mnie kara od diabła. A w tym wszystkim istnieje jeszcze inny świat, o którym do tej pory nie miałam pojęcia, a teraz jestem jego częścią. Świat, w którym nieświadomie narobiłam bałaganu i nie mogę tego odkręcić. Świat, w którym żyje on, Tobias McIntire- jedyna osoba, która nie odwróciła się do mnie po usłyszeniu wyników moich badań. Jedyny facet, który zainteresował mnie od dwóch i pół roku. Ideał, chociaż nigdy mu tego nie powiem, to byłoby poniżej mojej godności.
    Kiedy otwieram oczy Tobias pochyla się nade mną, aby odpiąć mój pas. Jesteśmy na podjeździe jego domu.
- Co my tu robimy?- pytam, a on zerka na mnie i delikatnie się uśmiecha.
- Myślałem, że śpisz- zauważa i cofa się, abym mogła samodzielnie wysiąść z wozu.- Pomyślałem, że noc spędzisz u nas, a rano odwiozę cię do szpitala. W końcu przepustkę masz do jedenastej- tłumaczy, a ja czuję jak moje usta wykrzywia szaleńczy uśmiech. Zwykle potrafię to kontrolować, ale nie tym razem, nie dziś. Pomimo sprzeczności charakterów i wielu kłótni nasza randka skończyła się lepiej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Idziemy w stronę wejścia do domu, a ja mam wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z moim żołądkiem. To obce mi uczucie, ale przyjemne. Nie chcę, aby ustawało.
    Rodzina Tobiasa nie wydaje się zdumiona moim widokiem. Może oprócz Katniss, która chyba nie jest specjalnie zadowolona z mojej obecności.
- Pójdę odłożyć koszyk- oznajmia Tobias i znika za drzwiami kuchni, zostawiając mnie w progu salonu, z całą jego rodziną uważnie mnie obserwującą. Najbardziej natarczywa jest Caroline. Patrzy na mnie tak, jakby z wyrazu mojej twarzy mogła dowiedzieć się wszystkiego o minionym dniu.
- Jak było na wycieczce?- rzuca w końcu Katherine, a ja posyłam jej rozbawione spojrzenie.
- Męcząco- postanawiam zagrać niezadowoloną, chociaż wiem, że ona i tak słyszy moje myśli.- Musieliśmy przejść spory kawał drogi, a ja nie czułam się najlepiej. Ale Tobias mi pomógł, więc jakoś dałam radę- wyjaśniam, a Katherine posyła mi łobuzerski uśmiech.
- Świetnie, zostajesz na noc?- pyta, a ja czuję, jak rumieniec oblewa moją twarz.
- Tak. Podobno moja przepustka jest ważna do jutra- odpowiadam, a Caroline podnosi się z kanapy i rusza w moją stronę.
- Chodź, pokażę ci gdzie jest kuchnia. Może jesteś głodna, albo...
- Nie- przerywam jej, chociaż może się to wydawać niegrzeczne.- Nie jestem głodna, jedliśmy przed samym powrotem- tłumaczę się szybko, a ona przytakuje skinieniem głowy. Wiem, że chce abym poczuła się bardziej komfortowo, ale to chyba niemożliwe.
- Zabrałaś ze sobą rzeczy na przebranie?- pyta, a ja zaczynam myśleć gdzie podział się mój plecak i czy jest tam chociaż moja szczoteczka do zębów.- Nie martw się, coś ci znajdziemy- oznajmia i rusza w stronę schodów, najwyraźniej chcąc skompletować mi jakąś piżamę.
- Będziesz spała w pokoju gościnnym, czy wolisz łóżko Tobiasa?- pyta nagle jego brat, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Możesz wybrać którykolwiek pokój, mamy trzy wolne- dorzuca znudzona Katniss, sugerując mi, że powinnam spać poza sypialnią jej młodszego braciszka. Czuję się jak dziewczyna, która właśnie poznaje rodziców swojego nowego chłopaka. Za moment zwymiotuję z nadmiaru stresu. Moje serce znów przyspiesza, a dłonie zaczynają się pocić.
- Ja...poszukam...poszukam Tobiasa- mamroczę i odwracam się na pięcie, po czym szybko ruszam w stronę drzwi, za którymi zniknął. Kiedy je za sobą zamykam, biorę głęboki wdech i uważnie na niego patrzę.- Chcę wrócić do szpitala- oświadczam, a on unosi lekko brwi.
- Co takiego?
- Nie wzięłam piżamy, ani ubrań na zmianę- zaczynam mówić na jednym wydechu, nie panując nad zdenerwowaniem.- Poza tym nie czuję się tutaj dobrze, wszyscy się na mnie patrzą i jakoś dziwnie zachowują. Skąd mam wiedzieć, który pokój wybrać? A co jeśli ubrania Caroline nie będą na mnie pasowały? I jak ja w ogóle się tutaj odnajdę? Ten dom jest...- zanim zdążę wpaść w totalną panikę Tobias już stoi o krok przede mną i czule się do mnie uśmiecha. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim wydaniu i zaczyna mi się podobać. Chyba jest zarezerwowane wyłącznie dla mnie.
- Możesz spać w moim pokoju- oznajmia, a ja unoszę lekko brwi.- Prześpię się na podłodze- dodaje, a ja czuję jak całe napięcie mija. Zagryzam dolną wargę po czym rzucam mu się na szyję i mocno się do niego uśmiecham.
- Jesteś cudowny...