niedziela, 28 lutego 2016

I thought we were friends ...

This thing called love,
Can be so cold...
It can be miserable,
Or it can be beautiful...

Caroline
    Leniwie schodzę na parter, sunąc dłonią po drewnianej poręczy, zerkając na pustą ścianę wzdłuż schodów. Dawniej wisiały tutaj fotografie rodzinne, ręcznie malowane portrety i pejzaże. Zastanawiam się gdzie są i kto je zdjął. Zastanawiam się kto mieszkał w tym domu, po katastrofie, która nas stąd wygnała. Zastanawiam się, co kryją liczne skrzynie w piwnicy i na poddaszu i postanawiam to sprawdzić, jak tylko otworzę drzwi. Słyszę wjeżdżający na podwórze samochód i kilka chwil później ktoś dzwoni do drzwi. Myślę, że to Katherine i Tobias przywieźli w końcu Damona i Bonnie, ale chyba nie poszło im tak łatwo, jak myśleli. Mam tylko nadzieję, że wszystko z nimi w porządku. Sięgam dłonią do klamki i otwieram drzwi na oścież, a moim oczom ukazuje się Stefan. Ostatni raz widziałam go, kiedy przybył z moją starą fotografią, którą odnalazł w aktach. Boję się, że znów znalazł coś, co mogłoby mnie obciążyć. Wydaje mi się, że nie dałabym rady zahipnotyzować go po raz kolejny.
- Dzwoniłem- oznajmia, patrząc na mnie oskarżycielskim spojrzeniem. Unoszę delikatnie brwi, zdumiona jego wyrzutami. Zachowuje się tak, jakbym była zobowiązana odbierać zawsze, kiedy zechce mi coś powiedzieć.
- Przepraszam, musiałam nie słyszeć telefonu. Sprzątam w domu i zostawiłam komórkę...- urywam, kiedy uświadamiam sobie, że pomimo gniewu tłumaczę mu swoje zachowanie. Uśmiecha się do mnie blado i delikatnie kiwa głową, dając mi znać, że wszystko w porządku, po czym spogląda przez ramię, jakby chciał się upewnić, że nikt za nim nie stoi.
- Posłuchaj, mam ważną sprawę- oświadcza, a ja zerkam wgłąb holu. Katniss jest w salonie, rozmyśla na temat nadchodzącej walki i posiłków, które udało nam się zebrać. Dodatkowo na tylnym tarasie Elijah postanowił urządzić sobie indywidualny trening sztuk walki. Postanawiam więc porozmawiać z Stefanem na werandzie. Wychodzę, zamykam za sobą drzwi frontowe i przysiadam na huśtawce, którą przykręcił dla mnie Tobias, kilka dni wcześniej
- Co się stało?- pytam, kiedy Stefan opiera się o balustradę i splata ramiona na klatce piersiowej.
- Wiem, że zbytnio się nie znamy, no i zwolniłaś się z pracy u mnie, ponieważ sprzątanie waszego wiekowego domu pochłania za dużo twojego cennego czasu- mówi, a ja słyszę w jego głosie nutkę oskarżenia. Uśmiecham się, bo wiem o co mu chodzi. Nie uwierzył mi, kiedy powiedziałam, że niedługo zacznę nową pracę, więc muszę się zwolnić z jego pubu, a fakt, że zawsze można zastać mnie w domu, tylko upewnia go w przekonaniu, że kłamałam. No cóż, nie mogę się już z tego wycofać.- Ale jak wspominałem moja matka wróciła do miasta i postanowiła wyprawić ten cały bankiet dla mieszkańców. Wiesz, kiedyś to była tradycja, kiedy jednak umarł ostatni burmistrz jakoś zanikła- wyjaśnia, a ja już wiem, o co zechce mnie poprosić. Próbuję szybko wpaść na jakiś odpowiedni powód, dla którego mogłabym mu odmówić. Nic jednak nie przychodzi mi do głowy.- I tak pomyślałem, że może zechciałabyś, no wiesz...- urywa, bo myśli, że wiem, a ja chcę się z nim podroczyć, więc wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Co?- pytam, przyjmując obojętny wyraz twarzy, a on patrzy na mnie, jakbym była głupia. Może nie głupia, tylko nierozumna. Czekam, aż to wykrztusi i czuję się, jak zawstydzona nastolatka. Oboje stoimy na ganku, w domu powinien znajdować się mój surowy ojciec i podsłuchująca pod drzwiami matka, a w tle powinna lecieć muzyka country, z tekstem o pierwszej miłości. Śmieję się w duchu, wciąż czekając, aż Stefan się odezwie.
- No dobrze- oświadcza, rozcierając dłonie.- Chodzi o to, że...- zaczyna, siadając obok mnie i wiem już, że to jakaś poważniejsza sprawa, niż zaproszenie na imprezę. Odsuwam się od niego, bo siedzi nieco zbyt blisko i uważnie mu się przyglądam.- Moja matka jest święcie przekonana, że przez jej zaborczość i wścibskość nie chcę przedstawić jej swojej narzeczonej- wykrztusza, a ja unoszę wysoko brwi.
- To ty masz narzeczoną?- pytam, a on mruży groźnie oczy.
- Dlaczego słyszę w twoim głosie niedowierzanie?- warczy, a ja zaczynam się cicho śmiać.
- Przepraszam, po prostu mnie zaskoczyłeś- mówię na swoją obronę, a on macha dłonią, uznając to za nic ważnego.
- Nie mam narzeczonej, ale ona uważa, że powinienem- tłumaczy mi, a ja przytakuję skinieniem głowy. Co mogłabym powiedzieć? Że w jego sytuacji ciężko wymagać od niego pokochania kogoś, kiedy stosunkowo niedawno zginęła w wypadku jego żona? To byłoby nietaktowne, nawet bardzo.- No wiesz, uważa, że przechodzę ileś tam faz depresji...
- Pięć- mówię, a on zerka na mnie, jednak tego nie komentuje. Kontynuuje.
- A ta obecna, w której ciągle powtarzam, że nie potrzebuję żadnej kobiety jest wyparciem. Podobno boje się zaangażować, bo boję się, że moją nową miłość spotka to, co spotkało moją żonę. Oczywiście, to bzdura. Wypadki zdarzają się codziennie, każdy z nas może za moment zginąć, zjeżdżając z mostu- oświadcza buntowniczo, a ja mogłabym się z nim kłócić. Nie o to jednak chodzi, więc odpycham od siebie tą myśl, uważnie wsłuchując się w jego słowa.- Wiem jednak, że nie da mi spokoju, dopóki naprawdę jej kogoś nie przedstawię i tak pomyślałem, że może zechciałabyś...
- Nie- przerywam mu, kiedy tylko dociera do mnie, o co mnie prosi. Podnoszę się z huśtawki i odchodzę kilka kroków, po czym odwracam się do niego przodem.- Nie- powtarzam, dobitnie i wyraźnie, a on wywraca teatralnie oczami.
- Matka i tak nie zostanie tutaj na długo, Caroline...
- A jeśli zostanie?- pytam, naprawdę zdenerwowana i cofam się, kiedy wstaje i próbuje się do mnie zbliżyć.- Jeśli zostanie, to co? Będziemy udawali parę do końca życia? A może odstawimy szopkę i udamy, że się rozstajemy? Co my mamy po dwanaście lat?- warczę, a on poważnieje. Jego ramiona bezwładnie opadają, a twarz tężeje. Poddaje się i myślę, że to dobrze. Tak, powinien powiedzieć swojej matce, że jest sam i mieć w nosie jej definicje depresji. W końcu nie jest już lekkomyślnym nastolatkiem, a dorosłym facetem po przejściach. Nie może żyć w wyimaginowanym świecie, myśląc, że w ten sposób dogodzi swojej rodzicielce. To jakieś szaleństwo.
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi- szepcze, a ja uchylam usta ze zdumienia. No pięknie, czyli zmieniamy taktykę, na zawiedzionego przyjaciela. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech przez nos, a Stefan wykorzystuje okazję i podchodzi bliżej.- Spójrz na to z innej strony, Caroline- szepcze, a ja zerkam na niego, nie kryjąc zdenerwowania.- Poznasz mieszkańców miasta, może dołączysz do jakiegoś klubu, czy koła zainteresowań?
- Och, cóż za ciekawa propozycja- syczę, a on wywraca oczami.
- Przecież to nic wielkiego- mówi, zerkając mi w oczy. Ma ciepłe spojrzenie. Gdybym była młodsza i nieco mniej rozsądna, prawdopodobnie rozpłynęłabym się pod jego wpływem.- Musisz tylko od czasu, do czasu złapać mnie za rękę- tłumaczy, ujmując moją dłoń.- Uśmiechać się na dźwięk moje imienia- dodaje, stając nieco zbyt blisko. Opuszczam głowę i czuję, jak opiera swoje czoło o moje. Kiedy podnoszę wzrok, widzę tylko jego, zasłania mi cały świat. Wzdycham głośno, a on sunie palcami w górę, przez moje przedramię, łokieć i dociera do karku. Wiem, co robi. Próbuje mnie przekonać, wykorzystując słabości każdej kobiety. Ale przecież ja jestem mądrzejsza, bardziej doświadczona niż inne, wiem, że to tylko gra, że jego dotyk nic nie znaczy. Wiem to i właśnie dlatego mu na to pozwalam. Mogę rozkoszować się tą chwilą, nie martwiąc się o moje zdruzgotane serduszko. To raczej on powinien się bać, że pewnego dnia, kiedy tak będziemy udawali, zrozumie, że jestem kimś więcej i wszystko spadnie mu na głowę. Podnoszę na niego swoje spojrzenie i uśmiecham się blado. Jest taki naiwny, myśli, że może rozegrać to, jak z głupią nastolatką. Gdyby tylko wiedział...
- Pod jednym warunkiem- mówię, odgarniając włosy na plecy i robiąc duży krok w tył, aby móc w końcu odetchnąć własnym powietrzem. Wciąż jednak trzymam jego dłoń.
- Cokolwiek zechcesz- oświadcza, a ja przekrzywiam głowę na bok, niczym zaciekawiony zwierzak.
- Po pierwsze nie przekraczamy granic, jasne?- mruczę, a on zawadiacko się uśmiecha. Śmieję się i wyrywam rękę z jego uścisku.- Po drugie nie używamy słodkich skrótów, jak słonko, kotku i gwiazdeczko- dodaję i tym razem to on głośno się śmieje.- A po trzecie...- mówię, nieco poważniej i biorę głęboki wdech.- Unikamy niezręcznych i krępujących tematów, jak ten o...
- Nie rozmawiamy o mojej żonie, jasne- dokańcza za mnie, a ja wzruszam lekko ramionami.
- Dobrze, ale tylko dopóki twoja matka nie wyjedzie, jasne?
- Oczywiście...
- I nie przesadzaj z troszczeniem się o mnie, potrafię zadbać o siebie sama.
- No pewnie...
- I nie będziemy robić wszystkich tych miłosnych podchodów, jak kupowanie kwiatów, albo...
- Nie lubisz kwiatów?- pyta, unosząc brwi, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Lubię, stokrotki- odpowiadam, patrząc jak wycofuje się z werandy. Jak on to robi, że całkowicie tracę przy nim pewność siebie i zaciętość?
- Zapamiętam- mówi, uśmiechając się tak, jakbym spełniła jego najskrytsze marzenie. Czuję się z tym dobrze. Zawsze, kiedy zrobię coś dobrego dla innej osoby, czuję się, jakbym mogła latać. Stefan schodzi po schodkach, dociera do swojego wozu, a ja opieram się o balustradę i splatam ramiona na klatce piersiowej. Odwraca się do mnie i przez moment uważnie się sobie przyglądamy.
- Tylko się nie zakochaj- mówię w końcu, a on otwiera drzwi od strony kierowcy i nie odpowiada. Nie odpowiada i bardzo mnie to martwi.
- Przyjadę po ciebie o szesnastej- rzuca na pożegnanie i wsiada do samochodu.
Patrzę, jak odjeżdża, znika za bramą i cała euforia zwyczajnie pryska. Był moim przyjacielem, dowiedział się o mnie prawdy, zahipnotyzowałam go, aby zapomniał. Mieszałam w jego pamięci, co nie czyni mnie najlepszą kandydatką, na narzeczoną. Oby cała ta sytuacja dobiegła szybko końca.

Beatrice
    Każdy pacjent na oddziale neurologii dostaje osobistego opiekuna, pielęgniarkę, lub pielęgniarza, który jest tylko i wyłącznie do jego dyspozycji. Można ich prosić o wszystko. O książki z szpitalnej biblioteki, codzienną dostawę gazet, gier planszowych, a nawet wysyłanie swojej poczty. Ich zadaniem jest sprawdzanie twojego stanu zdrowia i poprawianie ci humoru, spełnianie najgłupszych zachcianek. Bo kiedy lekarze mówią twoim rodzicom i tobie, że za kilka miesięcy, tygodni, czy dni możesz umrzeć, nie pozostaje im nic innego, jak podarować ci osobistego asystenta, który bez zająknięcia przyniesie ci ogromny pojemnik lodów, albo książkę ulubionego autora. Moją opiekunką jest Rosalie. To przemiła kobieta po czterdziestce, z burzą czarnych, gęstych loków. Zawsze, kiedy jest przy mnie, spina je ciasto z tyłu głowy, bo wie, że jej zazdroszczę. Jeszcze niedawno sama miałam piękne, długie włosy, ale potem rak zżarł moją odporność i musiałam je ściąć. Po prostu kiedy wypadają ci krótkie włosy, mniej razi cię to w oczy. Rosalie wie, że dzisiaj wychodzę na przepustkę. Długo walczyłam z doktorem i matką, aby pozwolili mi na dzień wolnego. Musiałam skłamać, że moja dobra znajoma obchodzi urodziny i chciałabym spędzić ten dzień, na umilaniu jej życia. Łzawa historyjka, pod tytułem " prawdopodobnie już nigdy nie będę miała takiej okazji " przydała się, jak nigdy. Przejęta moim stanem kobieta, kazała mi ubrać koszulkę, sweter i kurtkę, a wokół szyi owinęła mi ogromny szal, jakbyśmy mieszkały na Biegunie. Nie mam jednak serca jej odmawiać. Widzę, że traktuje mnie, jak swoją córkę, a łzy w jej oczach sprawiają, że mam wyrzuty sumienia. Powinnam zostać w łóżku, dokończyć czytać " Pamiętnik " i pozwolić sobie na długie godziny snu. Wiem jednak, że jeżeli nie wyjdę o odpowiedniej porze ze szpitala i nie pojadę z Shanem na spotkanie z jego ludźmi, rodzina Tobiasa ucierpi. Wydaje mi się, że już i tak sprawiłam im dużo bólu.
- Jesteś pewna, że to konieczne? Tak częste wychodzenie może ci zaszkodzić. Nasz klimat nie jest zbyt łagodny- szepcze Rosalie, wpatrując się w lukę w mojej karcie. W dniu, w którym ma się przepustkę, nie prowadzą nad tobą obserwacji i nie wpisują do karty żadnych uwag. Muszą mieć usprawiedliwienie, jeżeli stanie ci się coś poza terenem szpitala. Mówią wtedy, że pacjent opuścił szpital na własne życzenie i nie mieli wpływu na jego stan zdrowia.
- To tylko kilka godzin. Nie będę długo spacerowała, obiecuję- odpowiadam, uśmiechając się do niej pocieszająco, a ona kiwa delikatnie głową i odstępuje ode mnie na krok. Lustruje mnie wolno spojrzeniem.
- No dobrze, już czas- oświadcza, jakbyśmy się żegnały, a ja zeskakuję z łóżka i odruchowo ją przytulam. Mam z nią lepszy kontakt, niż z własną matką i nieco mnie to martwi. Wychodzę z sali i kieruję się do wyjścia, zakładając plecak na oba ramiona. Mam dzień wolny. Czuję się, niczym kobieta sukcesu. Wychodzę z szpitala, który stał się moim domem, jadę na ważne spotkanie biznesowe, a potem... No właśnie, co potem? Tobiasa nie ma w mieście, Katherine także. Kto się mną zaopiekuje?
    Shane czeka na mnie przed wejściem. Siedzi na masce samochodu i blado się do mnie uśmiecha. Przytula mnie na powitanie, otwiera przede mną drzwi od strony pasażera, po czym sam siada za kierownicę. Zaczynamy niezobowiązującą rozmowę, jakby nie działo się nic ważnego.To tylko pozory, dzieje się coś okropnie ważnego w historii mojego życia, rodziny McIntire i całego miasta. A ja jestem główną bohaterką.

***
     Kiedy zgodziłam się pójść na spotkanie z watahą Shane'a, wyobrażałam sobie przyczepę kempingową i kilka namiotów rozbitych nad bagnami, w oddalonej od miasta części lasu. Tymczasem zaparkowaliśmy przed budynkiem starej szkoły podstawowej. Kiedy miałam dziewięć lat ktoś podłożył ogień w toalecie dla chłopców i pierwsze piętro doszczętnie spłonęło. Budynek zamknięto i oznaczono, jako ruinę, a szkołę przeniesiono kilka ulic dalej. Shane gasi silnik i zerka na mnie, z niepewnym wyrazem twarzy.
- Możesz się wycofać- mówi, a ja nie kryję rozbawienia.
- Właściwie to nie mogę- odpowiadam i zauważam, że mój głos drży. Brzmię żałośnie.- Jestem to winna Tobiasowi. Jego rodzina już i tak mnie nienawidzi, za to, że on...no wiesz...chyba umrze razem ze mną- mówię, wzruszając ramionami, a on przytakuje delikatnie skinieniem głowy.- No i to twoi ludzie, prawda?- dodaję, nieco weselej się uśmiechając.- A ty jesteś moim przyjacielem. Rodzina mojego przyjaciela, jest moją rodziną- wypowiadam masę bezsensownych sformułowań, co najwyraźniej go śmieszy i nic dziwnego. Widzi, że jestem zdenerwowana. Wysiada z wozu, ja robię to samo i oboje idziemy w stronę otwartego wejścia. Budynek został wiele razy zdemolowany i obrabowany, przez nudzące się nocą nastolatki. Nigdy go nie zamknięto, więc był ogólnie dostępny. Wielu ciekawskich połamało sobie kończyny, wchodząc do środka i pozwalając, aby pochłonęły ich egipskie ciemności. Wszystkie okna zostały zabite deskami, a prąd odcięty, więc jedynie za dnia w środku można coś zobaczyć, a to wszystko dzięki przedzierającym się pomiędzy dechami promieniom światła. Kiedy jednak na dworze jest ponuro, czyli przez dziewięćdziesiąt procent czasu, w środku nie można obejść się bez latarki, albo chociaż telefonu z jasnym wyświetlaczem. Dzisiaj jest jeden z tych dni, kiedy słońce wręcz nas rozpieszcza. Wchodzimy do środka, Shane sprawdza czy nikt za nami nie idzie i rusza wgłąb holu. Pamiętam te korytarze, szafki wzdłuż ścian. Pamiętam sale i ławki, na których przesiadywaliśmy w przerwach, między zajęciami. Nie wiedząc czemu te wspomnienia wywołują na mojej twarzy uśmiech. Może dlatego, że jako dziewięciolatka byłam szczęśliwa i nieświadoma bałaganu, jaki dział się w mojej rodzinie? Miałam dwójkę rodziców, ciepły dom, jedzenie i obrzydliwe, cholernie drogie różowe pantofle, których zazdrościła mi każda koleżanka. Śmieję się w duchu i skręcam za Shanem w drzwi do dawnej sali gimnastycznej.
    Na trybunach rozsiadło się kilku mężczyzn i kilka kobiet. Na środku sali ktoś postawił stół, wyciągnięty ze stołówki i kilka krzeseł. Tam również siedzi kilka osób. Razem jest ich około trzydziestu, ale nie wiem, czy jestem w stanie to teraz ocenić. Jestem zszokowana. Oczekiwałam fajerwerków, okrzyków radości, albo chociaż jęków zażenowania i rozczarowania, tymczasem nikt nie zauważa, że się pojawiam. Shane spogląda na mnie przez ramię, kiedy zatrzymuję się kilka kroków za nim i kiwa na mnie głową. Podchodzę więc bliżej, a on odchrząkuje i wszyscy zwracają swoje oczy ku nam. Dobra, wolałam, kiedy byłam niezauważalna. Milczę, patrząc na rudowłosą kobietę, która zmierza w naszą stronę. Oprócz ognistych włosów i czarnych oczu ma coś jeszcze, co przykuwa moją uwagę. Przez jej prawe oko i policzek ktoś przeciągnął czymś ostrym, przez co powstała tam gruba, źle zagojona rana, szpecąca jej naprawdę ładną twarz. Zanim jednak do nas dotrze, z trybun zbiega mężczyzna. Jest średniego wzrostu, całkiem dobrze zbudowany. Wymija rudą i wpada na Shane, mocno go obejmując. Jest od niego starszy, to widać i chyba jest jego bratem. Zakładam to, przez wymalowane na jego twarzy szczęście.
- Gdzie się podziewałeś, szczylu?- pyta, potrząsając moim przewodnikiem, a ten śmieje się, odwzajemniając jego czułe gesty. Zapominam się przez chwilę i delikatnie uśmiecham. Poważnieję, słysząc wrogi ton głosu kobiety.
- Cieszę się, że możecie się trochę poprzytulać, chłopcy, ale mamy chyba ważniejsze sprawy, od braterskiej tęsknoty, co?- syczy i oboje poważnieją, ustawiając się po obu moich stronach. Obejmuję się ramionami, czując się niezręcznie.- To jest ta twoja królowa?- pyta, zwracając się do Shane'a i arogancko się przy tym uśmiechając. 
***
    Siedzę na ławce, na trybunach, opierając brodę na dłoni. Wpatruję się w Shane'a, który gorączkuje się, dyskutując z rudą przywódczynią jego sfory. Kobieta ma na imię Lexi, ma trzydzieści dwa lata, a wilkołakiem jest od dziesięciu. Jest alfą, ze względu na swoje geny, ale ma stosunkowo małe poparcie. Mimo wszystko muszą się z nią zgadzać, bo od niej zależy ich życie. To zabawne, ale wiem to wszystko od starszego brata Shane'a, który spokojnie siedzi z boku i przygląda się, jak jego ludzie wykłócają się z mojego powodu.
- Myślisz, że kiedyś się to skończy?- pytam, a on zerka na mnie i cicho się śmieje. Podaje mi butelkę z piwem, odruchowo ją ujmuję, ale zanim się napiję, zerkam na nią i nieruchomieję.- Nie mogę- szepczę, szybko mu ją oddając.- Mam tylko dzień wolnego, a moje leki nie działają dobrze z alkoholem- wyjaśniam, a on przytakuje skinieniem głowy i zerka przed siebie.
- Czyli to prawda?
- Co takiego?- pytam, opierając łokcie na kolanach i spoglądając w tym samym kierunku.
- Umierasz?- pyta wprost, a ja spuszczam wzrok i zagryzam dolną wargę.
- Tak mówią- szepczę w odpowiedzi, a on dopija piwo i odstawia butelkę obok swojej nogi.
- Jak to jest?
- Jak to jest umierać?- pytam, szeroko się uśmiechając, a on zaczyna się śmiać. Rzadko kiedy udaje mi się dogadać z kimś przy pierwszym spotkaniu, a z nim jest łatwo. Po prostu siedzimy, z dala od reszty i rozmawiamy, jakbyśmy znali się całe lata. Odpowiada mi to. Wolę siedzieć z nim, niż uczestniczyć w kłótniach na mój temat. Właściwie jestem najważniejszą osobą w tym miejscu, a nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi. Kłócą się o to, że nie wyglądam na królową wilków, czy jakąkolwiek królową. Jestem za młoda, zbyt krucha, wcale nie jestem umierająca, a w ogóle nie nadaję się na przywódcę, bo jestem nieśmiała. Nie wiem, jak to możliwe, że zrozumieli to wszystko, spoglądając na mnie jeden, jedyny raz.- Na początku się tego nie odczuwa- szepczę, zaczynając odpowiadać na pytanie Klausa.- Nie dociera do ciebie nic, oprócz strachu. Boisz się zasnąć, bo myślisz, że możesz się nie obudzić. Boisz się wstać, aby nie upaść. Boisz się jeść, aby nie wymiotować. A kiedy strach mija, zaczyna się atak. Chcesz udowodnić wszystkim, że jesteś silniejszy nić rak. Wstajesz, skaczesz, biegasz, tańczysz i robisz wszystko, czego ci nie wolno, bo myślisz, że to tylko głupi żart i niedługo wszystko wróci do normy. Nie wraca. Normalność, którą znasz, już nigdy nie wraca. Po ataku przychodzi czas na konfrontację. Słabniesz. Zaczynają boleć cię kości, stawy i nawet skóra głowy. Włosy wypadają garściami, zęby się psują, a wzrok coraz częściej płata ci figle. Masz luki w pamięci, zawroty głowy i wahania nastroju. Stajesz się zgryźliwym, uciążliwym rakiem. Rozumiesz, że to już koniec, że nie możesz uciekać i chować się przed tym, co cię czeka. I w końcu to akceptujesz- ostatnie słowa wypowiadam tak cicho, że nawet nie wiem, czy Klaus je słyszy. Patrzę w jeden punkt, daleko przede mną i pozwalam, aby pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i zniknęła w płachtach mojego szala. Pociągam nosem, odwracam głowę i biorę głęboki wdech.
- Przykro mi- oznajmia mężczyzna, a ja gorzko się uśmiecham.
- Podobno ostatnią fazą jest załamanie nerwowe- mówię, znów patrząc mu w oczy.- Ale jeszcze do niej nie dotarłam- dodaję i podnoszę się z ławki. Staję naprzeciwko niego, postanawiając przyśpieszyć bieg wydarzeń. Wiem, że wybrane wilkołaki odczuwają strach, kiedy tylko jestem w niebezpieczeństwie. Kiedy coś mi zagraża, oni to wiedzą i chcą mi pomóc. Gdybym teraz znalazła się w jawnym niebezpieczeństwie, poczuliby to i w końcu uwierzyli, że to ja jestem wybranką. Może nie wyglądam i może oni tego nie czują, ale poczują. Muszę tylko obudzić ich instynkt, muszę się czegoś bać. Wiem, że nie zadziała to z udawanym strachem, więc musi stać się coś okropnego. Zerkam na butelkę, która stoi obok nogi Klausa i ciężko przełykam ślinę. 
- Przepraszam- rzucam głośno w jego stronę, a on marszczy brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Łapię za butelkę, unoszę ją i uderzam w jego głowę. Robię to jednak tak, aby nie stracił przytomności. Wystarczy go rozjuszyć.
- Co do cholery?!- warczy, zrywając się z ławki, a ja cofam się i wbijam w niego swoje spojrzenie.- Ty mała...-syczy, idąc w moją stronę.- Wstrętna...- warczy, wytykając mnie palcem.- Obrzydliwa...- wypluwa, a jego oczy ciemnieją, źrenice zmieniają kształt.- Zaraz ci pokażę...- grozi mi, a z jego ust zaczynają wyłaniać się długie, ostre kły wilka. Ogromna gula wyrasta w moim gardle, brakuje mi tlenu i kończy mi się droga ucieczki, wpadam na ścianę. Wypuszczam butelkę z dłoni, a ona z hukiem toczy się w jego stronę. Krew cieknie po jego uchu i szyi, plamiąc biały t-shirt. Jest coraz bliżej, a im bliżej jest, tym bardziej się złości. Nie wiem już, czy się boję, czy to adrenalina, ale serce wali mi jak młotem, a kropelki potu spływają po moim karku. Żądza krwi u Klausa, jest taka sama, jak u wampirów, po prostu nie chodzi mu o smak, a o widok. Chce mi się odpłacić, za krzywdę, którą niespodziewanie mu wyrządziłam. Taki jest jego instynkt. Taka jest jego natura.
    W jednej chwili ulatuje w powietrze i trafia między ławki na trybunach, z głośnym rykiem bólu. Pomiędzy nami staje dumnie wyprostowana Lexi. Nie pozwoli mnie skrzywdzić.
- Co ty wyprawiasz?!- wrzeszczy Shane, idąc w moją stronę. Osuwam się po ścianie, płytko oddychając. Ukrywam twarz w dłoniach i staram się opanować targające mną emocje. Widzę tylko jej buty. Odwraca się w moją stronę, staje w rozkroku i milczy, uważnie mnie obserwując.
- Przekonałaś mnie- oświadcza nagle, a kiedy podnoszę na nią wzrok, widzę, że się uśmiecha. Wzdycham z ulgą i pozwalam, aby łzy znów napłynęły mi do oczu. Shane patrzy na nią ze zdumieniem, a Klaus zbiera się spomiędzy ławek, które połamały się pod wpływem jego ciężaru i rzuca mi gniewne spojrzenie. Siedzę na podłodze, a Lexi chwilę się waha, po czym kłania się przede mną, tak, jak to zrobił za pierwszym razem Shane. Wszyscy idą w jej ślady, tylko Klaus stoi nieugięty, nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Posyłam mu przepraszające spojrzenie, a on poważnieje i również chyli przede mną czoła. Podnoszę się za pomocą Shane'a i spoglądam w twarz ich alfy.
- Moi przyjaciele was potrzebują- szepczę, a ona przytakuje delikatnym skinieniem głowy i zerka na swoich ludzi.
- Jesteśmy do twojej dyspozycji- oznajmia jakiś mężczyzna, wyłaniając się z tłumu. 

Caroline
    Niedługo szesnasta. Mam na sobie małą czarną i proste, jasne szpilki. W mojej nieziemsko wielkiej torebce mieści się ledwo moja komórka, ale ważne, że pasuje do mojej kreacji. Pierwszy raz od bardzo dawna wyprostowałam włosy i zrobiłam wyzywający makijaż, więc wyglądam nadzwyczaj oryginalnie. Przeglądam się w lustrze w holu, a obok, oparty o ścianę stoi Elijah, zajadając się jabłkiem. Zerkam na niego kątem oka i delikatnie się uśmiecham.
- Dziękuję- oświadczam, a on unosi brwi.
- Jeszcze nie zdążyłem nic powiedzieć- protestuje przeciwko mojej intuicji, a ja wzruszam ramionami.
- Gdybym twoim zdaniem brzydko wyglądała, nie stałbyś tutaj od pięciu minut i nie wgapiał się we mnie jak w obrazek- zauważam, a on cicho się śmieje. Początkowo nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze. Nie lubiłam go, ze względu na jego tajemniczość i powściągliwość, ale odkąd poukładał sprawy z moją siostrą, stał się bardziej otwarty i okazało się, że to miły i zabawny facet. Moglibyśmy zostać przyjaciółmi.
- Masz rację, wyglądasz bardzo ładnie- przytakuje, a ja przekręcam głowę na bok.
- Uważaj, jesteś facetem mojej siostry- rzucam, wytykając go palcem, a z salonu wyłania się zaciekawiona Beatrice. Rano, kiedy wyszła z szpitala, Shane zabrał ją na spotkanie z swoimi ludźmi. Podobno się udało. Katniss nie chciała mi jednak wiele zdradzić. Wiem tylko, że ludzie Shane'a, a teraz także Beatrice zamieszkają w mieście, tworząc nam zaplecze do walki. Szczerze powiedziawszy, ucieszyłam się, bo to oznacza, że nie staniemy do bitwy sami. Widzę, że Beatrice jest nieco przygnębiona. Tobiasa wciąż nie ma, a ja wychodzę, więc będzie musiała spędzić dzień z Katniss, a to oczywiste, że za sobą nie przepadają. Odkąd Shane przywiózł ją do domu, pomagała mi w porządkach na strychu, ale teraz nie jestem już w stanie się nią opiekować. Mijam Elijah i obejmuję ją ramionami.
- Pozdrów ode mnie Stefana- prosi, a ja gorzko się uśmiecham. Ciągle nie pogodziłam się z faktem, że od teraz jesteśmy narzeczeństwem. Martwię się, że zgubię się w całej tej plątaninie kłamstw. Przytakuję jedynie skinieniem głowy i zastanawiam się, jak mogłabym umilić jej ten czas.
- Może wybierzesz się na spacer?- pytam, a ona lekko unosi brwi.- Za domem jest mnóstwo wolnej przestrzeni. Nikt cię tam nie będzie widział, a poza tym, zawsze możesz poprosić Elijah o potowarzyszenie ci, prawda?- oznajmiam, zerkając na mężczyznę, a on blado się uśmiecha.
- Oczywiście- odpowiada, a raczej syczy, a ja cicho się śmieję. Wiem, że weźmie sobie moje słowa do serca, to dżentelmen, godny podziwu. Na pewno dotrzyma Beatrice towarzystwa, podczas gdy ja będę odgrywała swoją rolę na przyjęciu. Słyszę samochód wjeżdżający na podwórze i głośno wzdycham.
- Trzymajcie za mnie kciuki- rzucam cicho i całuję Tris w policzek, po czym ruszam do wyjścia.
    Otwieram drzwi i wychodzę na werandkę, dokonując ostatnich poprawek w moim ubiorze, a kiedy podnoszę wzrok nieco truchleję. Stefan ma na sobie spodnie od garnituru, białą koszulę, z odpiętymi trzema guzikami od góry i czarną marynarkę. Idzie w moją stronę i wygląda perfekcyjnie. Gdyby nie to, że to tylko gra, mogłabym się w nim w tym momencie zakochać.
- Wyglądasz...- duka cicho, stając kilka kroków przede mną i lustrując mnie spojrzeniem.
- Tak, ty też- szepczę i wcale się nie uśmiecham. Martwię się, że z całego tego udawania może wyjść niezły bałagan. Wzdycham i podchodzę, aby go przytulić. Wymijam go i wsiadam do jego samochodu.
    Na tylnym siedzeniu leży bukiet stokrotek. Uśmiecham się.

***
    Bankiet wyprawiony został, ku mojemu zdziwieniu w domu burmistrza miasta, który nazywa się Joseph Potter. Ma czterdzieści dziewięć lat, jest wdowcem, który powtórnie się ożenił, z młodszą o piętnaście lat Jessicą. Jestem w stu procentach pewna, że albo nie jest właścicielem swojego domu, albo jest istotą nadprzyrodzoną, ponieważ mogę przekroczyć jego próg, bez pytania o zgodę. Trochę niepokoi mnie ten fakt, ale nie daję tego po sobie poznać. Stefan nie może się dowiedzieć, że czuję się nieco osaczona. Mam pewne podejrzenia, co do jego matki i jej znajomych, którzy wrócili z nią do miasta, ale jeszcze nie wypowiedziałam ich głośno. Napomknęłam tylko coś Katniss, ale chyba nie wzięła tego do siebie. Poznaję kolejno pana i panią burmistrz, szeryfa tutejszej policji, a potem dyrektora liceum. Po krótkiej, niezobowiązującej rozmowie z nimi wszystkimi, dociera do mnie, że Stefan to nie tylko właściciel baru, a ktoś naprawdę znany i szanowany. Zaczynam wyżej nosić swoją głowę. Tańczymy przez jakiś czas, na pokaz całując się w policzek, czy ramię i pozwalając sobie na kilka niegrzecznych żartów. Wiem, że z boku wyglądamy na idealną parę i wszyscy zastanawiają się, skąd on mnie wziął. Bawi mnie fakt, że nikt z nich, nigdy nie pozna o mnie całej prawdy.
    Idziemy przez parkiet w kierunku jego matki, a ja czuję, jak serce podskakuje mi do gardła. Łapię go za dłoń i zmuszam do zatrzymania się.
- Co się stało?- pyta, zerkając na mnie niepewnie.
- Co, jeżeli mnie nie polubi?- wypalam, zanim się zastanowię, a on parska śmiechem. Piorunuję go wzrokiem i niezauważalnie uderzam w brzuch, tak mocno, że nieco się kuli.- To nie jest zabawne!
- Caroline, chyba nie muszę ci przypominać, że tylko udajemy, prawda?
- Właśnie! To jeszcze gorzej!- oznajmiam, zatrzymując kelnerkę i zabierając z tacy kieliszek z szampanem.- Wiesz jakim upokorzeniem będzie odegranie narzeczonej, której nie polubi przyszła teściowa?- pytam szeptem, a za moimi plecami ktoś przechodzi, więc Stefan łapie mnie za dłoń i przyciąga do siebie, udając, że szepcze mi coś do ucha. Spoglądam nad jego ramieniem na przyglądającą nam sie kobietę i szybko zmieniam pozycję. Obejmuję go ramionami za szyję i zerkam mu w oczy, uroczo się przy tym uśmiechając.- Patrzy się na nas- tłumaczę, a on zagryza delikatnie wargi, aby powstrzymać się od śmiechu.
- Caroline, nie martw się. Mama cię polubi. A nawet jeśli nie, to pamiętaj, że cię kocham i nie liczy się dla mnie jej zdanie, dobrze?- mówi i przyjmuje tak uroczy wyraz twarzy i tak miły ton głosu, że mam wrażenie, jakby mówił to szczerze, prosto z serca. Oblewają mnie zimne poty. Co ja do cholery robię? Prostuję się, dopijam szampana i odstawiam pusty kieliszek na tacę, po czym łapię go za dłoń i idę na rzeź.
- Och, Stefan!- wita go, nieco zbyt entuzjastycznie i całuje jego policzek, zostawiając na nim czerwony ślad. Stoję z boku, chcąc, aby ta chwila trwała wieczność. Nie trwa.- A ty zapewne jesteś tą jedyną, prawda?- zwraca się do mnie, a ja posyłam jej nieco szerszy uśmiech, niż powinnam. Tą jedyną? A czy on nie miał już przypadkiem żony? Zaczynam myśleć, że jego matka to straszna wiedźma.
- Caroline- przedstawiam się, ściskając pośpiesznie jej dłoń.- Miło mi panią poznać- dodaję, a ona wydaje się tak rozczulona, jakby miała za moment rozpłakać się ze szczęścia.
- Grethel, mi również. Stefan ukrywał cię tak dobrze, że powoli traciłam rozum, zastanawiając się kim jesteś- odpowiada, a ja zerkam na mojego udawanego narzeczonego i zaciskam usta w cienką linię. Co mam jej powiedzieć? Że jego narzeczona, którą tak ukrywał nie istnieje, a ja stoję tutaj tylko dlatego, że jestem za słaba, aby odmówić słodkiemu zapachowi jego perfum? Odtrącam od siebie myśl o wyjawieniu prawdy i obejmuję Stefana ramieniem, pozwalając, aby pogawędził sobie z swoją matką. Kiedy unosi kieliszek z czerwonym winem, widzę wyraźny tatuaż na jej nadgarstku. To nic twórczego, żaden ptak, czy też sentencja, to zwyczajny iks. Marszczę brwi, bo wydaje mi się, że już kiedyś widziałam taki tatuaż, a ona najwyraźniej zauważa, że mu się przyglądam, bo naciąga rękawy swojej sukienki i szczelnie go ukrywa. Odwracam wzrok, udając, że zwyczajnie się rozglądam.
- Powiedzcie mi, kiedy planujecie wziąć ślub?- rzuca nagle, a ja patrzę na nią z uchylonymi ustami. Musze wyglądać komicznie.
- Em...my...znaczy się...- jąka się Stefan, a ja jestem pewna, że za moment wszystko spali. Biorę głęboki wdech, przestępuję z nogi na nogę i przejmuję kontrolę.
- Myśleliśmy nad latem. Pogoda nas nie rozpieszcza, a w wakacje możemy liczyć na kilka ładnych, ciepłych dni- odpowiadam, a ona od razu podejmuje temat. Pyta o suknie ślubną, orkiestrę, lokal, listę gości, a ja kłamię jak z nut. Puszczam wodze fantazji i opisuję wymarzony ślub, niczym z bajki Disney'a, a ona wydaje się za moment ulecieć ponad ziemię z zachwytu. Czuję wzrok Stefana na sobie i nie mogę się powstrzymać, aby na niego zerknąć. Widzę w jego oczach coś dziwnego. Nie zdziwienie, nie rozbawienie, ale zachwyt. Jest zachwycony tym co mówię, a może tym o czym mówię? Na litość boską, tylko nie to!
- Bardzo przepraszam, gdzie znajdę toaletę?- pytam i oboje wskazują mi drzwi na końcu korytarza. Całuję przelotnie ramię Stefana i odchodzę pośpiesznie we wskazanym mi kierunku. Słyszę jak jego matka zachwala moją figurę i wyszukany język i przewraca mi się w żołądku.
    Wchodzę do toalety i spoglądam w lustro, opierając dłonie na umywalce. Dyszę. Nie boję się tego, że matka Stefana będzie rozczarowana, kiedy oficjalnie ogłosimy swoje rozstanie, ani tego, że mnie znienawidzi. Boję się tego, że mnie polubi, a mi się to spodoba. Boję się konsekwencji spędzania z nim czasu, ciągłego obejmowania go, czucia jego perfum i ciepła bijącego od jego ciała, ciągłego poprawiania mu kołnierzyka koszuli i przelotnych muśnięć ustami. Boję się, że to wszystko, to o wiele, wiele za dużo, jak na moją silną wolę.
- Myślisz, że ten cały plan się uda?- słyszę głos, dochodzący z korytarza. Ktoś zbliża się do toalety. Drzwi uchylają się, a ja zamykam się pośpiesznie w jednej z kabin. Czy to normalne, że ktoś ma w domu toalety, niczym z dworca publicznego? Nieważne. Wsłuchuję się w rozmowę dwóch kobiet.
- Nie wiem, ale musimy spróbować.
- Po co? Przecież i tak nic z tego nie będziemy miały- puszy się pierwsza z nich.
- Nie mów tak, Rebekah. Grethel zapewniała nas, że wszystkie otrzymamy błogosławieństwo przodków. Musimy tylko pomóc jej zbudzić do życia Freyę.
- Tak i co potem? Pozwolimy, aby wykorzystała tych biednych ludzi do swoich celów? Wiesz co ona robi! Ta biedna dziewczyna umrze, a razem z nią...
- Taka jest przepowiednia, Rebekah!- warczy, a ta pierwsza głośno prycha.
- Ciekawe, czy byłabyś taka chętna, gdyby to twoja córka miała umrzeć, jako Biała Czarownica- syczy w odpowiedzi, a ja zatykam usta dłonią, aby nie wydało się, że je słyszałam. Jedna z nich myje ręce i obie opuszczają toaletę. Wyglądam przez szparę pomiędzy drzwiami, aby upewnić się, że nikogo nie ma i wychodzę. Szybko odnajduję swój telefon i wybieram numer do Katniss.
- Caroline? Co jest? Złamałaś obcas?- wita mnie nieśmiesznym żartem, a ja wyglądam za drzwi łazienki. Stefan wciąż tkwi w tym samym miejscu, rozmawiając z roześmianą matką.
- Zadzwoń po Erin, zaraz będę w domu. Miałam rację, matka Stefana to czarownica i przywiozła ze sobą cały sabat. One wiedzą coś o Beatrice- wyrzucam z siebie pośpiesznie i rozłączam się. Staję przed lustrem, biorę kilka głębokich wdechów i myję dłonie. Wychodzę.
- Już myślałem, że uciekłaś- żartuje Stefan, a ja zaciskam mocno szczęki. Dlaczego wszystkim jest tak do śmiechu? Rozglądam się nerwowo dookoła i wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą.- Wszystko w porządku?- pyta, a ja zerkam na niego i gorzko się uśmiecham.
- Bardzo przepraszam, ale źle się czuję- kłamię, zerkając na jego mamę.- Dzwoniła moja siostra, mamy małe kłopoty rodzinne, nasz brat znowu zniknął z domu. Martwię się- tłumaczę, a ona poważnieje i gładzi delikatnie moje ramię.
- Och, kochana, tak nam przykro- oznajmia, a ja wiem, że kłamie. Jest czarownicą, niemożliwe, żeby nie zauważyła kim jestem. A skoro wie kim jestem, to musi też wiedzieć, że kłamię.
- Odwiozę cię do domu- proponuje Stefan, wyraźnie zmartwiony.
- Nie chcę robić ci kłopotu, mogę po kogoś zadzwonić...
- Daj spokój, nie mów głupstw. Chodź, odwiozę cię.
- Przykro mi- rzuca za mną Grethel, a ja posyłam jej przepraszające spojrzenie.
- Do zobaczenia, pani Jenkins- mówię na pożegnanie, a ona kiwa głową. Odwracam się, wbijam wzrok w wyjście i idę przed siebie. Im szybciej wydostanę się z tego miejsca, tym lepiej.
    W samochodzie nie odzywam się ani słowem, Stefan również. Chyba wyczuł, że dzieje się coś naprawdę złego. Żałuję, że nie mogę powiedzieć mu prawdy. Zasłużył na to. Kiedy parkuje pod moim domem, spoglądam na niego. Jest rozczarowany.
- Stefan, tak bardzo cię przepraszam- szepczę, a on kręci głową.
- Nie, to ja przepraszam. Nie wiedziałem, że macie kłopoty i wpakowałem cię...
- To nic wielkiego- mówię, sięgając dłonią do jego policzka. Spogląda na mnie, a ja czule się do niego uśmiecham.- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze? Pójdziemy na obiad- proponuję, a on zgadza się skinieniem głowy. Odpinam pas i wysiadam. Kieruję się do wejścia, ale po kilku krokach zawracam. Podchodzę do okna, które otworzył i pochylam się, po czym składam na jego ustach delikatny pocałunek.
- Przepraszam, Stefan- szepczę i odchodzę. Przepraszam, że musisz brać w tym udział. Przepraszam, że pewnego dnia mnie znienawidzisz. Przepraszam, że będę musiała walczyć z twoją matką.

Katniss
    Po alarmowym telefonie Caroline, od razu zadzwoniłam do Erin. Oczywiście, znów czułam się winna, bo podczas gdy mój brat zabrał jej wnuczkę, Bóg jeden wie gdzie, ja dzwonię prosząc o pomoc. Na szczęście ta kobieta jest dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam, dobra matka i zgodziła się zjawić. Ku memu zdumieniu zjawiła się ze swoim wnukiem, nie mając z kim go zostawić. Beatrice od razu zgodziła się nim zająć, jednak nie zgodziła się wyjść z salonu. Chce wiedzieć o co chodzi, bo wie, że to coś nowego w jej sprawie. Nie mam sił się z nią wykłócać, więc po prostu pozwalam jej zostać. Caroline nalewa sobie do szklanki whisky i odwraca się w naszą stronę.
- Słyszałam je przez przypadek, nawet o tym nie wiedzą- oznajmia, a ja zerkam na Shane'a.
- To chyba dobrze, prawda?- pytam, a ona wzrusza ramionami.
- Ja tam byłam, Katniss. Rozmawiałam z ta kobietą, uścisnęłam jej dłoń, myślisz, że nie zauważyła, że jest ze mną coś nie tak? Pomyśl, ilu takich jak my jest obecnie w mieście? Tylko nasza rodzina! Co jeżeli Stefan powie jej, gdzie mieszkamy? Co jeżeli juz to wie? Co jeżeli wykorzysta to wszystko przeciwko mnie, przeciwko nam?- Caroline jak zwykle wpada w panikę, a ja staram się poskładać wszystko, co powiedziała w całość.
- Nie rozumiem, to znaczy, że sabat wywołał powrót Białej Czarownicy?- pytam, zerkając na Erin, która uważnie wczytuje się w legendę. Rozciera długimi palcami skronie i głęboko oddycha.
- Nie wiem czy to w ogóle możliwe- odpowiada cicho.- To nie tego rodzaju legenda. Biała Czarownica ma powracać sama, wybierać sama, żaden sabat nie powinien w to ingerować- szepcze. Jest zmęczona, musiała długo nie spać. Martwi się o Bonnie, przez co nie może się skupić. Współczuję jej, z całego serca.
- Jedna z nich wypowiedziała dziwne imię- oświadcza Caroline, siadając obok kobiety.- Treya, Greya...- jąka się, nie mogąc odnaleźć odpowiedniego imienia w pamięci. Erin zerka na nią nerwowo, po czym otwiera odpowiednią stronę księgi i podsuwa ją mojej siostrze.
- Freya?- pyta cicho, a Caroline przytakuje skinieniem głowy. Erin patrzy w moim kierunku, a ja już wiem, że dzieje się coś złego. Wszyscy spoglądamy na Beatrice, która nieco zmieszana podnosi się z podłogi i zostawia Noah na moment samego.
- Kim jest ta Freya?- pyta cicho i wszyscy znów patrzymy na Erin.
- Teraz wszystko jest jasne- oznajmia, zamykając księgę.- Freya, to pierwsza czarownica, jaka zapisała się w historii- oznajmia, patrząc raz na mnie, raz na Tris.- Narodziła się jeszcze przed wikingami, którzy później uznali ją za swoją boginię. Miała brać pod swoje skrzydła młodych kochanków, ale była bezwzględna. Ci, którzy w nią wierzyli i posunęli się do zdrady, ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Kochała życie śmiertelniczki, legendy głoszą, że miała nawet córkę, a kiedy okazało się, że jest istotą magiczną i posiada niezmierzone pokłady mocy i energii odebrała sobie życie, wcześniej urządzając w wiosce, w której żyła krwawą masakrę. Ludzie padali do jej stóp i umierali, niczym zwierzęta na polowaniu. Bawiła się nimi, a to wszystko dlatego, że jej ukochany wybrał inną. Z biegiem czasu, po tym, jak większość zaczęła wierzyć w jednego Boga, uznano ją za Pierwotną Czarownicę. Odkryto, że nagradza tych, którzy zwrócą jej ludzkie ciało. Sabaty zaczęły wzywać ją zza grobu, wierząc, że w ten sposób połączą się z przodkami i otrzymają siłę, młodość i magię, nie zaburzając harmonii. Jednak ciało osoby zdrowej, pełnej sił jest zbyt oporne, aby dać sobą zawładnąć, więc zaczęto wybierać jednostki słabe, często umierające. Freya dostawała to, czego chciała, czarownice również, a po jakimś czasie kłopot znikał...
- Sabat chce ją wykorzystać, do zdobycia wszystkich tych rzeczy, których normalnie nie mógłby mieć?- pytam cicho, a Erin przytakuje skinieniem głowy. Zerkam na Beatrice, która przysiadła na oparciu sofy i wgapia się w czarownicę z uchylonymi ustami. Nie wyobrażam sobie, co musi dziać się w jej głowie, jak bardzo musi się bać i czuć jak wyrzutek. Zaczynam ją lubić, chociaż współczucie komuś, to chyba nie najlepszy powód do obdarzenia go sympatią.
- Freya nie jest tylko najpotężniejszą i najstarszą z nas- mówi Erin, jakby złych wieści nie było dosyć.- Jest okrutna. Po tylu wiekach istnienia w wszechświecie, mężczyźni wciąż ponoszą karę za zdradę jej kochanka. Nie tyle, co osoba poddana rytuałowi staje się istotą nadprzyrodzoną, co Freya przejmuje jej ciało. Osoba poddana rytuałowi zwyczajnie znika- wyjaśnia, a ja słyszę, jak z ust Tris wydobywa się cichy jęk. Opada całkowicie na kanapę i ukrywa twarz w dłoniach, płytko oddychając.
- Da się ją jakoś powstrzymać?- pytam, a Erin wzrusza delikatnie ramionami.
- Należy przerwać rytuał. Jeśli jednak Caroline ma rację i Grethel przygotowywała swój sabat do tego, to nie jesteśmy w stanie tego dokonać. Powstrzymać mogłaby ją tylko śmierć, ale przecież wszyscy wiemy, że zabicie czarownicy nie jest proste...

Tobias
    Kiedy wracamy do domu, panuje w nim kompletna cisza. Na podjeździe stoi samochód Erin, więc Bonnie od razu wbiega do salonu, aby odnaleźć swoją babcię. Witają się nieco zbyt wylewnie, jak na mój gust i zabierając Noah, wychodzą. Katherine i Damon od razu zajmują sie zakwaterowaniem swoich znajomych. Dwójka z nich, Eva i Cooper mają zostać u nas, ze względu na ich pozycję w szeregu. Reszcie mamy załatwić mieszkania w mieście. Nie sądzę, aby to było trudne, w Bornoldswick jest wiele opuszczonych domów. Kiedy zjawiam się w salonie, Caroline pije whisky, co nie zdarza jej się często, a Katniss wydaje się być przygnębiona. Zerkam na Shane'a, wiedząc, że to on był na spotkaniu Tris z jego sforą, jednak nic nie mówi. Spoglądam na Katherine i oboje wiemy już, że dzieje się coś złego.
- Gdzie ona jest?- pytam, a Caroline podnosi na mnie zapuchnięte oczy.
- U ciebie- szepcze, a ja od razu kieruję się w stronę schodów.
    Wchodząc do pokoju, od razu słyszę niemiarowe bicie jej serca. Zamykam za sobą drzwi i przez moment się jej przyglądam. Leży ukryta w mojej pościeli, tyłem do mnie, mocno ściskając moją poduszkę. Coś jest nie tak. Podchodzę bliżej i słyszę, że płacze. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, próbując się uspokoić. Nienawidzę tego, jak sie czuję, kiedy widzę ją w tak opłakanym stanie. Nienawidzę tego, jak bardzo mi na niej zależy. Zachowuję się jak szaleniec, a to całkowicie nie w moim stylu. Siadam obok niej, ujmuję ją za ramiona i podnoszę, aby mocno ją przytulić. Obejmuje mnie swoimi drobnymi rękoma i wtula mokrą od łez twarz w moją szyję, a ja wdycham jej zapach. Pachnie potem, perfumami i moją pościelą. Czuję się dobrze z tym, że przeszła moim zapachem, jakbym mógł ją w ten sposób sobie przywłaszczyć, jakby była już moja.
- Nie umrę, Tobias- mówi, nie odrywając się ode mnie, ani na moment.- Nie umrę, tylko zniknę- tłumaczy, a ja nie kryję zdziwienia. O czym ona mów?.- Nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić, ale kiedy matka Stefana dokończy rytuał, zniknę, a w moim ciele pojawi się Freya, To ona jest Białą Czarownicą, nie ja- mówi, zbyt spokojnie, jak na jej opłakany stan, a ja przełykam ciężko ślinę.- Ja zniknę, a ty umrzesz, bo taka jest jej wola. Wraca i zabija mężczyzn, bo jakiś dupek ją kiedyś zdradził- dodaje, a ja całuję ją w czubek głowy i ujmuję jej twarz w dłonie, zmuszając ją, aby spojrzała mi w oczy. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo przychodzi jej akceptacja, wszystkich tych bzdurnych legend i przypowieści.
- Poradzę sobie, potrafię o siebie zadbać- zapewniam ją, a ona uśmiecha się przez łzy.
- Nawet jeśli stanę się największą jędzą na świecie?- pyta, a ja cicho się śmieję.
- Już jesteś- żartuję, a ona obejmuje mnie za szyję i całując pociąga za sobą na łóżko. Śmieje się w moje usta, co sprawia, że przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Lubię fakt, że jestem w stanie ją rozbawić, nawet w tak dramatycznej sytuacji, jak ta. Sprawia to, że czuję się jej potrzebny. Może tak jest? Może mnie potrzebuje?
- Nikt mi ciebie nie zabierze- oznajmiam, uważnie się jej przyglądając i kodując w głowie wszystkie szczegóły. Jakbym mógł jej już nigdy nie zobaczyć. jakby to miał być ostatni raz, kiedy mogę jej dotknąć.

niedziela, 21 lutego 2016

I don't love you anymore, goodbye

Bonnie
    Siedzę na czarnej kanapie, przykryta kolorowym kocem, w dłoniach trzymając kubek z gorącą, czarną kawą. Kiedy Paloma odnalazła mnie na pustkowiu nie mówiła zbyt wiele. Wspomniała coś o jakiejś Evie, telefonie alarmowym o moim zaginięciu i długich poszukiwaniach. Wykonała krótki telefon, mówiąc tylko " mam ją, zaraz będziemy na miejscu ", po czym przywiozła mnie tutaj. Jest to ogromny, dawno opuszczony hangar, w którym dawniej odbywała się produkcja maleńkich pozytywek z wizerunkiem Królowej Elżbiety. Teraz jest to siedziba Strix. Wstawiono nowe, szczelne okna i drzwi, a wnętrze urządzono na rodzaj sali do ćwiczeń. Są tutaj dwie klatki do walki, głównie dla wampirzych członków stowarzyszenia, mnóstwo różnej broni i arena dla czarownic, gdzie mogą próbować swoich sił w różnych rodzajach magii. Oprócz tego jest też strefa zabaw, gdzie stoją stoły do bilarda i tenisa stołowego, na ścianach wiszą tarcze do lotek i zwykle gra skoczna muzyka. Tu i ówdzie stoją sofy, kanapy, fotele i stoliki. Jest to miejsce, z którego właściwie nie trzeba wychodzić, bo wszystko można tutaj znaleźć. Ja spędziłam tutaj noc, pod czujnym okiem kilku członków stowarzyszenia, na naprawdę wygodnym łóżku, tuż za klatką numer jeden.
    Naprzeciwko mnie siedzi Paloma. Teraz widzę dlaczego Damon był w niej zakochany. Jest przepiękna. Ma niespotykane, ostre rysy twarzy, cudowną karnację, nieskazitelną cerę i głębokie, czekoladowe oczy. Jej uśmiech jest cudownie, olśniewająco biały, a ton głosu przyprawia o dreszcze. Musi być świetną piosenkarką. Prawdę mówiąc, nie zdziwię się, jeżeli Damon wciąż ją kocha i zechce znów zawalczyć o jej względy. Który normalny facet wypuściłby taką kobietę z rąk? Tuż obok niej, na podłodze siedzi szczupła dziewczyna, z kolorowymi pasemkami we włosach. W dłoniach obraca szklankę z sokiem, której uważnie się przygląda. Martwi się czymś, mogę wyczytać to z wyrazu jej twarzy. Dookoła kręci się mnóstwo osób. Jedni rozmawiają między sobą, inni mi się przyglądają, a jeszcze inni wydają się mieć mnie w głębokim poważaniu. Tych ostatnich lubię najmocniej.
- Czyli przyjechaliście tutaj, prosić o pomoc?- pyta, już chyba po raz setny, Paloma, a ja zaciskam usta w cienką linię i przytakuję skinieniem głowy.
- Tak, już o tym opowiadałam. Katherine została porwana przez miejscowe wilki, zabiła ich alfę i wszczęła wojnę. Wilkołaki szykują się na nas już od kilku tygodni. Wiele sfor przybywa spoza stanu, aby ich wesprzeć, a my...
- Wy, czyli kto?- przerywa mi nastolatka, a ja zerkam na nią, nieco zmieszana.- Ty, Damon i wasza nowa rodzinka?- syczy, a ja unoszę lekko brwi.
- Aya, daj spokój- prosi ją Paloma, a ona głośno prycha i rozciera ścierpnięty kark dłońmi.
- Ja po prostu nie mogę uwierzyć, że można być tak bezczelnym- szepcze, a ja zatapiam usta w gorącej kawie, próbując zrozumieć jej zachowanie. Jest jedną z niewielu, która wyraża swoją niechęć do Damona i wydaje mi się, że ma ku temu ogromne powody. Zastanawiam się jakie, a Paloma pyta dalej.
- Jak wielu jest tych wilkołaków, że Damon posunął się aż do powrotu do Londynu?- pyta, a ja wzruszam delikatnie ramionami.
- Nie wiemy dokładnie. W ciągu ostatnich dwóch tygodni przybyły trzy watahy. Jeżeli nie wezwano nikogo więcej i nikt nie przybył, zanim zaczęliśmy robić zwiady, to jest ich około setka.
- Setka wściekłych wilkołaków, chcących pomścić swoją alfę, przeciwko komu?- pyta, a ja zerkam na nią i uświadamiam sobie, że ona mi nie wierzy. A raczej wierzy, ale myśli, że to tylko wymówka. Myśli, że za próbą proszenia o pomoc, kryje się jakiś podstęp. W co, do cholery, wpakował mnie ten Damon?
- Setka wściekłych wilkołaków, przeciwko...- zaczynam i wyliczam na palcach osoby, które w Bornoldswick są w stanie stanąć do walki. Ja, babcia, Damon, Kath, Tobias, Katniss, Caroline, Elijah i Joshua.- Przeciwko piątce wampirów, dwóm czarownicom, jednemu wilkołakowi i potężnej hybrydzie. Brzmi imponująco, co?- dodaję zgryźliwie, a Paloma posyła mi wesoły uśmiech. Chyba mogłybyśmy się dogadać, w normalnym życiu, gdzie nie byłoby całego tego zgrzytu między jej wielką rodzinką, a moim nowym, starym przyjacielem. Dlaczego starym? Bo gdy tylko go uwolnimy, wykopię go z mojego życia, raz na zawsze.
- To byłby dobry powód...-szepcze siedząca na podłodze dziewczyna, a ja cicho wzdycham.
- To jedyny powód- odpowiadam, patrząc na kawę falującą w kubku.- Nie wiedziałam w co się pakuję. Damon opowiedział mi pokrótce tylko o tobie- dodaję, patrząc znów w twarz Palomy, która sięga po szklankę z herbatą i uważnie mnie obserwuje. Próbuje zbadać moje zachowanie. Doszukuje się jakiś oznak zdenerwowania, kłamstwa, knucia, ale nic z tego- ja nie potrafię oszukiwać. Już jako dziecko zwykle wpadałam w tarapaty, przez kłamstwa, które nieudolnie wymyślałam na swoją obronę. Mój brak talentu zwiększa się w sytuacjach stresowych, jak ta, w której obecnie się znajduję.- Czy ten zamek, w którym byliśmy, to dwór królewski?- pytam, a one obie przytakują skinieniem głowy. Zagryzam wargi, ale to nie powstrzymuje gorzkiego uśmiechu, który wylewa się z mojego wnętrza.
- Co cię tak bawi?
- Ten facet to chodzące nieszczęście- odpowiadam, wzruszając ramionami.- Rodzina go albo ignoruje, albo wykorzystuje, jedyną osobą w mieście, która chce spędzać z nim czas, to ja, chociaż teraz na pewno się to zmieni i istnieje wiele sposobów, aby go zabić. Ktoś mógłby porzucić go w lesie, albo zakopać żywcem, w zemście za jego złe uczynki, a tymczasem zginie na dworze Królowej Elżbiety- oświadczam, nie kryjąc frustracji.- Wiecie ile świrów oddałoby wszystko, byleby zginąć w takim miejscu?- dodaję, a Paloma cicho się śmieje.
- Damon zawsze był szczęściarzem- zauważa, a ja biorę głęboki wdech i ciężko wypuszczam powietrze. Zerkam na maleńką ranę na mojej lewej dłoni i mimowolnie wracam pamięcią do dnia, w którym Damon pozwolił mi prowadzić swój wóz, złapaliśmy gumę i za karę miałam sama wymienić koło, co nie skończyło się dla mnie zbyt dobrze. Pamiętam jego śmiech i jednoczesną troskę w oczach, kiedy walcząc z pragnieniem pomagał mi opatrzyć ranę. Do moich oczu napływają łzy. Nienawidzę tego, nigdy nie lubiłam płakać, uznając to za oznakę słabości. Po śmierci rodziców i siostry nauczyłam się, że pokazywanie słabości, to najgorsze, co można zrobić. Zwykle sprowadza to na ciebie zgraję współczujących, głaskających cię po głowie udawanych przyjaciół, którzy ostatecznie i tak cię porzucą. Jakim  przyjacielem jest Damon? Czy znajdując okazję na opuszczenie Bornoldswick, nie spakowałby po prostu walizek i nie zniknął? A ja? Jaką przyjaciółką jestem ja? Czy nie powinnam poprosić o telefon i zadzwonić do babci, aby kogoś po mnie przysłała? Kogo powinnam postawić na pierwszym miejscu? Siebie, czy Damona?
- Pozwolicie im go zabić?- pytam, podnosząc głowę i patrząc na Palomę, która momentalnie poważnieje. Odstawia szklankę na blat stolika, opiera łokcie na kolanach i rozmasowuje swój kark. Aya, wciąż siedząc na podłodze, skrywa twarz w dłoniach.
- Ten dupek zawsze to robi- sapie, przez palce.- Zawsze zjawia się w nieodpowiednim momencie i miesza nam w głowach- dodaje, a ja nie reaguję. Chcę tylko to usłyszeć. Chcę wiedzieć, jaką podejmą decyzję.
- Musiałabym zwołać radę, poświęcić temu trochę czasu. Uwięzili go w samym sercu zamku, jest świetnie strzeżony. Poza tym o tej porze roku mało kto wychodzi za drzwi, więc zamek jest pełen niewinnych ludzi, niemających pojęcia, co się dzieje- mówi spokojnie Paloma, a ja czuję, jak serce podskakuje mi do gardła i sprawia, że wyrasta w nim gula, zmuszająca mnie do strachu. Nie oddycham, tak długo, aż nie padnie werdykt.
- Powinniśmy się zastanowić, czy warto zmuszać wszystkich do rzucenia pracy i przyjechania na pogawędkę o Damonie McIntire.
- Przepraszam, ale chyba się przesłyszałem- oznajmia mężczyzna, stając po mojej lewej stronie. Jest wysoki, ciemne włosy i ładne, piwne oczy. W dłoni trzyma butelkę z piwem.- Czy ty właśnie poddałaś w wątpliwość zasługi Damona?- pyta, unosząc gniewnie brwi, a nastolatka wywraca teatralnie oczami, ignorując jego pytanie.- Nie muszę ci chyba przypominać Aya, że ty także masz wobec niego pewne zobowiązania, co?- warczy, a dziewczyna piorunuje go wzrokiem.
- Niby jakie?
- Chociażby takie, że gdyby nie on, nigdy nie zjawiłaby się tutaj Katherine, a ty zgniłabyś w tej piwnicy i już dawno by cię tutaj nie było!- wypala, podczas gdy Aya podnosi się z ziemi i staje z nim oko w oko.- Jeżeli pozwolisz mu umrzeć, ona się o ty dowie...
- Och, błagam cię! Próbujesz mnie wystraszyć?
- Próbuję ci uświadomić, że jesteś tylko rozpieszczoną gówniarą, a czujesz się, niczym protegowana do pozycji przywódcy Strix- warczy, pochylając się nad nią i wytykając ją palcem.
- Martwisz się, że mogłabym cię wygryźć?- kpi z niego, a on odpycha ją od siebie z taką siłą, że cofa się aż o trzy duże kroki. W sali nastaje cisza, wszyscy zwracają swoje oczy ku nim, a pomiędzy nimi strzelają pioruny.
- Nieważne kim jesteś, Aya. Katherine urwie ci głowę, a ja z ochotą jej w tym pomogę!- grozi jej, a do mnie dociera, że on mówi o siostrze Damona. Ilu z rodziny McIntire ma tutaj znajomych i wrogów? Czuję się, jak dziecko, które zgubiło się w supermarkecie i prawdopodobnie nigdy nie odnajdzie swojej mamy. Nie mam pojęcia o niczym, ani o nikim, a w pamięci wciąż pojawia mi się obraz związanego Damona, skazywanego na śmierć.
    Drzwi do sali otwierają się i pojawia się w nich dziewczyna, która pomagała mi, podczas wynoszenia mnie z zamku. Ma charakterystyczny, czarny rzemyk zawiązany wokół szyi.
- Nie będzie takiej potrzeby, Cooper- oświadcza, a ja patrzę na dwójkę osób, które przyprowadziła ze sobą i odruchowo zerkam na zegar wiszący na ścianie. Czy to w ogóle możliwe? Tuż za dziewczyną kroczy dumnie Tobias. Ubrany w czarne spodnie i skórzaną kurtkę, ma zawzięty wyraz twarzy, jakby za chwile miał wyrwać komuś serce i je usmażyć, a kilka kroków za nim pojawia się powód kłótni Ayi i Coopera- Katherine McIntire. Wydaje się, że wszyscy ją tutaj znają, a nawet chyba podziwiają.
 
Katherine
    Siedzę na kanapie, obok przerażonej moją bliskością Bonnie i próbuję poskładać w całość jej myśli. Boi się, że jestem na nią zła- co za absurd! Boi się, że Damonowi naprawdę coś się stanie- nigdy na to nie pozwolę! Zastanawia się, jak będzie wyglądała ich znajomość, po tym wszystkim co przeszli- martwię się, że nie będzie żadnej znajomości.
- Sabaty mają nad nami przewagę liczebną. Wielu członków Strix wyjechało do innych miejsc w kraju i nie jesteśmy w stanie wezwać ich tutaj do północy, a wtedy właśnie ma odbyć się egzekucja Damona- tłumaczy Paloma, stojąc u boku Tobiasa i żwawo gestykulując dłońmi.- Poza tym, o tej porze roku, zamek jest pełen niewinnych ludzi, nie wiedzących, co się dzieje dookoła nich, nie możemy ich narażać- oznajmia, a ja marszczę brwi i zerkam na nią, nie kryjąc zdenerwowania.
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że mamy pozwolić Damonowi umrzeć, bo nie chcesz narażać niewinnych ludzi?- pytam, cichym głosem, starając się panować nad swoimi emocjami. Paloma zerka na mnie, splata ramiona na klatce piersiowej i głośno wdycha.
- Rozumiem, że to wasz brat i chcecie go uratować, ale...
- To także opiekun naszej linii- przerywa jej Eva. Zawsze ją lubiłam. Wygląda na łagodną i nieco niezdecydowaną, ale prawda jest taka, że to ciężki orzech do zgryzienia, zwłaszcza jeśli chodzi o mojego brata. Łączy ich pewnego rodzaju więź, co na pewno ułatwi mi sprawę, z przekonaniem jej do ratowania go.
- Tak, wiem- odpowiada, po dłuższej chwili namysłu Paloma i na moment zamyka oczy, aby nad czymś się zastanowić. Wsłuchuję się w jej myśli. Damon uratował jej życie, pozbył się jej macochy, pomógł jej w stworzeniu Strix, duża część stowarzyszenia jest z nią, dzięki niemu, tęskniła za nim, jest mu winna pomoc, ale... Zawsze jest jakieś ale, a ja zwykle je bagatelizuję. Jeżeli pierwsza myśl jest na tak, to po co zamęczać się szukaniem złych stron?- Nie mogę zadecydować za wszystkich- oznajmia, a Eva prycha, obejmując się ramionami.- Coś cię bawi?- warczy przywódczyni stowarzyszenia, a dziewczyna posyła jej gniewne spojrzenie.
- Nie wiem po co Damon tutaj przyjechał, ale na pewno jest to coś ważnego- warczy, robiąc krok w jej stronę.- Inaczej nie wpakowałby się w całe to bagno! Więc, tak, bawi mnie twój brak zainteresowania jego sytuacją!
- Są rzeczy ważne i ważniejsze- odpowiada, a ja zerkam na Bonnie i obie rozumiemy się bez słów. Czy ona właśnie nazwała Damona rzeczą?
- Wystarczy- oznajmiam, wstając z kanapy. Miastowa czarownica robi to samo i zaczyna zbierać swoje rzeczy.- Nie chcesz nam pomóc? Nie będziemy nad tym ubolewać. Pójdziemy po naszego brata sami- wyjaśniam i zerkam na Tobiasa, który wzrusza ramionami.
- Nie mamy nic do stracenia- dodaje i cała nasza trójka kieruje się do wyjścia. W sali wybucha wrzawa. Kilku chce iść z nami, ale Paloma ich powstrzymuje, grożąc wydaleniem z Strix, inni ubliżają jej i próbują zmusić, aby nas zatrzymała, ale jest nieugięta. Wychodzimy i ruszamy w stronę wozu Tobiasa.
- Co teraz zrobimy?- pyta przerażona Bonnie, kiedy otwieram przed nią drzwi samochodu.
- Pójdziemy na tą egzekucję- odpowiadam, spoglądając znacząco na mojego młodszego brata.- I zabierzemy Damona do domu- dodaję, aby ją pocieszyć, ale nie wydaje się, jakbym ją przekonała. Siada na tylnej kanapie, zapina pas i zsuwa się tak nisko, że ledwo widać ją w lusterku wstecznym. Wsłuchuję się w jej myśli i zaczynam czuć wobec niej litość. Nie chce, aby Damonowi stało się coś złego, co oznacza, że zdążyła się do niego przywiązać. Szkoda, że nikt jej przed tym nie powstrzymał. Zakładam okulary przeciwsłoneczne i zerkam na Tobiasa, który odpala silnik.- Przyjdą- zapewniam go, a on ostatni raz zerka w stronę hangaru i wyjeżdżamy na drogę.
- Skąd masz tą pewność?- pyta czarownica, a ja odwracam się do niej i gorzko się uśmiecham.
- Paloma jest hybrydą i nie może zabić jej kołek w serce, ani żadne zaklęcie, ale jeżeli Damon umrze, ona pójdzie do piachu razem z nim, podobnie jak Eva, jej starszy brat Hector i cała reszta wampirów, które stworzył- tłumaczę jej, a w jej głowie zaczyna pobrzmiewać nadzieja.
- Mogę wysłać mu wiadomość- zauważa, po dłuższej chwili namysłu i oboje z Tobiasem patrzymy na nią, jak na wariatkę. Uśmiecha się.- Znam zaklęcie, dzięki któremu może dostać moją wiadomość, gdziekolwiek jest...

Damon
    Zerkam na zegar na ścianie i klnę pod nosem, widząc, że wybiła dopiero osiemnasta. Siedzę zamknięty już prawie dobę i mam wrażenie, że za moment oszaleję. Minęło już tyle godzin i nikt nie przyszedł mi z pomocą, nikt nawet nie dał o sobie znać. Zastanawiam się, co teraz dzieje się w mieście, a dokładniej z Katherine. Jako bliźnięta mamy ze sobą pewnego rodzaju magiczną więź. Możemy wpływać na siebie nawzajem, biorąc pod uwagę nasze stany psychiczne i emocje. Od czasu przemiany często odczuwaliśmy ogromną potrzebę zobaczenia się nawzajem. Na początku sądziliśmy, że to zwykła tęsknota za siostrą, albo bratem, ale potem okazało się, że nigdy nie odczuwaliśmy czegoś takiego wobec reszty naszego rodzeństwa. Jasne, tęskniliśmy, ale nigdy tak dramatycznie i nagle. Po kilku latach okazało się, że Katherine może widzieć, co się ze mną dzieje. Miewała wizje z moim udziałem, za każdym razem, kiedy wpadałem w tarapaty. Przestaliśmy to ignorować, bo zrozumieliśmy, że to dar, dzięki któremu możemy chronić siebie nawzajem. Co więc widzi, albo czuje teraz Kath? Ja nie czuję nic i dzięki temu wiem, że wszystko u niej w porządku.
    Przewracam się na bok i próbuję zasnąć, ale nie pozwala mi na to zdenerwowanie. Nigdy dotąd nie bałem się tak bardzo, że rzeczywiście zostanę wydany na śmierć. Na uroczystości będzie mnóstwo potężnych czarownic, sam sobie z nimi nie poradzę. Znając życie, nie zdążę nawet jęknąć, a już będę martwy. Jak więc miałbym z tego wyjść? Umrę, bez dwóch zdań. Podnoszę się do pozycji siedzącej i rozcieram kark, próbując gorączkowo wpaść na jakiś diabelski plan, ale w głowie mam pustkę. Ciągle widzę szarpiącą się i krzyczącą Bonnie, pomagającą jej Eve i Hectora. A więc Strix musi wiedzieć, że tutaj jestem. Muszą wiedzieć, że potrzebuję pomocy. Pytanie brzmi, czy zechcą mi pomóc? O tym zadecyduje Paloma, więc muszę brać pod uwagę najgorsze możliwości.
    Ma prawo mnie nienawidzić, w końcu zostawiłem ją w naprawdę ciężkiej chwili jej życia. Jej macocha i reszta starszyzny umarła, wieść o jej nowej naturze rozeszła się z prędkością światła, a jej ojciec ją znienawidził. Strix było na etapie początkowym. Ciągle były z tym stowarzyszeniem jakieś problemy. Raz nie mieliśmy miejsca na spotkania, drugi nie mieliśmy możliwości szybkiego kontaktu, a poza tym... Paloma się zmieniła. Zamknęła się w sobie, stała się opryskliwa i wulgarna, a jej plany obejmowały krwawe jatki, niemal za każdym razem. Reszta stała się taka jak ona. Założeniem stworzenia Strix była ochrona miasta, a zamiast tego zaczęto je niszczyć. Z jednej strony na Londyn napierały wściekłe, pragnące zemsty sabaty, a z drugiej wolne od praw i rozkazów członkowie Strix, z hybrydą na czele. To nie mogło skończyć się dobrze. Od zawsze lubiłem walkę, ale nie chciałem, aby łowcy znów wtargnęli do mojego życia i spróbowali mi je odebrać. Dlatego odszedłem, a Paloma musiała zapanować nad samą sobą. Z tego co wiem, opamiętała się w dzień śmierci jej ojca, kiedy to Tellex ukarał go za aprobowanie działań jego córki.
    Chcę znów się położyć, ale zatrzymuję się w pozycji, w której opieram się na łokciach i patrzę na lustro, naprzeciwko łóżka. Czerwoną szminką, na tafli lustra napisane jest :

Przyjdziemy po ciebie - K,T,B

Marszczę brwi, nie do końca rozumiejąc, co tak właściwie się dzieje i rozglądam się dookoła, w poszukiwaniu jakiejś osoby, która mogłaby to napisać. Nie ma w sypialni, która jest moim więzieniem, nikogo, oprócz mnie. Odszyfrowuję trzy ostatnie litery wiadomości: Katherine, Tobias, Bonnie. To oznacza, że Bonnie nic nie jest, a w mieście jest moje rodzeństwo. Szeroki uśmiech wstępuje na moje usta, opadam na plecy i śmieję się w głos, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Nie umrę, jeszcze nie dziś.

Tobias
    Do tej pory miałem młodą Bonnie, za niedoświadczoną, przestraszoną nastolatkę, którą swoją drogą powinna być. Tymczasem po całym tym koszmarze, który przeszła z powodu mojego brata, jest gotowa zrobić wszystko, aby go uratować. Albo się w nim zakochała, albo jest typem człowieka, który walczy o swoich przyjaciół, na śmierć i życie. W obu przypadkach, cieszę się, że trafiło na nią, a nie na kolejną arogancką, zbyt pewną siebie kobietę, jakie Damon miał w zwyczaju przyciągać. Z Bonnie współpracuje się o wiele łatwiej, niż z Palomą.
    Naskrobała na małej karteczce krótką wiadomość, położyła ją na mapie Londynu i odmówiła krótkie zaklęcie, które sprawiło, że wiadomość spłonęła, a popiół przemieścił się na zamek królewski, w którym uwięziony jest nasz brat. Wytłumaczyła, że wiadomość pojawi się tam, gdzie go zamknięto.
    Jesteśmy w jakimś opuszczonym mieszkaniu, które Katherine znalazła w niezbyt legalny sposób- po prostu wkroczyła do środka, nawet nie pukając, z zamiarem zahipnotyzowania każdego, kto stanie jej na drodze. Na szczęście dla ludności Londynu, mieszkanie było puste. Siedzi na parapecie, uważnie patrząc na życie toczące się na ulicy i rozmyśla. Jest zła, bo nie może nic zrobić i smutna, bo Damon jest gdzieś całkowicie sam, prawdopodobnie będąc pewnym, że umrze. Ja wiem jedno, nie pozwolę aby go spalono, nawet gdybym miał zająć jego miejsce.
- Chcę iść z wami- oświadcza Bonnie, podnosząc się z łózka i łapiąc za kubek z kawą, którą zaparzyła. W mieszkaniu są meble i nawet żywność, więc ktoś musiał je opuścić niedawno. Nie odważyliśmy się niczego zjeść, ale kawa wciąż jest dobra, więc pozwoliliśmy sobie na poczęstunek. Patrzę, jak czarownica podaje kubek Katherine i posyła jej błagające spojrzenie.
- Nie możesz- odpowiada moja siostra.- Erin by nam nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało.
- Nie zostanę tutaj i nie będę grzecznie czekała- oznajmia buntowniczo, a ja cicho się śmieję. Czy wszystkie nastolatki z Bornoldswick są tak narwane? Mam wrażenie, jakbym patrzył na Beatrice.
- Tris zgodziła się wyjść na spotkanie watasze Joshuy- wypalam nagle, bo zdaję sobie sprawę, że wciąż nie powiedziałem o tym nikomu z reszty mojego rodzeństwa. Wiemy tylko ja, Katniss i Josh, a przecież Katherine powinna być tego świadoma. Spogląda na mnie, jak na idiotę, a ja wzruszam ramionami.- Próbowałem ją powstrzymać, ale Joshua przekonał ją, że jego wilki nic jej nie zrobią- tłumaczę, a ona głośno prycha.
- Nie wiem dlaczego Katniss mu ufa- zauważa, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Zapewne z tego samego powodu, z którego ty ufasz Elijah- zauważam, a Bonnie zaciska usta w cienką linię i szybko ulatnia się, po czym siada na parapecie okna, po drugiej stronie salonu.
- Żartujesz? Katniss nie ma uczuć, nie wierzę, że w kimś się zakochała- kpi sobie Katherine, a ja uśmiecham się i siadam obok niej.
- Oboje wiemy, że to nieprawda- szepczę, a ona poważnieje. Wie to. Wie, że pod maską, którą nosi Katniss kryje się uczuciowa, pełna strachu starsza siostra, gorączkowo próbująca chronić swoje młodsze rodzeństwo. One obie kłócą się od zawsze, ale nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek wystawiły się na niebezpieczeństwo. Chronią się, kryjąc swoją miłość pod awanturami i gniewem. Zerkam na zamyśloną Bonnie i ogarnia mnie niepokój. Co jeżeli nam się nie uda i wszyscy zginiemy? Jak poradzi sobie Katniss, co zrobi Erin, jak zareaguje Caroline? Nigdy nie wystawiliśmy się na takie ryzyko i mam wrażenie, że coś robimy źle. Tylko co?- Bonnie, znasz jakieś zaklęcia maskujące, albo chroniące?- pytam, a ona zerka na mnie znad kubka i lekko się uśmiecha.
- Znam- odpowiada krótko i słyszę jak jej serce przyśpiesza bicia. Cieszy się, że będzie mogła coś zrobić. Spoglądam znacząco na Katherine, a ona blado się uśmiecha.
- Ilu z nas jesteś w stanie ochronić?- pyta, a młoda czarownica wzrusza ramionami.
- Góra dwójkę- odpowiada cicho, a ja poważnieję. Patrzę na moją siostrę, a ona wpatruje się w kubek z kawą. Oboje wiemy, że to będzie ciężki wybór.
- Ty i Damon- mówię, a ona kręci przecząco głową.
- Ty i Damon- odpowiada, a ja wywracam teatralnie oczami. No to wracamy do punktu wyjścia. Jak zadecydować w tak ciężkiej sytuacji?
- Wy wszyscy- oświadcza Bonnie, patrząc na nas z drugiego końca pokoju.- Spróbuję- dodaje i posyła nam blady uśmiech.

Damon
    Dwóch silnych mężczyzn prowadzi mnie przez tłum. Są tutaj wszystkie czarownice z sabatu Tellex i te z pozostałych sabatów, które chcą zobaczyć mój koniec. Przede mną kroczy dumnie blondwłosa regentka. Ma na sobie białą suknię, która sięga do samej ziemi, a włosy rozpuściła, więc sięgają jej niemal do pasa. Pochodnie umocowane na drzewach wzdłuż alejki, płonią żywym ogniem, a na samym środku opuszczonego, ogrodzonego dookoła wysokim murem placu stoi starannie ułożony stos drewien, na którym mam wyzionąć ducha. Wszyscy patrzą na mnie z teatralnie uniesionymi czołami, jakby chcieli mi pokazać, że dzisiaj to oni mają przewagę. Arogancko się uśmiecham, widząc jedną z znajomych mi twarzy- jest to stara, rudowłosa czarownica, która ścigała mnie po mordzie, którego dokonałem. Rzuca się w moją stronę, ale powstrzymuje ją jeden z moich ochroniarzy i spokojnie kroczymy dalej. Docieramy do podestu, na którym wpychają mnie na stos i przywiązują do drewnianej belki.
- Zebraliśmy się tutaj dzisiaj, aby pomścić tych, których zabrał nam ten bezlitosny, okrutny potwór!- oznajmia regentka, a wśród tłumu rozbrzmiewa krzyk aprobaty. Chcą mojej śmierci.- Damon McIntire zapisał się w historii tego miasta, w naszej historii, jako powód rozpadu sabatów! To on poprowadził słabszych, mniej odpornych, na działanie złych jednostek do walki przeciwko nam! To on pozwolił im myśleć, że jednocząc się poza naszymi kręgami, mogą osiągnąć więcej! To on dał początek temu barbarzyństwu, które teraz dzieje się na naszych ulicach!- krzyczy i rozpoczyna się wrzawa. Czarownice gwiżdżą, rzucają obelgami i oskarżeniami, a ja spokojnie ich wysłuchuję, wiedząc, że to wierutne bzdury. Strix nie miało zabijać, a ratować i jednoczyć. Ich ciemna strona, to nie moja sprawka. Nie mam jednak zamiaru się bronić, nie widzę w tym sensu.- Damon McIntire zabił najpotężniejsze z nas wszystkich, tym samym burząc harmonię, nad którą sabaty pracowały całe wieki! Ten oto tutaj mężczyzna, krwiopijca, istota mroku, prosto z piekieł sprawił, że i nasze życia zaczęły przypominać koszmar! Odebrał nam babcie, matki, opiekunki i głowy sabatu! Odebrał życie naszej starszyźnie, osłabiając nas i ściągając na nas gniew przodków! A dziś umrze!- na jej ostatnie słowa wszyscy powstają, wymachują rękoma i krzyczą, ile sił w płucach, chcąc tym samym wyrazić swoje szczęście z mojego końca. Odchylam głowę i patrzę w niebo. Nie widać księżyca, ani gwiazd. Chmury są gęste i czarne, a niebo ani trochę nie przypomina nieba, które widywałem wcześniej. Zamykam oczy i wracam do słonecznego Miami, Nowego Jorku latem i Aspen. Uśmiech wkrada się na moje usta. Jeżeli dzisiaj umrę, umrę świadomy tego, że wykorzystałem swoje życie w stu procentach. Zwiedziłem miejsca, które chciałem zobaczyć, tańczyłem do białego rana, piłem na dachu najwyższego budynku świata, spałem w najdroższych apartamentach, kochałem i byłem kochany. Miałem rodzinę, która pomimo częstych awantur i wielu powodów do potępiania mnie, zawsze stawała u mojego boku. Miałem przyjaciół. Miałem Evę i Hectora, których uratowałem znad krawędzi przepaści. Miałem cudowną siostrę bliźniaczkę, którą wszyscy mieli za potwora i tylko ja jeden wiedziałem, że w głębi duszy to dobry człowiek. Miałem Bonnie, która zaufała mi pomimo tego, że wiedziała kim byłem, która potrafiła mnie rozbawić, kochała mój samochód tak samo, jak ja i nie zwątpiła we mnie, ani przez chwilę.
- Damonie McInitre- wzywa mnie regentka, a ja otwieram oczy i patrzę na nią, bez jakichkolwiek uczuć malujących się na mojej twarzy.- W imieniu sabatu Tellex i sabatów mu podległych, skazuję cię na śmierć, poprzez publiczne spalenie na stosie. Czy chcesz coś powiedzieć?- pyta, a ja posyłam jej arogancki uśmiech.- Czy ktoś z zebranych chce zabrać głos?- zwraca się do milczącego tłumu, a ja słyszę wolne, delikatne kroki, wyłaniające się gdzieś spomiędzy czarownic stojących na czele.
- Ja mam- rozbrzmiewa głos mojej siostry, która wyłania się i staje kilka kroków od podestu. Patrzy na mnie, z uśmiechem triumfu, a że jej ufam, to wierzę, że mnie uratuje.
- Kim jesteś?- pyta regentka, a moja siostra posyła jej wrogie spojrzenie.
- Och, nie przedstawiłam się?- pyta, wolnym krokiem wchodząc na podest, na którym się znajdujemy.- Gdzie moje maniery?- kpi sobie i staje obok regentki, przodem do tłumu.- Nazywam się Katherine McIntire i przyszłam tutaj po mojego brata- oświadcza i wszyscy poważnieją. Wśród tłumu wybucha harmider, w którym można zauważyć kilka postaci, przedzierających się do przodu. Blondwłosa przywódczyni unosi dłonie, tym samym uciszając swoich poddanych. Zerka na moją siostrę i posyła jej żałośnie uroczy uśmiech.
- To bardzo odważne z twojej strony, przychodzić tutaj w pojedynkę, jednak muszę cię rozczarować. Twój brat zginie, a ty możesz stanąć z boku i popatrzeć- oznajmia, a ja widzę, jak ciało mojej siostry się napręża. Odważnym i lekkomyślnym jest mówienie takim tonem do Kath. Splata ramiona na klatce piersiowej, zerka w stronę tłumu i nieco zbyt długo milczy, budując napięcie.
- Och, kto powiedział, że przyszłam w pojedynkę?- szepcze Katherine, tak, że tylko regentka i ja możemy to dosłyszeć i w jednej chwili łapie ją za włosy, obraca i stając za nią, zaciska dłoń na jej gardle. Z tłumu wypada jakiś mężczyzna, dopada do podestu i próbuje zaatakować moją siostrę jakimś zaklęciem, ale nie działa. Szybko pojmuję fakty i rozumiem, że ktoś nas ochrania. Jakiś wampir łapie mężczyznę za głowę, szarpie nim do tyłu i wbija kły w jego szyję. Facet osuwa się do jego stóp, a w tłumie wybucha walka. Czarownice głośno wykrzykują zaklęcia, jednak zanim zdążą nimi dotknąć kogokolwiek, już padają martwe. Na pomoc mi przybyły niemal same wampiry, moi podopieczni, albo podopieczni mojej bliźniaczki. Gdzieś w oddali miga mi Tobias i jego pistolet na srebrne kule, jednak nigdzie nie widzę Bonnie. Wolne od ataków czarownice idą w moją stronę, wykrzykując słowa w łacinie, albo grece, a ja czuję, że moja ochrona słabnie. Powoli zaczyna boleć mnie głowa, potem mam wrażenie, jakby ktoś zaciskał ręce na mojej szyi, a na końcu moje kości zaczynają pękać. Czuję, jak krew zaczyna wypływać z mojego nosa, moich uszu i oczodołów. Eva odwraca się, zaalarmowana moim krzykiem i w ułamku sekundy rozrywa jedną z atakujących mnie czarownic na strzępy. Towarzyszy jej czarnoskóry mężczyzna, którego nigdy dotąd nie widziałem. Moich uszu dobiega krzyk Katherine, która klęczy przed regentką, nie mogąc powstrzymać jej przed wbijaniem kciuków w swoje oczy. Ktokolwiek nas ochraniał, stracił swoją moc. Eva i jej towarzysz łamią karki dwóm ostatnim kobietą, które padają bez życia na trawnik. Za moimi plecami pojawia się Hector, brat Evy i mój podopieczny i uwalnia mnie z węzłów. Moment zajmuje mi powrót do normalnego stanu i zbierając ostatki sił, odciągam regentkę od mojej siostry i rzucam nią na drugi koniec podestu. Uderza o stos i osuwa się po nim, wydając głośny jęk. Czarownice uciekają w popłochu, wycofują się, poddając wpływowi rozszalałych wampirów, a ja klękam obok Katherine i odsłaniam jej zakrwawioną twarz.
- Bonnie- szepcze, płytko oddychając.- Jej zaklęcie się urwało- dodaje i opiera dłonie na posadzce, głośno kaszląc. W moich uszach pobrzmiewa rozpaczliwy krzyk Evy, a kiedy się oglądam, widzę głowę regentki, w ręce jednego z wampirów i jej ciało, bezwładnie toczące się w dół, po marmurowych schodach. Zabił ją Hector, jej własny brat.

***

    Wchodzę do mieszkania, w którym przebywała Bonnie i patrzę na rozstawione na podłodze świece, które ktoś zgasił. W salonie jest zaduch, śmierdzi siarką i świeżą krwią, a Bonnie leży na samym środku, nieprzytomna. Dopadam do niej, podnoszę ją i słysząc rytm bicia jej serca oddycham z ulgą. Nawet nie wiem, kiedy mocno trzymając ją w ramionach, zaczynam kołysać ją, jak małe dziecko. Nie umarłem i ona także. Oboje jesteśmy żywi i bezpieczni. Na szczęście. Całuję delikatnie jej czoło, a ona mamrocze coś, jeszcze na pół nieprzytomna. Jej dłonie błądzą po moich ramionach, a kiedy odnajdują moją twarz, otwiera oczy.
- Żyjesz- szepcze, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Ty też- odpowiadam, a ona wydaje cichy jęk.
- Było ich za dużo, bałam się, że nie będę mogła długo odpychać ich magii i was bronić i wtedy...- zaczyna się tłumaczyć, ale uciszam ją, kręcąc przecząco głową.
- Nic nam nie jest- zapewniam ją, a ona spogląda w moje oczy. Strach nie zniknął, coś się stało, kiedy była tutaj sama. Marszczę brwi, a ona przełyka ciężko ślinę. Patrzę na ranę na jej czole i rozdartą wargę, po czym zaczynam się domyślać, że to nie magia atakujących nas czarownic ją ogłuszyła, a ktoś uderzył ją czymś ciężkim.- Kto?- pytam, a ona obejmuje mnie mocno ramionami i wspina się na kolana, aby móc lepiej na mnie spojrzeć. Klęczymy naprzeciwko siebie, a ona obejmuje drobnymi dłońmi moje policzki. 
- Paloma- odpowiada, a ja zamykam oczy i opadam na dywan. Cieszę się, że ani Tobias, ani Katherine nie przyszli tutaj ze mną. Nie chcę, aby ktokolwiek, oprócz Bonnie widział mnie w tak żałosnej sytuacji.- Przyszła, kiedy tylko Katherine i Tobias wyjechali. Myślałam, że chce mi pomóc, ale kiedy zerwałam z wami więź, poczułam okropny ból głowy i zobaczyłam jak...- urywa i patrzy na mnie ze łzami w oczach. Nie płacze z powodu swojego bólu i strachu, a ubolewając nade mną. Płacze z powodu końca mnie i Palomy. Płacze, bo wie, jak bardzo boli mnie wybór kobiety, którą uznawałem za miłość mojego życia. Paloma chciała mojej śmierci, przyszła, aby uniemożliwić Bonnie chronienie nas, w trakcie akcji. Przyszła, aby się upewnić, że umrę.
    Biorę głęboki wdech i podnoszę się, jednocześnie pomagając wstać Bonnie. Pozwalam jej oprzeć się na moim ramieniu i oboje ruszamy do wyjścia. Teraz już wiem, że nigdy więcej nie wrócę do Londynu. 
    Schodzimy na dół, a obok wozu Tobiasa stoją Eva i Hector. Przekazuję Bonnie mojemu bratu, a sam podchodzę do dwójki wampirów, aby im podziękować.
- Pojedziemy z tobą- oświadcza Eva, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć.- Wszyscy- dodaje, a ja zerkam na zaparkowane nieco dalej samochody. 
- Zdecydowaliśmy, że w Strix nie ma już dla nas miejsca- wyjaśnia Hector, a ja przytakuję skinieniem głowy.- Może mniejsze miasto, będzie dla nas lepsze?- dodaje, a ja łobuzersko się do niego uśmiecham.
- Tam też nie znajdziesz sobie dziewczyny- oznajmiam i cała nasza trójka zaczyna się śmiać. Patrzę ponad ich głowami na Ayę, podopieczną mojej siostry, która byłą najlepszą przyjaciółką Palomy i widzę, że ona także opuszcza stowarzyszenie. Teraz w Strix pozostaną same czarownice. Być może Londyn nieco odetchnie, od krwawych bitew i powstań. Być może tak będzie lepiej. 
- Jedzie z nami prawie dwudziestka- mówi Tobias, kiedy siadam na miejscu pasażera, a on odpala silnik. Spoglądam na niego i krzywo się uśmiecham.
- Czyli się opłacało, co?

niedziela, 14 lutego 2016

Things we lost in the day you leave us...

So they dug your grave,
And the masquerade will come calling out,
At the mess you made...

Rozdział ten miał rzucić na postać Damona trochę jasnego światła, ale jak zwykle pojawiło się kilka faktów, bez których historia ta nie miałaby sensu. Poza tym, po raz kolejny zostawię was z niewiadomą. Wybaczcie mi i pozostawcie swoją opinię! Nie spodziewajcie się jednak walentynkowych słodkości- co to, to nie.

Bonnie
    Budzę się. Powoli wraca mi świadomość i pamięć, a wraz z nimi wzrasta mój strach. Pamiętam rudowłosą czarownicę, zawzięcie dążącą do pokonania mnie i Damona. Pamiętam jego krzyk, krew płynącą z jego nosa i oczu, a przede wszystkim brak możliwości oddychania. Nerwowo sięgam dłońmi do mojej szyi i czuję obrzęk, po duszeniu, jakby ktoś naprawdę zacisnął wokół niej pętlę i to naprawdę mocno. Jednak to uczucie już minęło i oddycham bez problemu. Ból sprawia mi przełykanie śliny, poruszanie karkiem i wydaje się, że sama egzystencja. Jest ciemno. Na początku jestem pewna, że zwyczajnie nie mogę otwierać oczu, ale kiedy mrugam już po raz setny jestem pewna, że ktoś założył mi opaskę, co jedynie potęguje moje przerażenie. Zaczynam się szarpać i uświadamiam sobie, że na dodatek złego jestem przywiązana. Nie do krzesła, bo siedzę na zimnej posadzce, a do jakiegoś słupa, może filara. Ciężko jest mi to ocenić. Wpadam w panikę i nagle słyszę głos Damona.
- To na nic, nie szarp się- poleca mi, a ja mam ochotę wrzeszczeć. Nie szarp się?! Gdzie ja jestem, co się ze mną dzieje?! Niech ktoś odsłoni mi oczy!
- Cisza!- warczy ktoś, uświadamiając mi, że wszystkie swoje myśli dosłownie wykrzyczałam w głos. Blondwłosa kobieta zrywa mi opaskę z oczu i piorunuje mnie wzrokiem z góry, a ja gorączkowo rozglądam się dookoła. Okazuje się, że siedzę na marmurowej podłodze, przykuta do ogromnego, zdobionego filara, na samym środku sali balowej. Wydaje się, że to sala balowa jakiegoś przepięknego, starego i równocześnie ogromnego zamku. Damon siedzi obok, również ma zasłonięte oczy i dodatkowo skute nogi. A co w całej tej scenerii jest najbardziej paraliżujące? Cała masa ludzi, stojąca dookoła nas. Są wszędzie. Na schodach, pod nimi, na balkonach, blisko i daleko. Zamek jest nimi przepełniony. Jedni wyglądają zwyczajnie, inni jak służba, a jeszcze inni nieco zbyt elegancko.
- Damon- szepczę, a on odruchowo odwraca głowę w moją stronę.- Czy my jesteśmy w zamku królewskim?

Damon
    Kiedy ostatni raz widziałem Palomę Snuff, była kimś tak potężnym, że mój rozum nie mógł tego pojąć, a moje serce nie było w stanie dłużej się oszukiwać. Nie kochałem jej już tak, jak na początku naszej historii.
    Przybyłem do Londynu w poszukiwaniu mojego młodszego brata. Od kilku tygodni dochodziły nas wieści, że ktoś na niego poluje, a nawet, że zginął. W Wielkiej Brytanii, z całej naszej czwórki, byłem tylko ja, więc zgodziłem się sprawdzić, co u niego. Spotkałem się z nim na granicy dwóch potężnych stanów. Ktoś rzeczywiście go tropił, ale on się nie bał. Taki już był i jest nadal- nic, co łowcze nie jest mu straszne. W czasach naszej świetności łatwo wtapiał się w towarzystwo łowców, jakiś czas był nawet w Radzie Miasta, która potem stanęła z nami do walki. Jako jedyny z całej naszej rodziny, potrafi posługiwać się bronią białą, a także palną. Zna większość sztuk walki. Jest zwyczajnym wojownikiem. Wyjechał, nie chcąc zostawać dłużej w Londynie, a ja i tak nie miałem powodów, aby wracać do poprzedniego miasta.
    Paloma była córką właściciela, jednego z najbardziej rozpoznawalnych pubów z jazzem w całym Londynie. Bywałem w tym miejscu naprawdę często, ze względu na jej osobę. Była piękna, jak anioł, zesłany, aby sprowadzić mnie na dobrą drogę. A poza tym jej głos potrafił sprawić, że traciłem kontakt z rzeczywistością. Zwyczajnie się w niej zakochałem, jak szczeniak. A ona zakochała się we mnie. Szybko poznałem jej historię. Była czarownicą, praktykującą od szesnastego roku życia. Należała do sabatu Tellex, pod który podlegały wszystkie inne sabaty w mieście. Przywódczynią była jej macocha- Aveline. Była rudowłosą, anorektycznie szczupłą i naprawdę odtrącającą kobietą. Jej rządy były porównywane do rządów niejednego dyktatora. Tworzyła prawo, którego brak respektowania karała publiczną egzekucją. Sam byłem świadkiem mordu niejednego mężczyzny i niejednej kobiety, którzy spróbowali się zbuntować. A Paloma była osobą, która stała między młotem, a kowadłem. Z jednej strony nienawidziła Aveline z całego serca i życzyła jej zdegradowania, a z drugiej strony wiedziała, jak bardzo kochał ją jej ojciec i jak bardzo cierpiałby po jej utracie. Wspierałem ją. Starałem się być dla niej każdego dnia, w każdej chwili, ale to nie wystarczało. Wiele razy powtarzała, że żałuje, że nie może być taka, jak ja. Rozumiałem ją. Jako jedyny z całej mojej rodziny cieszyłem się z natury, jaką obdarowali mnie rodzice. W końcu bycie wampirem oznacza wieczną młodość, niekończący się seksapil, szybkość, siłę, niemalże niezniszczalność. Czego więc miałbym żałować? A ona właśnie taka chciała być. Chciała być na tyle silna, aby pokonać Aveline i zrzucić ją z tronu.
    Raz do roku, dnia czternastego lutego czarownice z dzielnicy odprawiały rytuał, prosząc przodków o wsparcie na kolejny rok. W całym mieście odbywała się parada miłości, więc nie musiały martwić się o niepotrzebnych gapiów, albo ciekawskich, chcących zburzyć harmonię. Jednak tego roku miało być inaczej, mroczniej. Aveline oświadczyła na spotkaniu sabatów, że najsilniejsze złączą z nią swój los na czas rytuału. Natomiast ta, spośród czarownic od szesnastego, do dziewiętnastego roku życia, która zostanie uznana za najpotężniejszą, zostanie poświęcona przodkom. Ciało tej nastolatki miało zostać przejęte przez duszę zza światów, która zmarła, zanim zdołała dokończyć ważne dla czarownic sprawy. Nie muszę chyba wspominać, że tą osobą okazała się być Paloma, prawda?
    W całym tym przemówieniu Aveline oboje wyczuwaliśmy podstęp. Paloma była protegowaną do przejęcia pozycji głowy sabatu, a jej macocha wyczuwała, że niedługo dojdzie do buntu, którego nie zdoła stłumić. Postanowiła więc pozbyć się problemu. Za Palomą wielu skoczyłoby w ogień, biorąc pod uwagę, że była córką mężczyzny, który zbudował dzielnicę od podstaw. Nie było jednak chętnych do otwartego sprzeciwu. Sabaty zgodziły się na rozkazy Aveline. Paloma miała zostać stracona, w celu złożenia ofiary.
    Pamiętam, jakby to było wczoraj, kiedy poprosiła o odrobinę mojej krwi. Miał to być eksperyment. Chciała sprawdzić, jak jej magiczna natura zareaguje na wampirzą krew. Zgodziłem się. Podawałem jej kilka kropel krwi każdego dnia i wiedziałem do czego to prowadzi. Moja krew dawała jej pewność, że nikt nie może jej zaszkodzić. Ta pewność dodała jej odwagi. W przeciągu miesiąca zrzeszyliśmy sobie dużą grupę sojuszników, a kiedy ich grupa była nie do policzenia, postanowiliśmy spróbować jakoś ich zaznaczyć. W ten sposób powstało największe w Wielkiej Brytanii stowarzyszenie Strix*, zrzeszające czarownice z miasta, chcące opuścić sabaty i uwolnić się spod rządów Aveline i reszty starszyzny. Z biegiem czasu do stowarzyszenia zaczęły dołączać inne wynaturzenia, jak wampiry, a nawet wilki. Wszyscy poszukiwali społeczeństwa, do którego mogliby dołączyć bez poświęcenia niczego w zamian.
    Nadejście dnia rytuału przyniosło z sobą strach, jakiego nigdy nie odczuwałem. Paloma odmówiła pomocy ze strony Strix i pozwoliła myśleć Aveline, że wygrała. Prawda była inna. Nie wliczając do tego planu członków naszego społeczeństwa wydaliśmy wyrok na połączoną z Aveline starszyznę. Fakt, że związały swoje życie z życiem głowy sabatu ułatwił nam sprawę.
    Po dziś dzień, kiedy zamykam oczy widzę Aveline, podcinającą gardło Palomy. Wystarczył mi moment, aby ją dopaść i rozerwać jej ciało na strzępy. Patrzyłem jak dwanaście, połączonych z Aveline czarownic padało, jedna po drugiej, tracąc życie.
    W ten sposób Paloma zamieniła się w najpotężniejszą kreautrę, zwaną hybryda. Będąc w połowie czarownicą i w połowie wampirem, stała się wybuchowa, nerwowa i niebezpieczna. Jej wampirza strona była dla niej niekończącym się źródłem mocy. Takich, jak ona nie ma w Strix. Nazywana jest w kręgach Heretykiem, ze względu na jej odmienność.
    Pytanie Bonnie upewnia mnie w tym, że znajdujemy się na dworze królewskim, w siedzibie sabatu Tellex. Ktoś gwałtownie zrywa czarny worek z mojej głowy i mogę spojrzeć na zebranych. Jest ich tutaj wielu. Sławy, politycy, aktorzy. Kto by pomyślał, że tak wiele osób może mieć coś wspólnego z magią, ba, być stworzeniami magicznymi. Zerkam na Bonnie, aby upewnić się, że wszystko z nią w porządku i razi mnie widok rany na jej szyi. Słyszę szamotaninę, spoglądam przed siebie i widzę szczupłą, czarnowłosą dziewczynę, z charakterystycznym rzemykiem zawiązanym wokół szyi, która wyrywa się z ramion jakiegoś osiłka. Eva.
- Damon McIntire- odzywa się blondynka, stojąca najbliżej naszej dwójki, a ja spoglądam na nią z ukosa.
- Mógłbym udawać, że wiem kim jesteś, ale nie wydaje mi się, że to odpowiedni pomysł- oznajmiam, uświadamiając jej, że jej nie znam. Właściwie nigdy jej nie widziałem, ale domyślam się, że to kobieta, która przejęła rolę Palomy, czyli jest regentką sabatów.
- Powinieneś się cieszyć, że mnie nie znasz- mówi, unosząc delikatnie brwi. Wygląda zabawnie. Jest stosunkowo młoda, a jej blond włosy dodają jej uroku. Próbuje być groźna, ale mimika jej twarzy powala na kolana. Słyszę, jak Bonnie parska śmiechem i sam nie wytrzymując, pozwalam sobie na kpiący uśmiech.
- Co was tak bawi?- warczy osilek, stojący za jej plecami, a ja wzruszam ramionami, nie odczuwając strachu.
- Jest was tutaj stosunkowo dużo- zauważam, przyglądając mu się uważnie.- A do straszenia mnie wybraliście szesnastolatkę, która jeszcze nawet nie wyrosła z okresu buntu- zauważam i słyszę ciche śmiechy, gdzieś z tyłu sali. Zerkam na Eve, która zdążyła już się uspokoić i posyłam jej uspokajający uśmiech.
- Damonie McItire- odzywa się starsza kobieta, wyłaniająca się z tłumu.- Czekaliśmy na ciebie ponad piętnaście lat- oznajmia, a ja zerkam na zaciekawioną Bonnie. Gdyby znała moją historię i wiedziała co uczyniłem temu sabatowi, nie byłaby taka spokojna.- Przez piętnaście lat twoje diabelskie nasienie, które zasiałeś w naszej dzielnicy truło nam krew. Napadli na nas, organizowali ciche bunty, mordowali, a to wszystko w twoim imieniu. Chociaż opusciłeś nasz dom, wciąż byłeś obecny w ich chorych umysłach...
- Uważaj co mówisz, Muriel- zwraca jej uwagę, w sposób naprawdę bezczelny Eva, a Regentka ucisza ją skinieniem dłoni.
- A my nie mogliśmy się im sprzeciwić. Za każdym razem, kiedy skazywaliśmy jedno z twoich wynaturzen na śmierć, Strix odbierało nam w zamian piątkę potężnych członków sabatu- wyjaśnia, a mnie już nie jest do śmiechu. Wiem, do czego zmierza.- W imieniu królewskiego sabatu Tellex i sabatów mu podległych...
- Chwila- przerywam jej, a wyraz jej twarzy tężeje.
- Jak śmiesz...
- Jestem okropny, bezczelny i nie mam szacunku, wiem- przerywam jej po raz kolejny.- Ale chyba mam prawo do obrony, prawda?
- Do obrony?- kpi sobie blondynka, a ja zerkam na nią i wzruszam ramionami.- No dobrze, słuchamy co morderca ma na swoją obronę!- krzyczy do zebranych, a Bonnie spogląda na mnie z łzami w oczach. Jest zmęczona, boi się, a do tego dowiaduje się o mnie rzeczy, których nigdy bym nie wyjawił. Nienawidzi mnie, widzę to w jej oczach.
- Po pierwsze od ponad piętnastu lat nie miałem kontaktu z członkami Strix, więc nie mogłem mieć wpływu na ich działanie- oznajmiam, a w sali wybucha harmider. Wszyscy szepczą, wskazują mnie palcem i nie kryją oburzenia.- Poza tym nie wydaje mi się, aby ktokolwiek z nich chciał walczyć w moim imieniu.
- Dlaczego? Im też powybijałeś rodziny?- pyta ktoś z tłumu, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Ponieważ członkowie Strix uczeni są szacunku do samego siebie i nie walczyliby w imieniu kogoś, kto nigdy tego nie doceni- oznajmiam oschle i widzę jak tłum się rozstępuje, przepuszczając na przód wysokiego, dobrze zbudowanego faceta. Hector. Staje obok Evy i ujmuje jej dłoń, a ona nie odrywa ode mnie swoich sowich ślepi.
- Nawet, jeśli nie jesteś odpowiedzialny za ich poczynania z ostatnich piętnastu lat, to wciąż jesteś odpowiedzialny za śmierć naszej starszyzny- zauważa blondynka, a ja zaciskam usta w cienką linię, uważnie się jej przyglądając. Teraz to widzę. Nos, oczy, a nawet charakterystyczny kształt brody- ona i Eva są spokrewnione.
- To prawda- oznajmiam, a Hector posyła mi zdziwione spojrzenie.- Zanim wydacie na mnie wyrok, mogę mieć ostatnie życzenie?- pytam, a przez salę przepływa fala śmiechu.
- Ależ oczywiście- odpowiada sarkastycznie staruszka, a ja spoglądam na przerażoną Bonnie.
- Ona nie jest niczemu winna, nawet nie wiedziała, dokąd ją zabieram- mówię cicho, a ona szybko rozumie co mam zamiar zrobić.
- Nie- warczy, posyłając mi wrogie spojrzenie.- Nawet się nie waż!
- Oddajcie ją w ręce Strix- wypowiadam swoje życzenie, a ona zamyka oczy i opiera głowę o filar, nie kryjąc zdenerwowania.
- Myślę, że to nie będzie problem- odzywa się blondynka, a ja spoglądam na Eve i Hectora. Oboje nie ruszają się z miejsca, kiedy jakiś facet uwalnia Bonnie z więzów i zmusza ją do podniesienia się z podłogi, po czym ciągnie ją przez tłum.
- Damonie McItire- widzę przerażenie w oczach Bonnie, która wyrywa się z ramion mężczyzny, ciągnącego ją w stronę wyjścia.- W imieniu sabatu Tellex i sabatów mu podległych skazuję cię- widzę, jak Eva pomaga Bonnie podnieść się z podłogi, na którą rzucił ją zdenerwowany osiłek i szepcze jej coś do ucha, popychając ją w stronę drzwi.- Za morderstwo trzynastu czarownic, składających się na błogosławioną starszyznę miasta, w tym głowy naszego sabatu na karę śmierci- Bonnie znika mi z pola widzenia, a ja przenoszę wzrok na spanikowaną Eve, która próbuje przedrzeć się przez czarownice tworzące wokół mnie krąg zamknięty.- Poprzez publiczną egzekucję, w postaci spalenia na stosie- oświadcza, a przerażający krzyk wyrywa się z gardła młodej dziewczyny, która została przemieniona w wampira za pomocą mojej krwi.

Bonnie
    Uparty, niezbyt miły osiłek rzuca mną o podłogę, mając dosyć mojego szarpania się, a ja wydaję cichy jęk i próbuje wstać. Ktoś mi pomaga, dokładając usta do mojego ucha.
- Zawiadom Palome, niech zwoła Strix- rozkazuje mi jakaś dziewczyna, a jej słowa mieszają się ze słowami wydawanego na Damona wyroku. Nienawidzę go za to, że mnie tutaj przywiózł i wpakował w całe to szambo, ale myśl, że może umrzeć mnie przeraża. Nie mogę na to pozwolić.
    Kolejne wydarzenia są dla mnie niczym dziki pęd. Zostaję wyprowadzona z zamku, wrzucona do jakiegoś wozu, pozbawiona możliwości mówienia, poprzez zaklejone taśmą usta i znów skrępowana. Strach nie pozwala mi realnie ocenić sytuacji. Wydaje mi się, że jedziemy całe wieki, a kiedy siłą zostaję wyrzucona na zimną, mokrą ziemię i wóz odjeżdża pozwalam, aby pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Jestem w samym środku pustego, szarego, wilgotnego lasu, związana. Czy kiedykolwiek wcześniej cieszyłam się tak bardzo, że jestem czarownicą? Nigdy.

Don't wanna let you down,
But I am hell bound...
Look into my eyes,
It's where my demons hide...

Damon
    Biorę głęboki wdech przez nos i przyglądam się Evie, która zgodziła się zająć przygotowaniem mnie do egzekucji. Mam zostać spalony na stosie, przez bandę czarownic. Co za absurd! Niech tylko mnie uwolnią, a pourywam im głowy. Eva przykłada opatrunek do mojej nogi, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Dlaczego to robisz?- pytam, a ona ani drgnie. Milczy, wciąż oczyszczając moje rany. Jest zdruzgotana. Drżą jej dłonie, pociąga nosem, próbując powstrzymać łzy i każdy głośniejszy ruch za drzwiami komnaty, w której przebywamy przyprawia ją o dreszcze. Boi się, jednak nic nie może zrobić. Wyrok sabatu nie może zostać podważony.- Dlaczego teraz jesteś jedną z nich?- pytam, nie mogąc sobie przypomnieć kiedy sabaty zaczęły przyjmować w swoje szeregi krwiopijców.
- Nie jestem- odpowiada cicho i podnosi się z klęczek. 
- Co w takim razie tutaj robisz?
- Pomagam mojemu stwórcy- odpowiada krótko, a ja marszczę brwi.
- Co robisz w siedzibie Tellexu?- warczę, a ona posyła mi wrogie spojrzenie.
- Moja siostra, Camille jest regentką, która przejęła sabat po śmierci Aveline- wyjaśnia, sprzątając dookoła nas.- Jest lekkomyślna. Władza uderzyła jej do głowy. Nie mogę pozwolić, aby jej duma ją zgubiła, więc jej pilnuję- tłumaczy, a ja kiwam delikatnie głową, na znak, że rozumiem.
    Zerka w stronę drzwi i robi w ich kierunku krok, ale znów się zatrzymuje.- To, co powiedziałeś- szepcze, zerkając w moją stronę.- Że twoja nieobecność była nam obojętna i że nie zrobilibyśmy dla ciebie nic- wyjaśnia, gorzko się uśmiechając.- To nieprawda. Strix istnieje dzięki tobie i nieważne na jak długo nas porzucasz, my o tym nie zapominamy- deklaruje, obejmując się ramionami.- Nawet jeśli ty zapomniałeś o nas- dodaje i tym razem wycofuje się do wyjścia. Zanim jednak zniknie za drzwiami nawołuję ją po imieniu.
- Nigdy o was nie zapomniałem- oznajmiam, a ona odwraca głowę, nie chcąc na mnie patrzeć.- Może nie zasłużyłem, abyście nadal mnie bronili, ale jeśli ja zginę, to wy...
- To my też- przerywa mi, piorunując mnie wzrokiem.- Wiem to, Damon. Może tak będzie lepiej. Żadne z nas nie zasłużyło na długie, dostojne życie. Za to powodów do uśmiercenia nas istnieje naprawdę wiele...
- Paloma nie pozwoli ci umrzeć...
- Paloma nie pozwoli umrzeć tobie- poprawia mnie i delikatnie się uśmiecha.- Nie martw się, prędzej spłonie Londyn, niż ty...

No matter what we breed,
We still are made of greed...
This is my kingdom come...

Bonnie
    Podróż wzdłuż opustoszałej drogi, na której od ponad godziny nie pojawił się żaden samochód jest dla mnie tak męcząca, że jestem pewna, że za moment zacznę krzyczeć. Może ktoś mnie usłyszy? Wychodzę na środek jezdni, zerkam w górę i biorę głęboki wdech.
- Nienawidzę mojego życia!- wrzeszczę i czuję, że mi się to podoba. Pomaga mi to w wyładowaniu złych emocji.- Nienawidzę tego miasta! Nienawidzę sabatów! Nienawidzę Damona! Boże, co ja robię?- szepczę, ukrywając twarz w dłoniach i siadając na mokrym asfalcie.- Umrę tutaj- dodaję i padam na plecy, rozkładając ramiona na boki. Patrzę w zachmurzone niebo myśląc o tym, co teraz dzieje się w Bornoldswick. Wszyscy na pewno czekają na bohaterski powrót Damona, z wsparciem, które pomoże im pokonać wilki, a tymczasem on czeka na własną egzekucję, a ja jestem zgubiona.
- Jesteśmy beznadziejni- oznajmiam i nagle słyszę odgłos pracującego silnika. Odwracam głowę i widzę nadjeżdżające audi a6, w kolorze kobaltu. Zrywam się z ziemi i wychodzę mu naprzeciw, wymachując dłońmi, niczym wariatka. Samochód zwalnia, zatrzymuje się obok mnie i szyba od strony kierowcy opada. 
    Moim oczom ukazuje się ciemna, ogromna burza loków, opadająca wokół szczupłej, ciemnoskórej twarzy. 
- Szukam cię od ponad godziny- oświadcza, z mocnym, brytyjskim akcentem, a ja opieram dłonie na karoserii i wzdycham z ulgą.
- Paloma...

Katherine
    Zrywam się do pozycji siedzącej i biorę głęboki haust powietrza, od razu odkrywając się i schodząc z łóżka. Szarpię Elijah za ramię, a kiedy otwiera oczy wybiegam z sypialni. Otwieram drzwi do pokoju Caroline, wzywam na cały głos Tobiasa i zbiegam do salonu, gdzie, jak zwykle siedzą Katniss i Shane. 
- Co się dzieje?- pyta Caroline, która schodzi po schodach, w towarzystwie Elijah. Z piwnicy wyłania się Tobias.
- Z Damonem dzieje się coś złego- oświadczam, szukając mojego telefonu.
- Co masz na myśli?- pyta Katniss, podnosząc się z kanapy. Zerkam na nią i zaciskam powieki, biorąc głęboki wdech, aby się skupić. 
- Piętnaście lat temu Damon zamordował starszyznę sabatu Tellex...
- Tego, który rządzi Londynem?- pyta przerażona Caroline, a ja przytakuje skinieniem głowy.- Dlaczego tam pojechał?
- Do Palomy. Razem stworzyli Strix i myślał, że mu pomogą, ale...
- Ale nie chcą mu pomóc?
- Sabat wydał na niego wyrok- oznajmiam, nie kryjąc napływających do oczu łez.- Damon zginie, jeśli natychmiast tam nie pojadę...
- Ale Katherine, to kawał drogi...
- Pojadę tam i urwe głowę każdemu, kto spróbuję zrobić mu krzywdę, jasne? Nawet jeśli to będzie sama Królowa Elżbieta.

___________
*Strix - nazwa pochodzi z serialu The Originals. Tam jest to stowarzyszenie, które zrzesza najstarsze, najpotężniejsze wampiry świata. Tu, w opowiadaniu Strix jest o wiele młodsze i przejęte przez czarownice z Londynu. Wampiry tworzą mniejszość.