sobota, 23 stycznia 2016

It is true. I have to die.

You did your best or did you?
Sometimes I think I hate you
I'm sorry, dad, for feelin' this
I can't believe I'm sayin' it
I know you were a troubled man
I know you never got the chance
To be yourself, to be your best...
~~ Father

Jest to kolejny rozdział, nad którym praca nie była tyle żmudna, co energiczna. A za energicznością kryją się niezliczone ilości zmian zdania, fabuły, bohaterów, powiązań i dialogów. Był to tydzień przełomowy dla mojej osoby i dla tego bloga. Przypominam, że pojawił się nowy zwiastun [ link po kliknięciu w odpowiednią zakładkę z lewej strony ], a już niedługo pojawi się świeży szablon od Maggie! Póki co życzę miłego czytania i liczę na wasze opinie! 

Katherine
    Zerkam na siedzącego na miejscu pasażera Tobiasa i wpadam w zamyślenie. Nauczyłam się żyć bez miłości, bez błogosławieństwa, bez aprobaty innych, nawet tych najbliższych, już lata temu. Zrobiłam w swoim życiu naprawdę wiele głupstw, wiele błędów, których żałuję, jednych mniej, a drugich bardziej, ale nigdy nie byłam w tak ciężkiej sytuacji, jak mój młodszy brat. Chwilę po powrocie do Bornoldswick poznał dziewczynę, która w jakiś sposób wkradła się do jego życia. Z resztą nie tylko do jego, bo do mojego też. A kiedy zrozumiała kim jesteśmy, nie uciekła z krzykiem, a postawiła temu czoła i zaakceptowała to. Skradła tym jego serce i chociaż on nie chce tego przyznać, ja to wiem. Widzę to, podobnie jak reszta naszej rodziny. Ciężko jest mu jednak przyznać, że pokochał nastolatkę, która nie tylko jest człowiekiem, ale jest również umierająca. Ta część jej życiorysu sprawia, że wszyscy popadamy w wątpliwości. Czy wpuszczanie jej do naszego życia, aby na pewno było dobrym wyborem? A może Katniss od początku miała rację? Jakimkolwiek wyborem to było, nie możemy już cofnąć czasu. Największym wyzwaniem, przed jakim postawił nas los, to zaakceptowanie jego planów. Tobias ma paść do stóp Beatrice, a ona ma umrzeć. On musi umrzeć razem z nią. Do tej pory nawet o tym nie myślałam. Po prostu stosowałam wyparcie, aby nie dopuszczać do siebie myśli o rychłej śmierci naszego brata. Robiłam to jednak dopóki przyjaciółka rodziny, Bonnie, nie uświadomiła mnie, że z każdej patowej sytuacji jest wyjście. Według tej młodej czarownicy nie ma zaklęć, klątw, ani nawet aktów przeznaczenia, do których nie można znaleźć odpowiedniej bramki. Uwierzyłam jej, ale jest to chyba akt desperacji. No bo jak wierzyć, skoro żadnej Białej Czarownicy nie udało się uciec od klątwy?
- O czym myślisz?- pyta Tobias, patrząc na mnie z łagodnym wyrazem twarzy. Rzadko kiedy patrzy na mnie w ten sposób. Właściwie, tylko wtedy, kiedy jest mi za coś wdzięczny.
- O Bonnie- odpowiadam, zgodnie z prawdą.- Mówiła, że od wszystkiego jest wyjątek, niezależnie jak stara jest dana klątwa. Może ma rację? Może gdybyśmy pogadali z Katniss, a ona poprosiłaby Erin, to znalazłaby jakiejś wyjście dla Tris...
- Dla Tris, czy dla mnie?- pyta, a ja marszczę delikatnie brwi. Myśli, że chodzi mi tylko i wyłącznie o niego, a nawet nie o niego, a o moje poczucie winy, które obudzi się po jego marnej śmierci.
- Masz rację, jestem tak samolubna, że właściwie chodzi tylko o mnie- odpowiadam, nie kryjąc zirytowania jego tokiem myślenia.- Bo zapewne, jak już wszyscy poumieracie w odpowiedniej kolejności, wina spadnie na moje barki- syczę, a on posyła mi delikatny uśmiech.- Co?!- warczę, a on wzrusza ramionami, jakby nic wielkiego się nie stało.
- Nic, po prostu nigdy się tak o mnie nie martwiłaś- odpowiada, a ja łagodnieję.- Wieziesz mnie przez cały stan, aby spotkać ojca Beatrice i umilić jej ostatnie dni życia, tylko dlatego, że o to cię prosiła. To tak jakby była dla ciebie naprawdę ważna.
- Bo jest- odzywa się z tylnej kanapy Elijah. Odkąd wyjechaliśmy spod domu nie zamienił z nami, ani słowa, a postanowił odezwać się akurat teraz? Wywracam teatralnie oczami i dodaję gazu.
- Uważam, że nieważne jak okropnym ojcem jest ten facet, powinien się z nią...- urywam, zanim dotrę do sedna sprawy i zaciskam usta w cienką linię.
- Pożegnać?- pyta cicho mój brat, a ja ciężko wzdycham.
- Nie to chciałam powiedzieć, ale...
- Nie przejmuj się. Masz rację, powinni się pożegnać- odpowiada zgryźliwie, a ja opieram głowę o zagłówek i postanawiam uciąć temat. Nie chcę denerwować i dołować Tobiasa jeszcze bardziej. Rozmowa o przyszłości Tris nie jest najlepszym pomysłem. Ciszę przerywa głos Elijah.
- Jesteśmy- oznajmia, wychylając się pomiędzy fotelami i wskazując nam wjazd do ogromnej jednostki wojskowej. Skręcam w odpowiednią ulicę i zwalniam, uważnie przyglądając się ludziom, których mijamy. Sami wojskowi, niemal sami faceci, z zaciętymi wyrazami twarzy i bronią przewieszoną przez ramiona. Będzie zabawa, myślę, widząc ogromny kompleks budynków, placów treningowych i tym podobnych. 
Parkuję na jednym z wolnych miejsc, pomiędzy samochodami służbowymi i gaszę silnik.
- Jesteś pewna?- pyta Tobias, a ja spoglądam na niego, odpinając pas.
- Oczywiście- odpowiadam, wzruszając ramionami.- Beatrice sama nas o to prosiła.  A słowo królowej jest święte, prawda?- żartuję, ale robię to delikatnie, nie będąc pewna reakcji mojego brata. Na moje szczęście łapie dowcip i cicho się śmieje.
- Och tak, zmusimy go, aby padł jej do stóp- wtóruje mi i oboje wysiadamy z uśmiechami na twarzach. Tylko Elijah się wyróżnia, ale wyróżnia się pomiędzy naszą trójką. Bardziej pasuje do poważnego, ubranego w garnitury, albo wojskowe mundury otoczenia, niż do nas, zwyczajnych obywateli ubranych w dżinsy i kolorowe koszule. Podchodzimy do budki strażnika i spotykamy się z otyłym, zawzięcie na nas patrzącym, wrogo nastawionym żołnierzem.
- Czego?- warczy, jakbyśmy przerwali mu długo wyczekiwany posiłek. Spoglądam na Elijah i karcę go spojrzeniem, kiedy myśli o tym, aby urwać niemiłemu panu głowę. Nie możemy zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, jeśli chcemy coś osiągnąć. 
- Jesteśmy umówieni z porucznikiem Parker- oświadczam krótko, zwięźle i na temat, a facet unosi brwi, jakbym opowiedziała jakiś słaby żart.
- Umówieni? To nie agencja towarzyska. Cofnąć się i czekać- rozkazuje nam, używając krótkich, opryskliwych zdań, a ja jestem coraz bardziej przychylna do pomysłu Elijah. Zanim jednak każę mu ukarać tego gburowatego grubasa na horyzoncie pojawia się żołnierz. Ma około czterdziestu, może czterdziestu pięciu lat. Ubrany cały w moro mundur, w ciężkich butach kroczy w naszą stronę, dłonie skrywając w kieszeniach spodni.
- Panna McIntire?- rzuca w moją stronę, kiedy tylko znajduję się w zasięgu jego głosu.
- Tak, dzień dobry- witam się, a on staje po drugiej stronie czerwonego szlabanu i zerka na mnie z góry. Próbuje mnie rozszyfrować, przypomnieć sobie kim jestem, czy mieszkałam w Bornoldswick, kiedy jeszcze tam przebywał, ale nie wie o mnie nic. Nie ufa mi. Mimo to przypomina sobie naszą rozmowę telefoniczną i dociera do niego, że mam ważne informacje na temat jego córki. Postanawia dać mi szansę.
- Wpuść ich, Ben- rzuca do grubego strażnika, a ten niechętnie podnosi szlaban. Przechodzimy na drugą stronę.- Nie mam za wiele czasu. Niedługo wyjeżdżamy w teren, musimy załatwić to szybko- odzywa się pan Parker, krocząc na czele naszej grupy. Oglądam się na moich chłopców i widzę, jak niezręcznie się czują. Elijah zastanawia się, jak można być tak bezpośrednim i ostrym wobec kobiety, a Tobias nie może zauważyć żadnego podobieństwa, pomiędzy tym żołnierzem, a Beatrice. Cóż, mi też jest ciężko. Może kiedy mu się przyjrzę, pójdzie mi łatwiej.
    Wchodzimy do baru, w którym roi się od żołnierzy, kapitanów, majorów i ich rodzin. To zapewne w tym miejscu przyjmują odwiedzających. Siadamy przy stoliku w rogu sali, a kiedy podchodzi kelnerka, pan Parker odmawia, w naszym imieniu. Nie reaguję, moi towarzysze również. Pozostawiamy to bez komentarza. Żołnierz siedzi naprzeciwko nas i kiedy podnosi głowę zauważam głęboką ranę nad łukiem brwiowym. Dodaje mu ona swego rodzaju zatarcia.
- Panie Parker...
- Mówcie mi Felix- poprawia mnie, a ja kiwam głową i zaczynam od nowa.
- Jesteśmy tutaj ze względu na Beatrice. Trochę ostatnio narozrabiała i kiedy odstawialiśmy ją do...
- Skąd właściwie znacie moją córkę?- przerywa mi po raz kolejny, a ja na moment milknę, aby ukryć zdenerwowanie jego niegrzecznością.
- Poznaliśmy ją niedawno, jesteśmy nowi w mieście- odpowiada w moim imieniu Tobias.
- Chodzicie razem do szkoły?
- Nie- odpowiadam oschle i piorunuję go wzrokiem.- Beatrice jest dziewczyną Tobiasa- oświadczam, chociaż wcześniej ustalaliśmy, że nie będziemy o tym wspominać. Mój brat patrzy na mnie, jak na wariatkę, a pan Parker unosi jedną brew, nie kryjąc zdumienia.- Pan to chyba niewiele wie o swojej córce, prawda?- rzucam, kiedy próbuje w myślach odnaleźć datę, w której ostatni raz rozmawiał z Beatrice i zastanawia się, dlaczego nie wspomniała nic o nowym chłopaku.
- Nie przyjechaliście mnie oceniać, prawda?- odpowiada, tym samym, zgryźliwym tonem, a ja kładę dłonie na blacie stolika i splatam razem palce. Czekam, aż pomyśli choćby o samopoczuciu Tris, albo aż przyjdzie mu na myśl zapytać co u niej, czy się zmieniła odkąd ostatni raz ją widział, ale nic z tego. Wręcz przeciwnie, ciągle myśli o poligonie, na który się wybiera. Spoglądam porozumiewawczo na Tobiasa i cicho wzdycham.
- Beatrice jest chora, ale myśleliśmy, że o tym wiesz. Nic jednak nie wskazuje, abyś był przejęty jej stanem, więc albo nic o tym nie wiesz, albo jesteś nieczułym pionkiem z karabinem w ręce- warczę, a kiedy czuję dłoń Elijah na mojej, wiem, że przesadzam. Nie mam zamiaru łagodnieć. Ten facet, to najgorszy ojciec, jakiego w życiu spotkałam. Poza tym jest wojskowym, więc bezpośrednie rozmowy są dla niego normą.
- Nie w twoim interesie leżą moje kontakty, z moją córką- oznajmia, uderzając dłońmi o blat stołu.
- Może i nie, ale w moim interesie leży zadbanie o nią, właśnie teraz, kiedy umiera!- wypalam, a on poważnieje. W jego głowie wieje pustką. Cisza, która doprowadza mnie do szału, jego paraliżuje. Nie wie kompletnie nic o obecnej sytuacji Tris.- Twoja córka ma raka mózgu- szepczę, marszcząc brwi.- I albo nie chcesz o tym wiedzieć, albo twoja żona nie chce, abyś wiedział. Jedno jest jednak pewne, powinieneś się z nią skontaktować. Prosiła nas o poinformowanie cię, co się z nią dzieje i tylko dlatego tutaj jesteśmy. Bo lekarze przestali już ją leczyć. Nie zostało jej wiele czasu, a wiele chciałaby jeszcze zrobić. Rozmowa z tobą jest na tej długiej liście, więc albo zachowasz się jak prawdziwy żołnierz i podejmiesz jakąś decyzję, albo twoja córka umrze z świadomością, że jej ojciec był dupkiem i tchórzem...
- Katherine- upomina mnie Tobias, ale nie zwracam na to uwagi. Muszę zmusić tego faceta, aby wrócił do Bornoldswick, choćby tylko na godzinę. On musi spotkać się z Tris.
- Bądź ojcem, człowieku, a nie tchórzem, który udaje, że nic się nie dzieje- syczę, nie odrywając od niego spojrzenia, a on wypuszcza ciężko powietrze i odwraca wzrok.
- Nic nie wiedziałem- szepcze. Wzrasta w nim żal i wściekłość. Zaciska dłonie w pięści, po czym zamyka oczy, aby odgonić łzy. Rozumiem go, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ominął go najgorszy okres życia jego córki, w którym powinien być obok. Żałuje tego. Chociaż stara się to ukryć, to ja potrafię wyczytać to w jego myślach. Żałuje, że nie mógł jej pomóc. I nadal nie może. Kiedy na mnie zerka widzę, że tego nie zrobi. Nie wróci z nami do Bornoldswick. Nie zobaczy się z Tris. Nie spełni jej ostatniego życzenia. Po prostu ucieknie. Zrywa się z miejsca i odwraca, aby jak najszybciej odejść. Po drodze wywraca jeden z pustych stolików i wdaje się w szarpaninę z kimś, kogo musi znać, ponieważ zwracają się do siebie po imieniu. Znika za drzwiami, a razem z nim nadzieja na chwilowe uszczęśliwienie naszej Białej Czarownicy.
- Jesteś z siebie zadowolona?- syczy Tobias i również wstaje, aby odejść. Zerkam na Elijah i widzę, że jest po stronie mojego brata. Uważa, że przesadziłam z bezpośredniością.
- Nie mam czasu siedzieć tutaj i głaskać po głowie faceta, który nawet nie zasłużył na miano ojca- wyjaśniam i zanim Elijah zdoła coś powiedzieć wstaję od stołu.- Mam ważniejsze sprawy na głowie...

Katniss
-    Wilki mają obozy tutaj, tutaj i tu- oświadcza Shane, stojąc przy dużej mapie, rozłożonej na stole w bibliotece i zakreśla czerwonym pisakiem odpowiednie miejsca. Tuż obok niego stoją Erin, Bonnie i Caroline. Słuchają go jak zaczarowane, jakby jego słowa miały nam pomóc. Problem w tym, że nadal nie jestem pewna jego wiarygodności. Podobno, kiedy Biała Czarownica przyjmie wilkołaka do kręgów, jego instynkt łagodnieje. Nie wiem, czy chcę w to wierzyć. Nie mam ku temu podstaw. Co prawda Shane się hamuje. Kiedy budzi się w nim potrzeba odnalezienia Beatrice, zaciska zęby i pięści i zostaje na miejscu, ale instynkt można oszukać. Więc dlaczego miałabym mu wierzyć? Trzymam się z dystansem i wypatruję oznak obecności jego rasy. Las jest jednak spokojny, mroczny i złowrogo cichy. To cisza przed burzą, która martwi mnie bardziej, niż cokolwiek innego w tym mieście.
- A co ty o tym sądzisz, Katniss?- pyta Erin, wyrywając mnie z zamyślenia, a ja zerkam w jej stronę i wykrzywiam usta w bladym uśmiechu. Plan Shane'a jest zbyt prosty, aby mógł się udać.
- Nie ma sposobu, aby tego uniknąć- odpowiadam, idąc w ich stronę.- Nie chodzi tutaj tylko o Beatrice, przecież oni chcą zemsty za głowę swojej królowej. Nie zapomnieliście o tej części?- pytam, stając w kręgu, który stworzyli nad mapą.- Oni chcą ukarać Katherine, a więc będą chcieli ją dopaść- dodaję, patrząc na przerażoną Caroline. Obie wiemy, że ciężko jest zmusić naszą siostrę do współpracy, a jeszcze ciężej jest jej bronić, kiedy jest się świadomym jej win.
    Miejsca, które zaznaczył Shane znajdują się stosunkowo daleko od naszej posiadłości. Przyglądam się odległości, która nas od nich dzieli i marszcząc brwi zabieram od wilkołaka marker. Zaznaczam linię wzdłuż lasu. i rysuję strzałki w jego głąb.
- Gdyby udało nam się zatrzymać wilkołaki w lesie, nie musielibyśmy martwić się o miasto i nasz dom- zauważam, a Erin opiera dłonie na mapie i wskazuje most.
- Zaraz za mostem stoi opuszczona posiadłość. Niemal taka sama, jak wasza- mówi, wpadając na kolejny pomysł.- Wystarczyłoby nie wypuścić ich za most, aby mieć resztę miasta pod kontrolą. Mogłabym spróbować zrobić z tego domu punkt graniczny.
- Zamknąć ich w danym obszarze?- pytam, a ona przytakuje skinieniem głowy.
- Tak, ale jest ich naprawdę dużo. Potrzebowałabym ogromnej ilości mocy...
- Ja pomogę- wtrąca Bonnie, a jej babcia zerka na nią z góry. Tak, jak nauczyciel zerka na gorączkującego się ucznia. Nastolatka wzdycha i poddaje się, a ja posyłam jej delikatny uśmiech.
- Wymyślimy coś innego- rzucam w powietrze i wracam do okna.
- A co z planem Shane'a?- pyta Caroline, ale ignoruję to. Nie wiem, co miałabym jej odpowiedzieć. Po prostu nie ufam jego pomysłom i nie wiem kiedy zacznę. Może nigdy, a może nie będzie takiej potrzeby? Wszystko rozstrzygnie bitwa. Czasami myślę, że lepiej gdyby nadeszła szybciej, niż później.
- Nie ufasz mi- oświadcza Shane, kiedy Caroline wychodzi, aby odprowadzić Erin i Bonnie do drzwi. Spoglądam na niego przez ramię i wykrzywiam usta w grymasie. Nie lubię się nikomu tłumaczyć z moich decyzji i odczuć.
- A ty ufasz mi?- pytam, ironizując, a on podchodzi i przysiada na parapecie tuż obok mnie. Kiedy jego kolano dotyka mojej nogi drżę i cofam się. Wciąż nie mogę przywyknąć do jego obecności i staram się zachować ostrożność. Robię to jednak tak, aby nie poczuł się urażony. Zdenerwowany wilkołak, to ostatnie, czego teraz potrzebuję w swoim domu.
- Biała Czarownica ci ufa- zauważa, a ja wywracam teatralnie oczami.- No co?- pyta, z nutką rozbawienia w głosie. A mnie nie jest do śmiechu.
- Daj już spokój, z tą Beatrice. Może czujesz się od niej zależny i jej życie jest dla ciebie najważniejsze, ale ja nie wiążę z nią swojego losu- wyjaśniam, powodując tym samym jego zdumienie, które niemal mnie razi.
- A twój brat? On nie jest częścią twojego losu?
- Skąd pewność, że to on jest tym jedynym?- pytam, naprawdę zła. Czuję się tak, jakbym miała za moment eksplodować.- Może to ty, skoro jako pierwszy ją poznałeś i przekonałeś do swojego posłuszeństwa? A może to jakiś nastolatek z jej szkoły? Jakiś przyjaciel? Albo może jeszcze go nie poznała?
- Naprawdę w to wierzysz? Ona mieszka w szpitalu, kogo miałaby tam poznać?
- To jedyne, co mi zostało, Shane! Wpakowałam moją rodzinę na minę, rozumiesz? W sam środek walki o terytorium. Ja ich tutaj ściągnęłam i to ja odpowiadam za cały ten bałagan. Więc przestań pieprzyć, że jakaś nastolatka może nas wybawić, bo to gówno prawda! Już nie raz miałam do czynienia z twoją rasą i wiem, że nikt nie może was powstrzymać w dążeniu do celu. A już na pewno nie słaba nastolatka, która uważa, że jest kimś wyjątkowym...
- Ty nie rozumiesz!- unosi się, jakbym uderzyła w jego najczulszy punkt.- Nie wszyscy mogą ją wyczuć, nie każdy z nas ma taki instynkt. Tylko wybrane watahy mogą być jej posłuszne. Tylko wybrani z nas mogą się starać o jej uwagę. Tak samo, jak tylko wybrani mogą zostać jej przyjaciółmi...
- To nie jest Królowa Elżbieta!
- Przestań zachowywać się, jak zazdrosna furiatka!
- Zazdrosna?! Ja się boję, Shane!- krzyczę, patrząc w jego oczy.- Boję się, bo jakaś wariatka, która napisała tę przepowiednię, wcisnęła mój los, moje życie i życie całej mojej rodziny w ręce słabej, rozbitej emocjonalnie dziewczyny! Nie tego chciałam, nikt z nas nie chciał czegoś takiego, rozumiesz?!
- Ale właśnie to was spotkało i powinnaś się z tym pogodzić!
- Pogodzić?!- warczę, nie mogąc uwierzyć w jego słowa.- A ty pogodziłbyś się z śmiercią własnego brata? Tylko dlatego, że napisano tak w starej książce? Dla miłości się nie umiera, Shane! Ja nie wierzę w takie bajki i prędzej twoja rasa przejmie to miasto, niż ja pozwolę Tobiasowi umrzeć dla tej smarkuli !

Caroline
    Słyszę, jak Katniss kłóci się z Shanem. Oboje mają sprzeczne opinie na temat Beatrice. Jestem w stanie to zrozumieć. Wiara w jej doskonałość i nieomylność jest zapisana w kodzie genetycznym tego wilka, a więc musi jej bronić. Natomiast nieufność i strach o nasze losy, towarzyszą mojemu rodzeństwu odkąd tylko przeszliśmy przemianę. Katniss ma prawo do zwątpień, a nawet złości. W końcu nikt nie lubi, kiedy wiąże się jego los z słabą, umierającą jednostką. A niestety taka jest Beatrice. Początkowo to wypierałam. Starałam się ją traktować jak zawsze, luźno z nią rozmawiać i planować, co zrobimy razem, kiedy wyjdzie ze szpitala. Ale teraz zrozumiałam, że ona nie może opuszczać tego miejsca, ponieważ potrzebuje nieustannej opieki i leczenia. Jest po prostu człowiekiem, który jest śmiertelnie chory. Nie możemy od niej wymagać bohaterskich czynów, tylko dlatego, że okazała się przedmiotem przepowiedni, która mogłaby załatwić nasze problemy z wilkołakami. Wiem, że Katniss, Katherine, a nawet Tobias podjęli już decyzję, a Damon się do niej dostosuje. Wszyscy staniemy do walki z wilkami, nie prosząc Tris o ingerowanie. Skoro i tak została skazana na śmierć w tak młodym wieku, niech zazna spokoju w ostatnim czasie życia.
    Nie mamy jednak wpływu na decyzje wilkołaków, co mnie martwi. Boję się że zdecydują się ją odbić ze szpitala, albo zapanować nad jej życiem, albo wkraść się do grona jej bliskich. Martwię się że zastosują wszelkiego rodzaju podstępy, aby tylko znaleźć się blisko niej. I nawet ich instynkt nie sprawi, że ona im to wybaczy. Wiem, że oni nie czują na kogo jest zła, albo kogo się boi. Po prostu wyczuwaj ą jej emocje i chcą reagować, nawet jeśli to oni są osobami, które ja przerażają.
    Kiedy słyszę wjeżdżający na nasz podjazd samochód wychodzę z kuchni i ruszam do drzwi. Wiem że to nie jest normalne, aby reagować na czyjś przyjazd, zanim jeszcze zapuka do drzwi, więc jedynie zaglądam przez wizjer. Na podwórko wjeżdża ciemne BMW Stefana. Marszczę brwi i przez moment go obserwuję, a kiedy wysiada i wchodzi na werandę, cofam się od drzwi, aby moment odczekać. Biorę kilka głębokich wdechów, poprawiam włosy i otwieram, przyjmując uśmiech numer trzy, czyli jak miło cię znów widzieć.
- Stefan!- witam go, wychodząc na próg.- Co ty tutaj robisz?
- Cześć- uśmiecha się blado.- Uciekłem z baru, Valerie trochę wariuje. Moja matka wróciła do miasta- wyjaśnia pośpiesznie, a ja unoszę brwi i zerkam przez ramię. Jeżeli jeszcze ja przyprowadzę człowieka do domu, Katniss na pewno wybuchnie, a straty będą ogromne. Wychodzę więc, zamykając za sobą drzwi i oboje siadamy ze Stefanem na schodkach ganku.
- Twoja matka? Do tej pory o niej nie wspominałeś. Mieszka poza miastem?- pytam, a on przytakuje skinieniem głowy.
- Wyniosła się, kiedy byłem dzieciakiem. Ojciec został abym mógł skończyć naukę w tutejszej szkole, a ona zaczęła nowe życie- opowiada, a ja nie reaguje zbyt emocjonalnie. To dorosły facet, na pewno się już z tym pogodził. W końcu spotkała go gorsza katastrofa, niż porzucenie przez mamę.
- A teraz wróciła? Na stałe?- pytam, a on wzrusza ramionami.
- Nie mam pojęcia. Ona jest jak wiatr...przychodzi i odchodzi. Nigdy nie wiadomo kiedy- zauważa, ze śmiechem w głosie, a ja lekko się uśmiecham.
- Taka już natura kobiet- komentuję, a on żwawo przytakuje.
- Pojawiacie się i znikacie- dodaje szeptem, a ja obejmuję się ramionami i rozglądam. Pogoda jest tego dnia wyjątkowo paskudna. Nie ma ani jednego promienia światła, który mógłby przebić się przez gęste chmury wiszące nad Bornoldswick. Mam wrażenie, jakby to nie była zwykła anomalia pogodowa, a reakcja na nadchodzącą wojnę. Przypominam sobie o niebezpieczeństwie, które nad nami czyha i zerkam na Stefana. Nie może go być w pobliżu, kiedy wilkołaki zaatakują. Pewnym jest jednak, że nie zaatakują za dnia, ponieważ to noc jest sprzyjającą im porą. Oddycham więc w ulgą i postanawiam kontynuować rozmowę. Odkąd Stefan opowiedział mi o swojej tragedii zaczęłam go traktować tak, jak traktuje się przyjaciół. Słucham co mówi i kiedy trzeba to odpowiadam, a w innych przypadkach milczę, bo wiem, że tylko tego potrzebuje. Taki układ odpowiada nam obojgu. Pomimo jego przystojnej natury i cudownego, brytyjskiego akcentu to nie czas na miłostki, większe, czy mniejsze. To czas walki o terytorium, miejsce w szeregu i przetrwanie. Na tym powinniśmy się skupić.
- Mama przejęła twój bar?- pytam, wyobrażając sobie starszą, elegancką kobietę, która zaprowadza porządki w niezbyt zorganizowanym personelu i karcie alkoholi.
- Raczej przejęła schowek z miotłami- odpowiada, mrużąc oczy, a ja cicho się śmieje.- No i wszystkie pokoje gościnne.
- Jak to wszystkie?- dziwię się, a Stefan lekko się uśmiecha.
- Zawsze podróżuje ze swoim sabatem czarownic- żartuje, a ja poważnieję. W normalnych okolicznościach, uznałabym to za świetny żart, ale w obecnej sytuacji uznaję to za wydźwięk nadziei.
- Czyli przywiozła ze sobą znajome?- pytam, udając rozbawienie, a on przytakuje ochoczo głową.
- Tak, przyleciały na miotłach, rzucać czary na niesforne nastolatki- wciąż żartuje, a ja zagryzam dolną wargę. Robię to odruchowo, zawsze kiedy chcę ukryć że z czegoś się cieszę. Gdyby tak matka Stefana okazała się czarownicą, a jej znajome sabatem, który przybył nam pomóc, plan Erin mógłby się powieść i zdołalibyśmy zatrzymać wilkołaki przed wejściem do miasta. Marzenie ściętej głowy, wiem. ale za to nie karzą. Na szczęście.- Chciałem sprawdzić co u ciebie- oznajmia nagle, a ja unoszę lekko brwi i wracam na ziemię.
- Dzień, jak co dzień- odpowiadam, a on lekko się uśmiecha. Szkoda, że nie może wiedzieć, jak bardzo go okłamuję. Szkoda, że nie mogę opowiedzieć mu o swoich troskach, tak jak on opowiada mi.
- Jak ty to robisz, że zawsze jesteś tak pozytywnie nastawiona do świata?- pyta, a ja przekręcam głowę na bok, jak zaciekawiony zwierzak.
- Po prostu nie tracę nadziei- odpowiadam, a on przekręca głowę tak samo, jak ja i oboje się do siebie uśmiechamy. Nie są to uśmiechy, przez które motyle w brzuchu wariują, a pożądanie wzrasta. To najzwyczajniejsze, uprzejme, poprawiające humory uśmiechy dwójki dobrych przyjaciół. Myśl ta napawa mnie szczęściem. Posiadam przyjaciela, który nie ma nic wspólnego z moją zepsutą rodziną. To wręcz błogosławieństwo. Mam ochotę go czcić, niczym Boga.
    Nagle Stefan wstaje, a ja robię to samo i oboje poważniejemy. Coś jest nie tak, widzę to w jego oczach.
- Co jest?- rzucam w powietrze, a on zerka w niebo, z którego spadają pierwsze krople deszczu.
- Ludzie umierają, Caroline- mówi cicho, łagodnie, a ja drżę, jakby krzyczał z całych sił.- Giną w wypadkach, toną, płoną żywcem, albo zwyczajnie zasypiają- tłumaczy i sięga dłonią do kieszeni kurtki. Wyjmuje pogiętą fotografię i jestem  niemal pewna, że jest to zdjęcie jego żony. Patrzy na nie, ale nie mogę dosięgnąć go wzrokiem. Cierpliwie czekam.- A przynajmniej tak myślałem, dopóki nie znalazłem tej fotografii w starych aktach na strychu- oznajmia i patrząc na mnie lodowatym spojrzeniem podaje mi zdjęcie. Zerkam na czarno białą fotografię, a moje dłonie zaczynają drżeć. Zdjęcie przedstawia nastoletnią dziewczynę, w blond lokach spiętych z tyłu głowy, w przepięknej niebieskiej sukni, z szerokim uśmiechem na ustach. Fotografia przedstawia mnie, sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat. Tak oto nadchodzi chwila, w której mój jedyny, niemający nic wspólnego z moją zepsutą rodziną. ludzki, wierzący we mnie przyjaciel odchodzi w zapomnienie. Zamiast niego widzę wściekłego mężczyznę, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
- Stefan, ja...- zaczynam, ale nie pozwala mi na wyjaśnienia. Rusza w stronę samochodu, wściekle szybko, a jego puls niebezpiecznie przyśpiesza.- Stój!- wołam, idąc za nim. Nie reaguje, a ja wiem, że mam tylko kilka chwil, aby zapanować nad sytuacją. Wyprzedzam go i stając z nim oko w oko zatrzymuję go, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.- Nie powinieneś tego zobaczyć, Stefano- syczę, zirytowana jego ludzką brawurą, a on cofa się o krok, przerażony moją szybkością.- Niczego nie rozumiesz, nie możesz zrozumieć, bo ja nie mogę pozwolić ci o tym wiedzieć, jasne?- mamrocze, gniotąc fotografię w dłoni i rzucając ją na ziemię.
- A jak niby chcesz mi to zabrać, co?- warczy, niewątpliwie sprawiając, że zaczynam się niecierpliwić.
- Stefan, proszę- szepczę, robiąc krok w jego stronę.- Proszę, zaufaj mi i pozwól mi to załatwić. Nie będziesz pamiętał, nie będziesz się bał, rzeczy wrócą na swoje miejsce. Wszystko znowu będzie proste. Po prostu nie panikuj, dobrze?
- Czytałem o tym- syczy w odpowiedzi.- Chcesz mną manipulować, co? Chcesz, żebym zapomniał, chociaż tak naprawdę tego nie chcę. Zrobiłaś to samo z Beatrice? Dlatego wciąż wam ufa i się z wami zadaje? Bo sprawiłaś, że zapomniała kim jesteście?!- warczy, a ja zamykam oczy i biorę kilka głębokich wdechów przez nos. Musze się uspokoić, poskładać myśli, aby nie powiedzieć, ani nie zrobić niczego głupiego.
- Beatrice wie- odpowiadam w końcu i widzę zdumienie wypisane na twarzy.- Ale to zbyt skomplikowana historia, aby ci ją wyjaśniać, Stefano. Musisz po prostu zapomnieć- oświadczam, a ona patrzy na mnie, ciężko dysząc.
- Nie możesz mi rozkazywać- oznajmia buntowniczo, a ja wykrzywiam usta w smutnym grymasie.
- Nie chcę tego- podchodzę do niego. Moja bliskość go paraliżuje, przestaje się cofać i patrzy na mnie, oczekując najgorszego. Ujmuję jego twarz w dłonie i zmuszam, aby spojrzał mi w oczy.- Nie jesteś gotowy- mówię, a on zamyka oczy i wdycha głośno powietrze. Odwraca głowę, próbuje wyrwać się z mojego uścisku, ale nie pozwalam mu. Chociażbym nie wiem jak bardzo chciała pozwolić mu wiedzieć o mnie prawdę, nie mogę go teraz narażać. Może kiedy wojna ucichnie i przyjdą lepsze czasy, pozwolę mu wiedzieć. Póki co muszę kazać mu zapomnieć.
- Caroline...-szepcze, chwytając moje nadgarstki, ale nie pozwalam mu się złamać.- Moja żona- mówi szybko, bojąc się, że zabraknie mu czasu.- To nie był wypadek, nie utonęła bez powodu... Co jeśli Lucas był taki, jak wy? Co jeśli wciąż żyje? Ja muszę to wiedzieć!
- Dowiem się- obiecuję mu, a on patrzy na mnie zaszklonymi od łez oczyma. Jest zdesperowany. Boi się mnie i tego kim jestem, ale przyjechał z nadzieją, że pomogę mu rozwikłać tą zagadkę. Chce pomścić żonę, chce poznać prawdę. Rozumiem go, a moja obietnica jest szczera. Gdy tylko sprawy się uspokoją, zajmę się Lucasem i odkryję prawdę o śmierci żony Stefano. Tymczasem...
- Nie znalazłeś tej fotografii w aktach, po prostu byłeś na strychu, aby się zorientować ile rzeczy musisz uporządkować. Nie chcesz jednak zajmować się tym w najbliższej przyszłości. Przyjechałeś tutaj sprawdzić co u mnie, aby uciec od wścibskiej matki, która wróciła do miasta. U mnie nic się nie dzieje, jestem w trakcie domowych porządków. Musisz już wracać, Valerie nie poradzi sobie sama w barze. Jedź...

Elijah
    Katerina McInitre, odkąd ją tylko poznałem jest definicją wszelkiego piękna, talentu i cudu na świecie, w którym żyję. Mówi się, że w życiu każdej kobiety jest kilka wielkich miłości, zależnie od jej wieku. Natomiast w życiu mężczyzn pojawia się tylko jedna, wielka, prawdziwa, wiecznie żywa miłość. I jeżeli jest to prawda, moją jedyną miłością jest Katerina. I chociaż popełniła w naszym wspólnym życiu wiele błędów, a najgorszym z nich było zamordowanie mojej matki, przeżyłem i odkryłem już tyle, że potrafię jej wybaczyć. Kiedy dotarłem do całej prawdy o niej, o układach z moim bratem i prawdziwym powodzie morderstwa, zrozumiałem, że tak naprawdę nigdy jej nienawidziłem. Byłem zaślepiony instynktowym gniewem, a głęboko w środku ubolewałem nad tak niefortunnym biegiem wydarzeń, jaki nas spotkał. Wiedziałem jednak, że kobieta odrzucona staje się niezależną, silną jednostką. Nie chciałem odbierać tej szansy Katerinie, więc pozwoliłem jej odejść na długo, naprawdę długo. Pozwoliłem jej opuścić Liverpool, podróżować, poznawać nowe miłostki, rozpoczynać i zakańczać romanse, mordować dla zabawy, albo wyższego celu, godzić się i znów różnić z rodzeństwem, bo wiedziałem, że to ukształtuje jej osobowość. A kiedy przybyła do mojego miasta, w towarzystwie swojego brata bliźniaka, prosić o pomoc swojego największego wroga, członka mojej rodziny, zrozumiałem, że to właśnie ten moment. To ten moment, w którym dostaję ostatnią szansę, aby poznać nową, prawdziwą, w pełni szczerą Katherine McInitre.
   I oto ona. Wciąż równie piękna i z tym samym, ciętym językiem, ale całkowicie inna. Nie jest już delikatna, jak porcelana, która mogłaby skruszyć się pod wpływem samego spojrzenia. Jest silna, zdecydowana, szczera i odważna. Nie ma na tym świecie nic, co mogłoby ją przerazić, albo zniechęcić. Jest typem buntowniczki, albo przywódczyni. Każdy szanujący się facet pada jej do stóp, bo wie, że zdobycie jej uwagi, to nie lada wyzwanie. Kiedy więc którykolwiek zdobędzie jej zaufanie, albo chociaż aprobatę, nie chce, aby kiedykolwiek im to odbierała. A co najważniejsze, walczy o swoją rodzinę, jak wściekły pies. Ciągle kłóci się z Katniss, ma skrajnie różne opinie na temat niemal wszystkiego z Damonem, wciąż dokuczliwie żartuje z Caroline i unika rozmów z Tobiasem. A pomimo tego, odkąd tylko niebezpieczeństwo zaczęło czyhać nad jej rodziną, nie poddała się nawet na chwilę. Oprócz przygotowywania się do walki z wilkołakami, stara się odkupić swoje winy w sprawie Beatrice i robi dosłownie wszystko, aby umilić jej czas.
    Jest jednak jedna wada, której nawet czas nie zmieni. Katherine ma niewyparzony język. Nic dziwnego, że major Parker wściekł się i wyszedł, skoro słowa, które wyszły z jej ust nie miały nic wspólnego z dyplomatyczną próbą przekonania go do powrotu do miasta. Tobias jest tego samego zdania, co doprowadza do nieustannej kłótni pomiędzy nim, a prowadzącą wóz Kath.
- Nikt nie bronił ci z nim rozmawiać! Mogłeś sam spróbować go przekonać!
- Może gdybyś od razu go nie atakowała, to miałbym taką szansę!
- Gdybyś nie był takim tchórzem, nie czekałbyś na żadne szanse!
- Tchórzem?! Żartujesz sobie?! Mieliśmy go przywieźć do Tris, a nie prawić mu wykłady, na temat bycia dobrym ojcem! Co ty w ogóle o tym wiesz?!
- A ty to niby co?! Przypominam ci, że oboje mieliśmy tego samego tatę!
- Właśnie! Oboje go znaliśmy! Skąd więc twoje uwagi na temat ojcostwa tego faceta, skoro nigdy nie zaznałaś żadnej miłości ze strony swojego własnego?!
- Daj mi spokój! Co ma piernik, do wiatraka?!
- Dużo, Katherine! Dużo! Co teraz powiemy Tris?
- Powiemy, że jej ojciec to mundurowa świnia.
- Och, to na pewno poprawi jej humor! Tak naprawdę to ja będę musiał się jej tłumaczyć, a ty jak zwykle uciekniesz!
- ZAMKNIJCIE SIĘ OBOJE- ryczę, chociaż to całkowicie nie w moim stylu i oboje cichną. Katherine patrzy na mnie we wstecznym lusterku, a Tobias odwraca się przez ramię.- Jeszcze nic straconego, w końcu nie powiedział nam, że nie przyjedzie.
- Nie powiedział też, że to zrobi- mamrocze Tobias.
- Ale wciąż ma czas- zauważam i w samochodzie zaczyna panować głucha, niezręczna cisza.- Naprawdę?- syczę, bo wiem co ona oznacza. Nikt już nie daje Beatrice za wiele szans.- Naprawdę już skazujecie ją na koniec? Przecież ona przeszła cały las w śnie i jedyne co jej się stało, to zadrapania na skórze! Normalnie, pacjent jak ona, umarłby zanim dotarłby na ulicę. A ona przeszła cały las, kilka kilometrów i zdołała odnaleźć wasz dom. Jest silniejsza, niż wam się zdaje- wyjaśniam, starając się do nich dotrzeć. Wiele razy widziałem umierających ludzi i wiem, jak strach przed nadciągającą ciemnością ich motywuje. Poza tym widzę w tej dziewczynie ogromny potencjał. Nie chce mi się wierzyć, że tak wartościowa osoba, mogłaby po prostu umrzeć.- Zobaczycie, jeszcze nie raz zdąży zatruć wam krew- dodaję, a Katherine rusza z miejsca, na zielonym świetle i pogłaśnia radio. Woli udać, że nie było tematu, niż uwierzyć, że Beatrice ma jeszcze czas i wiele szans. Ja w to wierzę. Zawsze byłem zwolennikiem wiary.

Damon
    Zwykle dostaję brudną robotę, aby moje rodzeństwo mogło zgrywać bohaterów robiąc rzeczy lekkie i stosunkowo łatwe. Jak dziś, kiedy to Katherine zabrała Tobiasa na wycieczkę, Katniss i Caroline zostały w domu, a ja muszę odstawić do szpitala upartą, buntowniczą, ale wiecznie płaczącą Beatrice. Moje nerwy sięgają zenitu, kiedy próbuje mnie przekonać, że nie jest Białą Czarownicą, że nie ma nic wspólnego z naszym nadnaturalnym światem, że po prostu w spokoju umrze, a my nie musimy się nią przejmować. Tymczasem ja nie jestem taki, jak Tobias. Właściwie mi na niej nie zależy i gdyby miała rację, byłbym zwyczajnie zadowolony. Jestem jednak realistą i wiem, że to ona jest wybranką i że tylko ona może załatwić tą sprawę z wilkołakami. Zwyczajnie pozwalam jej się wygadać, wypłakać i wykrzyczeć, aby zeszły z niej wszystkie te emocje, a kiedy jej furia dobiega końca, a my dojeżdżamy pod szpital, ona śpi.
    Odpinam pas i patrzę na nią, głęboko oddychając. Muszę się uspokoić. Widzę, że jest przemęczona, a akcja jej serca co jakiś czas spowalnia, aby znowu przyśpieszyć. Jest rozbita, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, zasłużyła na odpoczynek. Pozwalam jej spać, a sam wysiadam i obchodzę samochód, żeby otworzyć drzwi od jej strony. Odpinam delikatnie jej pas i biorę ją na ręce. Otwiera na moment oczy, bezwładnie zwisając w moich ramionach, a kiedy upewnia się, że to ja, obejmuje mnie za szyję i kładzie głowę na moim ramieniu. Czuję się niezręcznie, wręcz osaczony, ale niczego jej nie zabraniam. Poza tym mam wrażenie, że nic do niej w tej chwili nie dociera. Wchodzimy tylnym wejściem i korytarzem dla personelu przechodzimy do holu. 
    Jedynym plusem jest to, że Beatrice dotarła do nas w środku nocy, mieliśmy czas, aby ją ogrzać, przebrać i w ogóle o nią zadbać, a teraz mamy okazję odstawić ją na miejsce, bez zwracania na jej nieobecność niepotrzebnej uwagi. Przechodzę szybko przez hol, w którym na szczęście jest tylko jedna, starsza pani i docieram do sali Beatrice. Wszystko jest tutaj tak, jak to zostawiła. Rozwalona pościel, rozregulowane, odpięte urządzenia i otwarte okno. Aż nie chce się wierzyć, że w śnie wyskoczyła przez okno i nic jej się nie stało. Kładę ją delikatnie na łóżku i rozglądam się gorączkowo dookoła. Nie może zostać w ciuchach Katherine. Oddalam się, aby poszukać ubrań dla pacjentów, kiedy słyszę jej głos.
- Nie idź- szepcze, a ja odwracam się, aby na nią spojrzeć.- Boję się- dodaje, kiedy znów stoję tuż obok niej. Co mógłbym jej powiedzieć? Że to słusznie? Że na jej miejscu, również bym się bał? Nie, nie w tym wypadku. Muszę powiedzieć coś, co powiedziałby Tobias.
- Nie bój się, tutaj nic ci się nie stanie- oświadczam, zakrywając ją kołdrą. Oblewają ją zimne poty, drży. Nie wygląda najlepiej.- Musisz się przebrać w koszule, przyniosę ci- szepczę, szczelnie ją opatulając.
- Damon- nawołuje mnie, łapiąc mój nadgarstek i powstrzymując mnie po raz kolejny od wyjścia z sali.- To wszystko jest prawdą? Ja jestem tą czarownicą?- pyta słabym głosem, a ja zaciskam usta w cienką linię i pochylam się, aby dobrze mnie usłyszała.
- Mam nadzieję, że tak- odpowiadam, a ona otwiera na moment oczy. Ma mi za złe moje słowa, ale nie rozumie powagi sytuacji.- Chciałbym żebyś to była ty. Nie znam bardziej odpowiedniej osoby.
- Jak to?- pyta, a ja siadam na stołku obok jej łóżka.
- W legendzie pisze, że Białą Czarownicą może zostać tylko taka kobieta, która swoim sprytem, swoją odwagą i rozumem przewyższa inne. Nie ma w tym miejscu nikogo bardziej bezmyślnego niż ty- oświadczam, a ona krzywo się uśmiecha.- A co za tym idzie, nie ma tu nikogo bardziej odważnego. 
- Muszę umrzeć- szepcze, a łzy napływają do jej, co jakiś czas, zamykających się ze zmęczenia oczu. Nie chcę jej już dłużej męczyć, więc ściągam kosmyki włosów z jej czoła, wciskam przycisk przywołujący pielęgniarki do sali i niech się dzieje wola nieba.
- Czasami okrutne rzeczy, dzieją się naprawdę dobrym ludziom, Beatrice...

niedziela, 17 stycznia 2016

Courage comes with time...

Stay Strong...
Storm is coming.

Rozdział jest stosunkowo krótki, z powodu kilkukrotnego pisania go od nowa, zmieniania wydarzeń, postaci i wniosków. Ostatecznie przystałam na tę wersję. Mam nadzieję, że wam się spodoba!

Beatrice
    Na początku czuję chłód na skórze. Przeraźliwy, przyprawiający mnie o dreszcze chłód, ogarniający całe moje ciało. Do nozdrzy dociera odór mokrej ziemi, liści, trawy i kory- zapach lasu. Stąpam po leśnej tundrze. Moje bose stopy odczuwają każdy kamień, każdą gałąź i roślinę, ale nie sprawia mi to bólu. Idę przed siebie, nic jednak nie widząc. Ogarnia mnie nierozdarta ciemność. Potykam się, ocieram o pnie drzew i z ledwością uchylam przed wystającymi gałęziami. Towarzyszy mi uczucie niepokoju. Boję się. Kiedy strach dociera do najdalszych zakamarków mojego umysłu zaczynam biec. Szybciej i szybciej, czując, jak puls wzrasta. W moich uszach pobrzmiewa moje imię. Delikatny, aksamitny głos nawołuje mnie zewsząd, przerażając mnie do granic możliwości. Moje serce bije jak oszalałe, dyszę z wysiłku, ale jest coś, co sprawia, że nie przestaję biec. Światło. Widzę w oddali ciepłe światło w okiennicach domu na obrzeżach lasu. Czuję, że tam znajdę schronienie. Nawołujący mnie głos jest coraz bliżej i bliżej. Moja noga wpada między gałęzie, upadam z hukiem i nim zdążę się podnieść już ją widzę. 
    Wyłania się w wolnym tempie z lasu, który przed chwilą przemierzyłam. Ma długą, białą, ale brudną od ziemi i krwi suknię. Jej długie, czarne włosy opadają kaskadami na jej ramiona. W lewej dłoni trzyma łańcuch. Na końcu tej uprzęży kroczy potwór. Jest wyższy ode mnie, ma ogromne, ciężkie łapy, jego sierść jest aksamitna, niemal idealna, a ciemne ślepia paraliżują mnie całkowicie. 
- Beatrice- odzywa się, chociaż jej usta się nie poruszają.- To twoje przeznaczenie- szepcze, kiedy wyrywam nogę spomiędzy drewna i niezdarnie podnoszę się z zimnej, mokrej ziemi. Zerkam po sobie i dopiero teraz dociera do mnie, że jestem w koszuli szpitalnej.- Jesteś tą, która może ich uratować, ale i tą, która może skazać ich na pewną śmierć. Dopełnij przeznaczenia, chwyć za wodze- oświadcza mistyczna postać, a ja nieudolnie wycofuję się w stronę domu, który przyciąga mnie ciepłem bijącym z okiennic.- Chwyć za wodze, bądź Białą Czarownicą- słyszę, kiedy łańcuch wypada z ręki pięknej kobiety i ląduje u mych stóp. Ogromny, mityczny pies wydaje zwierzęcy ryk i rzuca się w moją stronę. Nie mogę uciec za daleko. W kilka sekund dopada mnie i powala na ziemię, ale upadek nie jest bolesny. Jego futro mnie ogrzewa, ciężar nie jest uciążliwy, a serce bije w spokojnym rytmie. On chce mnie ochronić.

    Budzę się zlana potem i obolała. Podrywam głowę, łapię się za skronie i powoli próbuję ocenić sytuację. Z chwili, na chwilę dociera do mnie coraz więcej faktów. Jestem zmarznięta, przemoczona i cała pokaleczona. Leżę na trawie, niedaleko lasu, a przede mną rozciąga się posiadłość rodziny Tobiasa. Czuję, jak coś niedobrego dzieje się z moją głową i resztą ciała. Atakuje mnie ból, nie do opisania, wszędzie. W głowie, żołądku, sercu, płucach. Zaczynam się dusić. Kaszel rozrywa mi organy wewnętrzne, a z ust wypluwam krew. Dłonie wbijam w ziemię. Znów tracę kontakt z rzeczywistością.
    Czyjeś dłonie chwytają mnie za ramiona i podrywają na równe nogi. Nie mam jednak na tyle siły, aby utrzymać się na własnych stopach i już mam upaść, kiedy ktoś porywa mnie na ręce i niesie w nieznajomym mi kierunku. Boję się. Strach potęguje moje cierpienie. Umieram...

Katherine
    Kiedy dwa dni po rodzinnej naradzie udaliśmy się do szpitala, aby odwiedzić Beatrice zabroniono nam się z nią zobaczyć. Jej stan był tego dnia wyjątkowo krytyczny. Ilość aparatury, do której była podłączona, kiedy wkradłam się do jej sali była przerażająca, a fakt, że wszystkie tak cicho pracowały mnie przerażał. Cisza jest w jej wypadku zwiastowaniem śmierci. Śmierć Tris to teraz ostatnie, czego moglibyśmy chcieć. Po pierwsze byłaby to ogromna niesprawiedliwość wobec jej osoby. Po drugie nie zdążyłaby się dowiedzieć o swojej wyjątkowości. Nie zdążyła by również pomóc nam w sporze z wilkołakami, co zapewne skutkowałoby naszym wygnaniem. A co najważniejsze, jeżeli to nasz brat jest jej pisany w gwiazdach, odszedłby zaraz po niej. 
    Nigdy nie miałam najlepszych kontaktów z Tobiasem, z resztą jak każdy z nas. Jedynie Caroline dogadywała się z nim w miarę dobrze. My zwykle walczyliśmy. Spory odbywały się na każdym etapie naszego życia: w dzieciństwie, kiedy byliśmy nastolatkami, po przemianie, aż po dziś dzień. Wystarczy, że zjawię się na horyzoncie, a on już zachowuje się z dystansem. Jestem ostatnią osobą, której mógłby kiedykolwiek zaufać, a on jest ostatnią osobą, której kiedykolwiek chciałabym powierzyć swoje sekrety. Dlaczego? To proste. Ja jestem typem samoluba i prędzej, czy później, zawsze wszystko koncertowo spieprzę. A on jest za to wierny idei, więc jeśli któryś z moich sekretów okazałby się groźny dla jego przekonań, zdradziłby mnie bez mrugnięcia okiem. 
    Pomimo naszych sprzeczności wciąż łączą nas więzi krwi, więc nigdy nie życzyłam i nigdy nie będę życzyła mu śmierci. Myślę, że gdyby odszedł, zabrałby ze sobą spory kawał mojej duszy, która i tak jest już wybrakowana. To mój młodszy brat, instynktownie chcę go chronić. Nawet jeżeli nie jestem najlepsza w okazywaniu troski i współczucia. 
    Kiedy więc cała sprawa z Białą Czarownicą wyszła na jaw, zadbałam o to, aby Tobias miał wystarczająco dużo przestrzeni, spokoju i samotności. Wiem, że ta sytuacja go dołuje i sprawia, że cierpi i nawet jeżeli on się do tego nie przyznaje, ja dyskretnie mu pomagam. Tobias zamknął się w sobie i żadne siły nie są w stanie zmusić go do rozmowy, albo chociaż wyjścia z biblioteki, w której przeszukuje wszystkie księgi. Ma nadzieję, że znajdzie coś, co pomoże Tris. Ja mam nadzieję, że znajdzie cokolwiek, co pomoże mu przetrwać to piekło.
- Widzisz to?- rzuca nerwowo Damon, stojąc przy oknie wychodzącym na front naszej posiadłości. Zerkam na niego, po czym podnoszę się i podchodzę do okna, aby spojrzeć na to, co go zmartwiło. Daleko za naszą otwartą bramą majaczy jakaś postać. Biała plamka zatacza się, wychodząc z lasu i nagle pada jak długa na ziemię, a ja czuję, jak niepokój ogarnia mnie całą.- Sprawdzę to- rzuca mój brat i wychodzi, a ja wlepiam spojrzenie w obiekt naszego zainteresowania.
    Kiedy Damon wraca, czuję, jak zbiera mi się na wymioty, przez ogarniającą mnie rozpacz. Na rękach niesie nieprzytomną Beatrice.
- O mój Boże- szepczę, zatykając usta dłonią i czując, jak w gardle tworzy mi się gula wielkości pięści, wyciskająca łzy z moich oczu. Nie pozwalam im jednak ujrzeć światła dziennego i odwracam się, aby przygotować kanapę. Rozścielam na niej koc, Damon kładzie na nim Tris, a ja pochylam się nad nią i nasłuchuję. Jej serce bije w niemiarowym rytmie, jest rozpalona i ma na nogach wiele ran. Wygląda, jakby szła na boso mnóstwo kilometrów. W drzwiach salonu pojawia się Tobias, a jego spojrzenie rozdziera mnie na pół.
- Co ona tutaj robi?- warczy, a Damon zaczyna gorączkowo tłumaczyć, co się stało. Przykrywam Beatrice kocem i odsuwam się od niej na kilka kroków. Odór jej krwi przypomina mi, że nie polowałam od kilku ładnych dni. Muszę więc się porządnie skupić, aby poskładać myśli.- Jest w gorączce- szepcze Tobias, wyglądając na tak przejętego, jak nigdy dotąd. 
- Przyniosę zimne okłady- szepczę i wycofuję się do kuchni, aby jak najszybciej wyzbyć się myśli o palącym mnie głodzie. Wpadam za wyspę kuchenną i otwieram zamrażalnik, aby wyjąc woreczek z kostkami lodu. Kiedy się podnoszę zawroty głowy na moment mnie paraliżują. Zapieram się dłońmi o blat kuchenny i oddycham głęboko przez usta, starając się odpędzić od siebie olbrzymie pragnienie. Nawet nie słyszę, kiedy Elijah zjawia się w kuchni. Jego dłonie lądują na moich ramionach i w ten sposób zmusza mnie do spojrzenia w jego twarz.
- Powinnaś zapolować- szepcze, gładząc moją twarz zimnymi dłońmi, które przynoszą mi ukojenie.- Póki co, proszę- dodaje, podwijając rękaw swojej koszuli. Patrzę, jak wyciąga z szuflady nóż i teatralnie rozcina nim wnętrze swojej dłoni.- To zaspokoi twój głód, dopóki nie wyjdziesz się pożywić- tłumaczy i nadstawia mi rękę. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Dzielenie się krwią to bardzo intymna sytuacja, a ja nie jestem pewna, czy chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji właśnie z Elijah. Pragnienie jest jednak zbyt wielkie. Ujmuję jego dłoń i przykładam do ust, po czym odpływam, rozkoszując się smakiem jego krwi. Czuję, jak przepływa przez moje gardło, zaspakajając suszę w moich żyłach. Odpływam...

Caroline
    Wydarzenia ostatnich kilku dni sprawiły, że całkowicie straciłam głowę. Kiedy przyjechałam do Bornoldswick miałam konkretny plan działania. Miałam zmusić moje rodzeństwo do scalenia naszej rodziny, doprowadzić dom do porządku i przede wszystkim podjąć pracę, którą lubię, ponieważ moje dotychczasowe życie było zbyt jednostajne. Nie mogę powiedzieć, że towarzyszyła mi monotonia, ale moje działania były schematyczne. Skoro więc miałam zacząć nowe życie, chciałam zrobić coś wyjątkowego. Niestety przez problemy, jakie nas spotkały zaniedbałam pracę, którą dostałam w barze Stefana. Nie jestem osobą, która czegokolwiek się wstydzi, a przede wszystkim zawsze biorę odpowiedzialność za własne czyny, więc przyjechałam się wytłumaczyć.
    Kiedy staję przed drzwiami baru uderza mnie niecodzienny widok. Jedyny tego typu lokal w mieście jest zamknięty. Okna są zasłonięte, światła pogaszone, a w drzwiach wisi tabliczka z przeprosinami. Mogłabym po prostu odejść, ale moja ciekawość zwycięża i naciskam na klamkę. Drzwi otwierają się z piskiem, a ja wchodzę do środka. Rozglądam się ostrożnie dookoła siebie, idąc wgłąb lokalu.
- Valerie?!- nawołuję imię kelnerki, ale nie odpowiada.- Stefan?!- krzyczę, zerkając w stronę drzwi na zaplecze. Bar wygląda, jakby nikt go dzisiaj nie otworzył, nawet nie włączono kasy.- Co się tu dzieje?- pytam bardziej siebie, niż kogokolwiek, kto się tu znajduję i słyszę kroki na piętrze. Odkładam torebkę na blat stolika i zmierzam w stronę schodów, prowadzących na górę. Odgłosy dochodzą z mieszkania Stefana. Zmierzam w tym kierunku, nie przestając nasłuchiwać. Zanim odważę się zapukać, biorę kilka głębokich wdechów. Podnoszę dłoń, już prawie przykładam ją do drzwi, kiedy nagle ustępują i staję z nim, oko w oko.
- Caroline?- rzuca ze zdumieniem w głosie, a ja uchylam usta, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Stefan...ja...em...- jąkam się, lustrując go wzrokiem. Ma na sobie czarny garnitur, włosy ma schludnie ułożone, a w dłoni trzyma bukiet niebieskich kwiatów.
- Co ty tutaj robisz?- pyta zdenerwowany.
- Ja przepraszam, chciałam przyjść i sie wytłumaczyć, ale na dole nikogo nie było- wyjaśniam, robiąc krok w tył,  aby mógł wyjść i zamknąć drzwi do mieszkania.- Usłyszałam cię i pomyślałam, że przyjdę sprawdzić, jak się czujesz- dodaję, chociaż słowa dobieram bardzo ostrożnie. Stefan wygląda na pogrążonego w smutku. Milczy, nie odpowiada na moje słowa, co sprawia, że czuję się niezręcznie.- Wybierasz się dokądś- oświadczam, splatając ramiona na klatce piersiowej.- Pójdę sobie. Zadzwonię do ciebie jutro, o jakiejś odpowiedniej porze- mamroczę cicho i blado się uśmiecham, po czym raz jeszcze rzucam okiem na jego schludny ubiór i ruszam w stronę schodów. Słyszę, jak idzie za mną. Schodzimy wolno na dół. Odnajduję swoją torebkę, zawieszam ją na ramieniu i odwracam się do niego przodem, kiedy stoję przy drzwiach.- Przepraszam, nie chcę być wścibska, ale... dokąd jedziesz?- pytam, bo coś w jego zachowaniu wydaje mi się być niepokojące. Kiedy go poznałam był pełnym żartu i szczęścia facetem w młodym wieku. a teraz wygląda jak wrak. Musiał długo nie spać i się nie odżywiać, ponieważ jego skóra poszarzała, a oczy są zakrwawione. Jest zmęczony.
- Dzisiaj jest...- zaczyna, ale urywa, patrząc na bukiet kwiatów trzymany w dłoniach.- Rocznica śmierci mojej żony- dokańcza, a ja zatykam usta dłonią, nie mogąc ukryć szoku. Stefan podnosi na mnie załzawione oczy i zaciska usta w cienką linię, a mnie wydaje się, że moje serce pęka na pół. Szczęśliwy, energiczny mężczyzna był tylko pozornym obrazem Stefana. W głębi duszy jest on wdowcem, cierpiącym po utracie ukochanej kobiety.
- Bardzo mi przykro, Stefan- szepczę, a on odwraca głowę i bierze głęboki wdech, aby odgonić pchające się na światło dzienne łzy.- Zostawię cię samego- szepczę, chwytając za klamkę.- Gdybyś potrzebował pogadać, albo nawet pomilczeć w czyjejś obecności, zadzwoń- proponuję i wychodzę na zewnątrz. Już mam odejść w stronę wozu, kiedy słyszę jego głos.
- Caroline- nawołuje mnie, a kiedy się odwracam, uważnie na mnie patrzy.- Wiesz, że już u mnie nie pracujesz, prawda?- pyta unosząc brwi, a ja delikatnie wzruszam ramionami. Co mogłabym odpowiedzieć?- Ale może chciałabyś pojechać ze mną na cmentarz?- pyta, a ja poważnieję. Nie wydaje mi się, aby to był najlepszy pomysł, ale Stefan nie wygląda najlepiej. Skoro moja obecność może w jakiś sposób mu pomóc, to co mam do stracenia?
- Jasne- kiwam potakująco głową.- Oczywiście....
    Całą drogę na cmentarz  milczę. Drogę, którą musimy pokonać pomiędzy nagrobkami również przemierzam w ciszy. Nie wiem, co powinnam powiedzieć, ani jak się zachować, więc zostawiam to w rękach Stefana. Towarzyszę mu, bo myślę, że jest mu w ten sposób łatwiej. Kiedy zatrzymujemy się przed nagrobkiem jego żony, trzymam się z dystansem. Stefan układa kwiaty i długo przykuca z zamkniętymi oczami. Wiem, że do niej mówi, ale nie chce tego robić na głos, aby mnie nie zrazić. Rozumiem go. Nie przerywam mu, nie daję żadnego znaku mojej obecności. Po prostu czekam. W końcu podnosi się i skrywając drżące dłonie w kieszeniach spodni staje ze mną ramię w ramię.
- Zginęła rok temu- szepcze, nie odrywając wzroku od płyty nagrobkowej.- Samochód jej młodszego brata zjechał z mostu. Ślady wskazywały na to, że próbowała się uwolnić, ale jej pas się zaciął. Utonęła- opowiada, a ja czuję, że musiałam sobie na tę opowieść zasłużyć. Musiałam sobie zasłużyć na ujrzenie jego prawdziwej twarzy.
- A co z jej bratem?- pytam cicho, a on zerka na mnie i wzrusza ramionami.
- Zaginął- odpowiada, a ja unoszę delikatnie brwi.- Szyba od jego strony była wybita, jego pas się odpiął. Nic jednak nie wskazuje na to, aby przeżył. Nie znaleziono również jego ciała, więc został uznany za zaginionego. Musi upłynąć pięć lat, aby go pochować- wyjaśnia, a w jego głosie słyszę coś na rodzaj goryczy, a nawet obrzydzenia do postaci, która dosłownie rozpłynęła się na dnie rzeki.
- A ty? Co myślisz?- pytam, a on odwraca się do mnie przodem i zaciska usta w cienką linię.
- Jeżeli przeżył, to znaczy, że nawet nie próbował jej pomóc- mówi, akcentując dokładnie każde wypowiadane słowo.-  Jeżeli utonął, a rzeka porwała jego ciało, to ubolewam nad nim równie mocno, co nad nią. Jeśli jednak przeżył... Nie zadzwonił po odpowiednie służby, nie próbował jej ratować. Uciekł- oznajmia, a w jego oczach widzę rządzę krwi, mordu, zemsty. Rozumiem go bez dwóch zdań. Rozumiem, co czuje i jak ciężko musi mu z tym być.- Gdyby było mi dane go zobaczyć, zabiłbym go- dokańcza i rzucając ostatnie spojrzenie na nagrobek żony rusza w stronę bramy cmentarza.
- Jak się nazywał?- pytam, tym samym go zatrzymując.- Brat twojej żony- precyzuję, kiedy odwraca się, aby na mnie spojrzeć.
- Lukas Cadbury- odpowiada, nawet nie myśląc, jak mogłabym tą informację wykorzystać.

Tobias
    Bycie wampirem, przemiana w potwora, którym jestem, to najgorsze, co mnie, w całym moim życiu spotkało. Fakt, że spotkało mnie to przez bezmyślność moich rodziców potęguje to uczucie beznadziejności. Jestem beznadziejny w każdym calu swojej osoby. Jestem samolubny, impulsywny, łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, mam skłonności do zdrady, a przede wszystkim jestem mordercą. I nieważne, jak bardzo chciałbym, aby takie życie dobiegło końca, pragnienie życia, samego w sobie jest silniejsze, od wszelkich innych odczuć. Chcę łapać oddech każdego poranka, cieszyć się promieniami słonecznymi, czuć deszcz na skórze. Chcę móc czuć ból, wysiłek. Chcę mieć, o co się starać. Wszystkie te pragnienia towarzyszą mi niemal od zawsze.
    Od zawsze również, za każdym razem kiedy znajdę ukojenie w jakiejkolwiek osobie- nieważne, czy jest to przyjaciel, któreś z mojego rodzeństwa, czy kobieta, coś mi tą osobę odbiera. Kiedy tylko zacznie mi zależeć, zaczyna dziać się dookoła mnie tyle niewyobrażalnie złych rzeczy, że prędzej, czy później tą osobę tracę. I chociaż chciałbym już nigdy, o nikogo się nie troszczyć, ta cecha człowieczeństwa jest zakorzeniona głęboko we mnie i nie mogę jej wyplenić. Nie mogę pozbyć się troski o bliskie mi osoby, nawet jeżeli ta troska mnie niszczy.
    Zerkam na poruszającą się na kanapie Beatrice i podnoszę się z fotela, aby się nad nią pochylić. Poprawiam koc, sprawdzam chłodną dłonią, czy nadal jest rozgrzana, po czym podnoszę się, aby przynieść jej zimny okład. Zanim jednak wyjdę, słyszę jej chrypiący, zduszony głos.
- Możesz ich... uratować- szepcze, a ja odwracam się, aby się jej przyjrzeć. Mruga oczami, obraca się na plecy i zaciska dłonie na brzegach koca.- Możesz ich... zabić- znów słyszę jej głos i w ułamku sekundy jestem tuż obok niej. Kucam obok niej i ujmuję jej dłoń.
- Tris? O czym ty mówisz?- pytam, z niecierpliwością w głosie.
- Bądź Białą Czarownicą- mamrocze i zaczyna coraz szybciej oddychać.- Bądź...Białą...Uratuj...Oni przez ciebie umrą...Bądź...- z jej ust wydobywa się potok słów, które składam w jedną, logiczną całość. Zanim zdążę się odezwać Beatrice zrywa się do pozycji siedzącej i otwiera szeroko oczy, biorąc głęboki wdech.- Co? Gdzie ja...? Tobias?- pyta, patrząc na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy, a ja oddycham z ulgą.
- Obudziłaś się- szepczę, a mój głos nigdy wcześniej nie brzmiał tak łagodnie.- Baliśmy się, że już się nie...- urywam, bo widzę, że Tris jest skołowana. Pomagam jej wygodniej usiąść, po czym siadam obok niej i opowiadam, co ją spotkało. Z jej odpowiedzi wnioskuję, że nie pamięta, jak i kiedy wyszła z łóżka szpitalnego, ani nie wie, jak znalazła się w lesie. Pamięta tylko...
- Kobietę- opowiada, wzruszając słabymi ramionami.- Wyszła z ciemności, ubrana na biało, ale cała brudna, jakby tarzała się po ziemi. Miała w dłoni łańcuch, a na jego końcu szedł...on był taki...był ogromny i... przepiękny- szepcze i zerka w moje oczy.
- Kto? Kto szedł na końcu łańcucha?- dopytuję się, a ona otwiera i zamyka usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak ująć to w słowa.
- Na początku się go bałam, ale potem, kiedy go wypuściła...rzucił się i zakrył mnie całym swoim cielskiem- mówi cicho, dosadnie podkreślając każde słowo, jakby odszukiwała je w umyśle, poprzez męczącą analizę.- Był ciężki, ale nie przeszkadzało mi to. Było mi tak...ciepło i...- zanim dokończy, zerka na koc, którym jest przykryta i nasze dłonie, które mimowolnie zostały razem splecione.- To byłeś ty- wypala, patrząc mi w oczy, a ja przełykam ciężko ślinę, nie znając odpowiedniej reakcji na jej słowa.  W jej oczach nie widzę ani strachu, ani obłędu. Widzę wdzięczność i szczerość. Tris nie kłamie, ale jak miałbym rozumieć jej słowa?
- To nie mogłem być ja- odpowiadam, chociaż nie chcę pozbawić jej nadziei.- Nie mogę przybrać innej postaci, poznałabyś mnie, a z tego co mówisz, to był...
- Pies- przerywa mi i dokańcza za mnie. Zaciskam usta w cienką linię.
- Wilkołak- poprawiam ją, po czym zerkam na nasze dłonie. Czy kiedykolwiek uznam, że pora wyjawić jej prawdę? Czy fakt, że śniła o Białej Czarownicy i w napływie emocji lunatykowała nie jest wystarczającym powodem do wyjaśnienia jej wszystkiego? Czego tak bardzo się boję?
- To prawda?- pyta, puszczając moją dłoń i marszcząc brwi.- Wy...wy umrzecie z mojego powodu?-
- Co takiego?
- Powiedziała, że mogę was uratować, ale... ale jeśli nie, to zginiecie- tłumaczy mi, nagle znów zaczynając się denerwować. Jej serce przyspiesza, a płuca nie nadążają nabierać powietrza. Panikuje.- Ja nie...nie chcę tego. Ja nie wiem co się ze mną dzieje, Tobias...
- Uspokój się- nakazuję jej, ujmując jej twarz w dłonie.- Nic złego się z tobą nie dzieje- zapewniam ją, patrząc w jej oczy pełne od łez. Boli mnie jej cierpienie i fakt, że nijak nie mogę jej pomóc.- To nic wielkiego, Tris. Poradzimy sobie z tym. Ty musisz odpoczywać i...
- Nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek inny umarł z mojego powodu- przerywa mi znowu, a ja wzdycham cicho, nie mogąc znieść żalu jaki nas teraz ogarnia.
- Nikt inny nie umrze z twojego powodu- zapewniam ją, gładząc delikatnie jej policzek.- Zaufaj mi, Tris. Nikomu nic się nie stanie...
- Kim ja jestem, Tobias? - pyta, a w jej głosie brzmi rozpacz.- Kim jestem?- powtarza, a ja prostuję się i znów sięgam po jej dłoń. Delikatnie splatam razem nasze palce, kupując sobie trochę czasu na przemyślenia.
- Jesteś Białą Czarownicą, Beatrice. Jesteś królową...

Katniss
    Rozgrywam z Shanem już szóstą turę kart. Początkowo nie mogłam zrozumieć zasad, myliłam się i ciągle mnie ogrywał, ale za trzecim razem wszystko pojęłam i teraz to ja doprowadzam go do rozpaczy. W całym tym bałaganie, jaki panuje teraz w moim życiu odwiedziny u tego wilkołaka, są jedyną chwilą wytchnienia. Każdego dnia posuwamy się coraz dalej. Nie jest uwięziony, ma w swojej celi łózko i nawet biurko. Okazało się, że świetnie maluje. Na faceta, jak on, wilczego dzikusa, to całkiem delikatny talent. Nie mówię mu tego, bo nie chcę go urazić. Przestał już wariować, nie powtarza na okrągło, że ktoś chce jego śmierci i nie mamrocze przez sen. Wyciszył się.
- Myślę, że niedługo będziesz mógł stąd wyjść- oznajmiam, kiedy po raz kolejny tasuje talię kart. Zerka na mnie, nieruchomieje i unosi brwi.
- To ja kiedykolwiek stąd wyjdę?- pyta zdumiony, lekko ironizując, a ja blado się uśmiecham.
- Nie możesz siedzieć tutaj całą wieczność. Poza tym nikt nie będzie się tobą opiekował dopóki nie osiągniesz starczego wieku- zauważam i sięgam po moje karty. Przekładam je w dłoniach, zerkając znad nich na jego twarz.- Nie cieszysz się?- pytam, rzucając pierwsza.
- Czy ja wiem- odpowiada, przebijając mnie.- Nie mam dokąd iść- wyjaśnia, a ja zagryzam policzek. Robię to niemal zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiam. W sumie Shane jest w najgorszej sytuacji z nas wszystkich. Kiedy go wypuszczę stanie przed ciężkim wyborem. Jeśli wróci do swojej watahy, będzie musiał stanąć w walce przeciwko nam. Jeśli jednak zostanie z nami, będzie musiał walczyć ze swoją watahą. Pozostanie obojętnym jest w tym wypadku raczej niemożliwe. Może powinnam pozwolić mu pobyć w niewoli do końca walki? Martwię się jednak, że polegniemy. Co wtedy się z nim stanie?
    Przez ostatnie tygodnie nabrałam do niego sympatii. Padł ofiarą jakiegoś zaklęcia, jest całkowicie niewinny, a do tego ma ogromny talent do rozśmieszania mnie. Mało której osobie udaje się doprowadzić mnie do histerycznego śmiechu, a on robi to jednym spojrzeniem. Żal byłoby mi go wydać na pewną śmierć.
- Będziesz musiał wybrać- tłumaczę mu, dobierając karty.- I mogłabym ci dać jakąś radę, ale szczerze powiedziawszy, na twoim miejscu od razu skoczyłabym z mostu.
- Och, to świetna rada, dziękuję- śmieje się, a ja uśmiecham się nieco szerzej. Lubię z nim rozmawiać, nawet jeśli z tych rozmów nie wychodzi nic pożytecznego. Shane powiedział mi już wszystko na temat swojej rodziny i reszty watahy. Powiedział mi o tym, w jakim celu przybyli i całą resztę pozornie przydatnych informacji na temat wilkołaków. Dzięki niemu udało nam się wyznaczyć granice pomiędzy naszą, a ich strefą i zabezpieczyć naszą część zaklęciami. Erin i Bonnie są jednak za mało potężne, aby te zaklęcia zapewniły nam pewną ochronę. Do walki dojdzie, pomimo wszystko. Ich działania jedynie kupują nam więcej czasu.
- Może po prostu stąd wyjedź?- pytam, znów przekładając karty w dłoniach. Shane długo nie odpowiada, a kiedy podnoszę wzrok wlepia we mnie żółte ślepia. Reaguję błyskawicznie. Podrywam się z miejsca i gotuję do przyjęcia jego ataku. On jednak się nie rusza.
- Już się obudziła- oznajmia, tym samym obojętnym tonem, którego używał przekazując nam wieść o powracającej królowej.- Nie jest w najlepszej kondycji, powinna przyjąć leki- tłumaczy, a ja marszczę brwi, ostrożnie się do niego zbliżając.
- Możesz to wyczuć?- pytam, a on przytakuje skinieniem głowy
- Mogę wyczuć, kiedy się boi. Teraz jest przerażona- odpowiada, a ja doznaję szoku. Jego słowa są, jak kubeł zimnej wody, który wylano mi na głowę. Dopadam do drzwi, wybiegam z celi i nawet nie myślę o tym, aby zamknąć ją na klucz. Wbiegam po schodach i wpadam do salonu, w którym Tobias rozmawia z Tris.
- Natychmiast przestań płakać- rozkazuję jej, a na jej twarzy maluje się zdziwienie.- Natychmiast się uspokój, Beatrice, ściągniesz na nas kłopoty- tłumaczę jej i dopadam do okna. Wyglądam na podwórze, po czym zaciągam zasłony i idę w stronę drzwi.- Tobias dzwoń po Caroline- rzucam w powietrze i otwieram drzwi frontowe, aby wyjrzeć w stronę bramy.- Damon, przekaż Bonnie, że potrzebujemy ich pomocy.
- Co się dzieje?- pyta Katherine, a ja patrzę na nią, zagryzając wargi.
- Oni wyczuwają jej emocje- odpowiadam, po chwili ciszy.- Wilkołaki czują jej rozpacz i strach. To pewne, że przyjdą jej na ratunek- dodaję i zerkam w stronę wejścia do piwnicy, w którym stoi Shane.     Wygląda jak zaprogramowany na zdobycie uwagi Tris. Szczerzy kły, rzuca się na stojącą najbliżej osobę, czyli Elijah i powala go na ziemię. W salonie wybucha panika. Beatrice krzyczy, Tobias próbuje ją ochronić, a Shane rozdziera policzek Elijah. Kiedy reaguję rozrywa pazurami moje ramię i odpycha mnie, wlepiając ślepia w Tris. Nastolatka wstaje z kanapy i cofa się wgłąb salonu, kręcąc przecząco głową. Boi się. Im głębszy jest jej strach, tym większe jest prawdopodobieństwo, że wilkołaki uderzą w najbliższym czasie. Ona musi się natychmiast uspokoić.
- Tris, to jest Shane- mówię cicho robiąc krok w jej stronę.- Uspokój się- proszę ją, unosząc dłonie.- Shane nie chce cię skrzywdzić. On chce cię ochronić. Im bardziej się boisz, tym bardziej wariuje. Myśli, że cię krzywdzimy. Nie da za wygraną, dopóki nie przekonasz go, że wszystko jest z tobą w porządku- tłumaczę jej wolno, starając się jakoś wpłynąć na jej emocje. Nie idzie mi najlepiej.
- Beatrice, czego się boisz?- pyta głośno Katherine, a nastolatka rzuca jej przerażone spojrzenie.
- Ja...on...czego on ode mnie chce?- pyta głośno, patrząc na moją siostrę wzrokiem krzyczącym o pomoc.
- On chce twojej uwagi, Beatrice- odpowiada zgodnie z prawdą Katherine, a nastolatka przełyka ciężko ślinę i patrzy na zbliżającego się do niej ostrożnie wilka. Jej oczy lśnią od łez, a dłonie drżą, kiedy opiera się o stolik, stojący za jej plecami. Zaczyna głęboko oddychać, aby się uspokoić.- On nie chce cię skrzywdzić- powtarza Katherine, a Tris prostuje się i odpycha od stolika, na którym niemal usiadła, cofając się w tył. Robi mały, ostrożny krok w stronę Shane, a ja widzę, jak cały się spina. Jego zaciśnięte w pięści dłonie się rozluźniają, a oddech się uspokaja. Oboje uważnie się sobie przyglądają.
- Nic mi nie jest- mówi, niezbyt przekonująco Tris, a Shane przechyla głowę na bok, lustrując ją spojrzeniem. Katherine zdążyła dać jej swoje czyste, ciepłe ubrania, więc na szczęście nie widać już jej okropnych ran na nogach i rękach. Wygląda przyzwoicie, nie licząc tego, że jest okropnie chuda.- Nikt mnie tutaj nie krzywdzi- odzywa się, tym razem spokojniej i bardziej pewniej.- To są moi przyjaciele- dodaje, patrząc ponad jego ramieniem w moją stronę. Kiwam głową na znak, że zmierza w dobrym kierunku.- Tak, jak ty- rzuca, co tylko przyjdzie jej do głowy i robi kolejny krok w jego stronę. Musiał złagodnieć, bo Tris nie jest już tak strasznie przerażona.- Ty też nim jesteś- oznajmia, wystawiając do niego prawą, drżącą dłoń.- Jesteś moim przyjacielem- szepcze niepewnie, nieustannie patrząc na wilka. Shane prostuje się, rozluźnia, po czym ściska dłoń Beatrice, jakby zawierali jakąś umowę. Oby ta umowa nie wyszła nam bokiem.
   Kiedy odwraca głowę w moim kierunku jego oczy mają zwykłą, niebieską barwę i bije z nich wstyd. Jest mu przykro, niemo mnie przeprasza, a ja daję mu znak, że nic się nie stało. W końcu to jego instynkt, nad którym nie może zapanować...
    

niedziela, 3 stycznia 2016

Guardian...

 Everyone has an Angel,
A Guardian who whatches over us...
We can't know what form they'll take,
Yet They're not here to fight our battles.

31 stycznia 2015 roku wybiło równo 3000 wyświetleń. Dziękuję !

Katniss
    Od fatalnych wydarzeń w lesie, związanych z porwaniem Katherine i Beatrice minął ponad miesiąc, a ja nawet nie wiem na czym upłynął mi ten czas. Erin i jej wnuczka skontaktowały się z starym sabatem czarownic z miasta, ale nie wyraziły one jawnej chęci przybycia nam z pomocą. Zbyt wiele wycierpiały ze strony wilkołaków, aby stawiać im czoła i znów się narażać. Pozostaje nam jedynie nadzieja, że kilka z nich przybędzie z potrzebą zemsty. Tobias szkoli Katherine i Caroline w lesie do walki wręcz oraz z bronią. Jest jednak coś, co go rozprasza, a raczej ktoś- Beatrice Parker. Nie należę do osób romantycznych, ale nie jestem też przeciwniczką związków. Problem tkwi jednak w tym, że ta dziewczyna umiera. Nie często ją widuję, ale za każdym razem wygląda coraz gorzej. Tylko błyszczące od podekscytowania oczy nie tracą blasku. Jeśli już wspominać o rozpraszaniu, to nasz nowy przyjaciel, Elijah, nie wpływa dobrze na efektywność działań Katherine. Jest rozdrażniona, a im bardziej zdenerwowana jest, tym większe jest prawdopodobieństwo, że straci nad sobą kontrolę w najmniej odpowiednim momencie. Oprócz tego mamy w piwnicy gościa. Po kilku dniach stał się naszym gościem, a nie intruzem. Odwiedzam go trzy razy dziennie. Jego rany całkowicie się zagoiły, pozostały po nich tylko lekkie ślady na ciele, co świadczy o tym, że zostały stworzone przez zaklęcie. Nie odzywam się, tylko podaję mu jedzenie i picie, czasami czyste ubrania od Tobiasa. Jest niższy od mojego brata, więc trochę na nim wiszą, ale lepsze to od potarganych, wilczych łachów.
    Dzisiaj, tak jak codziennie wchodzę do piwnicy z śniadaniem. Zamykam za sobą drzwi celi i odkładam tacę na stolik, który udało mi się przytargać kilka dni wcześniej. Reszta mojej rodziny nie chce mieć z wilkiem nic wspólnego, więc wszystko zwykle robię sama. Podchodzę bliżej i uwalniam jego ręce z węzłów. Podsuwam mu stolik, na którym leży talerz z naleśnikami i kubek czarnej kawy. Oddalam się w stronę drzwi, aby zebrać butelki po wodzie, które dostarczamy mu kilka razy dziennie.
- Odezwiesz się do mnie kiedyś?- pyta, zajadając się przygotowanym przez Caroline śniadaniem. Zerkam na niego, zgniatając kolejną butelkę nogą.- Dbasz o to, żebym nie umarł z głodu, ale wciąż nie znam twojego imienia- zauważa, chwytając za kubek z kawą. Jego dłoń drży, a na nadgarstkach ma ślady od liny.
- Mam na koncie kilka zgonów, nie potrzebuję odwodnionego wilkołaka na dokładkę- odpowiadam znudzona, a on unosi delikatnie brwi.
- Myślałem, że będziecie chcieli się mnie pozbyć.
- Moje rodzeństwo chce- oświadczam bez namysłu, a on opiera się i rozmasowuje sobie ręce.
- A ty?- pyta, uważnie na mnie patrząc. Prostuję się, poprawiając pierścienie na lewej dłoni. Zastanawiam się przez moment, po czym podchodzę nieco bliżej i częstuję się jego kawą.
- A ja jeszcze się zastanawiam- odpowiadam cicho i oddaję mu kubek.- Jak masz na imię?- pytam znów się wycofując. Osówam się po ścianie i siadam na zimnej podłodze.- Możesz zmyślić jakieś- dodaję, a on posyła mi rozbawione spojrzenie.
- Ja zapytałem pierwszy- mamrocze, a ja unoszę wysoko brwi.
- Co jest? Mamy po dwanaście lat?- pytam złośliwie, a on cicho się śmieje. Jest to ciepły, wręcz rozczulający dźwięk. Sama mam ochotę się roześmiać.
- Shane Donners- przedstawia się w końcu, a ja przechylam głowę na bok unosząc kąciki ust.
- Katniss McIntire- niepewnie wypowiadam swoje nazwisko. Uważnie rejestruje każdy jego ruch, bo nie jestem pewna czy coś o mnie wie. Uważnie mi się przygląda, jakby próbował sobie coś przypomnieć, po czym przechyla głowę w bok, jak zaciekawiony piesek.- Pamiętasz coś z tamtej nocy?- pytam, zanim zdąży się odezwać.- Jakieś twarze, głosy, imiona?
- Pamiętam tylko, że rozbiliśmy obóz, zasnąłem, a jak się obudziłem nikogo już nie było. Tylko te rany, cholerny ból i głos w głowie- odpowiada cicho. Nie jest jednak tak roztrzęsiony, jak bywał wcześniej, kiedy próbowałam podjąć z nim jakąś rozmowę.
- Jaki głos?- pytam, nie spuszczając z niego wzroku.
- Nigdy go wcześniej nie słyszałem- odpowiada, wzruszając ramionami.- Jakaś kobieta mieszała mi w głowie- dodaje, łobuzersko się uśmiechając, a ja wywracam teatralnie oczami.
- To nie jest zabawne- upominam go, a on od razu poważnieje. Podnoszę się z podłogi i podchodzę, aby odsunąć od niego stolik i znów go związać, a on łapie mnie za nadgarstek i znów patrzymy sobie w oczy.
- Wypowiadała słowa, które wam przekazałem- wyjawia cicho, a ja delikatnie uwalniam rękę z jego uścisku.- Kazała mi was znaleźć. Mówiła, że dwójka niepokonanych na pewno zjawi się w lesie, więc czekałem...
- Dlaczego chciałeś rzucić się na moją siostrę?- pytam, uwalniając delikatnie rękę z jego uścisku.
- Bo była naznaczona- odpowiada szczerze, a ja unoszę wysoko brwi.
- Co takiego?
- Dotykała jej Biała Czarownica...

Katherine
    Uderzam prawą dłonią w lewą dłoń mojego brata, a moje kolano ląduje na jego brzuchu. Przewracam go na ziemię i stawiam but na jego krtani, ciężko dysząc. Tobias łapie mnie za kostkę i sprawia, że uderzam plecami o twardą ziemię, po czym wstaje w ułamku sekundy i wymierza do mnie z kuszy.
- Nienawidzę cię- oznajmiam, a on wykrzywia usta w łobuzerskim uśmiechu.
- O to chodzi- odpowiada i wystawia do mnie dłoń. Ujmuję ją i podnoszę się, aby zapanować nad rozedrganym ciałem. Już dawno nie byłam tak wyczerpana, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nigdy do tej pory nie brałam pod uwagę techniki walki. Po prostu rwałam co się dało, gryzłam i rozszarpywałam. Aż nagle dotarłam do miejsca, w którym muszę stanąć do walki z wilkołakami. Jeżeli ugryzę jednego i jego jad dostanie się do mojego organizmu umrę w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Powyrywanie jego kończyn będzie możliwe tylko wtedy, kiedy będzie młodszy ode mnie o sporo lat. A więc pozostaje mi walka wręcz, albo strzelanie. Wolę to drugie. Na dziesięć, dziewięć razy trafiłam w sam środek tarczy. Gorzej jest z Caroline, która jest szybka i zwinna, ale stosunkowo słaba. Tobias powtarza, że to siedzi w jej głowie. Jej miłe nastawienie do świata blokuje jej siłę. Tak więc próbowaliśmy doprowadzić ją do białej gorączki. Nic z tego. Nawet wspominki o jej byłym narzeczonym łowcy nie pomogły. Moja młodsza siostra to ostoja spokoju. Co zrobi kiedy stanie twarzą w twarz z wrogiem?
- Może po prostu zmień broń- proponuje jej Elijah. Kiedy Tobias skupił się na walce wręcz ze mną, on przybył aby pomóc Care. To urocze z jego strony, że się angażuje, ale wolałabym, aby trzymał się ode mnie z daleka. Kiedy tylko zjawia się na horyzoncie tracę możliwość zdrowego myślenia i popełniam masę błędów. Samo patrzenie na niego przypomina mi o wszystkim co zrobiłam, aby mnie znienawidził i uświadamiam sobie, że wcale nie zadziałało. A to z kolei sprawia, że czuję się jak laik w tym, co robię od tylu lat- zrażaniu do siebie ludzi. Zamordowałam jego matkę, na jego oczach, a on i tak mi wybaczył. Przynajmniej takie sprawia wrażenie.
- Albo zamkniemy cię w celi z wilczkiem Katniss- proponuję mojej siostrze, otrzepując spodnie z ziemi.- I ominie cię cała zabawa- grożę, a ona piorunuje mnie wzrokiem. Uśmiecham się do niej uroczo i już mam powiedzieć coś jeszcze kiedy słyszę odgłosy kroków z prawej strony. Odwracam się i słyszę to samo, ale za moimi plecami. Znów odwracam głowę i tym razem dźwięk dobiega zza pleców Caroline. Wszyscy błądzimy dookoła wzrokiem, aż w końcu z gałęzi nade mną, spada na mnie coś cholernie ciężkiego i powala mnie na ziemię.
    Patrzę w żółte ślepia wilka, który dyszy mi nad twarzą i zaciskam usta w cienką linię. Patrzy na mnie zaciętym spojrzeniem, a ślina skapuje z jego pyska prosto na moją szyję. Mogę usłyszeć jego myśli.
Naznaczona. Zabij ją. Jest naznaczona. Ona może cię zabić. Zabij ją. Zajmij jej miejsce. Zabij ją.
Wilk wydaje ostrzegawczy ryk i zamachuje się, aby zatopić szpony w mojej szyi. Zasłaniam się dłońmi i pozwalam, aby rozciął skórę na prawej ręce, po czym łapię go za krtań i miażdżę ją z całych sił. Słyszę jego skowyt i ciężar ciała, kiedy opada na mnie, powalony bólem. Zatapiam paznokcie w jego skórze pod gęstym futrem i zwalam go z siebie, po czym w ułamku sekundy podnoszę się na proste nogi. Wilkołak próbuje się poskładać, ale grot wypuszczony z kuszy Tobiasa zatapia się w jego piersi i odbiera mu życie.
    W głowie pobrzmiewają mi jego myśli. NAZNACZONA. ONA MOŻE CIĘ ZABIĆ. ZAJMIJ JEJ MIEJSCE.
- Chodźmy stąd, nadciąga ich więcej- alarmuje Elijah i łapie mnie pod łokieć, zmuszając abym się wyprostowała. Kiedy patrzę w jego oczy, mam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie. Widzę w nich strach o ukochaną osobę. Strach o mnie. Ten widok mnie odrzuca. Wyrywam ramię z jego uścisku i odchodzę kilka kroków dalej
- Jak wielu ich może być?- pyta Tobias, a Elijah przez chwilę myśli nad odpowiedzią.
- Trzech, z zapędem do pięciu- odpowiada, a Tobias rozgląda się dookoła i kalkuluje w myślach nasze szanse na wygraną. Kręcę głową na boki, rozczarowana jego naiwnością.
- Gdyby tak dać Caroline pistolet z srebrnymi kulami, to...
- To nic nie da- przerywam mu, a Caroline rzuca mi oburzone spojrzenie.- Im chodzi o mnie- wyjaśniam, podwijając rozdarty rękaw.- Nie będzie ich interesowało nic, oprócz zajęcia mojego miejsca.
- O czym ty mówisz?- pyta Elijah, a ja zerkam na niego niepewnie i odwracam wzrok.
- Słyszałam jego myśli. Działał mechanicznie- oznajmiam, wycierając ranę na prawej ręce bluzą, którą mam przewiązaną w pasie.- Wytropił mnie, zapewne po ostatniej wizycie w lesie i jedyne o czym myślał to zabicie mnie. To był jego cel. Z resztą będzie tak samo.
- Skąd to wiesz?- pyta Caroline, a ja rzucam zakrwawioną bluzę na ziemię i zerkam w jej stronę.
- Najwyraźniej Biała Czarownica za mną nie przepada...


Damon

- Moja babcia nigdy nie słyszała o Białej Czarownicy- oznajmia Bonnie, siadając na kanapie, pomiędzy moją rodziną. Zadzwoniłem do niej kiedy tylko wilkołak opowiedział nam o powrocie mitycznej postaci. Dość długo zajęło jej szukanie wiadomości, ale ostatecznie zadzwoniła, że coś ma. Pomyślałem, że skoro Katherine okazała się być naznaczoną, to powinna wiedzieć wszystko. Nie zaszkodzi również, jeżeli reszta mojego rodzeństwa będzie poinformowana, więc zaprosiłem młodą czarownicę do naszego domu. Teraz wszyscy z uwagą się w nią wpatrują, ale najwyraźniej jej to nie krępuje. Po prostu mówi, co wie.
- Na szczęście mamy w posiadaniu kilka starych zapisków i ksiąg- mówi, kładąc na stole wyjątkowo zużyty egzemplarz księgi z zaklęciami i innymi bzdetami.- Przejrzałam je i znalazłam to- dodaje, otwierając książkę i wskazując konkretną stronę.
- Co to takiego?- pyta zniecierpliwiona Katherine, a ja zatapiam wykrzywione w uśmiechu usta w whisky. Moja bliźniaczka nie może znieść myśli, że ktoś miał czelność jej dotykać, bez jej wiedzy. Bawi mnie to.
- To stara opowieść o kobiecie, która wyłoniła się spomiędzy zwykłych śmiertelników i stanęła na czele ogromnej watahy wilkołaków, jednocześnie zmuszając do padnięcia na kolana wampiry i czarownice. Z biegiem czasu zaczęła wykazywać nadludzkie zdolności, pomimo tego, że jej czas mijał tak samo, jak czas innych śmiertelników, a nawet szybciej.
- Co masz na myśli?
- Umierała- odpowiada bez owijania w bawełnę Bonnie, a ja unoszę brwi.- Przez tygodnie toczyła ją panująca wtedy dżuma. Jej organizm był wyczerpany, a ciało wyniszczone. Jednak jej umysł był wielki. Według legendy była pierwszą kobietą na ziemi, która nabyła nadludzkie moce z czasem, a nie genetycznie. Nie użyła do tego jednak żadnego rodzaju czarnej magi. Dlatego nadano jej przydomek Białej Czarownicy.
- To tak się da?- pyta zdumiona Caroline.
- Nigdy o tym nie słyszałam- odpowiada Bonnie.
- Dotykała mnie jakas obślizgła mumia po dżumie?- pyta zezłoszczona Katherine, a wszyscy piorunują ją wzrokiem.
- Niekoniecznie- odpowiada roześmiana Bonnie.- Dalsza część opowieści mówi o tym, że kiedy dżuma zabrała z tego świata Białą Czarownicę, miłość jej życia odeszła razem z nią, pomimo tego, że był to rosły, zdrowy wilkołak z królewskiej linii. Ich miłość stała się przepowiednią. Od tego czasu, co kilkaset lat na ziemi rodzi się dwójka, która jest sobie pisana w gwiazdach. Mężczyzna to zazwyczaj przedstawiciel wilczej strony, ale zdarzyły się przypadki kiedy był on magiem, albo wampirem. Kobieta natomiast zawsze jest człowiekiem, a klątwa czarownicy uaktywnia się wraz z rozpoczęciem końcowego etapu jej życia.
- Masz na myśli, kiedy umiera?- pyta Katniss, wyglądając, jakby rozumiała wszystko, o czym opowiada wnuczka Erin. Ja nie rozumiem z tego kompletnie nic.
- Poprzednia para zdążyła się pobrać, ale kobieta ostatecznie i tak zmarła na ospę wietrzną, której wtedy nie można było wyleczyć. Mężczyzna natomiast popadł w rozpacz i popełnił samobójstwo. Jeśli jednak nie targnie się na swoje życie, to dusza opuści jego ciało w śnie, aby połączyć się z ukochaną.
- Czyli koleś, który pokocha Białą Czarownicę umrze tak, czy owak?- pytam, a Bonnie przytakuje skinieniem głowy.
- To jakieś szaleństwo- szepcze Caroline, przeczesując włosy palcami. Jak zwykle porusza ją tylko wątek miłosny.
- Za każdym razem kiedy klątwa uaktywnia się zaczyna się walka o pozycję. Wszyscy chcą być jak najbliżej Białej Czarownicy. Podobno każdy, kogo ona dotknie staje w obliczu niebezpieczeństwa, ale nie tylko. Otrzymuje on również pewne odznaczenie, które upoważnia go do stawiania się ponad innymi. Zwykle Biała Czarownica nawet nie jest świadoma tego, że nią jest, a osoby, które naznacza z jej powodu cierpią. Zwłaszcza teraz, kiedy kulty plemion i stanowisk w stadzie wyblakły. Ona umiera, jej ukochany z nią, a jej poddani żyją dalej, w miarę możliwości. Jeżeli oczywiście nie powybijają się nawzajem przed jej odejściem.
- Chcesz mi powiedzieć, że wilki będą atakowały mnie tak długo, aż ta cała czysta panna nie zejdzie z tego świata?- pyta opryskliwie moja siostra, a Bonnie wzrusza ramionami.
- Legenda głosi, że Biała Czarownica może wybrać życie nadludzkiej istoty, która się w niej budzi. Ale tylko dwie kobiety tego dokonały i było to w średniowieczu, kiedy wilki i wampiry toczyły ze sobą stałe spory.
- Nadal to robimy- zauważa Elijah, a Bonnie posyła mu blady uśmiech.
- Nie na taką skalę.
- No dobrze, co więc możemy zrobić?- pytam, patrząc na czarownicę, z nadzieją, że posiada odpowiedzi na moje pytania.
- To proste- odzywa się Caroline, w zamian za Bonnie.- Znajdziemy Białą Czarownicę i uświadomimy ją w jej czynach- wzrusza ramionami, a wszyscy patrzą na nią z zainteresowaniem.- To ktoś, kto umiera. Ktoś, kto umiera od niedawna, ale jest to powolny proces, a więc musi chorować na coś przewlekłego. W tych czasach, kiedy medycyna tworzy cuda jedynym rozwiązaniem zagadki jest rak. Ilu pacjentów może mieć oddział neurologiczny szpitala w Bornoldswick? - pyta lekkim tonem, a ja myślę, że może mieć rację. Tylko rak jest jeszcze chorobą, z której rzadko kto wychodzi. A więc oddział neurologiczny może okazać się strzałem w dziesiątkę.
- Jednego- oznajmia nagle Tobias, a wszyscy zwracają się w jego stronę.- Na oddziale neurologicznym w szpitalu mają tylko jednego pacjenta- powtarza pełnym, złożonym zdaniem, patrząc w oczy Katherine.

Tobias
    Kiedy tylko Bonnie wspomniała o powtarzającej się cyklicznie klątwie Białej Czarownicy, która dotyka śmiertelnie chorej kobiety raz na kilkaset lat w mojej głowie zaczęła rodzić się pewna myśl. Co, jeżeli jestem tym, który ma umrzeć razem z nią? Ja, albo jakikolwiek inny facet, którego darzy uczuciem Beatrice? Kiedy Caroline wspomina o oddziale neurologicznym jestem bardziej niż pewien, że Tris jest Białą Czarownicą.
- Ten oddział ma obecnie tylko jednego, umierającego pacjenta- mówię po raz kolejny i wycofuję się wolno w stronę drzwi.
- Tobias, zaczekaj- reaguje szybko Katherine, ale nie chcę jej słuchać. Wiem, że tylko ona rozumie, co jest w tej chwili nie tak i co dzieje się w mojej głowie, ale nie chcę słuchać pustych zapewnień, że wszystko będzie dobrze. Nie będzie.
- To Beatrice, Kath- mamroczę, nie odrywając od niej spojrzenia.- Beatrice jest Białą Czarownicą.

Każdy ma Anioła,
Opiekuna, który czuwa nad nami...
Nie możemy wiedzieć, jaką formę przyjmie,
Dopóki nie ma go tutaj, aby toczyć nasze walki.