niedziela, 29 listopada 2015

Trust me, accept me, kiss me...

Caroline 
    Dni w naszym starym, nowym domu mijają nieubłaganie szybko. Nim się obejrzę nadchodzi mrok, w którym kryje się coś złowrogiego. Coś, co pragnie naszego zniszczenia i nim nadejdzie poranek wszyscy tkwimy na straży w obawie o nasze życie. Nie tylko nasze. Wszyscy mieszkańcy Bornoldswick narażeni są na agresję i chęć zemsty ze strony całych watah wilkołaków, które zbierają się na obrzeżach lasu. Nienawidzę chodzić na zwiady. Mój strach wzrasta zwykle w tych chwilach do maksimum, a wszystko co dzieje się wokół mnie wydaje się bezsensowne. Po co szukałam pracy, po co codziennie odwiedzam bar, po co pozwoliłam Stefanowi zainteresować się moją osobą, skoro każdego dnia istnieje możliwość, że nie dożyję wspólnego obiadu, albo wieczoru spędzonego na scenie? Czy nie jest okrucieństwem pozwalać komuś przywyknąć do siebie, kiedy wiesz, że możesz zniknąć, co mogłoby go dotkliwie zranić? Tak, to okrutne i bezcelowe, ale jest coś, co wciąż popycha mnie naprzód. Nadzieja. Nadzieja, że mężczyzna, który przyjechał z Katherine i Damonem może pomóc nam w wygraniu szykującej się walki. Nadzieja, że Erin i jej wnuczka okażą się mieć w zanadrzu kilka dobrych, magicznych sztuczek. Nadzieja, że choć raz będę mogła zostać w jakimś miejscu na dłużej niż tydzień.
- Czy to normalne, że Katniss pozwala im to robić?- pyta Damon, siedząc obok mnie na kanapie w salonie. Pytając o nich, miał na myśli Tobiasa i Elijah, znajomego Katherine, którzy walczą między sobą od świtu. Jest to oczywiście rodzaj treningu, ale wyjątkowo okrutnego. Tobias dźga, tnie i popycha nożem swojego przeciwnika, który nie przejmując się krwawiącymi ranami, atakuje go, podcina, łamie kości i niezbyt pochlebnie się do niego zwraca.
- Jest zła- odpowiadam na pytanie brata, wzruszając ramionami.- Uważa, że przywiezienie jednego człowieka to największa porażka jakiej dokonaliście i jest jeszcze bardziej wściekła, niż przed wyjazdem- wyjaśniam, a Damon głośno prycha.
- To nie człowiek, a...
- Hybryda, wiem. Wciąż o tym gadasz- przerywam mu, zamykając pamiętnik i patrząc na niego z ukosa.- Jeszcze trochę i zacznę myśleć, że go lubisz- dodaję, a mój brat delikatnie się uśmiecha.
- Moja bliźniaczka go lubi- szepcze do mnie, wskazując wzrokiem siedzącą na parapecie Katherine. Odkąd tylko wzięła przesadnie długą kąpiel z samego rana, wysuszyła włosy, ubrała się najbardziej seksownie, jak tylko wypadało w zwykły, szary dzień i podokuczała Katniss siedzi w tym samym miejscu, słuchając muzyki na dużych słuchawkach, pożyczonych z mojego pokoju i obserwuje uczącego Tobiasa, Elijah. Rozumiem ją. Jakakolwiek historia łączy ją z tym wampirem, faktem jest to, że jego uroda to niemal grzech. Nikt ludzki nie mógłby być tak olśniewająco piękny. Wiem, że to płytkie myślenie, ale nie uważam, że Katherine rządzi się innymi pobudkami. Chociaż Damon opowiedział mi pokrótce o uczuciach jakimi darzyła tego mężczyznę, nie palę się do wierzenia w to. Lata rozczarowań i smutku nauczyły mnie nie ufać impulsowi, zwłaszcza jeśli chodzi o moją rodzinę.
    Wstaję z kanapy i ściskając pamiętnik w dłoniach zastanawiam się jak uświadomić Tobiasa, że odkłada swoją wizytę w szpitalu już kolejną godzinę. Widzę jaki jest zawzięty, jak bardzo chce zaimponować nowemu trenerowi, pokonać go i nie mam serca mu przerywać. Chcę, aby mu się udało.
- Ja to zrobię- mówi Katherine, która ni stąd ni zowąd pojawia się u mojego boku z słuchawkami przewieszonymi na karku.- Pojadę z tobą do Beatrice- tłumaczy, kiedy zerkam na nią pytająco.
- Myślałam, że słuchałaś muzyki, a nie moich myśli- mamroczę, splatając ramiona na klatce piersiowej.
- Bo tak było, dopóki nie zaczęłaś mnie obgadywać w głowie. Moje imię mnie przyciąga- kpi sobie ze mnie, po czym odkładając słuchawki na stolik rusza do wyjścia.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?- pytam, podążając za nią.
- Nie widziałam jej od feralnego porwania, jestem jej winna przeprosiny- odpowiada, wychodząc na werandę, na której Elijah i Tobias odpoczywają na schodach. Zatrzymuję się w progu i unoszę wysoko brwi.
- Stój!- rozkazuję jej, nie zwracając uwagi na obecność osób trzecich. Widzę jak spina się całe jej ciało, po czym stopy odwracają się w moją stronę. Patrzę w jej ściągniętą od powagi twarz, sama kamieniejąc.- Nie jestem głupia, Katherine- oznajmiam, chociaż nie sądzę, aby ktoś chciał temu zaprzeczyć. Nawet jeśli, to na pewno się boi.- Czego od niej chcesz?- pytam i widzę, jak Tobias porusza się za jej plecami.
- Od kogo?- dopytuje się, ale doskonale wiem, że zna odpowiedź na to pytanie. Nie chce jej do siebie po prostu dopuścić. Taka już jego natura. Woli wypierać się prawdy, niż ją zaakceptować.
- Czego chcesz, Kath?- powtarzam się, a moja siostra zaciska usta w cienką linię, przeczesując włosy w geście zakłopotania. Czekam cierpliwie na odpowiedź i mam nadzieję, że będzie szczera. W innym wypadku zaufanie, które odbudowałyśmy znów legnie w gruzach.
- Muszę się dowiedzieć, jak nazywa się ten szczyl, który wywlekł ją tego dnia z chaty- szepcze, a ja unoszę wysoko brwi.
- Musisz co?- pytam, z wyrzutem w głosie.- Chcesz mieszać w to jakiegoś dzieciaka?!- krzyczę, a ona wywraca teatralnie oczami.
- Daj spokój- zbywa mnie i odwracając się na pięcie idzie w stronę samochodu.
- Ani mi się waż odwracać!- krzyczę, idąc za nią krok w krok. Widzę jak Tobias rusza zaraz obok mnie i słyszę, że Elijah podnosi się z miejsca. Wszyscy jesteśmy zszokowani zamiarami mojej siostry, ale widzę, że nic jej nie powstrzyma. Chyba, że...
- Katerino, stój- odzywa się Elijah, z mocno brytyjskim akcentem, a ona zatrzymuje się i kamienieje jak posąg. Patrzę, jak odwraca się na pięcie i obejmując się ramionami, kuli się pod jego spojrzeniem.- Cokolwiek chcesz zrobić, powinnaś to dwa razy przemyśleć. Nie możemy działać w pojedynkę, a poza tym, czy twoja siostra wie o twoich zamiarach?- Facet brzmi jak polityk, aż zaczyna mnie mdlić, ale widzę, że dociera to do mojej siostry, więc mu nie przerywam.- Wilkołaków jest tutaj naprawdę sporo, a ty jesteś tylko jedna i...
- Nie mam zamiaru pakować się w sam środek watahy- oświadcza moja siostra, patrząc na mnie z wyrzutem.- Poza tym jakie dziecko? On ma tyle samo lat, co Beatrice- zauważa, patrząc na Tobiasa. Dobrze wie co robi. Wie, że Tobias się z nią zgodzi, a nawet pojedzie z nią i ma rację. Mój brat zarzuca na siebie koszulkę i rusza w jej kierunku.
- Właściwie Tris o ciebie pytała- szepcze, a ja wywracam teatralnie oczami. Oczywiście, że pytała. Od tygodnia nie gada o nikim innym, jak o Katherine.
- Pojadę z nimi- oznajmia Elijah, kładąc dłoń na moim ramieniu. Uśmiecham się do niego i poddaję. Nic nie przekona Katherine do zmiany decyzji.

Katherine
   Postanowiłam, że zamiast zadręczać się ciągłym wracaniem do błędów z przeszłości, zajmę się ogarnianiem teraźniejszości. Muszę zacząć dogadywać się z Katniss, albo przynajmniej zmusić ją do akceptowania mnie, bo inaczej pozabijają nas wilki i to przed końcem tygodnia.
    Zerkam we wstecznym lusterku na Elijah i wywracam teatralnie oczami.
- Oczekujesz, że wpadnę w szał i zechce zjechać wozem do rzeki?- pytam, bo ciągłe gapienie się na mnie zaczyna mnie irytować. Wiem, że Elijah mi nie ufa, to całkiem logiczne, ale nikt nie prosił bo aby mnie niańczył. Przynajmniej mam nadzieję, że nikt tego nie zrobił.
- Zastanawiam się skąd w tobie tyle zapału- odpowiada, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Banda nieudaczników porwała mnie i uwięziła w środku lasu. Chyba możesz sobie wyobrazić, że chciałabym dowiedzieć się kim byli- wyjaśniam, a Tobias prycha, siedząc na miejscu pasażera obok mnie.
- Chodzi o samą świadomość tego kim byli, czy o twoją urażoną dumę?- pyta, a ja posyłam mu krótkie spojrzenie i wykrzywiam usta w delikatnym uśmiechu.
- Chodzi o twoją ukochaną dziewczynę- odpowiadam i widzę jak cały się spina.- No wiesz, w końcu przez cały incydent na bagnach obudziła się jej choroba. Co to jest? Guz? Krwiak?
- Zamknij się- przerywa mi, a ja poważnieję, znów mu się przyglądając. Wiem jak bardzo drażni go ten temat. Jest zły, bo pozwolił Beatrice zachować wspomnienia o mnie, o całej naszej rodzinie, a tymczasem nie pali jej się do zapominania. Poza tym jest ciężko chora i nikt z nas nie może jej pomóc. A więc Tobias znów stoi na krawędzi i wystarczy jedno, odpowiednie słowo, aby go z niej zepchnąć. A wtedy zacznie się zabawa. Minusem tego jest fakt, że możemy go stracić, bo kiedy przestaje nad sobą panować zamienia się w potwora. Takiego prawdziwego potwora z japońskich horrorów, a może nawet gorszego. Nie powiem, że się go boję, ale nie potrzebny nam jest teraz kolejny problem.
    Zmierzam przez hol szpitala, spojrzenie wbijając w plecy mojego brata, który prowadzi nas do sali swojej przyjaciółki. Jakkolwiek ją nazwę, nigdy mu nie pasuje, więc staram się w ogóle nie mówić o niej na głos. Elijah kroczy dumnie obok mnie, jakbyśmy wcale nie mieli kilkudziesięcioletniej przerwy w naszej znajomości.
- Nienawidzę tego- oznajmia, kiedy na niego spoglądam.
- Czego?- pytam, udając znudzenie. Elijah ma specyficzne podejście do świata. Wścieka się na raczej błahe rzeczy, a te duże, ważne sprawy są dla niego nie do opanowania, więc pozwala im toczyć się własnym torem. Jest całkowitą przeciwnością mojej osoby.
- Tego, że możesz odczytywać moje myśli, a tymczasem ja nie potrafię nawet wyczytać z wyrazu twojej twarzy jak się czujesz- wyjaśnia mi, a ja zatrzymuję się w miejscu. Tobias nie zauważa, że nas gubi i dobrze. Może w ten sposób choć raz będę mogła porozmawiać z Elijah w cztery oczy.
- Czuję się dobrze, chociaż bywało lepiej- odpowiadam na jego niepewności, a on splata ramiona na klatce piersiowej i patrzy na mnie z góry.
- O co chodzi z tymi małolatami? Naprawdę uważasz, że znalezienie tego chłopaka to dobry pomysł, czy chcesz się zemścić za swoją jedyną przyjaciółkę, Beatrice?- pyta, a ja robię krok w tył.
- Skąd o tym wiesz?- pytam, bo nie przypominam sobie, abym opowiadała mu o mnie i Tris.
- Caroline zdała mi relację- odpowiada, a ja zamykam powieki i biorę głęboki wdech, aby zdławić w sobie chęć zwyzywania mojej młodszej siostry od głupich papli. Kiedy znów spoglądam na Elijah ma nieustępliwy wyraz twarzy i nie myśli o niczym. W jego głowie wieje pustką i wiem, że robi to specjalnie, abym nie mogła go złamać. Wzdycham i rozglądam się po czym częściowo się poddaję i postanawiam co nieco mu wyjaśnić.
- Beatrice wcale mnie nie zna, a ja nie znam jej. Trochę o sobie wiemy i to tyle. Ale to jedyna osoba, która sama zorientowała się czym jestem i co jej robiłam i mimo to nie uciekła z krzykiem. A ponadto, starała się mi pomóc, kiedy nas porwano. Jest naprawdę odważna, chociaż czasami doprowadzała mnie do szału. Jakakolwiek by nie była, nie zasłużyła na to, co ją spotkało...
- Czujesz się winna- oświadcza mój rozmówca, a ja poważnieję, uważnie mu się przyglądając.
- Cokolwiek się jej stało w tym lesie, to moja wina, więc tak, czuję się winna. Zadowolony?- warczę, po czym wymijam go i ruszam na poszukiwanie odpowiedniego pokoju.
    Sala, w której leży Tris jest jednoosobowa, z bezpłatną telewizją, oknem wychodzącym na tyły budynku i śnieżnobiałymi ścianami, meblami, a nawet pościelą. Wszystko w tym miejscu zlewa się w całość, nie licząc Beatrice. Kiedy wchodzimy do środka śpi. Leży na plecach, z dłońmi opuszczonymi po obu stronach ciała i miarowo oddycha. Problem tkwi w tym, że jej skóra jest niemal sina, a oddycha za pomocą rurki, podłączonej do butli z tlenem. Irytująco pikające urządzenie nad jej głową informuje nas o rytmie bicia jej serca. Tobias siedzi obok jej łózka, na drewnianym krześle i palce zaciska na oparciach, tak mocno, że aż bieleją mu kłykcie. Jej widok musi go piorunująco niszczyć, bo nigdy nie widziałam go tak spiętego. Owszem, już nie raz widziałam jak wpada w szał, ale nigdy nie widziałam go opanowanego i wyprowadzonego z równowagi jednocześnie. Zaczynam myśleć, że naprawdę czuje coś do tej nastolatki. Jeżeli nie miłość, to na pewno powinność bycia przy niej. Doskonale wiem co robi, próbuje mnie zastąpić, bo nigdy nie ma mnie na swoim miejscu. Podchodzę cicho bliżej i delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu. To jeden z najbardziej czułych gestów, jakim go kiedykolwiek obdarowałam, więc nic dziwnego, że wzdryga się i patrzy na mnie ze zdziwieniem. W końcu jednak podnosi się z krzesła i pozwala mi usiąść.
- Przyniesiemy jej wody- oznajmia Tobias i wychodzi, a Elijah podążą za nim. Jestem im wdzięczna, bo nie wiem czy zdecydowałabym się na jakikolwiek krok w ich obecności. Zerkam na urządzenie wybijające rytm serca Beatrice i zamykam oczy. Teraz mogę usłyszeć bezpośrednio jej serce i wolne, ciche tempo mnie przeraża. Jakby jej serce podążało ku końcowi.
    Tris musi wyczuwać moją obecność, bo nagle porusza się i majaczy coś pod nosem. Próbuję zrozumieć co mówi, ale nic z tego. Podnoszę się i poprawiam jej poduszkę, aby mogła wygodnie się ułożyć. Kiedy uchyla powieki wygląda jakby nie wiedziała gdzie jest, a gdy już zaczyna kontaktować na jej twarz wstępuje blady uśmiech.
- Myślałam, że nie chcesz mnie widzieć- chrypi, a ja opadam z powrotem na krzesło i wbijam w nią swoje spojrzenie. Nie należę do osób wylewnych. Nie należę nawet do tych czysto obojętnych. Wydaje mi się, że nie ma na mnie żadnej miary na tym świecie.
- Jak się czujesz?- pytam, bo to jedyne co przychodzi mi na myśl. Patrzę jak z trudem dźwiga się na chudych rękach i podnosi się do pozycji siedzącej. Krzyżuje nogi, poprawia kołdrę i stara się wyglądać jak najbardziej zdrowo. Wyobrażam ją sobie wciąż uśmiechniętą, pełną życia, z rumieńcami na policzkach i ściska mi się żołądek. Co ja z nią zrobiłam?
- Bywało lepiej- odpowiada w końcu, a ja zaciskam usta w cienką linię, czując ogromne zakłopotanie. Nigdy dotąd takiego nie odczuwałam.- A ty?- pyta nagle, a ja unoszę brwi.
- Ja?- dziwię się, po czym delikatnie się uśmiecham.- Zaszantażowałam Tobiasa, więc zgodził się mnie tu przywieźć, a teraz poszedł po wodę dla ciebie, chociaż obok twojego łóżka stoją jakieś cztery butelki- tłumaczę jej i z każdym moim słowem jej twarz promienieje coraz mocniej.- Myślę, że chciał dać nam trochę prywatności, więc czuję się lepiej, niż czułabym się w ich towarzystwie.
- Ich?- pyta Tris, unosząc brwi.
- Jest z nami Elijah- odpowiadam, uznając, że bez sensu jest to przed nią ukrywać.- Mój stary znajomy- dodaję, wymijając trochę faktów. Pochylam się w jej stronę, opierając łokcie na kolanach i uważnie się jej przyglądam.- Nie wiem, czy Tobias opowiadał ci o problemach, jakie mamy, ale...
- Tak- przerywa mi, znów poważniejąc.- Tak mówił mi o niebezpieczeństwie, które na was ściągnęłam- oznajmia, a ja marszczę brwi, zniesmaczona jej słowami.
- Kto ci to powiedział? Tobias?- pytam z wyrzutem.
- Nie musiał tego nazywać po imieniu, sama to zrobiłam. Wiem, że gdybym była posłuszna i nie uciekała, prawdopodobnie wszystko skończyłoby się łagodnie.  A tymczasem musiałaś zabić tą kobietę i byłam dodatkowym balastem...
- Przestań- warczę, wstając z krzesła.- To nie jest twoja wina, jasne?!- Odwracam się i podchodzę do okna, aby ochłonąć. Zaczynają targać mną emocje i wiem, że nie wróży to nic dobrego. Powinnam się uspokoić.
- Nie musisz mnie tak traktować- szepcze Tris, po chwili ciszy. Odwracam się i parzę na nią pytająco.- Nie musisz się nade mną litować. Ja wiem co się dzieje i wiem co mnie czeka. Przykro mi, że musicie na to patrzeć...
- Nie musimy- mówię, obejmując się ramionami.- Ale chcemy- tłumaczę, wiedząc, że nieważne czy Tris uwierzy w moje słowa, czy nie, ja potrzebuję je wypowiedzieć.- Wojna z wilkami trwa od wieków. Zajęły nasze miejsce, po tym jak nas stąd wykurzono i myślały, że nigdy nie wrócimy po swoje. Nieważne co zrobiłaś źle, a w sumie co ja zrobiłam źle, prędzej czy później i tak doszłoby do walki. Nie możesz, nie masz prawa obwiniać się o nic! Ani o ten spór, ani o stan naszej rodziny, a tym bardziej o stan swojego zdrowia. Nie masz wpływu na los, nikt go nie ma! Możesz zdecydować w co się ubierzesz, gdzie pojedziesz, czym zapłacisz, ale nie możesz zadecydować w jaki sposób umrzesz.- Wiem, że moja bezpośredniość może ją zdołować, ale nie pozostało mi nic innego. Muszę być z nią szczera, skoro może się okazać, że za kilka dni, tygodni, góra miesięcy się z nami pożegna.- Jesteś odważna, Tris. Nie boisz się niczego, więc nie bój się i tego. Po tym wszystkim dostaniesz to, na co zasłużyłaś, a jestem pewna, że zasłużyłaś na cudowne życie.
- Co jeżeli ja nie chcę tego wszystkiego?- pyta, z wyraźnym wyrzutem w głosie.- Nie chcę wierzyć w gadki o życiu po śmierci, o raju, do którego trafię za dobre sprawowanie się! Chcę żyć, Katherine! Bo nagle, kiedy myślałam, że nic nie jest w stanie mnie już zaskoczyć spotkałam was. Jesteście inni, odmienni, lepsi i ja dostałam szansę być częścią waszego życia. Dlaczego muszę z tego zrezygnować? Dlaczego nie mogę zostać?- Z każdym zadawanym mi pytaniem w jej oczach pojawiają się łzy, aż w końcu spływają po jej policzkach, sprawiając, że cała drżę.
- A więc o to chodzi?- pytam, podchodząc i siadając na skraju łózka.- Boisz się, że zmarnujesz szansę na poznanie naszego życia?- precyzuję pytanie, a ona opada na poduszki i zakrywa twarz dłońmi.- Tris, nasze życie wcale nie jest cudowne- zauważam, ale wiem, że ta uwaga wcale nie pomoże. Wzdycham i szybko zbieram myśli.- No dobrze- mówię, poprawiając jej kołdrę.- Skoro to dla ciebie takie ważne, to mam dla ciebie propozycję- mamroczę, a ona odsłania oczy i patrzy na mnie jak małe, zainteresowane moimi wygłupami dziecko. Jej widok mnie rozczula i aż denerwuję się na siebie samą. Kiedy stałam się taka słaba?- Jeżeli jest coś, co chcesz koniecznie zrobić zanim...no wiesz...- zawieszam głos, bo nie jestem pewna, czy kolejna wzmianka o śmierci nie pogorszy sytuacji, ale Tris ani drgnie, więc kontynuuję.- Jeżeli masz jakąś listę, albo jakieś ogromne życzenie to mi o nim powiedz- oznajmiam, prostując się i okazując gotowość do działania.- Obiecuję, że pokaże ci cokolwiek zechcesz- dodaję, a ona patrzy na mnie jak na wariatkę, która urwała się z zakładu psychicznego. Tak dziewczyno, jestem gotowa spełniać twoje marzenia, bylebyś więcej nie ryczała na moich oczach- myślę, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
- Chcę żebyś zabrała mnie na wycieczkę- szepcze, a ja z ledwością powstrzymuję pchający się na twarz uśmiech.
- Wycieczki w naszym wypadku nie kończą się najlepiej- zauważam, a ona wykrzywia usta w czymś na rodzaj uśmiechu.
- To moje życzenie- zauważa, próbując skarcić mnie za odmowę.- Jeżeli się boisz to niech zrobi to Tobias- proponuje.- Tak, chcę abyś przekonała Tobiasa do zabrania mnie na wycieczkę- precyzuje w końcu swoje życzenie, a ja unoszę wysoko brwi.
- Jak w Zmierzchu?- pytam i już dłużej nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
- Co cię tak bawi?- pyta z wyrzutem wymalowanym na twarzy.
- Nic, po prostu to takie przewidywalne. Myślałam, że skoro jesteś chociaż trochę do mnie podobna to zechcesz zobaczyć coś okrutnego, jak łamanie kości, a ty chcesz iść na wycieczkę- wyjaśniam jej przez śmiech, a ona wywraca oczami, wyjmuje poduszkę spod pleców i uderza nią w moją głowę, sprawiając, że poważnieję.- Nigdy więcej tego nie rób- warczę, wytykając ją palcem, po czym poprawiam swoją rozwaloną fryzurę, głośno wzdychając.- Niech będzie, przekonam mojego brata do romantycznego wypadu nad wodospad, gdzie będzie nosił cię na barana i biegał po drzewach jak leśny spiderman- kpię sobie z niej, a ona spokojnie czeka, aż się wyżyję. Chyba już trochę mnie rozgryzła i wie, że nie można mnie powstrzymać przed powiedzeniem wszystkiego, co mam na myśli.
    Zanim zdążę wspomnieć po raz kolejny o motywie Zmierzchu w jej życzeniu drzwi uchylają się powoli i do sali zaglądają moi zagubieni mężczyźni.
- Byliście po wodę w Nowym Jorku?- pytam kpiąco, a Elijah karci mnie spojrzeniem, jakbym właśnie powiedziała coś super niegrzecznego. Czasami nie ogarniam jego toku myślenia.
- Nie, próbowaliśmy znaleźć resztki twojego taktu, ale ostatecznie się poddaliśmy- odgryza mi się Tobias i podaje Tris butelkę z wodą. Jej oczy lśnią jak szmaragdy, a ja unoszę wzrok ku niebu. Boże dopomóż! Jak ja mam przekonać sztywnego, powściągliwego Tobiasa do zabrania śmiertelnie chorej Tris na randkę? To dopiero wyzwanie. Chyba już mniej boję się walki z wilkami...

Damon
    Od jakiegoś czasu wzgórze, na które kiedyś poprowadziły mnie moje pijackie zapędy stało się moim ulubionym miejscem do kontemplowania nad moim marnym losem. Czy to normalne, że wszystko co dzieje się w tym miejscu, wokół mojej rodziny prawie w ogóle nie wzbudza we mnie emocji? Ani się nie boję o nasz los, ani nie cieszę ze spotkania i współpracy, ani nie martwię o poczynania Kath, ani też nie jestem wdzięczny Caroline za usilne próbowanie trzymania nas w ryzach. Jakbym był doszczętnie wypalony.
    Chociaż od kilku dni istnieje coś, a raczej ktoś, kogo wypatruję w tym miejscu zawsze o tej samej porze i kto wzbudza we mnie kapkę zainteresowania. Właśnie nasłuchuję dudnienia jej kroków. Biegnie. Poranny jogging to jej codzienna rutyna i czasami się zastanawiam, jakim cudem pocenie się i męczenie może ją uszczęśliwiać. Kiedy jednak myślę o masie energii, jaką w sobie skrywa, zaczynam rozumieć, że musi znajdować jakiś sposób, aby się wyładować. W innym wypadku wszystko wokół niej zostałoby zniszczone.
- Nadałam ci nowy przydomek- oświadcza, zatrzymując się obok mojego wozu, na którego masce siedzę i pochylając się w dół ciężko dyszy.
- Jestem ciekawy- oznajmiam, a ona podnosi na mnie swój wzrok.
- Stalker- oświadcza, a ja od raz poważnieję. Patrzę jak się prostuje, siada na masce obok mnie i odkręca butelkę wody, którą zawsze ma ze sobą.
- Wcale cię nie prześladuję- mówię, patrząc na miasto, które widać ze wzgórza niemal w całej okazałości.
- Tylko codziennie czekasz na mnie w tym miejscu, żeby przerwać mi bieg i odwieźć mnie do domu- wyjaśnia w moim imieniu, a ja cicho się śmieję.
- Nikt nie każe ci się zatrzymywać- zauważam i oboje się sobie przyglądamy. Wydaje mi się, że znam ją od zawsze, chociaż tak naprawdę nie znam jej wcale. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem tak ślepo komuś ufałem. W końcu Bonnie podnosi się z maski, bierze ostatni łyk wody i bez słowa wsiada na miejsce pasażera.
- Dzisiaj możemy jechać gdziekolwiek- mówi, kiedy siadam za kierownicą.- Jest piątek, a w szkole jest memoriał. Nie lubię styp, a już zwłaszcza rocznic czyjejś śmierci, więc nie idę- tłumaczy, a ja w międzyczasie odpalam silnik i wrzucam wsteczny bieg.
- Kogo śmierć dzisiaj czczą?- pytam, a ona patrzy na mnie jakby nie była pewna, czy powinna powiedzieć mi prawdę.
- Założycieli miasta- szepcze, a ja zerkam na nią, wysoko unosząc brwi.
    Kiedy moja rodzina wprowadziła się do Bornoldswick stały tutaj tylko trzy domy, w których można było zastać zaledwie cztery rodziny. To nasz ojciec, za pomocą naszych wpływów sprowadził tutaj więcej ludzi, zachęcił ich do budowy kamienic i posiadłości i razem z nimi stworzył miasto, słynące z produkcji jednej z najbardziej znanych marek samochodów osobowych. Ostatecznie imię i nazwisko naszego ojca wpisane zostało do księgi założycieli, na pierwszym miejscu, zaraz nad imieniem i nazwiskiem naszej matki. Oficjalna wersja głosi, że oboje zginęli z rąk barbarzyńców, którzy w tamtych czasach plądrowali miasta i mordowali zamożnych ludzi. Dzieci Broderyka i Eleonor miały opuścić miasto po tragedii i nigdy już nie wrócić. Cóż za niedopatrzenie...
- Nie wierzę, że wciąż to robicie- oświadczam, po długiej chwili niezręcznej ciszy, a Bonnie cicho prycha.
- Ja też nie. Odkąd dowiedziałam się kim byli ci ludzie, to...- przerywa, bo najwyraźniej orientuje się, że zachowała się stosunkowo niegrzecznie i delikatnie czerwienieje na twarzy, co wzbudza we mnie rozbawienie.
- Spokojnie, jakkolwiek ich nazwiesz masz rację- zauważam, a ona poprawia się na siedzeniu i zerka na mnie z zaciekawieniem.
- Jak to?
- Tak to- odpowiadam, a ona wywraca oczami.- Moi rodzice nie należeli do najcudowniejszych, chociaż tak opisuje ich historia, której was uczą- wyjaśniam, a ona poprawia pas i głośno wzdycha.
- Rodzinne relacje potrafią być popaprane- szepcze, a ja przytakuję skinieniem głowy, na znak, że zgadzam się z nią w stu procentach.- Wycieczka za miasto?- pyta nagle, a jej oczy zaczynają błyszczeć, jak u małolaty widzącej szansę na ucieczkę z domu.
- O nie- odpowiadam, bo już wiem co się święci.- Nie ma mowy...
- Proszę! Ostatni raz! Błagam!- skomle, jak szczeniak, a ja nie mogę się powstrzymać od śmiechu.
- To- mówię, gładząc kierownicę.- To mój największy skarb, którego ostatnim razem omal nie zniszczyłaś, więc nie pozwolę ci go prowadzić nigdy więcej- tłumaczę klarownie, starając się zachować stoicki spokój.
- Damon, proszę!- powtarza się, tym razem zarzucając dłonie na moją szyję. Wydaje mi się, że ponoszą ją emocje, bo kiedy się zatrzymuje jest już niezręcznie blisko mojej twarzy. Jest już milimetr od pocałunku. Zastanawia mnie, czy powstrzymał ją wstyd, czy fakt kim jestem. Nasze rasy raczej się nie lubią. Moje usta wykrzywia łobuzerski uśmiech, a ona znów cała się czerwieni, wracając na swój fotel. Spoglądam na nią, zwalniam i zjeżdżam na pobocze, z automatu odpinając pas.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak zdesperowana- kpię z niej, a ona wymierza mi kuksańca w bok i wyskakuje z wozu, aby zając moje miejsce.
    Wspominając wcześniej o tym, że nic, ani nikt nie wzbudza we mnie żadnych emocji, nie wspomniałem, że ta czarownica wzbudza we mnie wszystkie. Poczynając od zażenowania, przez rozbawienie, aż po chęć zdobycia jej...

niedziela, 15 listopada 2015

No women no...life

Why are you looking down all the wrong roads?
When mine is the heart and the salt of the soul
There may be lovers who hold out their hands
But They’ll never love you like I can...
He'll never love you like I can...
~~Sam Smith " Like I Can " 

Dzisiejszy post pisany będzie naprzemiennie z perspektywy dwójki bohaterów, bliźniąt, Damona i Katherine. 

Katherine
    - Przyjechaliśmy tutaj prosić o pomoc faceta, któremu zabiłaś matkę?!- warczy na mnie Damon, uderzając pięścią w blat stołu. Oczy wszystkich zebranych zwracają się ku nam, a ja uśmiecham się słodko do mojego brata, z ledwością powstrzymując się od skręcenia mu karku. Powtarza tę głupią kwestię odkąd Breth wyjawił, że to nie on jest moim byłym narzeczonym, a jego starszy brat i że rozstaliśmy się w wyjątkowo niewygodnych okolicznościach. Mógł to zatrzymać dla siebie, ale niszczenie mojego życia to jego specjalność, więc oczywiście tego nie zrobił.
- Przyjechaliśmy tutaj prosić o pomoc Bretha, nie Elijah- mówię, patrząc na siedzącego naprzeciwko mężczyznę.
- Wybacz, mam już plany- odpowiada, łobuzersko się d mnie uśmiechając. Gdybyśmy nie znajdowali się w barze, między ludźmi, pewnie zmusiłabym go do pomocy nieco bardziej skutecznym sposobem, ale w tej sytuacji pozostaje mi tylko poruszenie niewygodnych kwestii.
- Przypominam ci, że jesteś mi winny przysługę- szepczę, pochylając się w jego stronę.- I to nie małą- dodaję, a ona unosi oczy ku niebu. Nienawidzę go! Tak bardzo, że mam ochotę krok po kroku zniszczyć jego nieszczęsne życie króla miasta i powiesić jego głowę na balkonie jego rezydencji, oświadczając całemu światu, że jest słabym tchórzem, a nie żadnym tam postrachem. Jest jednak coś, co mnie powstrzymuje i wcale nie jest to obecność nieświadomych o naszym istnieniu ludzi.
- A więc co?- pyta Damon, nie kryjąc złości.
- Na litość boską, przestań słuchać moich myśli- syczę, łapiąc za kubek z kawą.
- Przestań tak gorączkowo rozmyślać, a ja przestanę cię słuchać- odpowiada mi, a ja cicho wzdycham. Wiem, co ma na myśli. Kiedy jedno z nas zamęcza się mnóstwem pytań, myśli, wizji, to to drugie nie ma możliwości odcięcia się od tego. Tak jakby przejmowało daną część myśli, która przeciąża umysł tego pierwszego. To chore, nadzwyczajne i wcale tego nie lubię.- Ja też nie- mamrocze cicho mój brat, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Breth zapomniał wspomnieć, że w całej tej okrutnej historii, w której to zamordowałam matkę jego i Elijah to właśnie on odgrywa kluczową rolę- mówię, uśmiechając się równie złośliwie, co mój stary znajomy.- Zabrakłoby mi dnia, aby opowiedzieć o wszystkich nocach, kiedy to przychodził do mnie i knuł przeciwko swojej szlachetnej mamusi, bo tak naprawdę była puszczalską ździrą- wyjaśniam i widzę jak Damon spina wszystkie mięśnie, oczekując na reakcję Bretha. Ten jednak nadal siedzi niewzruszony moimi słowami i chyba podłapał bakcyla, bo dołącza się do opowieści.
- Matka zdradzała ojca długie lata, z wieloma przybłędami- mamrocze, patrząc uparcie na kubek, który trzyma w dłoniach.- Kiedy Katherina przybyła do Liverpoolu byłem pewien swojego dziedzictwa i bogactwa, a ostatecznie okazało się, że jestem synem jakiegoś żebraka zza rzeki. Gdyby ojciec się o tym dowiedział, zwyczajnie w świecie by mnie wydziedziczył. I prawdopodobnie powiesił ją na szubienicy. Chciałem dla niej czegoś gorszego- oświadcza, patrząc w twarz Damona, a ten od razu pyta jaką karę wymierzyliśmy tej kobiecie. Mam wrażenie, że nie przejdzie mi to przez gardło, ale Breth nie pali się do wyjaśnień, a Damon domaga się prawdy. Muszę więc się przełamać i przyznać do jednej z najbardziej okrutnych zbrodni mojego życia.
- Ich matka zachorowała na rzadką odmianę raka krwi- szepczę, patrząc na swoje dłonie.- Była w niezaawansowanym stadium, ale było widać objawy. Kaszlała krwią, zdarzały się zmiany na skórze i chwilowe osłabienia...
- Chciałem, aby te katusze trwały wiecznie- wtrąca siedzący naprzeciwko mężczyzna, a ja patrzę na niego jak na kogoś kompletnie obcego. Nie znam go, nigdy nie znałam, chociaż tak mi się wydawało.
- Więc zamieniliśmy ją w wampira- wyjawiam, a Damon patrzy na mnie z obrzydzeniem na twarzy.
- Ale to znaczy, że...ona nigdy...
- Nigdy nie wyzdrowiała- przytakuje domysłom mojego brata, a ten uchyla usta. Nawet on jest zdumiony okrucieństwem jakiego oboje się dopuściliśmy, a ja rozumiem to w stu procentach.
- Jak więc umarła?- pyta bo długiej chwili milczenia, a Breth poważnieje i posyła mi znienawidzone spojrzenie.
- Ta część akurat jest mniej drastyczna- oznajmiam, podnosząc dumnie głowę.- Kiedy zrozumiałam jak bardzo Elijah kocha swoją matkę, pojęłam, że kiedy dowie się, że czeka ją wieczne cierpienie znienawidzi mnie, jak nikogo innego na świecie. Więc skróciłam jej żywot, a Breth, przypadkiem zadbał o to, aby Elijah znienawidził mnie pomimo tego- wyjaśniam, a Damon układa dłonie na stole i nerwowo  przebiera palcami.
- A więc to ten typ faceta?- zwraca się do mnie.- Swój czubek nosa, ponad wszystkie inne?- pyta, udając jakby Breth był nieobecny i wiem, że robi to, aby pokazać, że wciąż jest po mojej stronie. Uśmiecham się do niego delikatnie.
- Gorzej- odpowiadam i oboje patrzymy na faceta naprzeciwko. Można byłoby się spodziewać, że zacznie się kulić pod naszymi oskarżycielskimi spojrzeniami, ale zamiast tego poprawia swoją marynarkę i próbuje podnieść się od stolika, aby nas opuścić. Odruchowo, nie myśląc o niczym chwytam za widelec Damona i wbijając go w dłoń Bretha i przyskrzyniam jego rękę do blatu stołu. Mężczyzna syczy, opada na siedzenie i piorunuje mnie wzrokiem. Wciąż trzymam rękojeść widelca, nie chcąc pozwolić mu się uwolnić.- Albo mi pomożesz, albo odnajdę Elijah i dowie się jak naprawdę zginęła wasza matka. Myślę, że wiesz czym to się dla ciebie skończy, więc radzę ci być grzecznym- warczę, patrząc głęboko w jego oczy.
- Tutaj ona jest- mówi Damon, a ja zerkam na niego pytająco.- Moja siostra- odpowiada, szczerząc się jak kretyn.

Damon
    Historia Katherine, Bretha i jego brata Elijah okazuje się być jedną z tych, których wolałoby się nie znać. Miłość, zdrady, mordercze plany i okrutne uczynki to zwykle partia Katherine, ale nigdy nie posądzałbym jej o aż taki brak jakichkolwiek ludzkich odruchów. Może nie jesteśmy ludźmi już naprawdę długo, ale w każdym z nas tkwi choć mała część człowieczeństwa. No, najwyraźniej nie w każdym. Kiedy Kath zaczyna traktować Bretha brutalnie poprawia mi się nastrój. Poza tym wolę ją taką, niż kulącą się pod ciężarem strasznych wspomnień. Nie lubię, kiedy okazuje słabość, bo wtedy czuję się równie słaby, co ona. Nikt z nas nie lubi uchodzić za słabych. Może cały ten Breth jest starszy, silniejszy i z natury potężniejszy, ale nikt z nas nie musi mu tego pokazywać. Kiedy wyrywa widelec ze swojej dłoni i uważnie się jej przygląda, mam tę przyjemność zauważyć, że bar nagle opustoszał. Rozglądam się uważniej i oprócz kobiety stojącej za barem nie ma tutaj nikogo. Początkowo myślę, że to po prostu taka pora. Południe, więc wszyscy kończą przerwy w pracy, czy na zajęciach i wracają do obowiązków, ale potem zauważam, że przed barem również nikogo nie ma. Czy to możliwe, że przez całe dwie minuty na ulicy głównej w Liverpoolu nie ma ani jednego osobnika? Nie, to nie jest możliwe. I wtedy postanawiam zaalarmować Katherine.
- Coś jest nie tak- oznajmiam z rozpędu i znów spoglądam na barmankę. Patrzy na nas, a jej usta poruszają się w rytm wypowiadanych słów. Nie wypowiada ich na głos, to tylko jej myśli, które mkną przez jej umysł tak szybko, że żadne z nas nie może ich wyłapać. W barze rozlega się tak głośny wrzask, że oboje z Katherine się krzywimy, a kiedy dociera do nas, że to wrzask Bretha podrywamy się z miejsca, aby jak najszybciej się ulotnić. Odwracam się jeszcze raz w jego stronę i widzę, że zwija się pod stolikiem atakowany przez barmankę, która najwyraźniej jest wrogą mu czarownicą, a z jego uszu, oczu, nosa i ust wypływa gęsta, szkarłatna ciecz- krew. Odwracam się, aby złapać za klamkę, ale drzwi są otwarte. Stoi w nich postawny mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze. Nie w takim, jak Breth, a o niebo droższym i lepszym. Jedną dłoń skrywa w kieszeni spodni, a drugą opiera o framugę. Patrzy na moją siostrę spojrzeniem pełnym pożądania. Nie nienawiści, ciekawości, czy obojętności, a pożądania...
    To musi być Elijah.

Katherine
    Moja historia w Liverpoolu zaczęła się i skończyła równie szybko oraz równie tragicznie. Kiedy przybyłam byłam zdesperowana, pogrążona w błędnym kole zwodzenia i mordowania ludzi, a uratowała mnie miłość. Ta sama miłość wygnała mnie z miasta niespełna rok później. Czy mogłabym znaleźć dowody na to, że niczemu nie zawiniłam? Oczywiście, ale po co? Skoro sama doskonale wiem, że jestem jedyną winną? Elijah był jednym z tych facetów, których nie zapomina się do końca życia. Jednym z tych za którymi się tęskni, których się pragnie, a jednocześnie nienawidzi, którzy są na wyciągnięcie ręki, ale niedostępni, których nigdy nie przestaje się kochać. W całym moim misternym życiu miałam wielu partnerów. Jednych na krócej, drugich na dłużej, ale żaden z nich nie pozostawił w moim sercu takiej pustki jak on. Żaden z tych przed i po nim nie był tak ważny i nie doprowadził mnie do tak opłakanego stanu, jak on. Żaden nie mógł i nadal nie może się z nim równać, ale nikomu o tym nie mówię. Zniszczyłoby to moją reputację, a to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebuję. Ostatnią rzeczą jakiej chcę to użalanie się moich sióstr nad moim złamanym sercem, albo próba zeswatania mnie na siłę z jakimś obleśnym osiłkiem, tylko po to, abym była pozornie szczęśliwa. Szczęście to pojęcie względne, ma wiele definicji i znaczeń, dla każdego oznacza coś innego, a i dla mnie jest całkowicie inne. Nie uszczęśliwi mnie to, co może uszczęśliwić Caroline, a tym bardziej Katniss. Nawet Damon ma inne potrzeby. Przez wiele lat samotnej tułaczki i uciekania od rodzinnych problemów nauczyłam się egzystować bez potrzeby pielęgnowania szczęścia wewnątrz mnie. Wystarczy mi cisza, która często jest moją odskocznią. Wystarczy mi towarzystwo samej mnie.
    Co dalej z przyszłością? Stoję naprzeciwko największego skarbu jaki posiadałam w całym moim życiu i który utraciłam przez własną naiwność, a czuję się jakbym patrzyła w obce oczy, na obcą mi postać, na obcego człowieka. Jakbym nigdy nie trzymała jego dłoni, nie wtulała się w jego ramiona, nie całowała jego ust. Jakbym nigdy nie śmiała się z jego żartów, nie kuliła się pod jego rozemocjonowanym spojrzeniem. Jakbym nigdy go nie znała. Czuję pustkę, która mnie przeraża. Chcę mieć wyrzuty sumienia, czuć palącą mnie potrzebę zabicia go, albo przytulenia, być złą, rozczuloną, przerażoną, stęsknioną, ale jedyne co wiem, to to, że jestem najgorszym koszmarem jego długiego życia. Co więc powinnam zrobić? Zanim odpowiem na to pytanie widzę jak jego ciało znów się porusza. Wraca mu oddech, nogi ruszają naprzód, a dłonie zaciskają się w pięści. Nie wiedzieć czemu czuję palące mnie łzy, które pchają się na powierzchnię. Nie mogę pozwolić im zdradzić mnie i okropnego stanu w jakim jestem. Obecność Damona i Bretha mnie krępuje, jak nigdy dotąd, więc wciąż się nie ruszam. Pozwalam, aby Elijah stanął tak blisko, że jego nos omal nie styka się z moim i opuszczam wzrok. Nie stać mnie nawet na spojrzenie w jego oczy. Mijają trzy sekundy, a mnie wydaje się, że sterczę w tym miejscu całą wieczność, aż nagle czuję upragnione pieczenie na lewym policzku i pojedyncza łza wypada spod mojej powieki, po czym rozbija się o ziemię. Elijah wymierzył mi policzek.
- Hola, stary, zważaj sobie!- słyszę głos Damona, a jego reakcja wydaje się w tym momencie bardziej śmieszna, niż adekwatna do sytuacji. Podnoszę dumnie brodę, aby Elijah nie myślał, że może za cokolwiek mnie karać i ku mojemu zdziwieniu czuję jak zaciska dłonie wokół mojej twarzy i przyciska swoje usta do moich. Nie jest to pocałunek pełen uczuć, emocjonalny, stęskniony. Jest to raczej zwykłe stykanie się ciał. Zimne, nic nie znaczące, jak kolejny sposób na rozładowanie złej energii. Długo tkwimy w tej niezręcznej pozycji, aż w końcu mogę odetchnąć własnym powietrzem, a nie powietrzem Elijah i robię duży krok w tył, omal nie wpadając na pobliski stolik. Teraz wiem kim. Teraz widzę w nim człowieka, którego znałam lata temu. Te same oczy, usta, dłonie i ten sam ubiór. Wciąż ten sam, wciąż tak samo idealny. Wciąż mój.
    W końcu mogę rozróżnić, co dzieje się dookoła mnie. Breth przestał krzyczeć i próbuje podnieść się z zakrwawionej podłogi, a czarownica ulotniła się na jedno skinienie Elijah. Damon jest tak zszokowany, że gdybym zrobiła mu teraz zdjęcie mogłabym szantażować go nim przez całe dekady. Nie jest mi jednak w tej chwili do śmiechu. Przez wszystkie mijające miesiące, lata, dekady byłam przekonana, że nigdy więcej nie będę musiała patrzeć na Elijah, więc nie planowałam co mu powiem. Oczywiście, wiele razy myślałam jak cudownie byłoby go znów dotknąć, albo chociaż zobaczyć, ale nie zrobiłam nic, aby tego dokonać. A teraz stoi naprzeciwko mnie, a jego usta wykrzywia blady uśmiech. Ranię go samą swoją obecnością.
- Cokolwiek tutaj robicie, wybieranie mojego brata na towarzysza dnia nie było najlepszą decyzją- oznajmia, a jego brytyjski akcent sprawia, że drżę. Wymija mnie, a kiedy się odwracam, widzę, jak rozkazuje swojemu bratu, aby wstał, jednym skinieniem dłoni. A ten podnosi się tak szybko, jak to możliwe, aby po chwili upaść pod wpływem mocnego uderzenia pięści Elijah.- Myśleliście, że możecie urządzać sobie schadzki pod moim nosem i tego nie zauważę?- pyta, odwracając się do mnie, a ja unoszę lekko brwi.
- Co to ma być? Akcja zazdrości? Wybacz stary, ale nie mamy na to czasu- rzuca Damon, a starszy wampir piorunuje go spojrzeniem. Opieram się o szybę i zamykam oczy. Muszę uspokoić myśli i wrócić do normalnego stanu, bo inaczej rozpadnę się na małe kawałeczki. Zapada cisza, podczas której układam sobie w głowie wydarzenia dzisiejszego dnia. Jednego jestem pewna, Elijah wciąż ma mnie za morderczynię, więc nie pozwoli mi tak po prostu odejść. Może więc pozwoli odejść Damonowi, a ten będzie miał czas na powrót do domu i wymyślenie planu b dla naszej rodziny?
- Elijah- odzywam się, składając dłonie przed sobą.- Cokolwiek teraz myślisz, nie jest to prawdą. I nie wiem, co zamierzasz zrobić, ale proszę cię, z całego serca, abyś...
- Prosisz mnie?!- przerywa mi krzykiem, a ja wzdrygam się, patrząc na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy.- Nie widziałem cię sto czterdzieści pięć lat, Katherine! Sto czterdzieści pięć lat ciągłego myślenia o tym co mi zrobiłaś, jak wyrwałaś mi serce i wyrzuciłaś bez większego problemu! Sto czterdzieści pięć lat zastanawiania się co zrobiłem źle, czym zawiniłem, czym ona zawiniła! Prosisz mnie? Nie masz prawa mnie o nic prosić! Co ty tutaj w ogóle robisz? Z moim bratem!?
Jego słowa, prawda, którą wypowiada sprawiają, że rozpadam się na kawałki. Dosłownie widzę oczami wyobraźni jak moje ciało ulega samo destrukcji i nie pozostaje po mnie już nic. Nic, ani krzta godności. Jestem zrujnowana.
- Powiedz mu- słyszę za moimi plecami głos mojego brata bliźniaka i zaciskam kurczowo powieki, aby nawet jedna łza nie wypłynęła na wierzch. Biorę głęboki wdech przez nos, chcąc zapanować nad targającymi mną emocjami.- Powiedz mu, Katherine!- unosi się Damon, a ja otwieram oczy i rzucam mu wściekłe spojrzenie.
- Jesteśmy tutaj żeby prosić Bretha o pomoc, bo nasza rodzina i całe nasze miasto jest w niebezpieczeństwie- wypalam na jednym wydechu, po czym rzucam Elijah przeciągłe spojrzenie.- To jedyny powód, dla którego tutaj jestem- dodaję i wynoszę się z baru, tak szybko, jak to jest możliwe. Muszę pobyć sama. Brakuje mi powietrza...

Damon
    Poznanie Elijah, odpowiedzenie na wszystkie jego pytania i opowiedzenie o naszych rodzinnych rewolucjach zajmuje mi sporo czasu. Podczas naszej rozmowy zaprzyjaźniona z Elijah czarownica- barmanka, zamyka lokal i ucisza Bretha, nie pozwalając mu wstać z miejsca. Wychodzi na to, że bracia nie są ze sobą specjalnie zżyci, ale nie dziwię się temu. Relacje w takich rodzinach, zwykle nie należą do najlepszych. Jak w naszej. Pomiędzy Tobiasem, a Katniss wcale nie ma dużej różnicy wieku, a niemal w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Ja i Katherine jesteśmy bliźniętami i pomimo podobnych mentalności, jesteśmy całkowicie różni. Niemal nigdy się ze sobą nie zgadzamy. Poza tym, rodzinne konflikty często są bardziej zagorzałe, niż te zwyczajne, między obcymi sobie ludźmi.
Kiedy w końcu docieram do sedna sprawy Elijah długo milczy. Wiem, że po tym co zrobiła Katherine całe lata temu, wciąż może jej nienawidzić, ale chyba coś go do niej przyciąga. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ich fatalny pocałunek. Nienawidzi jej, jednocześnie ją kochając. Znam to i wiem, że miłość, jakakolwiek jest, zawsze wygrywa nad gniewem, rozczarowaniem, a nawet zdradą.
- Mój brat nie może wam pomóc- oznajmia mężczyzna, patrząc przez ramię, na wciąż siedzącego na tym samym miejscu Bretha.- To tchórz, a poza tym czarownice uwięziły go w mieście, kiedy dowiedziały się, że planuje je zdominować.
- Pozwoliłeś na to?- pytam, marszcząc brwi.
- Z ogromną przyjemnością- odpowiada, blado się przy tym uśmiechając. Równy z niego gość, choć trochę zbyt wyniosły, jak na mój gust.- Ale mi przyda się urlop od trzymania pieczy nad tym miejscem- mamrocze, a ja unoszę lekko brwi.
- Tobie? Moja siostra nie uważa, abyś chciał ją znać, a co dopiero jej pomagać- zauważam, bez owijania w bawełnę.
- Wiesz jak to jest, Damonie- oznajmia i dopija ostatni łyk whisky.- Czasami jedna kobieta wkracza do twojego życia i robi w nim taki bałagan, jakiego nie zrobiły wszystkie inne razem wzięte- zauważa, patrząc mi z dumą w twarz.- Nie wstydzę się przyznać, że Katherina namieszała w moim życiu i nie skończyło się to dla mnie dobrze. Pomimo to zrobiła również wiele dobrych rzeczy...
- Naprawdę?- dziwię się.- Zniszczenie to jej trzecie imię, zaraz po czarnej owcy w rodzinie- tłumaczę, a mężczyzna uśmiecha się nieco szerzej.
- I chyba właśnie to mnie w niej urzekło.
- Fakt, że niszczy wszystko, czego się dotknie?
- Fakt, że nie zniszczyła niczego, co jej podarowałem- tłumaczy, a ja powoli zaczynam rozumieć. Facet jest zakochany w mojej siostrze po uszy i nawet fakt, że zabiła mu matkę nie może tego zmienić.
- Wpadłeś po uszy- zauważam, dopijając whisky.
- Podobno to droga bez powrotu- zauważa, wstając z stołka barowego.- Powiedz jej, że jadę z wami. Muszę tylko załatwić kilka formalności związanych z moim wyjazdem. No wiesz, jak zamknięcie Bretha w ciemnej izolatce- rzuca radośnie i znika.

Katherine
    Poukładanie sobie wszystkiego, co stało się przez ostatnie kilka godzin nie jest wcale tak łatwe, jak mi się wydawało. Sam fakt, że znów spotkałam Elijah mnie roztraja, a co dopiero myśl o uczuciach, które we mnie wzbudza. Oprócz obrzydzenia i nienawiści do samej siebie czuję ogromną tęsknotę, kłucie w żołądku, pocą mi się dłonie, a miliony myśli nie dają mojemu umysłowi odpocząć. Chcę wrócić do tego baru i zedrzeć z niego ubranie na zapleczu, a jednocześnie chcę wsiąść w samochód Damona i wyjechać z tego miasta raz na zawsze. Podjęcie decyzji jest tak trudne, że tkwię na ławce obok parkingu niemal godzinę. Nie robię nic, jedynie patrzę w jeden punkt, obejmując się ramionami. Czuję się jak dziecko, które zgubiło mamę w centrum handlowym. Zagubiona, obca, oddalona od świata. Chcę aby ziemia pode mną rozstąpiła się i pochłonęła mnie całą, dając mi wymarzone ukojenie. Chcę zniknąć...
- Twój przyjaciel jedzie z nami- słyszę głos Damona i podnoszę głowę. Robię to po raz pierwszy od godziny, więc czuję ból przeszywający mój kark. Krzywię się i sięgam do niego dłońmi, aby go rozmasować.
- Breth?- pytam, przymykając powieki i dla odmiany odchylając głowę w tył.
- Nie uwierzysz, ale nie- oświadcza Damon, a ja podrywam głowę i patrzę na niego, jak na chorego psychicznie.
- Elijah?- pytam z niedowierzaniem w głosie.
- Tak, facet jest totalnie w tobie zakochany- odpowiada rozbawiony Damon.
- Bawi cię to?!- warczę, podnosząc się z ławki, na której siada mój brat.- Ten facet mnie nienawidzi! A poza tym jest ostatnią osobą, którą chcę mieszać w cały ten bajzel z wilkami.
- To twój bajzel, Kath...
- Nie zapominaj, że Katniss ma w tym swoją działkę- warczę i wplatam palce rąk we włosy.- To jakiś obłęd- szepczę, szukając drogi ucieczki. Mam spędzić kilka kolejnych godzin w wozie Damona z Elijah, którego nie widziałam niemal półtora wieku? Jak on to sobie wyobraża?
- Wyluzuj, gdyby chciał cię zabić już dawno byłabyś martwa- zauważa, jak zwykle błyskotliwie, Damon, a ja wydaję dziwny, zwierzęcy ryk i idę w stronę jego wozu.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę tego cholernego miasta, Bretha i jego chorych gierek, całego mojego życia nienawidzę!- wrzeszczę próbując otworzyć drzwi od strony pasażera, ale wcale nie jest to proste.- Tego samochodu też nienawidzę!- warczę, kopiąc w przednie koło.
- Przestań, nie kop mi tego- mamrocze Damon łapiąc mnie za ramiona i odciągając od swojego cudeńka.- Jest taki wynalazek jak klamka- kpi ze mnie i otwiera przede mną drzwi wozu. Uderzam pięścią w jego ramię i wsiadam, chcąc jak najszybciej zapaść w sen. Nawet jak nie zasnę, to nie otworzę oczu do końca naszej podróży...

niedziela, 1 listopada 2015

Chances

" Hello from the other side,
I must've called a thousand times to tell You,
I'm sorry, for everything that I've done..." 

Katherine
    Słyszę jej ciężkie kroki, głośny oddech i szloch. Słyszę bicie jej serca nawet jeżeli się oddala. Słyszę jej pomieszane myśli zakrapiane strachem i im bardziej się oddala, tym bardziej nabieram pewności, że to był błąd. Gdybym pozwoliła wilkom zająć się Beatrice, torturować ją, kroić, cokolwiek by chcieli, zebrałabym trochę siły, aby uciec. Tymczasem wiszę w tej cholernej, śmierdzącej, zatęchłej norze na łańcuchach nasączanych serum i jedyne co mogę zrobić, to kopnąć kogoś w zasięgu mojej nogi. Nie to żebym nie lubiła, albo nie potrafiła kopać, ale wolę inne sposoby walki. Jak urywanie kończyn, albo skręcanie karków. 
- Coś jest nie tak- oświadcza nagle blondynka, a ja podnoszę umęczony wzrok. W chacie pozostała już tylko dwójka jej piesków i właśnie w tym momencie wahają się czy nie wyjść, aby sprawdzić co dzieje się za drzwiami.- Co się tak gapicie? Sprawdźcie to!- warczy ich przywódczyni, a oni od razu znikają.
- Długo zajęło ci wytresowanie ich?- pytam, próbując podciągnąć się na łańcuchach. Ku mojemu zaskoczeniu odkrywam, że mam na tyle siły, aby tego dokonać. Powstrzymuję się od triumfalnego uśmiechu. 
- Na pewno krócej, niż rozmowa z tobą- odpowiada, a ja uśmiecham się półgębkiem.
- Ktokolwiek powiedział ci, że będzie łatwo, musiał mnie nie znać- zauważam, a ona opiera się o krzesło, które zostało po Tris i wymachuje swoim małym, żałośnie tępym nożykiem.
- Myślisz, że nas złamiesz?- pyta, a ja unoszę wzrok ku górze. Problem w tym, że w ogóle o niej nie myślę. Odkąd raczyła mnie opowieścią o mojej starszej siostrze, skłonnej oddać nasz dom w zamian za ulżenie nam w walce, jedyne co zaprząta moją głowę to plan jak ją ukarzę. Myślałam o rozerwaniu jej na strzępy, ale kiedy ochłonęłam zdecydowałam, że to byłoby zbyt dramatyczne. Caroline nigdy by mi nie wybaczyła. Może więc po prostu ją zniszczę? Tak jak ona miała w zwyczaju niszczyć mnie przez cały ten czas.- Uważasz, że wisząc tutaj, nie współpracując i kpiąc z nas kupujesz twojej poronionej rodzince czas?- pyta i gdybym tylko mogła wzruszyłabym ramionami na znak, że mnie rozgryzła.- Mylisz się. Moje straże są wszędzie. Nikt nie przedrze się do tego miejsca.
- Twoje straże?- pytam, unosząc brwi.- Z tego co wiem to królową Anglii nie jesteś- mamroczę złośliwie, a ona krzywi się i wygląda jakby miała z moment wybuchnąć. Muszę więc podkręcić atmosferę.- Poza tym moja rodzinka ma lepsze zajęcia niż latanie jak dzikusy po lesie. Mamy klasę, w przeciwieństwie do was- oznajmiam, a ona robi dwa kroki w moją stronę i już niemal jest w zasięgu moich nóg, kiedy się zatrzymuje. Unoszę ponownie brwi.- Boisz się?- pytam zjadliwie się uśmiechając, a ona sapie jak lokomotywa. Dopiero teraz widać jej urodę. Ma mocne, wyraziste rysy twarzy i idealnie proste włosy, a usta doskonale zaokrąglone. Szkoda będzie się jej pozbywać. Cień nadziei, a raczej cień postaci mojego brata przemyka za frontową ścianą, potem pojawia się niedaleko zabitego deskami okna, a na sam koniec delikatnie napiera na drzwi. Tylko ja to zauważam i wiem, że jest to znak. Znak, że należy działać.- Jesteś żałośnie słaba- szepczę i zanim minie sekunda blondwłosa wilkołaczyca rzuca się w moją stronę z nożem, który bardziej mógłby zranić ją niż mnie. Podciągam kolana do góry, odbijam się od jej klatki piersiowej i przewracam ciało do tyłu wyrywając łańcuchy z sufitu. Ląduję miękko na podłodze, odwracam się i zwinnym ruchem zawijam łańcuch na szyi blond dręczycielki. Przyciągam ją do siebie z łatwością, pomimo stawianego przez nią oporu i zmuszam, aby padła przede mną na kolana. Drzwi do chaty otwierają się w momencie, w którym pochylam się nad kobietą, która śmiała mnie porwać, przetrzymywać, torturować, a raczej łaskotać nożem i zastraszać. 
- Ciesz się, że nie będziesz patrzeć jak twoje psy padają przed nami jeden po drugim- syczę, a łzy w jej oczach napawają mnie dumą. Ściskam mocniej za łańcuch, a dźwięk pękających kręgów szyjnych upewnia mnie, że pozbyłam się jej raz na zawsze. - Co z Beatrice?- pytam, zdzierając z siebie łańcuchy ... 

    Otwieram szeroko oczy i zerkam w prawo, na siedzącego za kierownicą Damona. Próbuję wyczytać z jego twarzy, osąd, jaki nade mną stawia, ale nic z tego. Jest zbyt opanowany, abym mogła cokolwiek wywnioskować.
- I tyle?- pytam, nie kryjąc zdenerwowania.- Właśnie pokazałam ci, co się stało, a ty nic nie powiesz? Nie potępisz mnie, nie wyrzucisz mi nieodpowiedzialności i naiwności, nie pochwalisz, że urwałam głowę tej krowie?- pytam, a on zerka na mnie krótko, po czym nadal milczy. Mam ochotę wydłubać mu oczy, ale zanim zdołam się do tego posunąć, dzwoni mój telefon. To Tobias, odbieram z rozpędu.- Coś już wiadomo?- pytam, zanim zdąży się odezwać i znów nawrzeszczeć na mnie, że to ja powinnam być na jego miejscu.
- Nie, wciąż ją badają, a jej matka robi awanturę jakiej mało- odpowiada, a ja unoszę oczy ku niebu.
- Po co więc dzwonisz?
- Upewnić się, że nikogo więcej nie zabiłaś- wyjaśnia i słyszę chichot Damona. Piorunuję go wzrokiem.- Nadal jesteś pewna, że twój plan zadziała?- pyta mój młodszy brat, a ja cicho wzdycham.
- Tak, jeżeli Damon naprawdę zna drogę do Liverpoolu- odpowiadam, zerkając na mojego kierowcę.- Zadzwoń, jak już będziesz coś wiedział.
- Jasne...
- Tobias- powstrzymuję go od rozłączenia się.- Upewnij się, że to przetrwa- dodaję cicho i kończę, chowając telefon do kieszeni.
    Mój plan wiążę się z dojazdem do Liverpoolu, odnalezieniem jednej z niewielu osób, które na pewno zgodzą się mi pomóc i namówieniu tej osoby na wycieczkę do Bornoldswick. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to proste, ale na pewno coś wymyślę. Jest to moja ostatnia deska ratunku. Jeżeli nie zdobędę wsparcia, jakiego potrzebuję, to po pierwsze moja rodzina mnie zlinczuje za bałagan, którego narobiłam, a po drugie wilkołaki zeżrą nas żywcem, czego nie chcemy. Muszę więc stać się najbardziej przekonywującą i uczuciową istotą na tej ziemi. Bułka z masłem, nie takie już odgrywałam przed facetami.
- A więc to jakiś koleś?- pyta Damon, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Nie jakiś, a jeden z tych wyjątkowych- odpowiadam, a on marszczy brwi.
- Co masz na myśli? Bo jeżeli chodzi o jego wygląd, to za moment zawrócę i...
- Jest mieszańcem- przerywam mu i najwyraźniej dobrze, że to robię, bo na jego twarzy zaczyna widnieć delikatny uśmiech.- Pół wampir, pół wilkołak. Niewielu takich spotkasz w Wielkiej Brytanii, dlatego właśnie jest wyjątkowy- wyjaśniam, opierając głowę o boczną szybę.- Poza tym kochał się we mnie po uszy- dodaję, a Damon wywraca teatralnie oczami...

Tobias
    Kiedy tylko Beatrice straciła przytomność, pierwszą myślą na jaką wpadłem była śmierć. Ostatnią jakiej chciałem, ale pierwszą jaka wpadła mi do głowy. Na szczęście szybko ją wykluczyłem, sprawdzając jej puls. Skoro Tris straciła kontakt z rzeczywistością, ale nie przez nasze nadnaturalne wybryki, musi to być coś ludzkiego. A wszyscy doskonale wiemy, że często ludzkie choroby bywają gorsze od naszych pomysłów na śmierć. Moje ofiary zwykle umierają szybko, bez większego bólu, w przeciwieństwie do osób umierających na białaczkę.
    Po przyjeździe do szpitala powstała niezła awantura. Jeszcze nigdy nie widziałem tak szybko uwijających się pielęgniarek i lekarzy, zorganizowanej sali i grupy specjalistów, a to tylko dlatego, że pacjentem jest córka najbardziej wybuchowej, aroganckiej i pewnej swego pani adwokat, jaką napotkałem w życiu. Po przybyciu do szpitala postawiła na nogach dosłownie wszystkich, a w całym tym szaleństwie nie poświęciła nawet chwili na dowiedzenie się w jakim stanie jest jej dziecko. Nawet ja, który nie miałem kontaktu z dziećmi niemal nigdy wiem, że nie tak wygląda rodzicielska troska. Nie mnie to jednak oceniać.
    Odkąd zaczęto badania minęło już kilka godzin. Zdążyłem wypić trzy kawy, dla niepoznaki i miliard razy próbowałem dowiedzieć się od jakiejkolwiek pielęgniarki co z Beatrice. Nic z tego, nikt poza salą nic nie wie.
- Powinieneś iść do domu- oświadcza Caroline, stając naprzeciwko mnie. Podnoszę głowę, w dłoni ściskając kubek z czwartą tego popołudnia kawą.
- Chcę tylko zaczekać, aż coś będzie wiadomo i się zmywam- tłumaczę, znów spuszczając wzrok. Caroline gramoli si na krzesło obok mnie i kładzie dłoń na moich plecach.
- To nic złego- szepcze, a ja zerkam na nią, lekko marszcząc brwi.
- Co?
- Że się martwisz To nic złego, że martwisz się o Tris, w końcu jest twoją...
- Nawet jej nie znam- przerywam jej, zanim dotrze do tego słowa, które nijak ma się do prawdy, a które jakoś zabawnie wydaje się przeze mnie upragnione. Mam na myśli słowo "dziewczyna" . Caroline jest skłonna wręcz go nadużywać, a ja nawet je lubię, ale nie w tym przypadku. Beatrice już od naszego drugiego spotkania nie chce mnie znać, a co dopiero po całym dniu pędzonym w niewoli, z powodu mojej starszej siostry.- Powinienem się domyślić, że Katherine wymyśli coś głupiego. Nie powinienem pozwolić jej zabrać Beatrice do domu, ale zrobiłem to, pozwoliłem, więc wszystko, co jej się stało to moja wina. Zostanę tylko żeby upewnić się, że wszystko z nią w porządku i wrócę do domu. Idź...- wyjaśniam, a Caroline podnosi się z miejsca i jeszcze przez moment na mnie patrzy, po czym wolnym krokiem odchodzi, a na korytarzu rozbrzmiewają odgłosy kolejnej awantury. Z sali, w której położono Beatrice wylewa się grupa lekarzy, a tuż za nimi drepcze jej matka. Krzyczy coś o tym, że to niemożliwe, że mają natychmiast usunąć to z głowy jej córki, albo wszystkich ich pozwie, a kiedy znikają za rogiem zrywam się i zaglądam do sali. Ku mojemu zdziwieniu Beatrice jest przytomna. Chcę się ulotnić, ale kiedy odwracam się na pięcie słyszę jej głos.
- Powiedzieli, że coś uciska mój mózg- szepcze, a ja znów na nią zerkam, zaciskając usta w cienką linię. Zamykam za sobą drzwi i podchodzę do jej łóżka, dłonie skrywając w kieszeni kurtki.- Nie wierzę im- oświadcza, podnosząc na mnie zmęczone oczy.- Gdyby tak było pewnie bym to czuła- zauważa, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu pchającego się na moje usta. Na szczęście Tris również się uśmiecha.
- Jak się czujesz? No wiesz...po tym wszystkim?
- Masz na myśli mój wypadek u nowej znajomej Caroline, kiedy to spadłam z rusztowania, bo próbowałam wymknąć się na kolejną imprezę?- pyta, a ja marszczę brwi, kiwając głową na znak uznania.
- Niezła wersja- zauważam, a ona poprawia się i widzę, że sprawia jej to ból. Jej mięśnie się spinają, ręce na których się podnosi drżą, serce bije nieco szybciej, a na dodatek mruży oczy z powodu bólu głowy.- Beatrice- mamroczę, słysząc coraz to głośniejsze dźwięki nadchodzącej grupy lekarzy.- Wiesz, że nie możesz tego pamiętać, prawda?- pytam, a ona zagryza wargi, aby ukryć przede mną ich drżenie. Odchrząkuje.
- Mam krwiaka, guza, jakkolwiek to nazwać- szepcze, a jej oczy zaczynają błyszczeć od łez.- Zapomnę tak czy siak, prawda?
- Tris...
- Może mógłbyś pozwolić mi... pamiętać póki sama nie zapomnę?- pyta, a dźwięki kroków stają się coraz to głośniejsze i głośniejsze Wiem, że mam mało czasu i muszę podjąć decyzję tak szybko, jak szybko jestem w stanie to zrobić.- Proszę?- dodaje drżącym głosem, a drzwi jej sali otwierają się z rozmachem, więc znikam. Po prostu wychodzę, zanim ktokolwiek mnie zauważy, decydując zgodzić się na prośbę nastolatki. Nie wiem dlaczego. Moja historia dowodzi tego, że nie jestem wrażliwy na łzy. Wielu płakało, błagając, a ja nigdy się nie ugiąłem. Aż do dziś, aż do chwili wpuszczenia Beatrice Parker do mojego życia.

Caroline
    Katherine narobiła niezłego bałaganu. Nie mieliśmy pojęcia o pakcie pomiędzy Katniss, a wilkołakami, więc nie mogliśmy jej przed tym powstrzymać. Myślę, że ona sama, gdyby tylko wiedziała, powstrzymałaby się przed afiszowaniem ze swoją naturą. Nie obwiniam jej i chyba jestem jedną z niewielu. Ku naszemu zdziwieniu nie robi tego Tobias, a sądziliśmy, że będzie pierwszą osobą, która zechce wyrwać Katherine serce. On natomiast skupił się w stu procentach na Beatrice i nie ma mowy, aby wyszedł ze szpitala, dopóki nie dowie się, co z nią jest nie tak. Po raz pierwszy od wielu lat widzę go naprawdę zmartwionego i przybitego i głupio mi przyznać, ale cieszy mnie to. Dlaczego? Ponieważ oznacza to, że mój brat nadal ma serce, które wcale kompletnie nie skamieniało. Podobnie jak Kath. Pomimo swojej prostej, samolubnej natury wydzwania co pół godziny z pytaniem co z Tris. Na pewno, w pewnym stopniu robi to po to, aby usprawiedliwić swoje złe czyny, ale wierzę, że gdzieś głęboko w środku boi się o los młodszej przyjaciółki. Nie wiem czy ich relacje można nazwać przyjaźnią, ale przez ostatni tydzień miały tylko siebie, więc to robię. Pomimo tego, że Katherine wykorzystała Beatrice, ta nadal chciała przy niej tkwić, co musi oznaczać, że łączy je jakaś intymna relacja.
    Idę ruchliwą, jak na to miasto ulicą, zastanawiając się kim dla każdej z mijanych przeze mnie osób jest Beatrice Parker. Może koleżanką ze szkoły, sąsiadką, córką przyjaciółki, dobrą znajomą, kuzynką? Kimkolwiek jest, na pewno każdy ją zna. W mieście tak małym, jak to, nie ma możliwości, aby życie kogokolwiek utrzymało się pomiędzy ścianami jego domu. Ilu z nich wie więc o jej wypadku? I dlaczego jej nie odwiedzają? Dlaczego jest sama z chorobliwie agresywną matką?
    Wchodzę do baru, gdzie mam zwyczaj podśpiewywać przez cztery dni w tygodniu, za marne pieniądze, których nigdy nie użyję i rozglądam się po jego wnętrzu. Ktoś tutaj musi znać tę dziewczynę.
- Val?- pytam, siadając przy barze i zerkając na drobną kelnerkę, która zawsze stoi za ladą.- Długo tutaj mieszkasz?- pytam, a ona wzrusza delikatnie ramionami. Mam ochotę zmusić ją do rozmowy, ale nie mam tego w zwyczaju, więc po prostu kontynuuję.- Wydajesz się znać wszystkich naszych gości. Musisz więc znać tę dziewczynę, jak jej tam...Parker?- pytam, udając, że nie mam z nią nic wspólnego.
- Beatrice?- odzywa się w końcu Valerie, a ja przytakuję skinieniem głowy. Oprócz kilku innych słów, jest to pierwsze, które wypowiedziała bezpośrednio w moją stronę i zaczynam być z siebie dumna. Może uda mi się ją do siebie przekonać?- Tak, znam ją. Podobno miała jakiś wypadek. Dlaczego o nią pytasz?
- Jest...znajomą mojego brata- odpowiadam i właściwie wcale nie mijam się z prawdą. To Tobias przyprowadził ją do naszego domu. Valerie nie ukrywa zdziwienia.- Co?
- Nigdy nie widziałam jej z żadnym kolesiem- oświadcza, delikatnie się przy tym uśmiechając.- Od czasów Tylera, ale to stara historia.
- Tylera? Kim był Tyler?- pytam, podpierając brodę na dłoni.
- Nie wiem, czy powinnam o nim opowiadać, skoro twój brat się z nią umawia.
- Jak to?- dziwię się, unosząc brwi. Valerie odkłada szklankę i przewiesza ścierkę przez ramię, po czym opiera się na łokciach, cicho wzdychając.
- Beatrice to typ samotniczki. Nie wychodzi z domu, a jak już to robi, to kończy się niezbyt dobrze. Jest cicha i powściągliwa, w przeciwieństwie do jej porytej mamuśki. Ale kiedyś było inaczej. Śmiała się, często. Częściej, niż ktokolwiek inny. Dzięki niemu, dzięki Tylerowi.
- Czyli byli razem, tak?- pytam, a Valerie już ma odpowiedzieć, kiedy z zaplecza wyłania się Stefan, więc pospiesznie wraca do pracy. Jak można bać się kogoś tak delikatnego i spokojnego? A może nie znam wszystkich jego twarzy?
- Niech zgadnę, chcesz wolne na weekend- mówi, dosiadając się do mnie, a ja podpieram głowę na dłoni, delikatnie się uśmiechając. Jego brytyjski akcent sprawia, że cała drżę.
- Wręcz przeciwnie, chętnie popracowałabym nawet dzisiaj- odpowiadam, a nasza rozmowa, jak zwykle przybiera formę flirtu. Nie panuję nad tym, choćbym chciała. Taki już mój dar. Jego najwyraźniej również.
- Mogę znaleźć ci jakieś ciekawe zajęcie- zauważa, a ja cicho się śmieję, patrząc jak rozgląda się dookoła siebie. Gdyby w tym momencie zechciał, abym odkurzyła żyrandole, zrobiłabym to bez zająknięcia. Cóż za paradoks, że nawet w tak smutnej chwili potrafi zawrócić mi w głowie samą swoją obecnością.- Co tutaj robisz, Caroline?- pyta, a ja wzruszam ramionami.
- Chyba szukam odskoczni- odpowiadam i uważnie mu się przyglądam.- A ty? Nigdy nie wracasz do domu?
- Właściwie to ciągle jestem w domu- odpowiada, zerkając w górę. Podążam za jego wzrokiem i spoglądam na antresolę nad barem.
- Żartujesz!- mówię, szeroko się uśmiechając.- Mieszkasz tutaj, w barze?- pytam, a on przytakuje, wzruszając ramionami.- Strasznie fajna sprawa- mówię, stukając palcami o blat. Jestem tak ciekawa, że za moment eksploduję i nie ma siły, abym jakoś to ukryła. Moja noga podryguje, a usta się śmieją, podczas gdy Stefan uważnie mnie obserwuje. No tak, muszę wyglądać na niezdrową umysłowo.
- Chcesz zobaczyć?- pyta, a ja od razu poważnieje.
- Nie, ja nie...znaczy...- jąkam się, podczas gdy on w całkowitym opanowaniu wstaje z krzesła i wskazuje mi drogę. Waham się przez moment, ale w końcu również się podnoszę i idę w stronę schodów prowadzących na piętro. Wzdłuż drewnianej antresoli widnieje kilka par drzwi. Jak tłumaczy Stefan, są to schowki i skrytki, a dopiero na końcu jest jego mieszkanie. Kiedy otwiera drzwi nie mam bladego pojęcia co począć. Cholerne brzemię, którego nie można przeskoczyć!- Nie chcesz wejść?- pyta, a ja zaciskam usta w cienką linię, chwiejąc się na stopach.
- Nie, znaczy chcę, ale...nie wiem czy powinnam, bo...
- Spokojnie, nie ukrywam tam nic złego. Możesz wejść- oznajmia rozbawiony, a ja oddycham z ulgą. Tak, teraz mogę wejść. Przekraczam ostrożnie jego próg i kiedy nie napotykam na żaden opór idę dalej.
    Mieszkanie jest urocze, jak na faceta. Aneks kuchenny jest w miarę czysty, kanapa w salonie wygląda przyciągająco wygodnie, a ściana oddzielająca sypialnię od reszty pokryta jest obrazkami i różnego rodzaju fotografiami. Na wielu z nich widnieją różne kobiety i przez myśl przechodzi mi, że to może jakaś ściana z trofeami, które sobie nadaje po zdobyciu kolejnej, ale potem na niego zerkam i uświadamiam sobie, że to nie ten typ faceta. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Całkiem tu...
- Czysto?- pyta, a ja cicho się śmieję.
- Tak, bardzo czysto- przytakuję, a on chowa dłonie do kieszeni spodni, nie przestając się uśmiechać. Na moment odpływam przyglądając się jego twarzy, a kiedy wracam na ziemię postanawiam być szczerą do bólu.- Powinieneś natychmiast przestać- oznajmiam, a on nadal milczy czekając, aż się rozwinę.- Musisz przestać się uśmiechać, jeżeli chcesz abym zaczęła zdrowo myśleć- mówię, a on poważnieje, chociaż nie na długo, bo zaraz po tym zaczyna się śmiać, splatając ramiona na klatce piersiowej.
- Lubię, kiedy nie myślisz trzeźwo...

Katniss
    Uderzam głową w zagłówek tak długo, aż nie odczuję jakiegokolwiek bólu. W końcu zaczyna pulsować mi skroń, a szczęka zaciska się tak mocno, jakbym miała pozbyć się wszystkich zębów. Cała drżę, podczas gdy łzy spływają po moich policzkach i brodzie, skapując na szal owinięty wokół mojej szyi.
   Zaparkowałam przed domem Erin, chcąc udać się do niej na kolejną z wyczerpujących rozmów na temat paktów, umów i zasad, które oczywiście złamaliśmy, ale oglądając jej dom wpadłam na wspomnienia z przeszłości. Szczęśliwa rodzina, wesołe dzieci, kochający się rodzice, łady, wesoły dom i zero problemów. Czy kiedykolwiek wyglądało tak moje życie? Nie. A czy mogłoby? Oczywiście. Gdyby moja ukochana mama, z której zawsze brałam przykład nie była zdzirą, a ojciec nie spotkał na swojej drodze żadnego wampira i nie zechciał zamienić swoich dzieci w nieśmiertelne potwory. Moje życie było, jest i prawdopodobnie będzie do samego końca pełne rozczarowań i bólu. Prawdopodobnie nigdy nie zaznam szczęścia, co oznacza,że mogłabym w spokoju zaczekać, aż sfora wilkołaków przyjdzie po mnie i rozedrze mnie na strzępy. Tak więc...
- Katniss?- głos z mojej lewej sprawia, że podskakuję, a kiedy odwracam głowę widzę wnuczkę Erin, pochyloną przy oknie samochodu.- Babcia kazała zaprosić cię do środka- tłumaczy, kiedy desperacko ocieram łzy i wszystkie myśli o śmierci po prostu znikają. Muszę się z tym zmierzyć, bo właśnie taka jest moja rola w rodzinie. Nie jestem tylko najstarszą siostrą, a powodem wszystkich niepowodzeń. Moją rolą jest naprawienie tego.
    Erin przyjmuje mnie jak zwykle z otwartymi ramionami. Czasami mam wrażenie, że traktuje mnie jak własną córkę, ale wiem, że jesteśmy naturalnymi wrogami, co oznacza, że nie możemy trzymać się zbyt blisko. Kiedy opowiadam jej o przygodzie Katherine, siedzi w milczeniu, nie wyrażając żadnych emocji, więc kiedy kończę mam wrażenie jakbym mówiła do samej siebie. Długo milczy, aż w końcu odkłada filiżankę z herbatą na stolik i spogląda na mnie ciepłym wzrokiem. Nikt, nigdy nie obdarzył mnie takim spojrzeniem. Współczuje mi.
- Och, Katniss- szepcze, kręcąc głową na boki.- Czy wiesz, co to oznacza?- pyta, a ja na moment przymykam powieki.
- Wojnę...
- Nie byle jaką wojnę, moja droga. Ten blondwłosy potwór, Share, była najgorsza z nich wszystkich. Była bezlitosna, zawzięta, pełna gniewu i żądna zemsty. Zanim dorosła w mieści było spokojnie. Ludzie żyli według własnych zasad, we własnej mentalności, ale kiedy jej rodzice odeszli, a ona objęła władzę wszystko się zmieniło. Potrafiła powalić na kolana nawet najlepszych. Kontrolowała dosłownie wszystkich. Wiedziała o każdym najmniejszym zaklęciu, na jakie czarownica się zdobyła, a kiedy miała dobry humor mocno za to płaciłyśmy. Z biegiem czasu nasza magia ograniczała się do zapalania świec, a ludzie byli zastraszani. Większość z nich nie wiedziała nawet czego się boi. Powstawały różne wersje. Mafia, chuligaństwo, zatargi rodzinne, ale prawda była bardziej drastyczna. Wilki z Bornoldswick, a nawet te spoza miasta padły przed nią na kolana, a każdy kto zechciał się przeciwstawić umarł na oczach reszty. Teraz, kiedy twoja siostra zabiła Share i to w tak banalny sposób, wszystkie wilki ślepo zapatrzone w jej osobę staną do walki, aby ją pomścić. Bornoldswick ucierpi na tej wojnie bardziej, niż na jakejkolwiek do tej pory, Katniss. I nie ma możliwości, aby udało wam się tego uniknąć.
    Patrzę w twarz tej staruszki i zastanawiam się jak wiele musiała przejść w życiu, aby tylko zostać w tym mieście.
- Gdzie jest reszta czarownic?- pytam, bo o interesuje mnie najbardziej.
- Kiedy Share dopadła i publicznie zamordowała kilka z nas zdecydowałyśmy rozbić bractwo. Czarownice wyjechały, zajmując różne miejsca w Wielkiej Brytanii, aby już nigdy nie spotkać na drodze Share. Uwierz mi na słowo, że w całej naszej historii ni było nikogo, kto zaszedłby nam za skórę tak bardzo, jak ona.
- Dlaczego więc tutaj zostałaś?
- Ktoś musiał chronić mieszkańców miasta, sprawiać, że wciąż wierzą w swoją siłę i sens bycia. Nie potrafiłam stąd wyjechać, nie potrafiłam zostawić swojego domu- tłumaczy kobieta, a ja czuję, że nawet trochę ją rozumiem. Porzucenie miejsca, które nazywa się domem, zawsze jest trudne. Czasami nawet niewykonalne. Długo obmyślam plan, próbuję poskładać kawałki układanki, połączyć fakty, wpaść na coś rozsądnego i o dziwo wyprzedza mnie wnuczka Erin.
- Śmierć Share postawi wilki na nogi, będą chciały zemsty, ale czy nie ma tutaj takich, którzy chcieli się jej pozbyć?- pyta, a ja spoglądam na Erin.
- Oczywiście, że są- odpowiada kobieta, a ja czuję, jak ogarnia mnie uczucie nadziei. Mam przed oczami wizję wolnego od wilkołaków Bornoldswick, lepszej Katherine i całej naszej rodziny w dobrych relacjach i sprawia to, że cała chodzę. Muszę jak najszybciej powiedzieć o tym komukolwiek z mojego rodzeństwa. Znając życie będzie to Damon, bo on jako jedyny potrafi słuchać bez irytowania mnie głupimi pytaniami. Na głupie pytania w jego wypadku przychodzi czas później. - Musisz zebrać wszystkie siły, Katniss. Wszystkich dłużników, jakich ma twoja rodzina, wszystkich przyjaciół, znajomych, a nawet dawnych wrogów, aby stanąć do walki. A to nadal nie będzie wystarczająco, aby wygrać.
- Więc nam pomożecie- proponuję, a ona zaczyna rozmasowywać sobie skronie, wyraźnie poruszona moimi słowami. Czekam na odpowiedź w napięciu, aż w końcu widzę. Delikatne skinienie głowy, spuszczony wzrok i dłonie złożone na kolanach. Zgodziła się...

Damon
    Liverpool to jedno z tych miejsc Anglii, w których bywałem często i które niekoniecznie lubię. Spotkało mnie tutaj wiele nieprzyjemności ze strony tutejszych czarownic, a ja sam nie pozostałem im dłużny, więc nie jestem tuta mile widziany. Natomiast inaczej jest z moją siostrą, na której wydają się spoczywać wszystkie spojrzenia w barze, w którym przebywamy. Czuję się osaczony i jedyne o czym myślę, to aby jak najszybciej się stąd wydostać, ale Katherine jest uparta. Siedzi niewzruszenie przy stoliku, obserwując wejście. Zaczyna dzwonić mi telefon.
- Odbierz, to na pewno nasza urocza siostra- zauważa Kath, a ja zerkam na wyświetlacz. Oczywiście, że to Katniss. Paradoks chciał, że tylko ona ma mój numer, a przynajmniej tak mi się wydaje. Odbieram.
- Nikogo nie zjedliśmy, jeśli to twoje pytanie- oznajmiam, rozglądając się leniwie dookoła siebie.
- Masz przyjaciół?- pyta Katniss, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Ja...em...
- Masz, czy nie?- warczy, wyraźnie się spiesząc.- Przyjaciół, znajomych, dłużników? Uratowałeś życie jakiemuś desperatowi, albo zadowoliłeś jakąś czarownicę? Masz kogokolwiek, kto zareaguje, kiedy zadzwonisz, albo się zjawisz?- dopytuje i zanim zdążę odpowiedzieć Katherine wyrywa mi telefon.
- Co jest grane?- pyta, kiedy próbuję odebrać od niej moją własność.
- Mamy zaledwie kilka dni. Cztery, może pięć, góra tydzień zanim cała sfora ilkołąkow dorwie się do miasta i rozerwie je na strzępy. Jedyną linią obrony, jaką mamy to ludzie, którzy zechcą nam pomóc. Nie liczę na to, że ktokolwiek stanie za wami murem, ale może za drobną opłatą ktoś zechce nas odwiedzić?- pyta, a Katherine mruży oczy, niemalże na głos mówiąc co za świnia z tej Katniss! Chce mi się śmiać, ale ostatkami sił się powstrzymuję, aby nie przerywać ich wyczerpującej konwersacji.
- Tak się składa, że właśnie czekamy na kogoś takiego- odpowiada, dumna z siebie moja siostra bliźniaczka, a po drugiej stronie dosłyszeć można krótkie och.- Tak, zadzwonimy jak będziemy wiedzieli na czym stoimy- dodaje Katherine i oddaje mi telefon, zaraz po tym jak rozłącza połączenie.
- Nigdy ci się nie znudzi, co?- pytam, chowając komórkę.
- Co takiego?
- Rywalizacja. Kiedy Katniss wpada na coś genialnego, ty musisz ją przebić. Inaczej zżera cię zazdrość i dostajesz świra- tłumaczę, nie owijając w bawełnę.
- To nie jest prawda. Katniss nie miewa genialnych pomysłów- odpowiada, po czym odstawia szklankę i z automatu podnosi się od stolika.- Breth!- oznajmia, rozkładając ramiona i mocno tuląc faceta, który pojawił się dosłownie znikąd. Kiedy na niego patrzę, widzę stuprocentową hybrydę. Postawny, wysoki, umięśniony, w czarnym garniturze z przenikliwym spojrzeniem dwóch odmiennych kolorystycznie oczu. Nawet we mnie potrafi wzbudzić respekt, a to niemalże niewykonalne.- Breth, poznaj mojego brata Damona. Damon, poznaj Bretha, mojego dobrego przyjaciela- oświadcza Katherine, a ja wymieniam uścisk dłoni z naszym przyszłym sojusznikiem.