niedziela, 18 października 2015

They keep me alive

Witam. Na wstępie chciałabym poinformować, że właśnie teraz, z tym rozdziałem nadszedł dzień, w którym losy bohaterów są opisywane z perspektywy innej osoby, która nie jest członkiem rodziny McIntire. Początkowo myślałam, że uda mi się utrzymać układ rozdziałów od początku do końca, ale doszłam do wniosku, że są rzeczy, które warto, a nawet lepiej jest opisywać z odmiennej perspektywy. Dziś będzie to Beatrice. Dla niewtajemniczonych,jest ona aktualnym bohaterem opowiadania, ale nie należy do tytułowej rodziny. A więc życzę miłej lektury i liczę na pozostawienie opinii. 

Beatrice
    Serce wali mi jak oszalałe, jakby chciało wyskoczyć z mojej piersi i podarować się w prezencie mężczyźnie, który mnie pilnuje. Dziś po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się zemdleć ze strachu i nie zaliczam tego do miłego doświadczenia. Kiedy się obudziłam znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu, a jedynym źródłem światła była szpara pomiędzy dechami, którymi ktoś zabił okno.
    Dookoła jest wilgotno, a w powietrzu unosi się odór stęchlizny i kurzu oraz czegoś na rodzaj leśnego jeziora. Moje kostki przywiązane są do nóg krzesła, a dłonie spleciono mi za plecami, więc ciągle się boję, że jakikolwiek fałszywy ruch sprawi, że runę jak długa na podłogę, co mogłoby być bolesne. Po mojej prawej stoi, a właściwie wisi Katherine. Jej ręce przymocowane są do zwisających z sufitu łańcuchów, które są śliskie od jakiejś substancji, która pali jej skórę. Wyobrażam sobie, jak to musi boleć i przyglądam się jej twarzy, która jest ukryta lekko w cieniu i uderza mnie jej obojętność. Odkąd się ocknęłam nie powiedziała ani słowa, nie odpowiada na pytania zadawane jej przez facetów w ciężkich, obłoconych butach i mokrych ciuchach, ani nawet na mnie nie spogląda. Jakby czekała na coś, co jest w jej mniemaniu oczywiste.
    W końcu do mnie dociera, że to nie żaden żart. Byłam na polanie za miastem z kobietą, która jest uosobieniem moich koszmarów i porwała nas banda dzikusów, którzy nie wyglądają na takich, co potrafią się dogadywać. Wręcz przeciwnie, od samego początku mają wrogie nastawienie. Jestem w epicentrum wojny pomiędzy dwiema rasami, w których istnienie wątpiłam jeszcze zaledwie kilka dni temu i nie mam żadnej, kompletnie żadnej możliwości wydostania się stąd. Na litość boską, czy ja tutaj umrę?
- Możesz przestać?!- warczy na mnie Katherine, a dźwięk jej głosu przyprawia mnie o dreszcze. Zerkam w jej kierunku nie mając bladego pojęcia, o co jej chodzi.- Ciągle tylko się nad sobą użalasz! O rety oni naprawdę istnieją! O mój Boże, chyba tutaj zginę! Bla, bla, bla! Przestań, Beatrice, natychmiast!- rozkazuje mi, a ja czuję się tak, jakby dała mi w twarz.
- Ty słyszysz moje myśli?- wrzeszczę, a wampirzyca piorunuje mnie wzrokiem, jakby pytanie które zadałam było zbyt banalne, aby na nie odpowiadać.- O mój Boże- jęczę, odchylając głowę do tyłu i próbując zresetować swój umysł. Przestań myśleć Tris, natychmiast. Rozkazuję samej sobie, co najwyraźniej bawi Katherine.
- Zabijcie mnie!- krzyczy, a ja wywracam teatralnie oczami. Staram się uspokoić, wmówić sobie, że przecież Kath jest wampirem, co musi oznaczać, że nie pozwoli mnie zabić, a potem uświadamiam sobie, że nic dla niej nie znaczę. Jutro może znaleźć sobie kolejną nastolatkę i zrobić z niej worek z krwią. A ja umrę tutaj, rzucona na pożarcie jakimś wilkołakom!- Oni nie jedzą ludzi- mamrocze Katherine, a ja przeklinam się w duchu i po raz setny próbuję uwolnić dłonie z pętli, jaką na nie założono. Nic z tego.
- Nie boisz się?- pytam, bo jej obojętność doprowadza mnie do białej gorączki.
- Nie- odpowiada krótko.- W przeciwieństwie do ciebie.
- O przepraszam, że martwię się, bo jakiś osiłek przywiązał mnie do krzesła, wcześniej próbując cię zabić!- warczę, a ona spogląda na mnie, wyraźnie zażenowana.- Nie wiem czy pamiętasz, ale ja jestem człowiekiem! Wystarczy, że źle ustawię zagłówek w samochodzie i już mogę zginąć! To chyba zrozumiałe, że boję się jak diabli!
- Przestań już...
- Przecież on mógłby złamać mi kręgosłup jednym uderzeniem...
- Beatrice, uspokój się...
- Matko jedyna...
- Beatrice...
- Moja mama mnie zabije, jeśli tutaj zginę!- lamentuję, czując jak oblewają mnie zimne poty.
- Tris!- warczy Katherine, a ja zerkam na nią, czując palące mnie łzy.- Nic ci nie będzie, rozumiesz?- zapewnia mnie, ale jej nie wierzę. Nie wierzę w ani jedno jej słowo, w ani jedną obietnicę. Zginę dzisiaj, a moja mama umrze z rozpaczy, obwiniając się o to, jak potoczyło się moje życie.
    Zamykam oczy, biorę głęboki wdech przez nos i pozwalam aby pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, po czym zaczynam myśleć o czymś innym. Moja matka, jej nowy facet i jego BMW, zadanie domowe z historii i francuskiego, mój ojciec, bar, w którym pracowałam w ciągu wakacji, nowa rodzina w mieście, wampiry, wilkołaki, Katherine, Tobias...
- A szło ci tak dobrze- komentuje Katherine, kiedy tor mojego myślenia znów zbacza w jej stronę. Klnę pod nosem i rozglądam się po pomieszczeniu, kiedy drzwi otwierają się z hukiem i do środka wlewa się spora liczba osób. Sztywnieję, serce przyspiesza mi bicia i dostaję suchot. Zaraz zwymiotuję na swoje buty. Jest ich czterech, nie pięciu. Czterech mężczyzn i jedna kobieta. Ma długie, proste, blond włosy i buty na wysokim obcasie, co świadczy o tym, że nie jest miejscową. Rozgląda się, krzywi zatykając nos, po czym skupia swoje spojrzenie na Kath. Jej oczy wydają się palić dziurę w głowie mojej towarzyszki niedoli, ale ta ani myśli o tym, aby się ugiąć. Patrzy prosto w twarz nieznajomej, z buntowniczym nastawieniem. Kobieta podchodzi do niej, ale nie na tyle blisko, aby Kath mogła jej dosięgnąć nogami i zaplata ramiona na klatce piersiowej.
- Wiesz dlaczego tutaj jesteś?- pyta, a Katherine zerka po sobie, nie kryjąc zażenowania zadanym pytaniem.
- A wyglądam, jakbym wiedziała?
- A szkoda- odpowiada ta druga, zjadliwie się uśmiechając.- Bo mamy sobie wiele do wyjaśnienia.
- Naprawdę? A to zabawne. Sądziłam, że wiszę tutaj z powodu waszej gościnności- mówi z sarkazmem wampirzyca, ale w jej głosie da się dosłyszeć nutkę zmęczenia. Wiem, że łańcuchy jakimi ją przykuto były w czymś moczone, w czymś co sprawia jej ogromny ból, więc musi odczuwać ogromny dyskomfort.
-  Pozwolisz, że to ja będę zadawała pytania, a tym będziesz grzecznie odpowiadała, dobrze?- proponuje blondynka, ale Katherine wcale nie ma przychylnej miny. Wiem, że będzie się stawiała, co nie wróży dla nas nic dobrego. Strach sprawia, że w moim gardle wyrasta ogromna gula, przeszkadzająca mi w miarowym oddychaniu. Dostaję duszności.- Jesteś w mieście od tygodnia?
- Od dwóch- odpowiada Kath, póki co nie zachodząc blondynce za skórę.
- Sama?
- Oczywiście- odpowiada, a ja staram się nie zdradzić, że kłamie. Spuszczam wzrok i po prostu wysłuchuję jej rozmowy.
- A więc wróciłaś bez wcześniejszego kontaktowania się z rodziną?- dziwi się nieznajoma, a ja myślę, że mogłoby to być całkiem możliwe. W końcu Katherine nie ma najlepszego kontaktu z rodzeństwem.
- Nie mam w zwyczaju pytać ich o zdanie- mruczy, leniwie rozciągając kark, który musiał jej już zdrętwieć.
- A co masz w zwyczaju, panno McIntire?- pyta blondynka, podchodząc nieco bliżej. Katherine patrzy w jej oczy, bez najmniejszych oznak strachu, albo zwątpienia, a ja znów przyłapuję się na tym, że strach rozkłada mnie na łopatki.- Mordowanie niewinnych ludzi? Oszukiwanie ich? Manipulowanie nimi?
- Coś koło tego- kpi sobie z niej Kath, a ona wyjmuje zza paska spodni krótki nóż, próbując ostrzec wampirzycę, że nie może z nią pogrywać. Nie robi to wrażenia na Kath, ale na mnie owszem. Za moment naprawdę zacznę płakać.
- Jak długo nie kontaktowałaś się z rodziną?
- Od ponad wieku.
- Jak długo!?
- Sto pięćdziesiąt lat- odpowiada, a ja obserwuję jak dwóch osiłków, którzy weszli do chaty szykują coś na rodzaj dużej torby, jakby worka i rozkładają to na podłodze. Jakby chcieli coś w to zawinąć. Przełykam ciężko ślinę, czując jak zaczyna swędzieć mnie skóra głowy.
- Czyli nic nie wiesz?- pyta blondynka, a Katherine unosi delikatnie brwi, po raz pierwszy zmieniając wyraz swojej twarzy z obojętnego, na zdumiony.
- Nie wiem o czym?
- Sto pięćdziesiąt lat temu, kiedy nasi kochani łowcy urządzili sobie ucztę, której punktem kulminacyjnym miało być spalenie waszych rodziców odwiedził nas pewien gość. Kobieta. Całkiem zgrabna, ładna, młoda, ale tylko z pozoru.
- Wampir?- pyta zdziwiona do granic możliwości Katherine, a ja prostuję się na moment zapominając o ogarniającym mnie strachu.
- Miała z tobą wiele wspólnego. Ciemne, lokowane włosy, śniada cera, podobny wzrost i charakterystyczny łuk przewieszony przez ramię. Pamiętam, że kołczan miała pełen czarnych strzał. Przyszła do nas jednak w pokojowym celu. Chciała pomocy. Szukała sojusznika do walki z Radą Miasta, bo wiedziała, że jej rasa nie ma w tej bitwie najmniejszych szans. Oczywiście głupcy, jakimi byli moi przodkowie się zgodzili.
- Ale?- pyta cicho Katherine, a jedyne co mogę zobaczyć na jej twarzy to rozczarowanie i czysty smutek. Widzę ją taką po raz pierwszy i nie mogę dopisać tego do listy przyjemnych widoków.
- No tak, zawsze jest jakieś ale- oświadcza cicho blondynka, podchodząc bliżej Katherine. Przesuwa ostrzem noża po jej brzuchu, odsłaniając skrawek bladej skóry pod bluzką, a łzy sprawiają, że na moment tracę ostrość widzenia.- Tego dnia podpisano pakt, który głosi, że od dnia zwycięstwa nad Radą Miasta Bornoldswick należy od wschodu, do zachodu, od południa, na północ. w całości, bez żadnych wyjątków do nas, wilkołaków- wyjaśnia, a Kath zaciska mocno zęby, odwracając od niej wzrok.- Nie dziwi cię chyba fakt, że twoje przebywanie na naszym terenie nieco nas męczy, co? Zwłaszcza, że z upływem lat oddaliśmy niemal całą zaludnioną część miasta ludziom. Pozwoliliśmy im żyć według ich własnych zasad, w ich własnej mentalności niczego im nie narzucając, tylko od czasu do czasu sprawdzając czy nie robią nam pod górkę. Tak było nam wygodnie i nie chcemy tego zmieniać. Więc, Katherine...może wyjawisz nam grzecznie gdzie jest reszta twojego rodzeństwa, a w zamian za to puścimy cię wolno?- pyta, a ja widzę jak wyraz twarzy Kath znów się zmienia. Przez długą chwilę jestem pewna, że to zrobi. Jestem pewna, że powie o Tobiasie, Katniss i całej reszcie tylko po to, aby móc w spokoju odejść. Intuicja podpowiada mi jednak, że blondwłosa kłamie i wcale nie wypuści Kath wolno.- Radziłabym skorzystać z naszej propozycji, bo inaczej może być nieprzyjemnie- dodaje i oddalając się od Katherine rusza w moją stronę. Serce wali mi jak oszalałe, a dłonie się pocą. Widzę jak przez mgłę, jak blondynka obchodzi mnie i stając za moimi plecami układa nóż na mojej szyi. Ostrze jest przeraźliwie zimne. Przechodzą mnie dreszcze, ale staram się nie ugiąć. Skoro Kath może wytrzymać taki ból, to ja mogę wytrzymać w tym momencie. Patrzymy na siebie, a ja wiem, że struchleje. Niczego nie rozumiem. Dlaczego się dla mnie poddaje? Dlaczego ryzykuje tak wiele właśnie dla mnie? Sądziłam, że jestem tylko torebką krwi, a ona zawsze mnie w tym upewniała. O co więc chodzi? Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego. Powtarzam w myślach jak opętana, bo wiem, że mnie słyszy. Do chaty wchodzi kolejny mężczyzna, a raczej chłopak. Nastolatek o ciemnych włosach i niezbyt widocznym zaroście. Jefrey, chłopak z mojej klasy. Na mój widok jego oczy się poszerzają, a usta uchylają, jakby chciał coś powiedzieć, ale najwyraźniej się boi. O mój Boże, siedzę w jednej ławce z wilkołakiem i niczego nie zauważyłam? Jestem największą idiotką na świecie. Zerkam na Katherine, a ona robi dziwną minę. Naprawdę dziwną, ale w końcu do mnie dociera o co jej chodzi. Zaczynam łkać i dławić się własnymi łzami, podczas gdy wszyscy naokoło przyglądają mi się z wielkim zdumieniem.
- Wypuśćcie mnie- łkam, szarpiąc się na boki.- Błagam, ja nic nie zrobiłam. Ja nawet nie wiem co tutaj robię!- wrzeszczę ile sił w płucach, wywołując panikę pomiędzy zebranymi.
- Zamknij się- warczy blondynka i pociągając mnie za włosy odchyla moją głowę w tył, aby znów przyłożyć nóż do mojego gardła. Jestem przerażona nie na żarty, ale nie przestaję brnąć w grę aktorską. Szlocham jeszcze głośniej, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa i zaciskając mocno powieki.
- Możecie ją stąd zabrać?!- warczy wyraźnie zdenerwowana Katherine.- Ciągle tylko majaczy i narzeka. Nie zrozumcie mnie źle, ale zbiera mi się na wymioty- tłumaczy, doskonale udając złość. A może jest po prostu na mnie zła?
- Ja się nią zajmę- odzywa się Jefrey, a ja na moment cichnę. Blondynka odsuwa nóż od mojego gardła i puszcza moje włosy, a kiedy się prostuję widzę jak Jefrey kuca przede mną i uwalnia moje nogi. W tym samym czasie blondynka uwalnia moje dłonie i zmusza mnie do podniesienia się z krzesła. Okazuje się, że po kilkudziesięciu minutach siedzenia w bezruchu stopy mają prawo odmówić posłuszeństwa i właśnie to robią, kiedy Jefrey obejmuje mnie ramieniem i pomaga wyjść z chaty. Schodzimy po drewnianych schodach na rozmokłą ścieżkę i siadamy na ławce nad pozostałościami po jeziorze. Moje nogi zaczynają drżeć, co świadczy o tym, że wraca mi czucie. Jefrey zadaje mi mnóstwo głupich pytań i próbuje nawet tłumaczyć to, co zobaczyłam, a ja rozglądam się myśląc o tym jakim sposobem mogę mu uciec. Muszę uciec i ostrzec resztę, bo inaczej stanie się coś okropnego.
- Jak możecie robić takie rzeczy?- pytam, patrząc na Jefrey'a z wyrzutem.- Ufałam ci! Myślałam, że jesteś miłym, fajnym kolesiem, a ty jesteś...jesteś...tym czymś?!
- Beatrice, nie zrozumiesz- szepcze, a ja zrywam się z ławki i patrzę na niego z góry.
- Nie zrozumiem? Właśnie, że wszystko doskonale rozumiem! Jakieś osiłki przywlekły mnie tutaj na siłę i próbowały zabić! A ja nawet nie pamiętam skąd się tutaj wzięłam!- kłamię, oczywiście. Jefrey podnosi się, a ja znowu siadam. Odwraca się na pięcie i podchodzi do skraju pomostu, tłumacząc cicho, że nie miał wpływu na to, co mi zrobili. Jest mi go nawet przez chwilę szkoda, ale potem znów przypominam sobie o wiszącej Katherine i groźbie jej śmierci, albo co gorsza Tobiasa i reszty jej rodzeństwa. Nie mogę do tego dopuścić. Chwytam za gałąź leżącą na ziemi i mocno obejmuję ją palcami. Biorę duży zamach i z całych sił walę drewnem w tył głowy Jefrey'a, a ten zatacza się i pada na deski z hukiem. W ostatniej chwili udaje mi się powstrzymać jego ciało przed wpadnięciem do wody, po czym podrywam się i zostawiając go nieprzytomnego na moście biegnę ile sił w nogach, aby gdzieś się schować. W międzyczasie przeszukuję kurtkę i odnajduję swój telefon. Wybieram numer Tobiasa i przystając opieram się o pień drzewa. Jego głos sprawia, że cała drżę.
- Tobias...oni...mają ją...mają Katherine...ona chciała mnie...chciała żebym uciekała, ale ja...
- Gdzie jesteś?- pyta Tobias, a ja rozglądam się szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Nic z tego.
- Ja nie wiem...- szepczę i w tym samym momencie drzwi chaty, w której byłam uwięziona otwierają się z hukiem, a dwóch osiłków wypada na zewnątrz i wskazując sobie nawzajem nieprzytomnego Jefrey'a rozglądają się za moją osobą. Tobias nawołuje moje imię.- Wilkołaki- szepczę i rozłączając się, rzucam się do ucieczki. Biegnę tak szybko, jak szybko mogę, ale nogi ślizgają się na liściach i gałęziach, a przeskakiwanie przez obalone pnie nie jest wcale łatwe. Po pewnym czasie zaczyna brakować mi tlenu, kręci mi się w głowie i nogi znów odmawiają mi posłuszeństwa, więc zatrzymuję się i osuwam po pniu, próbując uspokoić mój organizm. Chowam twarz między kolana i oddycham tak głęboko, jak tylko mogę. Kiedy wraca mi umiejętność odróżniania dźwięków słyszę szelest tuż nade mną. Podrywam głowę, ale nikogo nie widzę. Ten sam dźwięk powtarza się z prawej, z lewej, naprzeciwko, aż w końcu tuż za mną. Podrywam się na nogi, łapiąc za leżącą na ziemi gałąź i z przerażeniem rozglądam się dookoła. Wiem, że nie mam najmniejszych szans  w walce z jakimkolwiek facetem, a co dopiero wilkołakiem, ale odruchowo chce się bronić. Ostatecznie odgłos czyiś kroków rozbrzmiewa za moimi plecami i kiedy się odwracam, jak mi się wydaje w błyskawicznym tempie, widzę stojącego naprzeciwko mnie szczupłego, wysokiego mężczyznę. Na początku mój zmęczony mózg odpycha od siebie myśl, że to nie żaden wilkołak, ale z upływem minut zaczyna rozpoznawać kontury postaci, aż w końcu dociera do mnie, że Tobias. Gałąź wypada z moich rąk i uderza o ziemię, a nogi niosą mnie chwiejnym krokiem w jego stronę. Widzę jego zatroskaną twarz i nie mogę powstrzymać atakującego mnie szlochu. Wpadam w jego ramiona i płaczę jak mała, skrzywdzona dziewczynka, dziękując Bogu za to, że ten koszmar dobiegł końca.
- Oni chcą wiedzieć, gdzie jesteście- wpadam w potok słów, z którego zwykle ciężko mnie wyciągnąć.- Grozili nam obu, chcieli mnie zabić, jeżeli Katherine nie powie im gdzie jesteście, a ona...ona wisi na tych łańcuchach i nie może nic zrobić. Ja chciałam pomóc, uciekłam, ale się zorientowali i na pewno mnie szukają. Musimy uciekać, Tobias. Proszę, musimy...
- Beatrice- Tobias ujmuje moją twarz w dłonie i patrząc w moje oczy sprawia, że się uspokajam.- Nic ci już nie grozi. Wszystko mamy pod kontrolą, Katherine wraca już do domu.

***

Budzę się, kiedy Tobias zatrzymuje samochód na podjeździe swojego domu. Na moją prośbę przywiózł mnie tutaj, zamiast odwozić mnie do mamy. Wyglądam okropnie. Mam siniaki na dłoniach i kostkach, pociętą od krzaków, przez które musiałam się przedzierać twarz, potargane włosy i mokre oraz brudne ubranie. Gdyby moja mama mnie taką zobaczyła, postawiłaby na nogi całe miasto, aby się dowiedzieć co się stało. Na dodatek zgubiłam telefon, co oznacza, że dostałabym szlaban na najbliższy rok. Zadzwoniłam do niej od Tobiasa i skłamałam, że zostaję na noc u koleżanki. Oczywiście nie obeszło się bez krzyków i awantur, ale ostatecznie i tak wyszło na moje. Wysiadam z samochodu, ostrożnie, bo dopiero teraz moje ciało odczuwa wysiłek do jakiego zostałam zmuszona i chowając poranione dłonie w kieszeniach kurtki ruszam za Tobiasem w stronę wejścia. Już w progu dochodzą mnie odgłosy kłótni.
- Jak mogłaś do tego dopuścić, Katherine?!- wrzeszczy najstarsza siostra Tobiasa, a mi zbiera się na wymioty. Wiem, że opowieść, którą usłyszałyśmy od wilkołaczycy była właśnie o niej i nie rozumiem, jak może mieć teraz pretensje do swojej młodszej siostry, skoro o niczym jej nie poinformowała.
- Daj mi spokój- warczy Kath, kiedy zdejmuję kurtkę i podaję ją Tobiasowi, aby mógł ją odwiesić obok drzwi. 
- Spokój?! Obiecałaś mi, że nie złamiesz obietnicy! Obiecałaś, że nie ruszysz żadnego mieszkańca i co zrobiłaś?! Udawałaś przyjaźń z tą smarkulą, żeby mieć na kim się żywić!- Słowa te powinny mnie dotknąć, ale zamiast tego sprawiają, że ogarnia mnie uczucie ciepła. Katherine wcale nie udawała przyjaźni. Wiem to, bo gdyby tak było po prostu pozwoliłaby mnie zabić. A tymczasem na wszelkie możliwie sposoby próbowała mnie uratować. Może to nie oznaka przyjaźni, ale przynajmniej dozgonnej wdzięczności za moją krew, którą dawkowałam jej co dwa dni. Wchodzimy z Tobiasem do salonu i spojrzenia wszystkich spoczywają właśnie na mnie. Nie przejmuję się tym. Patrzę na Katherine, aby upewnić się, że wszystko z nią w porządku. Ma zabandażowane niechlujnie nadgarstki, a raną na ramieniu zajmuje się jej młodsza siostra, Caroline, jeśli dobrze pamiętam. Oczyszczając ranę cicho szlocha. 
- Wszystko gra?- pyta Katherine, a ja zerkam po sobie, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Przynajmniej nie wymazałaś mi pamięci- mówię cicho i nasze usta wyginają się w delikatnych uśmiechach.
- Świetnie, kolejny problem na głowie- warczy Katniss i teraz czuję się urażona. Nikt do tej pory nie nazwał mnie problemem.
- Ja nie uważam, żeby...
- A ty to niby jesteś taka święta?!- warczy Katherine, przerywając mi. Wyrywa ramię z uścisku Caroline i podnosi się na równe nogi.- A powiedziałaś naszemu rodzeństwu o tym, że sprzedałaś nasze miasto?! 
- O czym ty mówisz?- odzywa się ciemnowłosy mężczyzna, z szklanką whisky w ręku. Katherine gorzko się śmieje.
- Przez sto pięćdziesiąt lat byliśmy dumni z naszego zwycięstwa nad Radą Miasta, a tymczasem to nie my wygraliśmy! Nasza siostra zapomniała wspomnieć, że w walce mieliśmy na froncie bandę wilków, która rozszarpała Radę na strzępy, w zamian za usunięcie nas z miasta i władzę nad jego całością- oświadcza Katherine, a wszyscy patrzą na Katniss takim wzrokiem, że ja osobiście bym struchlała. Jednak ona zamiast tego, prostuje się dumnie i wytyka Katherine palcem.
- Zrobiłam to dla twojego bezpieczeństwa, dla nas wszystkich- syczy, a ja czuję jak ból zaczyna rozsadzać mi czaszkę. Nie wiem co jest grane, ale tracę ostrość widzenia i równowagę, więc opieram się dłonią o framugę drzwi, starając się zapanować nad własnym ciałem.
- Skoro miasto jest teraz wilków, to co my tutaj robimy, Katniss?- pyta blondynka, a jej starsza siostra głośno prycha. Nie mogę ich zobaczyć, przed oczami mam całkowitą ciemność.
- Gdyby Katherine stosowała się do reguł, nie mielibyśmy z nimi do czynienia.
- To nie była odpowiedź na pytanie, Katniss- zauważa Tobias.- Co my tutaj do cholery robimy?
- To oczywiste- warczy Katherine.- Wilki ujęły dumie naszej siostry, więc odczekała chwilę i ściągnęła nas tutaj, żeby posłużyć się nami i na nich zemścić- wyjaśnia, a jej głos wydaje się ode mnie oddalać. Jest coraz dalej, dalej i dalej, aż w końcu nie czuję framugi o którą się opieram, ani podłogi na której stoję. Czuję za to przeszywający ból w tyle głowy i mocne uderzenie plecami o posadzkę. Tracę przytomność. 

niedziela, 11 października 2015

Keep her alive

Katniss
    Podnoszę głowę znad ostatnich stron jednej z najlepszych komedii, jakie do tej pory czytałam i marszcząc brwi obserwuję jak mój młodszy brat gorączkowo przeszukuje swoje kieszenie, wszystkie szuflady, półki, a nawet kieszenie mojego płaszcza, a moich uszu dobiegają obelgi wychodzące z jego ust.
- Czego szukasz?- pytam, widząc jak ciska moim płaszczem na sofę naprzeciwko mnie.
- Kluczy od mojego wozu- warczy, znów sięgając do dżinsów i bluzy. Wygląda jakby gdzieś okropnie się spieszył, a przy tym naprawdę zabawnie.
- Katherine je zabrała- mówię cicho, a on staje w miejscu i patrzy na mnie, jakbym właśnie oblała go lodowatą wodą. Rozglądam się niepewnie dookoła, planując w którą stronę ucieknę, jeśli się na mnie rzuci, ale zamiast tego Tobias splata ramiona na klatce piersiowej i mrużąc oczy zaczyna nad czymś rozmyślać. Nie wiem czy taktownie byłoby w tej chwili wrócić do lektury, więc odkładam ją na stolik i prostuję się, czekając rozwój sytuacji.
- Nie uważasz, że Katherine jest trochę zbyt spokojna?- pyta mój brat, a ja unoszę brwi na znak, że to największa głupota jaką usłyszałam tego dnia.- No wiesz, nie licząc sprzeczek z Damonem żadnemu z nas jeszcze nie zaszła za skórę, ani nikogo nie zaatakowała, a poza tym nie widuję jej w barze- wyjaśnia, a ja muszę przyznać, że może mieć rację.
- W sumie to ja też nie mam jej nic do zarzucenia- mamroczę, a on opiera przedramiona na sofie i oboje patrzymy sobie w oczy, a to wystarcza nam, aby dojść do tego samego wniosku.
- Ona coś kombinuje- szepcze Tobias.
- Tylko co?- pytam, sięgając po telefon komórkowy i wybierając numer mojej siostry. To oczywiste, że nie odbiera, a fakt ten utwierdza mnie w przekonaniu, że coś przed nami ukrywa. Zwykle ma skłonności do przechwalania się swoimi wyczynami, nawet jeśli wcale nie są bohaterskie i godne podziwu a tymczasem najzwyczajniej w świecie unika z nami kontaktu. To nie w jej stylu. To ogromny powód do zmartwień.
- Wydawało mi się, czy spiskujemy przeciwko Katherine?- pyta Damon, wchodząc  salonu, a ja od razu, całkowicie odruchowo atakuję go spojrzeniem.
- Gdzie ona jest?- warczę, a on podchodzi do barku i nalewa sobie leniwie whisky, ignorując moje zdenerwowanie.
- Uważasz, że to wiem, bo?- pyta z sarkazmem w głosie, a ja zaczesuję włosy na lewe ramię i głęboko oddycham. Wizja Katherine, która więzi kogoś w jakiejś opuszczonej ruderze, albo zwabia kogoś do lasu, aby się nim pobawić, mnie przeraża. Jeśli coś takiego ma miejsce i dotrze to do Erin, prawdopodobnie wszyscy zginiemy.
- Musimy ją znaleźć- oznajmiam, wstając, a moi bracia wcale nie pałają entuzjazmem.- Już!- warczę, ponaglając ich i dopiero wtedy ruszają się z miejsca.

Katherine
    Leżę na mokrej trawie i wbijam wzrok w zachmurzone niebo ponad nami. Moje ciało jest rozluźnione i pełne energii, a umysł tak czysty, że mogłabym tkwić w tej pozycji do końca mojego porąbanego życia. Oczywiście nie jest to możliwe, jak większość marzeń, jakie posiada ktoś taki, jak ja. Będąc nieśmiertelnym marzenia są trochę inne, niż kiedy jest się zwykłym człowiekiem. Jako wampir mogę zdobyć każdy szczyt bez większego wysiłku, być w każdym miejscu bez żadnych zmartwień, mieszkać gdzie chcę, mieć kogo zapragnę i co zapragnę, więc zwykłe, człowiecze marzenia są niczym. Pojawiają się zatem marzenia odwrotnie proporcjonalne, jak chęć śmierci, która często mnie dopada. A wtedy zaczynają się schody.
- Czuję się jak lesbijka na etacie- oświadcza Beatrice, która leży obok mnie i czar chwili pryska. Podnoszę się na łokciach, patrząc na nią z góry.
- Ciesz się tym, za moment o tym zapomnisz- oznajmiam, podnosząc się z mokrej ziemi i otrzepując kurtkę oraz spodnie z poprzyklejanych liści.
- Dlaczego?- pyta, wyraźnie zasmucona, a ja zerkam na nią, jak na wariatkę. Normalna osoba, która całkiem niedawno służyła wampirzycy jako chodząca torebka z krwią byłaby w ciężkim szoku i wrzeszcząc uciekałaby przez las, z nadzieją, że uda jej się wezwać pomoc. Beatrice jest inna, chyba zdrowo porąbana. Kiedy spotkałam ją po raz drugi, aby ukoić moje pragnienie, wciąż była niczego nieświadomą, zbuntowaną nastolatką, ale już za trzecim i czwartym razem była jakaś inna. Podejrzanie się zachowywała i chwilami miałam wrażenie, że mocno kontroluje swój umysł, abym przypadkiem nie usłyszała jej myśli. Przy piątym spotkaniu zrujnowała moją wizję naszej relacji, oświadczając, że wie, że nie jestem normalna, a rany na jej szyi nie mogą pojawiać się od niczego. Okazuje się, że Internet i coś, co Tris nazywa wujkiem Google, wiele wiedzą o mojej rasie, przez co nastolatka poświrowała. Urządziła mi niezłą awanturę, wyrzucając, że mogłam być z nią szczera i po prostu poprosić o odrobinę krwi, co kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Nie sądziłam, ze tak szybko poskłada fakty, a poza tym nie mam w zwyczaju o nic prosić. Oczywiście początkowo chciałam wymazać to wszystko z jej pamięci, ale okazało się, że siedzi to zbyt głęboko, a poza tym, gdybym kazała jej zapomnieć o moim istnieniu, musiałaby zapomnieć o całej mojej rodzinie, a w tym o Tobiasie, co postawiłoby mnie w niewygodnej sytuacji. Ostatecznie zdecydowałam się na wersję, w której Beatrice wie o tym kim jestem, ale zapomina o tym co jej robię, aby mnie nie wydała. Oczywiście jej się to nie podoba.
- Ponieważ nie chcę, abyś wypaplała wszystkim naokoło, że twoja przyjaciółka jest wampirem- mamroczę, a ona wywraca teatralnie oczami.
- Nie jesteśmy przyjaciółkami- warczy, a ja wzruszam ramionami.
- Masz tylko mnie, wiec równie dobrze mogłabyś nazywać mnie swoją siostrą, kuzynką, albo ciotką. Mam to gdzieś- odparowuję, a ona głośno prycha, jakbym właśnie okropnie ją uraziła. Chyba jednak zdaje sobie sprawę, że mam rację, bo nie ciągnie tematu. Podchodzę i kładę dłonie na jej ramionach, a ona zmusza się do zaszklenia oczów łzami.- To nie działa- śmieję się, a ona opuszcza ramiona w geście poddania.
- Przecież obiecałam, że nikomu nie powiem o tym kim jesteś- szepcze, a ja patrzę na nią, nie mając już sił na wykłócanie się z nią. Chcę po prostu to skończyć i wrócić do domu, gdzie czeka mnie ciepła, relaksująca kąpiel.
    To ona, słyszę w mojej głowie i delikatnie marszczę brwi, nie rozumiejąc co się dzieje. Patrzę na Tris, która z tępym wyrazem twarzy czeka aż pozbawię jej kolejnego wspomnienia i rozumiem, że to nie jej myśli rozbrzmiewają w mojej głowie, a kogoś innego. Jest ich więcej i więcej, a wszystkie odnoszą się do mojej osoby. Nie jest sama...Poradzimy sobie...Musimy być ostrożni...Albo po prostu dajmy jej popalić...
Rozglądam się ostrożnie, po czym, uważnie nasłuchując, oprócz myśli mogę wyodrębnić również ciężkie kroki zbliżających się do polany osób. Zaciskam mocniej dłonie na ramionach nastolatki i patrzę w jej oczy, czekając na odpowiedni moment. Kiedy myśli otaczających nas osób milkną, mogę określić ich pozycję. Dwóch za moimi plecami i jeden z prawej. Na pewno nie mają dobrych zamiarów, co jedynie mnie nakręca. Znów zerkam na zdziwioną moją powagą i długim czasem oczekiwania Tris i lekko się do niej uśmiecham, wsuwając kluczyki od wozu Tobiasa do jej kieszeni.
- Za trzy sekundy cię puszczę, a ty zaczniesz biec ile sił w nogach. Nie czekaj na mnie, po prostu jedź do domu - rozkazuję jej, ale nie używam hipnozy. Myślę tylko o tym, jak rozwiązać tą sytuację. Mogłabym uciec, ale z Tris jest to niemal niemożliwe, więc muszę zostać i odciągnąć uwagę napastników od jej osoby. Tris niczego nie rozumie, to oczywiste, ale kiedy ją puszczam waha się tylko przez chwilę aby ostatecznie odwrócić się na pięcie i ruszyć biegiem w stronę miejsca, gdzie zaparkowałam samochód.
    Dostaję potężny cios z prawej strony i uderzam całym ciałem o ziemię, czując na sobie ciężką masę jakiegoś obcego faceta. Próbuje unieruchomić moje dłonie, ale zanim zdąży to zrobić wykręcam jego nadgarstek, niewątpliwie go łamiąc i spycham go z siebie, podnosząc się na nogi w ułamku sekundy. Cała ich trójka jest w szoku, w związku z moją błyskawiczną odpowiedzią na atak, wiec mam kilka sekund aby im się przyjrzeć. Mają na sobie ciemne stroje z kapturami i obłocone buty, a ich twarze zdobi swoisty zarost. Oprózz tego kiedy uchylają usta nie widzę wampirzych kieł, a zębiska jak u wściekłego psa. Wilkołaki. Atakują mnie jeden za drugim, celując w moją klatkę piersiową, albo głowę, chyba uznając, ze to moje słabe punkty. Cóż, nic bardziej mylnego. Jestem w stanie znieść więcej niż im się wydaje. Ostatecznie ciskam jednym z nich przez całą łąkę, a drugiemu wymierzam cios w krtań i korzystając z faktu, że się krztusi dobieram się do ostatniego, szczerząc kły ze wściekłości. Widzę w jego oczach przerażenie, ale i chęć mordu, a kiedy nachylam się aby rozerwać jego tętnicę słyszę sapanie i płacz osoby za mną. Odwracam głowę i widzę Beatrie w łapskach jednego z moich napastników.
- Pójdziesz z nami- oświadcza, oblizując usta z krwi, która spływa z jego połamanego nosa.- Albo pozbawię tę laleczkę głowy- warczy, a ja przez moment chcę to zignorować, po czym przypominam sobie, że Tris była moją wierną torebką krwi już jakiś czas i zdążyłam do niej przywyknąć. A oprócz tego jeśli pozwolę aby ją zabito, Tobias i Katniss wyrwą mi serce. Prostuję się więc i puszczając moją ofiarę wolno ocieram twarz ze szkarłatnego płynu, posyłając Beatrice niepewne spojrzenie. Jeden z wilków łapie mnie mocno za dłonie i splata je za moimi plecami, związując je jakąś grubą liną. Pozwalam mu myśleć, że te węzły mnie powstrzymują, dopóki nie wymyślę planu b. Póki co pozwalam, aby poczuli się wygranymi.

Caroline
    Schodzę po schodach do piwnicy, przed sobą widząc plecy Katniss. Prawą dłonią trzymam się okurzonej poręczy, ale nie dlatego, że boję się stracić równowagę, ale po to, aby ukryć drżenie dłoni ze zdenerwowania.
- Jak to zniknęła?- warczę, nie mogąc pojąć słów Katniss.
- Pomyśl, Caroline. Kath to typ chodzącego problemu, a tymczasem niczego jeszcze nie zepsuła, nikogo nie zabiła. Nie uważasz, że to podejrzane?
- A nie pomyśleliście, że po prostu się stara?- pytam, idąc pomiędzy starociami zebranymi w podziemiu naszego domu. Jest tutaj wszystko, co kiedykolwiek do nas należało i aż przechodzą mnie dreszcze, na myśl o ilości wspomnień zamkniętych w tych pudłach i skrzyniach.
- A nie pomyśleliście, że po prostu się stara?- powtarza po mnie Katniss, a ja lekko marszczę brwi.
- Dobra, może i to brzmi głupio- przyznaję, wywracając oczami.- Ale nie uważam, żeby właśnie kogoś mordowała, czy też nad kimś się znęcała. Może po prostu z kimś się spotyka, albo siedzi w barze?
- Tobias był tam przed chwilą, nie ma jej- prostuje moja siostra, a ja głośno wzdycham. Może rzeczywiście Katherine znów coś kombinuje. Nigdy nie uważałam jej za złą osobę, tylko za zepsutą, a zepsuciu zazwyczaj sprzyjają jakieś złe sytuacje. Nie jest ona jednak chętna do rozmowy o tym, więc ostatecznie nie mam bladego pojęcia co pchnęło ją na złą drogę. Katniss zatrzymuje się przed ogromnym kufrem w rogu,  zrzuca z niego inne pudła po czym otwiera ciężkie wieko. Moim oczom ukazuje się cała masa strzał, łuków, noży, zaostrzonych kołków, pistoletów na drewniane kule, a nawet sierpów. W wieku wbudowana jest skrytka, którą Katniss bez problemu odnajduje, jakby ktoś wcześniej dał jej instrukcje. Moim oczom ukazują się dwie, starodawne strzykawki z niebieskim płynem w środku. Przechodzą mnie dreszcze, a oczy zachodzą mi łzami, kiedy Katniss chowa strzykawkę za pas, a drugą podaje mi.
- Musimy być gotowe na każdą sytuację...

Damon
    Myślałem, że nigdy nie doczekam się momentu, w którym Katherine coś spieprzy i będzie zabawa, ale na szczęście w końcu nadszedł ten dzień. Oczywiście nie uważam, aby moja bliźniaczka aktualnie torturowała kogoś w jakiś ruinach, ale być może znalazła jakiś sposób na pożywienie się, pod nosem Katniss? Albo może wcale nie stosuje się do zaleceń naszej siostry? Cokolwiek robi, z chęcią zajmę się szukaniem jej, bo to lepsze od przesiadywania w barze i słuchania jak Caroline śpiewa na tej cholernej scenie, dosłownie bez przerwy. Myśląc o mojej młodszej siostrze, rozmawiam z nią przez telefon.
- Jak to znalazła serum?- pytam, nie kryjąc zdumienia.
- Normalnie!- warczy Caroline.- Dała mi strzykawkę i oświadczyła, że musimy być gotowe na każdą sytuację. Czy ona postradała zmysły? Nigdy nie użyję tego na...na nikim!
- Nawet na Katherine?- pytam, unosząc brwi.
- Na nikim, Damon! A ty? Ty byś to zrobił? Nie pamiętasz już jakie to ma skutki?
- Oczywiście, że pamiętam- mamroczę, posępniejąc.- Ale ostatecznie trwa to tylko przez kilka godzin.
- Och, znakomicie- odpowiada głosem pełnym sarkazmu.- A więc nie ważne, że Katherine umrze po tym zastrzyku, bo będzie martwa tylko przez parę godzin?- pyta, a ja czuję jak mój żołądek wywraca się na drugą stronę. I masz babo placek, Caroline się wściekła.- Czyli na mnie też byś tego użył, gdybym tylko zaszła ci za skórę? A nie pomyślałeś o tym, co będzie jak się już obudzi i zrozumie co jej zrobiliśmy?
- Nie dramatyzuj...
- Ona nas pozabija, Damon!- wrzeszczy Caroline, a ja odsuwam telefon od ucha i moim oczom ukazuje się wóz Tobiasa zaparkowany na poboczu.
- Nie będzie to konieczne, chyba ją znalazłem- oświadczam zjeżdżając z drogi.- Polana za miastem- dodaję i rozłączam się, wysiadając. Podchodzę do samochodu mojego brata i pociągam za klamkę, ale drzwi są zakluczone. W środku widzę czyjś płaszcz, ale nie należy on do mojej siostry. A więc teoria Katniss może się sprawdzić. Ruszam ścieżką wgłąb lasu.

Tobias
    Wysiadam z samochodu Caroline i podbiegam do swojego, aby sprawdzić czy jest cały i na szczęście nie ma żadnych wgnieceń, ani zarysowań i jest nawet zamknięty. Oddycham z ulgą. Na miejscu pasażera widzę jakąś kurtkę, w znajomym kolorze, ale na chwilę obecną nie mogę sobie przypomnieć do kogo ona należy.
- Mamy chyba ważniejsze sprawy na głowie, co?- pyta z wyrzutem Caroline, więc ruszam z nią ramie w ramię wgłąb lasu.
    Kiedy docieramy na polanę Damon i Katniss już tam są, żwawo o czymś rozmawiając.
- Założę się, że gdzieś ją zaciągnęła- oznajmia najstarsza z nas, nie zwracając uwagi na nasze przybycie.
- Niemożliwe, byłyby ślady- oponuje Damon.
- Więc co niby się stało?- pyta zdenerwowana, a ja rozglądam się uważnie po trawie dookoła. Widzę dwa wyleżałe miejsca, jakby dwie osoby leżały obok siebie przez dosyć długi czas. Widać wydeptaną przerwę miedzy krzakami po drugiej stronie polany, a kiedy podchodzę bliżej widzę plamy krwi na ziemi. Kucam i zamaczam palce w szkarłatnej cieczy.
- To krew?- szepcze przerażona Caroline.
- A nie mówiłam?- wtrąca Katniss.
- Jeszcze świeża- zauważam, podnosząc się z klęczek i uważnie przyglądam się mojej dłoni. W mojej głowie zaczynają pojawiać się wizje, które rozjaśniają mi nieco tok myślenia.- Gdyby to Kath coś komuś zrobiła, nie zostawiłaby po tym najmniejszego śladu. Na trawie natomiast jest pełno krwi, a w tamto drzewo ktoś uderzył z niezłym impetem- wskazuję drzewo z połamanymi dolnymi gałęziami i popękanym pniem.- Trawa jest wygnieciona, a z tamtej strony ktoś się skradał. Katherine nikogo nie skrzywdziła, a przynajmniej nie tak jak myślisz- zwracam się do Katniss.
- Ona z kimś walczyła- odczytuje moje myśli Damon, a ja przytakuję skinieniem głowy i w tym momencie rozlega się dźwięk mojego telefonu. Zerkam na wyświetlacz i widzę numer Beatrice, co jeszcze bardziej rozjaśnia mi sytuację. Kurtka na miejscu pasażera należy do niej, a jedno z wyleżanych miejsc również musiało zostać tutaj po niej. Obieram bez namysłu.
- Tris? Wszystko w porządku?- pytam i słyszę jej zasapany oddech, pomieszany ze szlochem.
- Tobias...oni...mają ją... złapali Katherine...ona chciała mnie...chciała abym uciekała, ale ja...
- Beatrice, gdzie jesteś?- pytam, poważnie zmartwiony. Przerażenie w jej głosie i słowa jakie wypowiada tak bardzo mnie szokują i napełniają strachem, że jedyne o czym myślę to, aby jak najszybciej ją znaleźć. Nie potrafię tego teraz wytłumaczyć, po prostu to czuję.
- Ja nie wiem...- odpowiada, a w tle słychać czyjeś krzyki.
- Beatrice?!
- Wilkołaki- szepcze Tris i połączenie zostaje zerwane.


niedziela, 4 października 2015

We're not all alone[part II]

Caroline
    Rozmowa ze Stefanem była jedną z najmilszych, jaką miałam okazję przeprowadzić w tym mieście. Nie licząc zdecydowanie zazdrosnej kelnerki, która nie spuszczała nas z oczu. Może powinnam się tym zainteresować, ale staram się nie, ponieważ zwykle w takich sytuacjach włącza mi się żądza rywalizacji, co wiąże się z ogromnymi stratami moralnymi. Poza tym, żaden facet nie jest wart zaciętej walki między dwiema kobietami.No może kilku, ale nie uważam, aby był to mój przyszły pracodawca. Przynajmniej nie jest to gruby, zaśliniony, stary podrywacz, bo takich mam już po dziurki w nosie. Stefan należy do przystojnych, a poza ty jest mniej więcej w moim wieku, więc łatwo mi się z nim rozmawia. Mniej więcej, ponieważ tak naprawdę mam jakieś sto trzydzieści lat więcej, ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
    Wchodzę na werandę naszego domu, uważnie nasłuchując krzyków dochodzących z środka. Kiedy przechodziłam przez bramę wjazdową, Katherine wyjeżdżała, a na miejscu pasażera siedziała jakaś obca mi dziewczyna. Przeczuwam, że właśnie nadszedł czas pierwszej, wielkiej awantury w rodzinie McIntire. Naciskam na klamkę i cicho wślizguję się do wnętrza, aby nie zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi. Kiedy więc staję w progu salonu, nikt na mnie nie zważa.
    Tobias i Katniss stoją po przeciwnych stronach salonu, głośno wyrzucając sobie błędy.
- Jesteś nieodpowiedzialny, Tobias!- wrzeszczy nasza najstarsza siostra, a on ciska szklanką, którą trzymał w dłoni o podłogę. Damon nie będzie zadowolony z faktu, że jedna z jego szklanek do whisky roztrzaskała się o parkiet.
- Nieodpowiedzialny?! A za kogo ty się masz, żeby mówić mi co powinienem robić, a czego nie?!- pyta, rozzłoszczony do granic możliwości. Widzę to po żyłce pulsującej na jego czole. Gdy byłam młodsza bałam się tego widoku, bo wiedziałam,  że zwiastuje najgorsze, ale teraz martwię się już mniej.
- Jestem twoją siostrą! To ja zaprosiłam cię tutaj z powrotem po to żebyśmy mogli być rodziną, a nie po to żebyś bawił się w najlepsze i psuł nam krew!
- Wam?- warczy Tobias i nagle, nie wiadomo z jakiego powodu, zauważa moją obecność.- Psuję wam krew, Caroline?- pyta, a ja uchylam usta nie wiedząc co powinnam odpowiedzieć. Nie mam bladego pojęcia o czym jest mowa i po czyjej stronie powinnam się opisać, więc unoszę dłonie na znak, że umywam je od tej sprawy.- No jasne- warczy mój młodszy brat.- Znakomicie, może więc powinienem wrócić tam, skąd przyjechałem, co?!- pyta, a Katniss prycha, jakby była pewna w stu procentach, że Tobias nie spełni swojej groźby. Ja nie jestem aż tak pewna. Po jego zachowaniu mogę wywnioskować, że to poważna sprawa, więc może zdecydować się wyjechać, a to ostatnia rzecz jakiej chcę.
- Chwila, chwila- odzywam się, odkładając torebkę na fotel i podchodząc do niego.- Nigdzie nie wracasz, a ty się uspokój- oświadczam wskazując kolejno jego, a potem Katniss.- I może wyjaśnicie mi o co chodzi?
- O to, że Katniss ma się za naszą matkę- burczy Tobias.
- Nie! Chodzi o to, że Tobias jest skrajnie nieodpowiedzialny i ma w nosie nasz los! Nadstawiam karku, zawieram umowy w imieniu naszej rodziny i obiecuję, że nie ruszymy żadnego człowieka, a co on robi? Umawia się z jakąś szczeniarą i przyprowadza ją do naszego domu!- Patrzę na Tobiasa, poważnie zszokowana. Nie szokuje mnie to, że umówił się ze śmiertelniczką, ale że w ogóle umówił się z kimkolwiek i to w tak szybkim tempie.
- Wcale się z nią nie umawiam- oznajmia, wytykając mnie palcem, bo najwyraźniej zauważył moje zainteresowanie tym faktem. Wzdycham, unoszę wzrok ku górze i odwracam się do mojej siostry, gotowa aby się z nią zmierzyć.
- Powinnaś trochę odpuścić- mówię cicho i niepewnie, bo nie mam pojęcia czego powinnam się po niej spodziewać. Mam nadzieję, że Tobias pomoże mi, kiedy Katniss rzuci się na mnie z kłami.- Wiem, że to głupie umawiać się z śmiertelniczką, ale przecież każdy z nas odpowiada za siebie. Czy Tobias ją skrzywdził?
- Oczywiście, że nie- odzywa się głos za moimi plecami.
- O co więc ta awantura?- pytam, unosząc dłonie. Chcę jak najszybciej załagodzić sytuację, bo wiem jak kończą się kłótnie w naszej rodzinie. Zwykle leje się krew i potok nieprzemyślanych obelg, które potem wiszą nad nami jak wieloletnie piętno.- Poza tym, czy kłócicie się o dziewczynę, która wyjechała stąd z Katherine?- pytam, a Katniss wzrusza delikatnie ramionami, jakby ten fakt był oczywisty.- A więc czy nie powinniśmy martwić się tym, co dzieje się z nią w tej chwili, zamiast wyrzucać sobie nawzajem błędy?- pytam, a zarówno Katniss, jak i Tobias poważnieją. W szale, w jaki oboje wpadli, nie zauważyli, że dali Katherine przyzwolenie na zabranie tej nastolatki gdziekolwiek zechce. Zapewne obiecała, że odwiezie ją do domu, ale dam sobie rękę uciąć, że pojechała w całkowicie odwrotnym kierunku. Nawet jeżeli jej nie skrzywdzi, to na pewno zechce się nią pobawić, co nie może oznaczać niczego dobrego dla znajomej Tobiasa.

Katherine
    Uważnie obserwuję drogę przez przednią szybę, palcami stukając w kierownicę. Uwielbiam ten wóz i chociaż jest on Tobiasa, chyba go sobie przywłaszczę. Jeszcze nigdy, niczym nie jechało mi się tak lekko. Co jakiś czas zerkam w stronę miejsca dla pasażera, aby upewnić się, że głowa Beatrice nie wybuchła z nadmiaru złych myśli.
    Potrafię odczytywać czyjeś myśli od kilkudziesięciu lat. Oczywiście, ukazywało się to u mnie zaraz po przemianie, ale w tamtych czasach był to tak daleki temat, że uważałam się bardziej za szurniętą, niż obdarzoną jakimś nadludzkim darem. Wampirze umiejętności, czyli szybkość, siła, spryt, zdolność szybszego analizowania i wyciągania wniosków, a przede wszystkim dar wymazywania czyjejś pamięci krótkotrwałej, to często nie jedyne umiejętności jakie posiadamy. Często występują też inne talenty, jak mój, dzięki którym mogę z łatwością dowiedzieć się co dana osoba myśli.
    Początkowo działo się to bezwiednie, nie mogłam tego kontrolować, nie potrafiłam wyperswadować jakie myśli należą do danej osoby, ani czego dokładniej dotyczą. Był to po prostu potok słów, zdań, opinii, często obelg, które brały się znikąd i tak szybko jak się pojawiały, tak szybko znikały.  Z czasem jednak nauczyłam się nad nimi panować, grupować je, a nawet się na nie wyłączać.
   Wyobraźcie sobie młodą dziewczynę, która słyszy wszystkie, nawet najbardziej błahe myśli ludzi dookoła siebie, jednocześnie będąc osobą towarzyską, spędzającą czas w tłumie znajomych. Ich głupie, płytkie, bezpodstawne myśli doprowadzały mnie do białej gorączki, więc nauczenie się panowania nad nimi było moim priorytetem. W kilka miesięcy opanowałam tę umiejętność i moje wampirze życie stało się łatwiejsze. Tylko czasami, kiedy jestem osłabiona, albo zła powraca niezdolność do panowania nad tą umiejętnością i znów zaczynam czuć się jak obłąkana.
    Teraz, kiedy Katniss niemalże wyrzuciła Beatrice z domu, nastolatka jest tak poddenerwowana, że obelgi i rozmyślania na temat naszej rodziny niemal rozsadzają jej, a zarówno moją głowę. Mimo wszystko wysłuchuję ich ze spokojem, ponieważ nie mam innego wyjścia. Nie karmiłam się od dwóch dni i nie wpływa to źle na mój stan fizyczny, ale na psychiczny owszem. Odczuwam palące pragnienie, które wzrasta z każdą godziną i jeśli nie pożywię się w najbliższym czasie, odbije się to na całej mojej rodzinie. Jak zawsze.
- Wszystko gra?- pytam, ponieważ nie mogę powiedzieć Beatrice, żeby przestała tak okropnie wściekać się na Tobiasa, bo przecież nie powiedziała tego na głos.
- Jasne- prycha, jak na zbuntowaną nastolatkę przystało, a ja wywracam teatralnie oczami. Nagle jej myśli zmieniają tor i schodzą na moją osobę. Zastanawia się kim jestem naprawdę, dlaczego jestem dla niej taka miła, aż nagle uświadamia sobie, że nie wiozę jej do domu.- Gdzie my tak właściwie jedziemy?- pyta, a ja posyłam jej krótkie spojrzenie, nie dając po sobie poznać, że mam jakiekolwiek złe zamiary w związku z jej osobą.
- Pomyślałam, że zechcesz się odstresować- wyjaśniam, wzruszając ramionami. Właściwie to nie chcę zrobić jej nic okropnego, chcę po prostu ukoić pragnienie, aby zniwelować potencjalne skutki mojego szału głodowego.
- Więc?- ponagla mnie.
- Więc pokażę ci jedno miejsce, gdzie zwykłam bywać, kiedy tracę nad sobą kontrolę.
- Wcale nie jestem zła- mówi, jednocześnie splatając ramiona na klatce piersiowej, jak obrażone dziecko.
- A powinnaś- mówię, lekko się przy tym uśmiechając.- W końcu nie codziennie wyrzuca się nas z domu potencjalnego kandydata na chłopaka- oświadczam, a ona patrzy na mnie unosząc wysoko brwi.- Och, no dalej- mówię, poszerzając uśmiech.- Widziałam jak się spinasz, kiedy tylko Tobias pojawia się obok- wyjaśniam, a ona odwraca wzrok, chyba po to aby ukryć swoje zakłopotanie.
- Znam go jeden dzień- mówi, wciąż nie zmieniając pozycji.- Przyszłam, bo chciałam urwać się z domu. Moja matka przyprowadza dzisiaj nowego gacha- tłumaczy mi, a gdzieś głęboko w środku mnie odzywa się cichy głosik, że być może ją rozumiem, a nawet jej wierzę. Doskonale wiem jak to jest nie mieć dobrych kontaktów z rodziną, nieważne czy jest to zapracowana matka, czy zniechęcone rodzeństwo.- O co w ogóle ta awantura? Jeśli jakoś was uraziłam, tym, że skorzystałam z kuchni, to przepraszam- oznajmia nagle, a ja zaczynam się cicho śmiać.
- Katniss jest naszą najstarszą siostrą- mówię, chcąc ją uspokoić.- Ma się za naszą matkę- dodaję, a ona milknie, uważnie mnie obserwując. Zastanawia się jak zareaguję, kiedy zapyta o naszych rodziców. Sama przez moment o tym myślę i dochodzę do wniosku, że temat ten przestał mnie boleć już całe lata temu, więc równie dobrze mogłabym opowiedzieć jej ze szczegółami, jak moi rodzice płonęli na stosie, na naszych oczach. Nie zrobię tego, oczywiście. Jeśli zapyta, to sprzedam jej bajeczkę o tym, że rodzice zginęli w tragicznym wypadku wiele lat temu i wszyscy już to przeboleliśmy, ucząc się żyć bez nich i ruszyliśmy naprzód. Tak też robię.
    Kiedy dojeżdżamy na skraj miasta i zatrzymuję wóz Beatrice cała się spina. Słyszę jak jej serce nieznacznie przyspiesza bicia, a dłonie wyciera o materiał spodni. Denerwuje się, ale jest to normalna reakcja na tego typu sytuacje.
- Chodź, przejdziemy się-mówię, posyłając jej zachęcający uśmiech. Wysiadam z wozu, czekam aż zrobi to samo i zamykam go, rozglądając się dookoła nas. Droga jest pusta, nikogo nie ciągnie do Bornoldswick, ani żaden z mieszkańców nie pali się do wyjazdu- czyli wszystko bez zmian.
    Idziemy polną drogą, pomiędzy wysokimi, wiekowymi drzewami w kompletnej ciszy. Z każdym pokonanym metrem serce nastolatki uspokaja się, a także jej myśli robią się wolniejsze, spokojniejsze i mniej brutalne. Zaczyna się relaksować. Docieramy do miejsca, w którym dawniej znajdowała się jedynie polana, ale teraz stoją tutaj dwie drewniane ławki, a z gałęzi największego drzewa zwisa huśtawka na grubej linie. Beatrice wydaje się być zaskoczona istnieniem tego miejsca, a ja jestem zadowolona, że udało mi się pokazać jej coś, czego nie widziała wcześniej.
- Nigdy tutaj nie byłam- mówi, rozglądając się dookoła.
- To dziwne, myślałam, że jesteś tym typem nastolatki, która bywa wszędzie- mówię, przysiadając na skraju ławeczki, a ona zerka na mnie podejrzliwie.
- Na taką wyglądam?- pyta, mrużąc oczy.
- Nie miałam na myśli nic złego- śmieję się.- Chodzi o to, że wyglądasz na rozrywkową dziewczynę.
- Tutaj nie organizuje się imprez, a przynajmniej nie tych, na które chodzę- tłumaczy, a ja wdycham świeże, leśne powietrze przez nos i czuję się tak jakby ktoś przetaczał mi pokruszone szkło. Nagle woń krwi Beatrice staje się silniejsza i na moment tracę ostrość widzenia.- Skąd znasz to miejsce? Myślałam, że mieszkacie tutaj od niedawna- zauważa i kiedy odwraca się w moją stronę, stoję z nią oko, w oko. Tak blisko, że gdyby zrobiła krok, mogłaby wybić mi zęby swoją głową. Próbuje się odsunąć, ale łapię ją za ramiona, nie przejmując się przerażeniem wymalowanym na jej twarzy.
- Nie krzycz- rozkazuję i obserwuję jak jej źrenice nieco się powiększają, a kiedy wracają do swojego pierwotnego kształtu odchylam jej głowę w bok i wbijam uwierające mnie kły w jej tętnicę. Jej skóra jest delikatna, nakremowana i wyperfumowana, ale nie przeszkadza mi to. Czuję ciepłą ciecz ściekającą po mojej brodzie i wzdycham z utęsknieniem. Kiedy moje ciało się rozluźnia, a żyły przestają palić odrywam się od przerażonej Beatrice, oblizując wargi. Tak bardzo tego potrzebowałam, że uczucie spełnienia omal nie zwala mnie z nóg. Ostatkami sił nakazuję Beatrice o tym zapomnieć i ocieram jej szyję rękawem, po czym zakrywam ślady po ugryzieniu bandamką, którą miała zawiniętą wokół dłoni.
    W ten sposób obie zadowolone, ja najedzona, a ona odprężona wracamy do wozu i odwożę ją do domu, ignorując nieustannie dzwoniący telefon, leżący na tylnej kanapie. Beatrice nawet chce odebrać, ale jej zabraniam. Nikt nie może wiedzieć o naszej małej wycieczce, ponieważ kiedy się dowiedzą, rozpoczną dochodzenie, czego nie chcę.
- Na pewno wszystko okej?- pytam, kiedy zatrzymuję się pod wskazanym przez Beatrice adresem. Na werandzie siedzi dwójka ludzki, kobieta i mężczyzna, pijąc kawę i wesoło gawędząc.
- Tak, dzięki za pokazanie mi tego miejsca- odpowiada, chociaż nie wygląda na zadowoloną.
- To będzie nasza słodka tajemnica- upominam ją, a ona blado się do mnie uśmiecha. W głowie kołacze jej się imię mojego brata. Odpina pas i wysiada, ale zanim zamknie drzwi nachyla się i na mnie spogląda.
- Powiedz Tobiasowi, żeby nie dzwonił- prosi mnie, a ja udaję zmartwioną. Właściwie to dobrze się składa. Im mniej kontaktu Beatrice będzie miała z moją rodziną, tym dłużej będę mogła jej używać do zaspokajania głodu. Taki układ mi odpowiada.

Damon
    Sam fakt, że czarownica prowadzi mój wóz doprowadza mnie do szału, a fakt, że jest to stuprocentowa kobieta, nie mająca bladego pojęcia o płynnym włączaniu się do ruchu doprowadza mnie już do szewskiej pasji. Tak, być może alkohol zaćmił mój rozsądek, bo tylko szaleniec pozwoliłby prowadzić swój wóz komuś tak niedoświadczonemu. Pomyślicie, że jestem szowinistą? Nic bardziej mylnego. Nie ma na świecie silniejszej rasy, od rasy kobiet, ale nawet najsilniejsi mają słabe strony. Słabym punktem Bonnie, bo tak ma na imię owa nastolatka, co zdążyłem wywnioskować przeglądając jej typowo nastoletni telefon komórkowy, jest brak umiejętności dobrej jazdy. Być może nikt z nią tego nie ćwiczył, albo sama bała się to robić, choć powinna. W przeciwnym wypadku istnieje większe prawdopodobieństwo, że ona potrąci kogoś na trzeźwo, niż ja po wypiciu całej beczki whisky. Zaciskam mocno powieki, słysząc i czując, jak po raz drugi zahacza lewym kołem o krawężnik i odbija się od niego, udając, że nic się nie stało.
- Jeszcze raz, przypomnij mi, dlaczego prowadzisz mój samochód?- pytam, nie kryjąc kpiny i zdenerwowania.
- Cóż... ponieważ jestem odpowiedzialną obywatelką Bornoldswick, która nie pozwoliła prowadzić ci pod wpływem alkoholu- oznajmia, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Właśnie taką bajeczkę sprzedasz policji, kiedy zatrzymają nas za nieudolną jazdę?- pytam z sarkazmem w głosie, a ona piorunuje mnie wzrokiem.
- To tylko samochód, dlaczego tak bardzo ci na nim zależy?- pyta, jednocześnie przyznając się, że jest słabym kierowcą. Odkładam jej telefon komórkowy, w którym oprócz miliarda zdjęć z przyjaciółmi i wiadomości od nich nie ma nic ciekawego i wzdycham.- No, słucham?- ponagla mnie, a ja wzruszam ramionami.
- To klasyk- odpowiadam, jakby to było logiczne. Bo jest, ale nie dla niej. Dla żadnej kobiety, no może z wyjątkiem tej, od której go dostałem.- A poza tym to prezent- mamroczę, niezbyt chętnie. Chociaż wóz służy mi już naprawdę długo i jest on jednym z najlepszych prezentów jakie kiedykolwiek dostałem, to nie lubię opowiadać o osobie, która mi go podarowała i okolicznościach. Nie lubię, ponieważ nie należę do wylewnych, a wszystko co było, staram się zostawić za sobą i tego nie rozpamiętywać.
- Ktoś wydał na ten wóz fortunę- dziwi się Bonnie, jakby fakt, że dostałem drogi prezent był jakąś kpiną.
- Jeżeli w ogóle za niego zapłaciła- szepczę, ale chyba jednak zbyt głośno, bo nastolatka od razu się ożywia i uśmiecha jak wariatka.
- Ona? A więc to prezent od jakiejś kobiety? Od twojej kobiety?- dopytuje się, jakby przeprowadzała wywiad środowiskowy z samotnym ojcem. Co ją może interesować od kogo i co dostałem? Skoro ciekawość to pierwszy stopień do piekła, młoda Bonnie zostanie pochłonięta w czeluście bez możliwości odkupienia swoich win.- To jakiś drastyczny temat? No dalej, mów!
- Dlaczego miałbym ci o tym mówić?- pytam, nie ukrywając znudzenia. Bonnie to typowa nastolatka, wręcz podręcznikowa, co sprawia, że zbiera mi się na wymioty. Nie przepadam za tego typu towarzystwem, a poza tym staję się coraz bardziej głodny, co nie zwiastuje niczego dobrego. Muszę jak najszybciej pozbyć się tej dziewczyny z mojego wozu.
- Okej, przepraszam, już o nic nie pytam- mówi, unosząc dłonie na znak poddania się.
- Trzymaj ręce na kierownicy- upominam ją, a ona nieudolnie zmienia bieg, wbijając kołek w moje zakrwawione już serce. Patrzę na nią długi czas. Ma przyjazne, delikatne rysy twarzy, w przeciwieństwie do czarownic, które zdołałem poznać do tej pory. Włosy opadają na jej ramiona ciemnymi falami, a palce stukają w kierownicę mojego wozu, jakby pomimo stresującej jazdy, była całkowicie rozluźniona. Coś w niej sprawia, że wierzę, że mogę jej opowiedzieć o tym od kogo dostałem ten wóz, a ona zrozumie moje podejście do niego i w pełni je zaakceptuje.- Dostałem go od mojej siostry bliźniaczki- mówię, a dziewczyna zerka na mnie, delikatnie się uśmiechając i zachęcając mnie do kontynuowania.- Ma na imię Katherine i nie należy do najmilszych. Jest typem fajtera- mamroczę, podpierając głowę na łokciu.- Jest niegrzeczna, arogancka, opryskliwa i nikt nie ma prawa o niej decydować...
- Czyli jesteście podobni- przerywa mi dziewczyna, ale widząc moje spojrzenie znowu milknie.
- Sprawia wrażenie godnej zaufania, ale... za każdym razem kiedy jej uwierzę, ona upewnia mnie w tym, że nie powinienem tego robić. Znam to, rzeczywiście jesteśmy podobni, ale ja od zawsze mam więcej empatii. Ona nigdy za nic nie przeprosiła, nigdy nikomu nie odpuściła, nigdy nie pokazała żadnej słabości. Jest twarda, a co za tym idzie ciężko z nią wytrzymać...
- I kupiła ci naprawdę drogi wóz- świergocze, najwyraźniej poruszona moją opowieścią czarownica.- Może jednak nie jest taka zła, co?
- Zanim podziękujesz Katherine za coś, co ci dała, powinnaś dowiedzieć się, czego dokonała, aby to zdobyć- oświadczam, a Bonnie poważnieje. Nie muszę mówić nic więcej, bo wiem, że doskonale mnie rozumie. Na pewno rozumie, że pomimo tego, że wóz jest prezentem od mojej siostry, wcale nie jest dowodem jej dozgonnej miłości, a raczej jej potęgi. Wszystko co Katherine zdobyła jest efektem jej władczości i umiejętności przekonywania innych do oddania jej całego swojego życia. To manipulantka, która zrobi wszystko, aby przetrwać. Tak, jak ja. Oboje jesteśmy fajterami.
- Ale wóz jest dla ciebie ważny- mówi nagle Bonnie, jakby czegoś nie rozumiała.- Dlaczego, skoro wiąże się z tak przykrymi doświadczeniami?- pyta, a ja blado się uśmiecham.
- Bo to jedyna rzecz, jaką kiedykolwiek od kogoś dostałem- wyjawiam, bez owijania w bawełnę.- Jedynym prezentem w całym moim życiu jest ten klasyk, mój odwieczny towarzysz, któremu nie może się nic stać. Więc zdejmij nogę z gazu, zmień bieg i patrz na drogę, bo nie stać cię na kupno takiego samego- warczę, a dziewczyna spina się cała i determinuje do poprawienia swojego stylu jazdy.
- Tak naprawdę kochasz ten wóz, bo jest od twojej siostry, a nie dlatego, że jest jedyny- mówi, ale nie odpowiadam. Nie chcę odpowiadać. Bonnie może mieć rację, a to mnie przeraża, więc szybko zapominam o jej stwierdzeniu i skupiam się na wzrastającym pragnieniu, palącym mój przełyk.

Katniss
    Pomimo tego, że moje rodzeństwo ma mnie za starą, marudną, staromodną i rygorystyczną jędzę, ja wciąż staram się utrzymać ich blisko siebie. Z kimkolwiek nie rozmawiałabym na ten temat, ten dziwi się, że ciągle kręcę się obok Katherine, aby sprawdzać czy nie rani niewinnych ludzi, albo obok Tobiasa, upewniając się, że radzi sobie z żądzą krwi. Cóż, taka już jestem, opiekuńcza, być może za bardzo, ale nie ma sposobu aby to zmienić. W dzień, w którym zginęli nasi rodzice, a właściwie odbyła się ich publiczna egzekucja, poczułam, że już nic nie będzie takie samo. I nie mówię tutaj o latach odczuwanej pustki w sercu, tęsknoty i żalu, ale o stosunkach pomiędzy nami, rodzeństwem McIntire. Być może od samego początku nie były one najlepsze i często robiliśmy sobie na złość, ale istniały od tego ustępstwa. Każdej Wigilii siadaliśmy przy jednym stole, odmawialiśmy modlitwę, niezależnie od tego ilu z nas naprawdę wierzyło w Boga i zaczynaliśmy pełen śmiechu i anegdotek posiłek, który zapisywał się w naszej pamięci na cały następny rok. Nigdy nie robiliśmy sobie prezentów, ale nie z powodu braków pieniężnych, ale dlatego, że najcudowniejszym prezentem, było zapomnienie o wszystkich dotychczasowych utarczkach i konfliktach, na jeden, cudowny dzień, pełen rodzinnej euforii. Może wydać się to błahe, żenujące, ale tak było i do tej pory wspominam te dni, jako najcudowniejsze w całym moim życiu. Ja, jako najstarsza siostra miałam obowiązek trzymać w ryzach młodsze dzieciaki, aby pomagały mamie i gosposi w kuchni, aby sprzątały, odpowiednio się ubrały i dobrały ładne ozdoby. Czułam się wtedy ważna, jakby beze mnie całe show mogło się nie udać.
    Teraz, z perspektywy czasu wiem, że było to tylko złudzenie. Jeden złudny dzień szczęścia, po którym następowało piekło. Zwykliśmy wstawać o różnych porach, rezygnować ze wspólnych posiłków, uczyć się różnych języków, zachowywać się według różnych kanonów dobrego wychowania i myśleć w całkowicie odmienny sposób. Zwykliśmy donosić na siebie, robić sobie na złość i zadawać syzyfowe prace, byleby napawać się widokiem siebie nawzajem, ciężko pracujących. Zwykliśmy być aroganccy i zepsuci, nawet trzymając się kurczowo etykiety i myśli co powiedzą na to rodzice? W ten oto sposób każde z nas, po walce z Radą Miasta, odeszło w inną stronę. Obserwując wszystko z boku, jako gość w mieście, w którym Caroline się osiedliła, albo w pubie, w którym Damon zwykł bywać, doszłam do wniosku, że mogło być inaczej. Mogliśmy się wspierać, być dla siebie życzliwi i pomocni, zżyć się razem i zostać w mieście, aby zadbać o silną więź rodzinną. Niestety obraliśmy inną drogę i wiem, jestem przekonana, że jedynym sposobem aby to naprawić, jest puszczenie w niepamięć dotychczasowych występków i podarowanie sobie czystych kart.
    Trudno jest jednak zapomnieć o trudnościach Tobiasa z kontrolowaniem pragnienia, albo manipulacjach Katherine, która zawsze dostaje to, co chce. Tylko raz, w całym naszym życiu, widziałam jak ktoś zabiera coś od niej, a nie jej daje. Wspomnienie to pielęgnuję, ale staram się nie rozpamiętywać, ponieważ napawa mnie ono obrzydzeniem. W każdej innej chwili moja młodsza siostra miała to, o czym marzyła. W przeciwieństwie do mnie, ja zawsze musiałam walczyć.
    Koniec z walką, zazdrością i powrotami do przeszłości. Czas zaufać intuicji i pozwolić sercu poprowadzić mnie przez życie. Dokąd mnie powiedzie? Oby do miejsca, w którym moja rodzina odnajdzie upragniony spokój.
    Póki co zajmę się miastem, które od dziś jest nasze. I nikt nam go już nigdy nie odbierze.

Tobias
    Siedzę na schodach, na werandzie naszego domu i uważnie obserwuję czubki swoich butów. Mój wóz zaparkował na podjeździe dokładnie pół minuty temu, a moja siostra właśnie stąpa w moją stronę. Dzwoniłem do niej przez ostatnią godzinę jakiś milion razy, ale nie raczyła nawet wyłączyć telefonu. Ignorowała mnie, co wcale mnie nie dziwi. Przecież to Katherine, wszyscy dobrze ją znamy. Podnoszę głowę i widzę jej umęczony wzrok. Próbuje coś przede mną ukryć.
- Gdzie Beatrice?- pytam, zmęczony do granic możliwości. Awantura z Katniss i nieustanne wydzwanianie do Katherine zmęczyły mnie bardziej niż kilku kilometrowy maraton.
- W domu- odpowiada Kath, splatając ramiona na klatce piersiowej.
- Gdzie byłaś tak długo?- pytam, a ona łobuzersko się do mnie uśmiecha. Mam ochotę po raz kolejny zacisnąć dłonie na jej szyi, ale tym razem mógłbym nie powstrzymać się w porę.
- Na grzybach- kpi sobie ze mnie i wymija mnie, delikatnie stawiając krok za krokiem, w tych swoich wysokich butach. Zrywam się z miejsca, zachodzę jej drogę i łapię ją za przedramię, patrząc na nią z góry. Zawsze byłem od niej wyższy, co dodawało mi nieco pewności siebie.
- Jeżeli choćby włos spadł z jej głowy, to...
- Zabrałam ją na spacer, aby mogła się wygadać. Jej głowa była pełna obelg i zarzutów skierowanych w twoją stronę- mamrocze, wyswobadzając rękę z mojego uścisku.- Jak to było? Ach, tak. Jak on mógł tak po prostu pozwolić jej wywalić mnie z domu? Czy on naprawdę jest aż tak posłuszny swojej siostrze? Najchętniej wyrwałabym te jej...
- Wystarczy- przerywam, nie chcąc dłużej słuchać jak cytuje wściekłą Tris. Może nie znam tej dziewczyny dobrze, ale wiem już, jak bardzo potrafi się wściec. Patrzę na Katherine, nie do końca wiedząc co powinienem powiedzieć, kiedy na ratunek przyjeżdża mi Damon. Jego wóz parkuje obok mojego, ale o dziwo nie on siedzi za kierownicą. Oboje z Katherine obserwujemy jak ciemnoskóra nastolatka wysiada i kłócąc się z naszym bratem, wytyka go palcem.
- Przestań się zachowywać jak dupek- warczy, a on zaczyna się śmiać i obchodząc samochód, wyrywa kluczyki w jej dłoni.
- Będę się zachowywał jak chcę- oświadcza, a dziewczyna prycha z pogardą wymalowaną na twarzy.
- Jesteś kretynem- oznajmia, a Damon wcale nie wygląda na przejętego jej słowami.
- Za to ty jesteś najgorszym kierowcą w Wielkiej Brytanii. Ba, jesteś najgorszym kierowcą na świecie!
- Przynajmniej nie bywam pijana przed południem- szepcze, mrużąc oczy, a on odstępuje od niej na krok i prostuje się dumnie, aby pokazać jej swoją przewagę. Chce mi się śmiać, a Katherine już dawno zaczęła chichotać jak szalona. Zapewne gdzieś przy stwierdzeniu jesteś dupkiem. Nastolatka uderza Damona dłonią w ramię i wymijając go rusza wściekłym krokiem w stronę drogi. Nasz brat nie spuszcza jej z oczu, dopóki nie opuszcza naszej posesji, aż w końcu warczy wściekły i uważnie przygląda się swoim kołom. Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, mam dziwne wrażenie, że chyba mamy jednak ze sobą coś wspólnego.
- Beatrice kazała ci przekazać, żebyś nie dzwonił- mówi Katherine, zanim znika za drzwiami domu, a ja cicho wzdycham.
    Tak, ja i Damon mamy coś wspólnego- oboje jesteśmy znienawidzeni przez miejscowe nastolatki.