niedziela, 20 grudnia 2015

Hexe

In touch with the ground
I'm on the hunt I'm after you
Smell like I sound, I'm lost in a crowd
And I'm hungry like the wolf...
I'm on the hunt I'm after you...

Dzisiejszy post jest z okazji ponad dwóch tysięcy odsłon bloga. To mój mały, wielki sukces, za który bardzo Wam dziękuję...

Tobias
    Nad ranem budzą mnie odgłosy dochodzące z parteru. Jakiś szum, rozmowy i stukot metalu. Poza tym ktoś naprawdę ciężko stawia stopy, jakby nosił wojskowe buty. Podnoszę się i zerkam w stronę łóżka, w którym śpi Beatrice. Już dawno nie widziałem jej tak spokojnej. W szpitalu zwykle jest nerwowa i mówi przez sen. Tutaj zwyczajnie odpoczywa. Podnoszę się i zaciągam na siebie biały t-shirt, po czym wychodzę, cicho zamykając za sobą drzwi.
    Na parterze czeka mnie widok raczej nadzwyczajny jak na czwartą rano. Katherine sznuruje buty, siedząc na kanapie w salonie. Na stoliku przed nią stoi kubek z kawą, a na kanapie leży czarna kurtka, której normalnie by nie założyła. Jej zwykle idealnie ułożone, lokowane włosy spięte są teraz w kucyk z tyłu głowy. Przy oknie stoi Katniss. Trzyma kubek z kawą w dłoni i wygląda na podwórze, które wciąż ukryte jest w mroku, jakby chciała ujrzeć coś wyjątkowego. Ona również ma na sobie ciężkie, podbijane buty i ciemne, ochronne ubranie. Włosy spięła w warkocz, a przy jej prawej nodze leży kołczan z czarnymi strzałami. Łuk oparty jest o ścianę i tylko czeka na swoją okazję do wykazania się. Mam wrażenie, że po tylu latach leżenia w kącie, teraz drży, aby tylko go ktoś użył. Nie ktoś, a moja najstarsza siostra. Z całej naszej piątki tylko ona potrafi posługiwać się łukiem. Poza tym robi to idealnie. Obie mnie nie widzą, albo nie chcą widzieć. Wyjście na zwiady w ostatnich kilku dniach zamieniło się w ciężką chwilę poświęcenia. Wiemy, że wilki są coraz bliżej i że jest ich coraz więcej. Nie wiemy jednak kiedy spodziewać się ataku, a wciąż nie mamy wystarczająco siły, aby stanąć do walki, albo chociaż się bronić. Każde wyjście do lasu może skończyć się tragedią.
- Dla mnie to też czarujący widok- odzywa się głos za moimi plecami. Odwracam się, to samo robią moje siostry i wszyscy patrzymy na uśmiechniętego Elijah. On jedyny wydaje się nie umierać ze strachu o naszą przyszłość. Zapewne dlatego, że jest mu ona obojętna.- Dwie piękne kobiety szykujące się na bój, widok nie do opisania- wyjaśnia, stając ze mną ramię w ramię i zaciągając na dłonie skórzane rękawice. Po jego gotowości mogę stwierdzić, że idzie na zwiad z moimi siostrami. Nie ukrywam, że oblewa mnie uczucie ulgi. Nie chciałbym, aby szły same, ale zawsze kiedy o tym wspominam unoszą się i puszą, oskarżając mnie o dyskryminację. A ja po prostu uważam, że pomimo ciętego języka nie są wystarczająco silne, aby stawić czoła zaprogramowanym na zabijanie nas wilkom.
- Nie czas na komplementy.- Katniss ostudza entuzjazm Elijah i przewiesza kołczan przez plecy, a łuk łapie w lewą dłoń.- Czas na nas- dodaje, rzucając krótkie spojrzenie Katherine i rusza w moją stronę. Zatrzymuje się na wysokości mojego ramienia i zerka na mnie z boku.- Będziemy mieli dzisiaj gości- oświadcza, a po wyrazie jej twarzy nikt nie byłby w stanie wywnioskować, czy to dobra nowina, czy też nie. Nie próbuję nawet się nad tym zastanawiać.- Nie wydaje mi się, aby byli zadowoleni z obecności człowieka w domu- tłumaczy mi, delikatnie sugerując, że już czas odwieźć Tris do jej szarej rzeczywistości, a raczej białej rzeczywistości szpitalnej.
- Zjemy śniadanie i odwiozę ją na miejsce- obiecuję, ale Katniss już mnie nie słucha. Zamyka za sobą drzwi frontowe i słyszę, że zatrzymuje się dopiero na podjeździe, aby zaczekać na swoich kompanów.
- Może gdybyś tak nie fruwał z powodu Beatrice, to Katniss nie traktowałaby cię jak dziecka- zauważa zgryźliwie Katherine i bierze ostatni łyk kawy, arogancko się przy tym uśmiechając.
- Mam nadzieję, że zwiad potrwa cały dzień- odgryzam się, a ona wzrusza ramionami.
- Jak dla mnie idealnie- zauważa i mijając mnie puszcza mi oczko. Wywracam teatralnie oczami i odprowadzam ją wzrokiem do drzwi, a kiedy te się zamykają cicho wzdycham. Jeszcze kilka dni. Potrzebujemy tylko kilku dni.

Katherine
    Zwykle chodzę na zwiady z Damonem. Pomimo naszej bliźniaczej natury, która mówi, że nie dogadujemy się w niczym, a wręcz się odpychamy, to z nim najlepiej mi się współpracuje. On zawsze wie, kiedy chcę aby milczał, albo kiedy nie mogę poradzić sobie z ciszą. A ja zwykle zauważam, kiedy zwiad jest dla niego zabawą, a kiedy ma zamiar zrzędzić jak nasz ojciec. Oboje znamy się na wylot, co ułatwia nam sprawę. Ale jeszcze nigdy nie byłam w lesie z Katniss. Mam na myśli ten konkretny las, w którym roi się od wilczych szpiegów. Moja starsza siostra nie jest wymarzonym towarzystwem do czegokolwiek, a co dopiero do pieszych wycieczek. Poza nią nad karkiem dyszy mi Elijah, który wciąż nie spuszcza mnie z oka, jakbym miała rozpaść się po ukłuciu zaczarowaną gałęzią. Nie jesteśmy przecież w filmie Disney'a, a to nie Tajemnice Lasu. Poza tym potrafię zadbać sama o siebie.
- Czyli jak długo się znacie?- pyta nagle Katniss, a mnie brakuje mowy. To ona w ogóle ze mną rozmawia?
- Długo- odpowiada wymijająco Elijah, a ona odwraca się na niego przez ramię i posyła mu arogancki uśmieszek.
- Czyli jesteś typowym facetem?- pyta, a ja unoszę wysoko brwi. Wiem, że moja siostra jest wygadana, ale nie sądziłam, że potrafi się wyluzować w rozmowie z kimkolwiek innym, oprócz starszych pań, które nie mogą jej zagrażać. Zawsze była przesadnie ostrożna i przezorna, co nie pozwalało nikomu z zewnątrz dobrze jej poznać. Oto główny powód, przez który wciąż jest sama, jak palec.
- Co masz na myśli, mówiąc typowy?- pyta, wyraźnie rozbawiony Elijah, a ja znam odpowiedź na to pytanie. Nie wychylam się jednak. Mam dosyć niezręcznych sytuacji, których bywam częścią.
- Założę się, że złamałeś Katherine serce, zrywając z nią- spekuluje, a ja prycham, bo nawet nie wie jak bardzo się myli.- A ona odeszła z dumą i złamaną duszą. W pierwszym odruchu uznałeś to za najlepszą decyzję twojego życia, ale potem wszystko się zmieniło...
- Jak dużo wiesz o tego typu sytuacjach?- wtrącam, ale oboje mnie ignorują, kontynuując swoją wymianę zdań.
- Nie było do końca tak, jak mówisz- tłumaczy się Elijah, a Katniss wzrusza ramionami.
- Nieważne. Ważne jest to, że z każdym kolejnym tygodniem, miesiącem, rokiem bez niej było ci coraz gorzej. Zaczynałeś tęsknić, próbowałeś ją znaleźć, a na sam koniec zacząłeś wariować.
- Nic z tych rzeczy- próbuje się tłumaczyć, ale moja siostra go nie słucha. Ona już przyjęła swoją wersję wydarzeń za prawdziwą.
- Czyli zachowałeś się jak prawdziwy facet- oznajmia, zatrzymując się w miejscu i odwracając w naszą stronę.- Z nami, kobietami, jest na odwrót. Najpierw rozpaczamy, przechodzimy przez pięć faz cierpienia, a na końcu puszczamy wszystko w niepamięć, akceptując okropności, jakie nam się przytrafiły- wyjaśnia mu, a ja opieram się o drzewo, uważnie ją obserwując. Może ma rację? Kiedy Elijah wygnał mnie ze swojego domu byłam zrozpaczona, ale nie trwało to długo. On natomiast nie wydaje się być całkowicie pogodzony z faktem, że nasza historia dobiegła końca. Uśmiecham się triumfalnie, a Elijah posyła mi gniewne spojrzenie.
- Byłabyś innego zdania- zwraca się do mojej siostry.- Gdybyś wiedziała w jaki sposób ta kobieta...- tu wskazuje mnie palcem.-... zrujnowała mi życie.
Jestem w takim szoku, że tracę kontakt z rzeczywistością. To nie pierwszy raz, kiedy Elijah wyrzuca mi błędy z przeszłości, ale pierwszy raz robi to tak dobitnie, będąc przy tym tak poważnym. Truchleję.
- Tak, zasłużyłam na to- mamroczę i wymijając ich dwójkę ruszam naprzód. Obym nie musiała się zatrzymywać do końca zwiadu.
    Trafiamy na kilka drobnych śladów obecności wilkołaków w lesie. Na początku jest to opuszczony obóz. Ognisko jest całkowicie wysuszone, a pozostałości po nim stwardniały, więc miejsce nie może być świeże. Potem znajdujemy kilka śladów, ale trop urywa się nad jednym z leśnych wąwozów, w którym roi się od odpadów. Po drodze ciągle natykamy się na butelki, paczki po śmieciowym jedzeniu i w dodatku...
- Rany, jak tutaj śmierdzi- warczę, ponieważ ciągłe łażenie po lesie, w którym jest ciemno i wilgotno mnie denerwuje. Moje włosy wyglądają, jakbym nie brała prysznica od trzech dni, skóra jest oślizgła, a usta mi spierzchły. Do tego ten wilczy smród przyprawia mnie o mdłości.- Wracajmy- oznajmiam, zatrzymując się w miejscu.- Łazimy w kółko, odkrywając kolejne sterty śmieci. Nikogo nie ma w tej części lasu- tłumaczę, rozkładając dłonie na boki.- Może i tutaj byli, ale odeszli na zachód. Umowa była taka, że się tam nie zapuszczamy, więc co tutaj jeszcze robimy?- pytam, patrząc na stojących naprzeciwko mnie Katniss i Elijah. Nie wyglądają, jakby mieli odpowiedzieć na moje pytanie. Wyglądają raczej, jakby niczego nie rozumieli.- Po prostu wracajmy do domu. Marze o zmyciu z siebie tego kundlowatego smrodu- proszę, rozcierając sobie kark, a kiedy nadal nie słyszę reakcji zerkam na nich, lekko unosząc brwi. Elijah zaciska dłonie w pięści i patrzy trochę nad moim lewym ramieniem, a Katniss wygląda na równie spiętą. Uważnie mi się przygląda, jakby próbowała mi tym spojrzeniem coś pokazać, a wszystko co mogę wyczytać z jej myśli to nie ruszaj się, Kath. Spinam się, stawiam mocno stopy na miękkim podłożu i idąc za jej radą nieruchomieję. Dociera mnie zgrzyt pękających gałęzi pod czyimiś stopami, a obleśny oddech pada prosto na mój kark. Przełykam ciężko ślinę, nie spuszczając oczu z mojej siostry. Patrzę jak podnosi łuk w lewej ręce i sięga po strzałę. Dzieje się to tak szybko, że nawet mi jest ciężko to zanotować, a kiedy naciąga cięciwę i decyduje się wypuścić strzałę, moich uszu dobiega jej głos.
- Padnij!

Katniss
    Conocne zwiady mają na celu ustalenie położenia wilkołaków. Możemy ocenić gdzie byli, gdzie są, a nawet jaki będzie ich kolejny krok.  Musimy jedynie się skupić, co nie jest łatwe przy ciągłym narzekaniu mojej młodszej siostry. Ona nie pojmuje powagi sytuacji. Wszystkie pozostałości po wilkach, jakie znaleźliśmy tego dnia dowodzą, że przybywają z różnych stron. Nie tylko z zachodu. Idą przez las, ale zajmuje im to dużo czasu, więc muszą rozbić przynajmniej jeden postój. Poza tym wiemy również, że to banda pijackich mord, ale to już inna sprawa. Kiedy Kath zatrzymuje się nad wąwozem i znów zaczyna marudzić, mam ochotę strzelić ją w twarz. Odwracam się gwałtownie i zastygam, jak kamień. Zza jednego z drzew wyłania się mężczyzna. Ma trzydzieści, może trzydzieści pięć lat, sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i długie, tłuste włosy związane w kucyk z tyłu głowy. Jest zmęczony, powłóczy nogami, a jego ubranie jest brudne i potargane. Ma wiele ran szarpanych i ciętych. Mogę wyczuć krew sączącą się z tych miejsc i czuję, jak żołądek zaczyna mi wariować. Pomimo opłakanego stanu jego żółte ślepia nie tracą na wartości. Szykuje się do ataku. Podobnie jak nas obrzydza zapach wilczej skóry, tak oni nie cierpią naszej woni. Ta nasza nie jest tak wyrazista jak ich, ale to przez to, że oni nie mają tak wyostrzonych zmysłów, jak wampiry. Stawia ciężko kroki, ślepia wbijając w tył głowy Katherine. Zachowuje się jakby nas nie zauważał. Żądza mordu go oślepia. Skupiam się na jego osobie i mogę zauważyć, że ma opóźnioną reakcje, a ból pozbawia go trzeźwego myślenia. Kto go tak urządził?
    Wyjmuję strzałę, naciągam cięciwę i mierzę w wilkołaka.
- Padnij!- wrzeszczę, a Katherine rzuca się na glebę. Moja strzała trafia go w ramię, z taką siłą, że cofa się, aby ostatecznie ból powalił go na ziemię. Traci przytomność.
- Dlaczego go nie zabiłaś?!- krzyczy moja siostra, a ja podchodzę do nieprzytomnego mężczyzny i sprawdzam mu puls. Odsłaniam jego koszulę i widzę głębokie nacięcia na jego klatce piersiowej. Nie zwracając uwagi na smród, jaki wydziela jego ciało rozpinam jego koszulę i podnoszę się, aby spojrzeć na niego z góry. Jego ciało wygląda tak, jakby ktoś wyrył w nim wiadomość. Jego skóra jest pełna nacięć w kształcie znaków.
- Zabierzemy go do domu- szepczę i zerkam na Katherine. Jest równie przerażona, co ja.

Damon
    Stoję w drzwiach jednego z wielu pomieszczeń naszej piwnicy z założonymi rękoma i zastanawiam się, co mnie ominęło. Kiedy wrócił nasz zwiad ciągnąc ze sobą cuchnącego wilkołaka byłem w szoku. Czy Katniss jest aż tak głupia, aby wpuszczać do domu wroga? Co ma na celu? Rozkazała go skłuć łańcuchami i zamknąć w piwnicy oraz co jakiś czas sprawdzać czy się budzi. Ja bym się nie obudził na jego miejscu. Jest wilkołakiem, a więc jego rany powinny się goić w błyskawicznym tempie, a mimo to jest cały pocięty, a rana po strzale Katniss zaczyna się sączyć i pogłębiać. Poza tym jest w domu pełnym swoich naturalnych wrogów. Co z nim jest nie tak ?
    Zamykam drzwi na kłódkę i wracam do salonu, gdzie trwa narada rodzinna.
- Nie wydaje mi się, aby się obudził w najbliższym czasie- oznajmiam, stając w progu. Katniss rzuca mi krótkie spojrzenie, po czym wraca do wertowania księgi, którą odkopała w domowej bibliotece.
- Czego dokładnie szukasz?- pyta, zniecierpliwiona Caroline.- Przecież nawet nie wiemy jak stare są te znaki na jego ciele.
- Tak, nie wiemy także kto je zrobił- przytakuje Katniss, nie kryjąc zdenerwowania.
- Na pewno nie był to ktoś zdrowy na umyśle- prycha moja bliźniaczka, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Musimy się dowiedzieć, co oznaczają te znaki, aby wiedzieć jak traktować tego faceta- zauważa Katniss, patrząc na nas spod rzęs.- Być może naprowadzi nas to na jakiś trop związany z planami wroga.
- Nie- zaprzeczam, a wszyscy patrzą na mnie jak na wariata.- Żaden alfa nie pozwoliłby, aby tak skrzywdzono jego wilkołaka, po to aby wdrożyć w życie jakiś plan- tłumaczę, przyglądając się mojej siostrze.- Oni nie są jak my, albo czarownice. Nie uznają poświęceń i zawsze trzymają się razem. Umierają za siebie. Ktokolwiek zrobił to temu facetowi, nie mógł być z jego watahy- zauważam i widzę po minach wszystkich, że się ze mną zgadzają. My, zdradziecka rasa, wiemy, że w życiu trzeba coś poświęcić, aby dostać coś lepszego. Wilkołaki są jednak inne. Walczą do ostatniego tchu, ponieważ kiedy wejdziesz do rodziny to droga wyjścia prowadzi tylko na drugi świat.
    Słyszę gruchot dochodzący z dołu i brzdęk łańcuchów. Z ust naszego więźnia wydobywa się głośny jek bólu.
- O proszę, a jednak- szepczę i odwracam się na pięcie, aby skierować się do wejścia do piwnicy. Całe moje rodzeństwo idzie za mną. Kiedy otwieramy drzwi wilkołak wciąż siedzi przywiązany do krzesła, a na jego twarzy maluje się obłęd. Katniss przeciska się pomiędzy mną i Caroline, po czym staje naprzeciwko niego i wtedy się to dzieje. Facet łagodnieje, a wręcz tróchleje ze strachu. Jego oczy wracają do normalnej, szarej postaci, a z ust wydobywa się cichy, niepewny głos.
- Królowa powraca na tron, aby zawrzeć pokój między rasami- szepcze, brzmiąc jak tani wieszcz, udający, że wie coś o przyszłości.- A wszyscy ci, których kocha są stawiani ponad innych. Ktokolwiek odważy się stanąć w walce przeciwko nim polegnie, bowiem za nimi do walki pójdzie każdy, kto oczekuje na powrót Białej Czaronicy.
    Zaraz po wypowiedzeniu dwóch ostatnich słów wilkołak traci przytomność, a jego rany przestają krwawić. Zaczynają się również zagajać, co nie umyka naszej uwadze.
- Cudownie- mamrocze Katherine zza moich pleców.- Kim więc jest ta czarownica ?
- Nie ważne kim- odpowiada Katniss, patrząc na zdrowiejącego wilkołaka.- Ważne po której stronie stoi. 

niedziela, 6 grudnia 2015

Take me anyway...

Am I still not good enough?
Am I still not worth that much?
I'm sorry for the way my life turned out
I'm sorry for the smile I'm wearing now
Guess I'm still not good enough...


Tobias 
    - Masz tutaj truskawki, pomarańcze, kanapki, ciepłą herbatę, wodę w butelkach, trochę niezdrowego, obrzydliwego żarcia, jak cebulowe chipsy no i owocowy sok. Myślę, że to wystarczy, biorąc pod uwagę, że tylko Beatrice może zgłodnieć - oświadcza na jednym wydechu moja siostra, Caroline, a ja przyglądam jej się, jak wariatce w transie. Pakuje ten cholerny wyplatany koszyk od jakiś trzydziestu minut, co chwilę zmieniając zdanie, co do jego zawartości. W tym samym czasie Katherine kuli się pod moim spojrzeniem, siedząc po drugiej stronie wyspy kuchennej. Na jej szczęście nic nie mówi, bo mam wrażenie, że gdyby otworzyła usta udusiłbym ją.
- Jesteśmy w Wielkiej Brytanii- oznajmiam, przerywając Caroline jej potok rad na temat randek, w postaci wycieczek.- Jedyne co mogę zrobić, to zabrać ją gdzieś na góra trzydzieści minut, zanim nie zacznie padać- tłumaczę, a ona patrzy na mnie, jakby głęboko się nad czymś zastanawiała.
- Masz rację, powinieneś zabrać parasol- oznajmia nagle, a Katherine parska niekontrolowanym śmiechem. Piorunuję ją spojrzeniem, a Caroline wypada z kuchni, aby po chwili wrócić z dwoma kocami i płaszczem przeciwdeszczowym.
- Skąd to wytrzasnęłaś?- pyta nasza siostra, a Caroline wzrusza ramionami.
- Wcześniej też mieszkałam w deszczowym mieście- wyjaśnia, aż w końcu decyduje, że skończyła. Do gry wchodzi Katherine.
- Za pół godziny wypiszą Tris ze szpitala. O wszystkim wie, więc pewnie już czeka w sali, gotowa do wyjścia. Jej matka jest przekonana, że wyjeżdża na konsultację z jakimś super neurologiem do innego stanu, więc unikaj miasta. Nie bądź wredny...
- I kto to mówi- wtrącam cicho, ale Katherine wydaje się mnie nie słyszeć.
- Nie dawaj jej też fory. Nie lubi, jak się nad nią lituje. Nasłuchuj jej serca i...
- I sprawdzaj, czy nie zamierza przestać bić- dokańczam za nią, a ona wzrusza ramionami.
- Tak, to też- przytakuje, kiedy łapię za kosz i wstaję, aby ruszyć do wyjścia.
- Wasza dwójka jest chora- oznajmia Caroline, a ja posyłam jej delikatny uśmiech.
- No to mamy zlot- odgryzam się, a ona prycha oburzona moim lekkim podejściem. Sprawdzam czy mam kluczyki od wozu i wychodzę z domu. Moje siostry podążają za mną, a ja czuję się, jak bohater taniego dramatu dla nastolatek, który opuszcza dom rodzinny. Uśmiecham się, kiedy nikt nie widzi. Pomimo tego, że jestem zły na Katherine, ponieważ wpakowała mnie w najbardziej niezręczną sprawę, jakiej kiedykolwiek byłem częścią, to otoczka, jaką tworzy dookoła we współpracy z Caroline mnie bawi. Ja idę na bój, w postaci randki z śmiertelnie chorą Beatrice, a one czują się winne, więc chcą ułatwić mi sprawę. W sposób komiczny. Nie udaje im się. No bo jak mogłyby mi to ułatwić? Nie chodziłem na randki przez ostatnich kilkanaście lat, a na dodatek nigdy nie chciałbym zabrać na jedną Tris. Przez ostatnich kilka dni, niespełna dwa tygodnie udało nam się trochę pogadać. Ostatnio jednak jest często zmęczona, więc milczy, albo czyta, a ja siedzę obok. Na początku chodziło o to, aby dopilnować jej niewyparzonego języka. Skoro już pozwoliłem jej zachować świadomość o istnieniu takich jak ja i cała moja rodzina, to moją powinnością jest dopilnowanie, aby się nie wygadała. Później jednak to polubiłem. Tak po prostu. Polubiłem obserwowanie jej. Lubię patrzeć jak czyta i robi te wszystkie zabawne miny, wyrażając emocje. Kiedy je zazwyczaj jest cała brudna i niechlujnie pomaga sobie dłońmi. Kiedy śpi często mówi, albo się uśmiecha. Wszystkie te małe rzeczy pomagają mi widzieć w niej wciąż zdrową, pełną życia dziewczynę, która poprosiła mnie o pozwolenie na przeczekanie w moim domu pierwszego spotkania z nowym facetem jej matki. Wszystkie te małe rzeczy pozwalają mi wytrzymywać myśl, że dzień jej śmierci nadejdzie szybciej, niż powinien.

    Katherine miała rację. Kiedy wchodzę do jej sali wszystko jest jak zwykle, oprócz samej Tris. Siedzi na łóżku ubrana w dżinsy, czarny t-shirt i flanelową koszulę. W uszach ma słuchawki, a spojrzenie utkwiła w skrawku koszuli, który miętoli w dłoniach. Nie zauważa mnie i przez moment tego nie zmieniam. Mam jeszcze czas, aby się wycofać. Czy to zrobię? Oczywiście, że nie, to byłoby szaleństwo.
- Dobrze widzieć cię w ubraniu- oznajmiam na tyle głośno, aby mnie usłyszała. Wzdryga się, podrywa głowę i wyjmuje słuchawki z uszu, po czym dziwacznie się do mnie uśmiecha.
- To okropne, że widywałeś mnie w koszuli nocnej- oznajmia, a ja nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
- Tak, to było okropne- potwierdzam, a ona mruży oczy, jakby próbowała mi zagrozić. Tylko się droczymy, to już taki nasz rytuał. Zwykle zaraz po tym Beatrice posępnieje i znajduje sobie jakieś zajęcie, ale nie tym razem. Tym razem jest rozpromieniona, pełna energii i mocno się denerwuje. Widzę to po jej drżących dłoniach i rumieńcach na policzkach. Są nowością, a przynajmniej tak mi się wydaje.- Możemy tutaj zostać do końca dnia, ale mam w wozie koszyk pełen rzeczy, które na pewno ci posmakują, a przynajmniej tak myśli Caroline, więc...
- Oh, no jasne- wchodzi mi w słowo i zeskakuje z łóżka. Do tej pory każdy żwawy ruch kończył się niekontrolowanym biciem serca, ale dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj jej serce bije jak oszalałe bez przerwy i nie wiem czy to dobry znak. Zanim zdążę zapytać jak się czuje już ma swój plecak i mija mnie w drzwiach. Wzdycham, rzucam ostatnie spojrzenie na jej salę i ruszam za nią.

    Tris zachowuje się jak mała, niezrównoważona dziewczynka, która w końcu dostanie wymarzoną zabawkę i jedyne co ją od niej dzieli, to droga, którą musi przemierzyć samochodem z ojcem. Ja jestem w tym wypadku ojcem, który jest rozbawiony jej zachowaniem.
- Jesteś na to za duża- oznajmiam, a ona zerka na mnie, nie kryjąc zainteresowania. Myślę, że powiedziałbym cokolwiek, a i tak by ją to obeszło. Jakby z utęsknieniem czekała na każde moje słowo.- Zachowujesz się, jakbym był co najmniej gwiazdą rocka- wyjaśniam, a ona marszczy brwi, jakbym gadał głupoty. Może i gadam, ale nie przestaję.- No wiesz, twoje serce zaraz wyskoczy ci z piersi, a nogi tak ci się trzęsą, że zastanawiam się, czy nie masz jakiegoś napadu...
- Paniki?- przerywa mi i poważnieje, więc robię to samo. Patrzę na nią, a ona na mnie i oboje milczymy, aż w końcu to mówi.- Nie jesteś gwiazdą rocka, ani nawet nieziemsko przystojny, ale jesteś czymś, co dawniej kojarzyło mi się tylko z aktorami ze Zmierzchu. Czymś, co może zabić mnie skinieniem palca, albo pozbawić całej zawartości krwi w ciele. I jedziemy na wycieczkę. Sami. A moja komórka nie ma zasięgu- warczy, machając mi przed nosem swoim telefonem. Tak, zdecydowanie ma napad paniki.
- To nie był mój pomysł- mówię, dla własnej obrony.
- Wow, aleś ty uroczy- warczy, a ja wywracam teatralnie oczami. Typowe kobiece zachowanie, zakrapiane odrobiną podekscytowania. Jesteś słodki, świetnie, że zabierasz mnie na randkę, ale się ciebie boję i to twoja wina.- Przepraszam- szepcze nagle, a ja nie mogę się powstrzymać od uśmiechu.
- Czasami lubię jak nic nie mówisz- zauważam, posyłając jej krótkie spojrzenie, a ona wykrzywia usta w delikatnym uśmiechu. Poprawia się na siedzeniu, przeplata pas pod pachą, podciąga kolana pod brodę i kładzie buty na fotelu, ale jej nie karcę. Skoro tak jest jej wygodnie, to niech robi bałagan w moim drugim domu. To tylko jeden dzień, niech myśli, że ona tu rządzi.
- Jak daleko mnie wywozisz?- pyta nagle, a ja wzruszam ramionami.
- To zależy, jak daleko chcesz pojechać?- odpowiadam, a ona zaciska usta w cienką linię.
- Jak byłam dzieciakiem, zawsze chciałam naprawiać świat- mówi, żwawo gestykulując dłońmi.- Kiedy kotka mojej sąsiadki została potrącona przez jej męża, zabrałam ją z jej podjazdu i ukrywałam przed rodzicami w garażu.
- O, nie, błagam cie nie mów, że on...
- Zdechł- dokańcza, potwierdzając moje obawy, a ja zaciskam usta w cienką linię, nie kryjąc zniesmaczenia.- Co najzabawniejsze bałam się o tym powiedzieć, więc podrzuciłam go na podjazd jego właścicielki- oświadcza i ni stąd ni zowąd zaczyna się śmiać.- Ułożyłam go tak, jak go zastałam po potrąceniu, bo myślałam, że nikt się nie zorientuje, że całą noc go przetrzymywałam.- Teraz i ja się śmieję. Beatrice jest pierwszą osobą od naprawdę długiego czasu, która tak bardzo mnie rozbawiła. Wyobrażam sobie małą dziewczynkę podrzucającą martwego kota na czyjś podjazd. Scena rodem z horroru. Kiedy już oboje przestajemy się śmiać znów zabiera głos Beatrice.- A teraz to ja jestem traktowana jak ten kot- szepcze, przykuwając całą moją uwagę.- Wszyscy desperacko szukają sposobu na uratowanie mnie. Myślą, że pewnego dnia stanie się cud i guz na moim mózgu okaże się jakąś plamą na zdjęciu. Ale ja wiem, że to nieprawda- wyjaśnia mi, poprawiając się po raz kolejny w fotelu i przymykając oczy.- A kiedy zamknę oczy będą mnie sobie podrzucać- mamrocze i słyszę, jak rytm jej serca się uspokaja, a wraz z nim jej oddech. Zasypia.- Bo żadne z nich nie będzie chciało czuć się winne- dodaje, kuląc się na fotelu. Milczę. Czekam, aż całkowicie zaśnie, po czym ściszam radio i nieco zwalniam. Powinna odpocząć, bo wiem, jak bardzo męczy ją ekscytacja, a skoro mam zabrać ją na piknik w brytyjskim klimacie, to musi mieć dużo siły.

    Mija jakieś pięć minut, zanim zdecyduję się obudzić Beatrice. Przyglądam jej się, nasłuchuję jej oddechu i myślę o tym, co mówiła. Być może ma rację? Być może zamiast desperacko próbować uratować jej życie, jej matka powinna zacząć jej słuchać, spędzać z nią czas, robić cokolwiek, byleby z nią? Być może Beatrice czuje się osamotniona?
- Kiedyś ojciec mówił mi, że jak ktoś się na ciebie nieustannie gapi to podchodzi to pod stalking- szepcze. Nawet nie zauważyłem, kiedy się obudziła. Uśmiecham się łobuzersko i stukam palcami w kierownicę, po czym otwieram drzwi.
- Pora na wycieczkę, śpiąca królewno- zwracam się do niej i wysiadam, po czym otwieram tylne drzwi. Wyjmuję koszyk i zerkam w niebo, aby sprawdzić czy czeka nas deszcz. Oczywiście, że niebo jest zachmurzone, ale nie mroczne, więc może uda nam się dotrzeć na miejsce bez mokrych niespodzianek.
- Co tam masz?- pyta Beatrice, podchodząc bliżej i próbując otworzyć koszyk. Zabieram go z zasięgu jej rąk, a ona robi oburzoną minę, którą mnie rozbawia.- To chyba dla mnie, co? Mógłbyś podarować mi coś dobrego, albo...
- Wszystko na miejscu- przerywam jej, a ona wywraca teatralnie oczami.
- Dokąd idziemy?- pyta, kiedy ruszam ścieżką w górę lasu.
- Już ci mówiłem- odpowiadam, przekładając koszyk do drugiej ręki i zerkając na nią przez ramię.- Jak się zmęczysz to daj znać- proponuję, a ona głośno prycha.
- I co? Weźmiesz mnie na ręce?
- Nie, zrobimy przystanek- zaprzeczam, a ona zatrzymuje się w miejscu i rozkłada ramiona.- Co?- pytam, zatrzymując się kilka metrów dalej.
- Kiedy ostatni raz byłeś na randce, co?- pyta, a ja cicho się śmieję.
- To nie jest randka, Katherine mnie do tego zmusiła, bo ty ją o to poprosiłaś. To bardziej jak...
- Spełnianie mojego ostatniego życzenia?- wchodzi mi w słowo, po raz kolejny tego dnia, a ja wywracam oczami.- I co? To jeszcze moja wina?- warczy, a ja macham na nią dłonią i ruszam dalej.- Dokąd idziesz?! Stój!
- Zachowujesz się jak wariatka- oświadczam, odwracając się w jej stronę.- Najpierw ze mną żartujesz, każesz być ze sobą szczerym, a jak już mówię prawdę, to się wściekasz. Zdecyduj się- wyjaśniam, a ona splata ramiona na klatce piersiowej i już otwiera usta, aby coś powiedzieć.- Nie!- przerywam jej.- Nic już więcej nie mów, po prostu oszczędzaj energię na drogę. Będziemy rozmawiać na miejscu- rozkazuję jej i ruszam, a po chwili słyszę, że wlecze się za mną. Wściekła.

    Po około ośmiu, może dziesięciu minutach Beatrice nie wytrzymuje i znów otwiera usta. Jest jak Caroline, a ja nigdy nie zakochałbym się we własnej siostrze.
- Myślę, że nikt, nigdy nie powiedział ci, jak traktuje się dziewczyny na randkach, wiesz?- oznajmia, a ja zaczynam się irytować. Wszędzie to słowo- randka, randka, randka.
- Tak myślisz?- pytam, z nutką sarkazmu w głosie, nie przestając maszerować.
- Tak- odpowiada i słyszę w jej głosie zmęczenie.- Gdyby ktokolwiek przedstawił ci zasady, to nie szedłbyś przede mną, tylko zaczekał na mnie. No i nie byłbyś takim chamem- zauważa, a ja wzruszam ramionami. Co miałbym jej odpowiedzieć? Że taka już moja natura, być aroganckim dupkiem? Uznałaby to za kolejny dowód na obrzydliwy charakter.- A poza tym, wymyśliłbyś taką rozrywkę, która jest dla mnie bardziej bezpieczniejsza- mówi i zatrzymuje się, po czym opiera dłonie na kolanach i próbuje złapać oddech. Robię to samo, cofam się kilka kroków i delikatnie łapię ją za ramiona. Nie wiem jak zareaguje na mój dotyk, ale na moje szczęście nie robi nic głupiego. Po prostu cała się spina.
- Usiądź- proszę ją, cichym tonem głosu i pomagam jej przysiąść na korzeniu ogromnego drzewa, pod którym stoimy. Siadam naprzeciwko niej i otwieram koszyk. Wyjmuję butelkę z wodą i podaję jej, a ona gorzko się uśmiecha.
- O proszę, masz wodę- rzuca dokuczliwie, a ja kręcę głową na boki.
- Ciebie chyba też nikt nie uczył, jak być miłą, wiesz?- pytam, udając jej głos, a ona potrząsa ramionami, niemo chichocząc.
- Oboje jesteśmy do bani w randkowaniu- zauważa, a ja wyjmuję kolejną butelkę i sam upijam łyk wody.- Gdzie ty mnie prowadzisz?- pyta po raz trzeci, a ja zerkam w górę i cicho wzdycham.
- To jeszcze jakieś trzy kilometry- odpowiadam i po minie Tris widzę, że nie jest specjalnie zadowolona. Uśmiecham się.- Wiem, że jesteś wyczerpana- zaczynam, ostrożnie dobierając słowa.- Ale powinnaś wiedzieć, że nieważne czy jesteś chora, czy nie, twoje ciało może więcej, niż twój umysł- wyjaśniam jej, a ona delikatnie marszczy brwi.
- Co ty bawisz się w terapeutę?- pyta oburzona, a ja nie czuję się urażony. Każdy tak reaguje.
- Za każdym razem, kiedy czujesz się zmęczona, to twoje ciało odmawia ci posłuszeństwa. Twoim zadaniem jest myśleć o tym w inny sposób. Jeżeli boli cię głowa, skup się na czymś wyjątkowo przyjemnym i odgoń od siebie myśli o bólu. Jeżeli pieką cię mięśnie, zmuś się do większego wysiłku, przekrocz granice, a ból ustanie. Wszystko, dosłownie wszystko, co się z nami dzieje, jest kwestią myślenia- wyjaśniam jej, a ona przez moment milczy, jakby nad czymś głęboko się zastanawiała, po czym zerka na mnie, przechylając głowę na bok.
- Czy jeżeli zacznę myśleć, że jestem zdrowa, to rak zniknie?- rzuca to ohydnie wulgarne i kpiące pytanie, a ja podnoszę się z miejsca, pakuję wodę do koszyka i rzucam jej krótkie spojrzenie.
- Istnieją jeszcze ludzie jak ty, czyli ci negatywnie nastawieni do świata. Jak ich tam zwiecie? Pesymiści?- mówię, a ona podnosi się wolno z korzenia, jakby moje słowa nie mogły jej obejść. Otóż obejdą ją i jeszcze nie wie jak bardzo.- Na takich jak ty nie ma sposobu- zauważam i ruszam w dalszą drogę.
- I to niby ja jestem pesymistką, tak?- pyta, ruszając za mną.- A ty, to co? Przyszedłeś na randkę i ciągle mi powtarzasz, że to wcale nie randka! A do tego wybrałeś najgorszą z możliwych opcji.
- To jedyna opcja na wycieczkę. W innym wypadku musiałbym zabrać cię do baru, a tam moglibyśmy spotkać twoją matkę i byłoby niezręcznie.
- Dlaczego? Bo musiałbyś powiedzieć jej, że zabrałeś mnie na randkę?- pyta, a ja po raz kolejny się zatrzymuję, niepotrzebnie przedłużając wędrówkę.
- Nie- odpowiadam, zgodnie z prawdą.- Byłoby niezręcznie, bo Katherine zmusiła lekarza do powiedzenia jej, że jedziesz na konsultację z super neurologiem z sąsiedniego stanu. Co mogłaby pomyśleć, gdyby spotkała cię w barze?
- Pewnie wytoczyłaby szpitalowi sprawę sądową- odpowiada cicho Tris, a ja posyłam jej uśmiech i robiąc krok w dół, podaję jej dłoń.
- Chodź, to jeszcze kilka minut drogi- tłumaczę, a ona ujmuje moją dłoń i zmusza się do dalszej wędrówki. Jej skóra jest wyjątkowo miękka i ciepła i wiem, że to przez obniżoną temperaturę mojego ciała, ale i tak przypisuję to jej wyjątkowości. Jakbym nie mógł znaleźć w niej innych zalet.
- No i mamy bazę numer dwa, trzymanie się za ręce- żartuje, a ja zerkam na nią z góry. Idzie ze mną ramię w ramię i chyba trochę z niej zeszło, bo nie jest już na mnie taka zła. Cieszy mnie to, nie chciałbym, aby cały mój wysiłek poszedł na marne. Poza tym, to prawdopodobnie jeden z niewielu jej wolnych dni od szpitala, więc chciałbym, aby wykorzystała go od deski, do deski.
- Jaka jest baza numer trzy?- pytam, marszcząc brwi, a Tris poważnieje, zaciskając usta w cienką linię. Milczy, więc wiem co to oznacza. Dobrze, że nie słyszę odpowiedzi, bo byłoby jeszcze bardziej niezręcznie. W końcu docieramy na szczyt wzgórza. Puszczam dłoń Beatrice, odkładam koszyk na ziemię i rozglądam się uważnie dookoła. Wzgórze porośnięte jest wysoką do pasa trawą, pomiędzy którą wydeptano kilka ścieżek. Główna z nich prowadzi na drugą stronę, gdzie widnieje granica miasta. Z lewej strony rozciąga się małe, ale pełne ludzi Bornoldswick.
- To jedno z dwóch wzgórz, z których widać miasto- mówię, stając obok zaczarowanej widokiem Tris.- To drugie jest tam, zaraz obok naszego domu- wskazuję palcem, delikatnie mrużąc oczy. Przez chmury zaczyna przebijać się jasne światło dnia.- Wybrałem to, bo...
- Bo na  tamtym mógłby nas ktoś zobaczyć?
- Nie. Bo tutaj będziemy całkowicie sami- wyjaśniam, a ona zerka na mnie, a kąciki jej ust delikatnie drżą. Odwracam się, również nie chcąc ujawnić swojego uśmiechu i pochylam się nad koszykiem.- Mamy owoce, śmieciowe jedzenie, soki...
- Co to za tatuaże?- pyta Tris i czuję jak przesuwa palcami po odsłoniętym karku, tuż nad krańcem mojej kurtki. Spinam się, prostuję i odwracam, aby jak najszybciej odsunąć od siebie jej dłonie. Zerka na mnie zmieszana i cofa się o krok.- Przepraszam, ja tylko zauważyłam i...
- Nie szkodzi- przerywam jej, bo nie chcę, aby czuła się winna.- To stara sprawa, długo by opowiadać- tłumaczę jej i podaję jej pudełko z truskawkami. Zabiera je ode mnie, uśmiecha się blado, po czym siada na skraju skały. Zabieram sok i paczkę chipsów, po czym siadam tuż obok niej.- Mieszkasz tutaj od urodzenia?- pytam, a ona zerka na mnie i wkłada do ust jedną truskawkę.
- Tak- odpowiada, przytakując skinieniem głowy.- Moja matka przeprowadziła się tutaj, kiedy ojciec dostał oddział jakieś pięćdziesiąt kilometrów dalej.
- Oddział?- pytam, nie kryjąc zdziwienia, a ona zerka na mnie, również zdumiona.
- Jeszcze nie wiesz? Sądziłam, że mam to wypisane na czole- żartuje i zjada kolejną truskawkę.- Jest żołnierzem- wyjawia, a ja robię minę, wyrażającą podziw.- Tak, właśnie tak. Wstaje o świcie, budzi rekrutów, zmusza ich do wysiłku i pozwala zjeść dwa posiłki dziennie pod groźbą odstrzelenia dłoni- mówi, z ustami pełnymi truskawek, a ja posyłam jej delikatny uśmiech.
- Nie bywa często w domu, co?- pytam, bo domyślam się, jak to wygląda.- Zostałaś z mamą, a on wysyła wam kasę i listy, tłumacząc, że nie może opuścić jednostki?
- W ogóle nie wraca do domu- odpowiada. A to zaskoczenie.- Zostawił nas trzy lata temu- dodaje i wychyla się, aby zabrać chipsy leżące obok mnie. Unoszę brwi, przyglądając się jak otwiera paczkę i zaczyna pochłaniać największą ilość kalorii, jaką kiedykolwiek widziałem.
- Nie tęsknisz za nim?- pytam, chociaż to ostatnie pytanie, jakie kiedykolwiek bym komuś zadał. Tęsknota jest według mnie oznaką słabości, której nie toleruję. Z tym, że Beatrice ma w tym momencie prawo do wszystkiego, dosłownie.
- To pojęcie względne- odpowiada, odkładając paczkę z chipsami za plecy.- Możesz tęsknić za czyimś dotykiem, oddechem, czy też głosem i doprowadza cię to do szału, albo możesz tęsknić za czyjąś obecnością i po prostu żyć dalej. A wtedy ludzie sami z góry osądzają, że nic nie czujesz.
- Skąd wiesz tyle o ludziach?- pytam, a ona blado się uśmiecha.
- Lubię obserwować- wzrusza ramionami.
- Co pomyślałaś o mnie? Kiedy pierwszy raz mnie zobaczyłaś- pytam i zapada niezręczna cisza. Beatrice unika mojego wzroku, patrzy uparcie przed siebie, po czym poprawia się i krzyżuje nogi, splatając razem palce u rąk.
- Pomyślałam, że...- zaczyna, ale urywa, znów zastanawiając się nad odpowiedzią na moje pytanie.- Pomyślałam, że wyglądasz jak ja- mówi nagle, a ja unoszę brwi.
- Naprawdę? Jestem facetem- zauważam, a ona cicho się śmieje i prostując się, patrzy mi w oczy.
- Siedziałeś sam, przy barze, bez kompana do picia i wcale nie wyglądałeś żałośnie. Byłeś po prostu sobą i wcale się tego nie wstydziłeś, a przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam wrażenie, że się dogadamy, więc podeszłam i stało się- wzrusza ramionami.
- Cóż, okazałem się być wampirem z zaburzeniami osobowości. Byłaś niedaleko prawdy- oznajmiam, a ona zaczyna się śmiać i z rozpędu kładzie głowę na moim ramieniu, po czym głośno wzdycha.
- Możemy przez chwilę poudawać?- pyta szeptem.- Że ja nie jestem chora, a ty nie jesteś wampirem?- precyzuje, a ja wykrzywiam usta w grymasie.
- A to jest prawdziwa randka?- pytam i czuję jak uderza łokciem w moje żebra. Chichoczę i obejmuję ją ramieniem, przyciągając nieco bliżej siebie.- No więc zagrajmy- zgadzam się, opierając brodę na jej głowie. Milczymy, a ja wsłuchuję się w rytm bicia jej serca. Na początku bije jak oszalałe, zwłaszcza kiedy zaczynam gładzić delikatnie jej ramię i kreślić na nim niezrozumiałe nawet dla mnie słowa. Po chwili jednak się uspokaja, bardziej i bardziej z każdą chwilą, aż nabiera normalnego tempa. Tkwimy w bezruchu, ale nie jest to niewygodne, ani nawet niezręczne. To raczej miłe uczucie móc trzymać kogoś w ramionach i wiedzieć, że czuje się przy tobie bezpieczny. Mam wrażenie, że mógłbym tak tkwić przez całą wieczność.
- Jak dawno to było?- pyta nagle Tris, ale nie odsuwa się, ani drgnie.
- Co takiego?- pytam, również nie zmieniając pozycji.
- Twoja ostatnia randka- precyzuje, a ja wywracam teatralnie oczami.- Kim była ta kobieta?- dodaje i odchyla głowę, aby na mnie spojrzeć. Uśmiecha się w dziwny sposób, jakby odpowiedź na to pytanie miała być esencją naszego spotkania. Nie podoba mi się to, ale nie mogę się wycofać.
- Miała na imię Dorothy- zaczynam, decydując się opowiedzieć o mojej ostatniej udanej randce w życiu.- Mieszkałem wtedy naprzeciwko niej, od kilku tygodni. Raczej nie wychodziłem. To był ten czas w moim życiu, kiedy wolałem się odciąć, niż integrować...
- Musiałeś mieć żałosne życie- wchodzi mi w słowo, a ja pociągam ją za włosy i sprawiam, że znów milczy.
- Biegałem. Naprawdę dużo. Ona zwykła biegać tą samą trasą. Poznałem ją, trochę ją poobserwowałem i stwierdziłem, że nie ma w niej nic złego. Umówiliśmy się...
- Całkiem naturalna kolej rzeczy- znów wtrąca Tris, a ja ją ignoruję. Inaczej nigdy nie dotrę do sedna sprawy.
- Zaprosiłem ją na kolację do mnie.
- Czyli potrafisz być romantyczny- zauważa Beatrice i podnosi głowę z mojego ramienia, po czym rozciąga kark.- To okropnie niewygodna pozycja- zauważa, a ja unoszę oczy ku niebu.
- Czy jakikolwiek facet cię kiedykolwiek zadowolił?- pytam, zanim pomyślę, jak dwuznacznie może to zabrzmieć. Zerkam na Tris, ona na mnie i oboje odwracamy głowy ze śladami uśmiechu na twarzach.
- To było niegrzeczne...
- Wiem, przepraszam- odpowiadam i znów na nią zerkam.- Co chcesz wiedzieć?- pytam i sam jestem zaskoczony swoim zachowaniem. Tris jest jednak tak zadziorna i jednocześnie delikatna, że wzbudza we mnie dziwne emocje. Całkowicie odmienne, od tych które towarzyszą mi na co dzień. Lubię zmiany, więc i ta mi odpowiada.
- Jak to?
- Odpowiem na każde twoje pytanie- deklaruję, a ona przechyla głowę na bok, próbując mnie rozszyfrować.
- Chcę zobaczyć- oznajmia nagle, odwracając się przodem do mnie i dumnie prostując. Unoszę pytająco brwi.- Chcę zobaczyć twój tatuaż na plecach- mówi, łapiąc się za kark, a ja zamykam oczy i biorę głęboki wdech.
- Proszę cię...
- Powiedziałeś, że zrobisz wszystko!
- Powiedziałem, że odpowiem na każde pytanie, a nie że...
- No więc moje pytanie brzmi jak wygląda twój tatuaż na plecach?- poprawia się, a ja wywracam teatralnie oczami.- Możesz mi go opisać, ale po co się trudzić, skoro mógłbyś mi pokazać- dodaje, a ja mrużę oczy.
- Chcesz zobaczyć tatuaż, czy próbujesz mnie zmusić do rozebrania się?- pytam, a ona głośno się śmieje.
- A co, wstydzisz się?- dogryza mi, unosząc zalotnie jedną brew. Dopiero teraz, w obliczu zdjęcia kurtki i koszulki widzę jak seksowna potrafi być, kiedy walczy o swoje. Zastanawia mnie co sprawiło, że mój umysł zbacza na tak ciemne i niebezpieczne ścieżki, ale odpowiedź jest ukryta gdzieś naprawdę głęboko, bo nie mogę jej odnaleźć. Przyglądam się Beatrice, po czym zdejmuję kurtkę i odkładam na bok. Odwracam się do niej plecami, krzyżuję nogi i podciągam czarny t-shirt, czując chód wkradający się pod moje ubranie. Zdejmuję koszulkę i kładę ją sobie na kolanach, po czym prostuję się i czekam, aż Tris się napatrzy. Długo milczy i zaczynam się niepokoić, więc postanawiam wytłumaczyć jej znaczenie wytatuowanych znaków.
- Pochodzą z księgi umarłych, z którą miałem do czynienia w Egipcie. Oznaczają bezinteresowność, umysł, nieustraszoność i prawość- tłumaczę i zanim przejdę do dalszej części, czuję jej ciepłą dłoń podążającą wzdłuż tatuaży.- Nie mogłem zdecydować się na jeden z nich- tłumaczę, ciężko przełykając ślinę.
- Dlaczego nie?- pyta, wciąż przesuwając palcami po moich nagich plecach.
- Chcę być prawy i bezinteresowny, mądry i nieustraszony w tym samym czasie- wyjaśniam, ale Beatrice nie reaguje. Zrobiłbym wszystko, aby w tym momencie móc ujrzeć jej twarz.
- Jesteś- odpowiada nagle i czuję, jak jej druga dłoń sunie od pleców, przez żebra po mój brzuch. Przybliża się do mnie i obejmuje mnie obiema rękoma. Spinam się, ale jej nie odtrącam, tylko czekam na rozwój sytuacji. Siedzi tak blisko mnie, że jej kolana obejmują mnie w pasie, a dłonie splotła w koszyczek na moim torsie. Czuję się bardziej osaczony, niż uwodzony, ale ignoruję to uczucie.- Odważny- szepcze i składa delikatny, ledwo wyczuwalny pocałunek na mojej prawej łopatce. Ten gest wywołuje u mnie zimne dreszcze.- Prawy- dodaje całując miejsce po lewej stronie kręgosłupa. Tym razem dreszcze nie są już tak dotkliwe i niewygodne.- Mądry- mruczy, całując mnie nieco wyżej, niedaleko szyi, co sprawia, że się rozluźniam. Tracę umiejętność trzeźwego myślenia.- I bezinteresowny- szepcze prosto do mojego ucha, po czym całuje mnie tuż za nim, sprawiając, że tracę rozum. Beatrice przerzuca ramiona przez moją szyję i zawisa na niej, aby złożyć pocałunek na moim policzku. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech przez nos, próbując zapanować nad targającymi mną emocjami. Nie jest to proste.
- Tak wygląda idealna randka?- pytam, łobuzersko się uśmiechając, kiedy Tris opiera się na moich plecach i znów mnie całuje, w żuchwę.
- Tak jakby- odpowiada, przechodząc na drugą stronę i całując drugi policzek.- Zazwyczaj role są odwrócone- tłumaczy, a ja zagryzam wargi, wciąż nie otwierając oczu. Gdy powieki są zamknięte i nie używa się zmysłu wzroku, inne reagują o wiele mocniej. Tak więc każdy ruch Beatrice, każde otarcie się o moją skórę, każdy pocałunek wywołują u mnie spazmy, ale te pozytywne. Zbyt pozytywne. Nie czułem się tak od wieków i do tej pory uważałem, że tego nie potrzebuję. Myliłem się, jak nigdy wcześniej. Otwieram oczy i odwracam się do niej bokiem, aby móc objąć ją w talii. Delikatnie, bez pośpiechu przeciągam ją do przodu, tak aby mogła wygodnie usiąść na moich kolanach. Obejmuje mnie nogami w pasie, a ja układam dłonie na jej biodrach, zerkając w jej rozanielone oczy. Nie są takie, jak do tej pory. W szpitalu zawsze były zmęczone, nieco przestraszone, a w tej chwili są pełne życia i czegoś na rodzaj podniecenia. Chemia między nami nie jest jednak czystą potrzebą bliskości, a czymś na rodzaj fascynacji.
- Czyli to był tylko pretekst do rozebrania mnie?- pytam, szelmowsko się uśmiechając, a on przesuwa dłońmi po moich barkach, po czym zerka w moje oczy.
- Tak- odpowiada krótko i oboje się śmiejemy. Nie chodzi tutaj o żaden akt intymności, żadne zbliżenie, a o naszą dwójkę czującą się lepiej blisko, niż w separacji. Jakby sam fakt, że Tris jest tak blisko, był lepszy od wszystkich taktyk uspokajania, jakie kiedykolwiek poznałem.
- To jest już baza numer cztery- oznajmia, przechylając głowę na bok. Jej uśmiech jedynie mnie nakręca.
- Pominęliśmy numer trzy- zauważam, a ona zerka na moje usta. Waha się. Mogę to wyczuć. jej serce znów przyspiesza, ma płytki oddech, a dłonie zdjęła z moich barków. Nie chce tego, ale próbuje się przełamać, jakby się bała, że bez pocałunku ją odtrącę.- Tak jest dobrze- szepczę, odnajdując jej dłoń i splatając razem nasze palce. Nasze spojrzenia spotykają się po raz ostatni, po czym Beatrice układa się wygodnie w moich ramionach, głowę zwracając w stronę miasta. Przykrywa mnie kocem, który ma na ramionach i oboje tkwimy w błogim bezruchu.

Beatrice
    Nastoletnie życie powinno być schematycznie proste. Szkoła średnia to ogólny syf, więc problemy z narkotykami, alkoholem i rówieśnikami to porządek dzienny każdego w moim wieku. Do tego często dochodzi konflikt pokoleń, czyli awantury z nauczycielami i rodzicami. Kilka ucieczek z domu, które dla niektórych nie kończą się najlepiej no i ciągłe imprezy. Oprócz tego kilka podejść do gości, którzy wydają się być książętami z bajki, no i może jakieś głupie błędy, jak pierwszy raz na tylnej kanapie wozu. Ogólnie powinno być gładko. Przechodzenie z klasy do klasy, przeżywanie każdego dnia na nowo i samodoskonalenie się. Wszystko to okazało się jednym, wielkim kłamstwem. Moje życie nie jest ani trochę schematyczne, co wcale nie oznacza, że jest lepsze. Nigdy nie miałam problemów z narkotykami, piłam okazjonalnie i nigdy nie miałam w dłoni papierosa. Faceta miałam tylko jednego przez całe liceum, a mój pierwszy raz wciąż przede mną. Kontakty z rodzicami miewam różne. Jednego dnia jest lepiej, drugiego gorzej, ale nie uważam tego za życiową tragedię. Jestem dobrym człowiekiem z dobrymi manierami i chęcią walki o pokój na świecie i w zamian za to dostałam guza na mózgu, złośliwego. To tak, jakby za moją dobroć czekała mnie kara od diabła. A w tym wszystkim istnieje jeszcze inny świat, o którym do tej pory nie miałam pojęcia, a teraz jestem jego częścią. Świat, w którym nieświadomie narobiłam bałaganu i nie mogę tego odkręcić. Świat, w którym żyje on, Tobias McIntire- jedyna osoba, która nie odwróciła się do mnie po usłyszeniu wyników moich badań. Jedyny facet, który zainteresował mnie od dwóch i pół roku. Ideał, chociaż nigdy mu tego nie powiem, to byłoby poniżej mojej godności.
    Kiedy otwieram oczy Tobias pochyla się nade mną, aby odpiąć mój pas. Jesteśmy na podjeździe jego domu.
- Co my tu robimy?- pytam, a on zerka na mnie i delikatnie się uśmiecha.
- Myślałem, że śpisz- zauważa i cofa się, abym mogła samodzielnie wysiąść z wozu.- Pomyślałem, że noc spędzisz u nas, a rano odwiozę cię do szpitala. W końcu przepustkę masz do jedenastej- tłumaczy, a ja czuję jak moje usta wykrzywia szaleńczy uśmiech. Zwykle potrafię to kontrolować, ale nie tym razem, nie dziś. Pomimo sprzeczności charakterów i wielu kłótni nasza randka skończyła się lepiej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Idziemy w stronę wejścia do domu, a ja mam wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z moim żołądkiem. To obce mi uczucie, ale przyjemne. Nie chcę, aby ustawało.
    Rodzina Tobiasa nie wydaje się zdumiona moim widokiem. Może oprócz Katniss, która chyba nie jest specjalnie zadowolona z mojej obecności.
- Pójdę odłożyć koszyk- oznajmia Tobias i znika za drzwiami kuchni, zostawiając mnie w progu salonu, z całą jego rodziną uważnie mnie obserwującą. Najbardziej natarczywa jest Caroline. Patrzy na mnie tak, jakby z wyrazu mojej twarzy mogła dowiedzieć się wszystkiego o minionym dniu.
- Jak było na wycieczce?- rzuca w końcu Katherine, a ja posyłam jej rozbawione spojrzenie.
- Męcząco- postanawiam zagrać niezadowoloną, chociaż wiem, że ona i tak słyszy moje myśli.- Musieliśmy przejść spory kawał drogi, a ja nie czułam się najlepiej. Ale Tobias mi pomógł, więc jakoś dałam radę- wyjaśniam, a Katherine posyła mi łobuzerski uśmiech.
- Świetnie, zostajesz na noc?- pyta, a ja czuję, jak rumieniec oblewa moją twarz.
- Tak. Podobno moja przepustka jest ważna do jutra- odpowiadam, a Caroline podnosi się z kanapy i rusza w moją stronę.
- Chodź, pokażę ci gdzie jest kuchnia. Może jesteś głodna, albo...
- Nie- przerywam jej, chociaż może się to wydawać niegrzeczne.- Nie jestem głodna, jedliśmy przed samym powrotem- tłumaczę się szybko, a ona przytakuje skinieniem głowy. Wiem, że chce abym poczuła się bardziej komfortowo, ale to chyba niemożliwe.
- Zabrałaś ze sobą rzeczy na przebranie?- pyta, a ja zaczynam myśleć gdzie podział się mój plecak i czy jest tam chociaż moja szczoteczka do zębów.- Nie martw się, coś ci znajdziemy- oznajmia i rusza w stronę schodów, najwyraźniej chcąc skompletować mi jakąś piżamę.
- Będziesz spała w pokoju gościnnym, czy wolisz łóżko Tobiasa?- pyta nagle jego brat, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Możesz wybrać którykolwiek pokój, mamy trzy wolne- dorzuca znudzona Katniss, sugerując mi, że powinnam spać poza sypialnią jej młodszego braciszka. Czuję się jak dziewczyna, która właśnie poznaje rodziców swojego nowego chłopaka. Za moment zwymiotuję z nadmiaru stresu. Moje serce znów przyspiesza, a dłonie zaczynają się pocić.
- Ja...poszukam...poszukam Tobiasa- mamroczę i odwracam się na pięcie, po czym szybko ruszam w stronę drzwi, za którymi zniknął. Kiedy je za sobą zamykam, biorę głęboki wdech i uważnie na niego patrzę.- Chcę wrócić do szpitala- oświadczam, a on unosi lekko brwi.
- Co takiego?
- Nie wzięłam piżamy, ani ubrań na zmianę- zaczynam mówić na jednym wydechu, nie panując nad zdenerwowaniem.- Poza tym nie czuję się tutaj dobrze, wszyscy się na mnie patrzą i jakoś dziwnie zachowują. Skąd mam wiedzieć, który pokój wybrać? A co jeśli ubrania Caroline nie będą na mnie pasowały? I jak ja w ogóle się tutaj odnajdę? Ten dom jest...- zanim zdążę wpaść w totalną panikę Tobias już stoi o krok przede mną i czule się do mnie uśmiecha. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim wydaniu i zaczyna mi się podobać. Chyba jest zarezerwowane wyłącznie dla mnie.
- Możesz spać w moim pokoju- oznajmia, a ja unoszę lekko brwi.- Prześpię się na podłodze- dodaje, a ja czuję jak całe napięcie mija. Zagryzam dolną wargę po czym rzucam mu się na szyję i mocno się do niego uśmiecham.
- Jesteś cudowny...

niedziela, 29 listopada 2015

Trust me, accept me, kiss me...

Caroline 
    Dni w naszym starym, nowym domu mijają nieubłaganie szybko. Nim się obejrzę nadchodzi mrok, w którym kryje się coś złowrogiego. Coś, co pragnie naszego zniszczenia i nim nadejdzie poranek wszyscy tkwimy na straży w obawie o nasze życie. Nie tylko nasze. Wszyscy mieszkańcy Bornoldswick narażeni są na agresję i chęć zemsty ze strony całych watah wilkołaków, które zbierają się na obrzeżach lasu. Nienawidzę chodzić na zwiady. Mój strach wzrasta zwykle w tych chwilach do maksimum, a wszystko co dzieje się wokół mnie wydaje się bezsensowne. Po co szukałam pracy, po co codziennie odwiedzam bar, po co pozwoliłam Stefanowi zainteresować się moją osobą, skoro każdego dnia istnieje możliwość, że nie dożyję wspólnego obiadu, albo wieczoru spędzonego na scenie? Czy nie jest okrucieństwem pozwalać komuś przywyknąć do siebie, kiedy wiesz, że możesz zniknąć, co mogłoby go dotkliwie zranić? Tak, to okrutne i bezcelowe, ale jest coś, co wciąż popycha mnie naprzód. Nadzieja. Nadzieja, że mężczyzna, który przyjechał z Katherine i Damonem może pomóc nam w wygraniu szykującej się walki. Nadzieja, że Erin i jej wnuczka okażą się mieć w zanadrzu kilka dobrych, magicznych sztuczek. Nadzieja, że choć raz będę mogła zostać w jakimś miejscu na dłużej niż tydzień.
- Czy to normalne, że Katniss pozwala im to robić?- pyta Damon, siedząc obok mnie na kanapie w salonie. Pytając o nich, miał na myśli Tobiasa i Elijah, znajomego Katherine, którzy walczą między sobą od świtu. Jest to oczywiście rodzaj treningu, ale wyjątkowo okrutnego. Tobias dźga, tnie i popycha nożem swojego przeciwnika, który nie przejmując się krwawiącymi ranami, atakuje go, podcina, łamie kości i niezbyt pochlebnie się do niego zwraca.
- Jest zła- odpowiadam na pytanie brata, wzruszając ramionami.- Uważa, że przywiezienie jednego człowieka to największa porażka jakiej dokonaliście i jest jeszcze bardziej wściekła, niż przed wyjazdem- wyjaśniam, a Damon głośno prycha.
- To nie człowiek, a...
- Hybryda, wiem. Wciąż o tym gadasz- przerywam mu, zamykając pamiętnik i patrząc na niego z ukosa.- Jeszcze trochę i zacznę myśleć, że go lubisz- dodaję, a mój brat delikatnie się uśmiecha.
- Moja bliźniaczka go lubi- szepcze do mnie, wskazując wzrokiem siedzącą na parapecie Katherine. Odkąd tylko wzięła przesadnie długą kąpiel z samego rana, wysuszyła włosy, ubrała się najbardziej seksownie, jak tylko wypadało w zwykły, szary dzień i podokuczała Katniss siedzi w tym samym miejscu, słuchając muzyki na dużych słuchawkach, pożyczonych z mojego pokoju i obserwuje uczącego Tobiasa, Elijah. Rozumiem ją. Jakakolwiek historia łączy ją z tym wampirem, faktem jest to, że jego uroda to niemal grzech. Nikt ludzki nie mógłby być tak olśniewająco piękny. Wiem, że to płytkie myślenie, ale nie uważam, że Katherine rządzi się innymi pobudkami. Chociaż Damon opowiedział mi pokrótce o uczuciach jakimi darzyła tego mężczyznę, nie palę się do wierzenia w to. Lata rozczarowań i smutku nauczyły mnie nie ufać impulsowi, zwłaszcza jeśli chodzi o moją rodzinę.
    Wstaję z kanapy i ściskając pamiętnik w dłoniach zastanawiam się jak uświadomić Tobiasa, że odkłada swoją wizytę w szpitalu już kolejną godzinę. Widzę jaki jest zawzięty, jak bardzo chce zaimponować nowemu trenerowi, pokonać go i nie mam serca mu przerywać. Chcę, aby mu się udało.
- Ja to zrobię- mówi Katherine, która ni stąd ni zowąd pojawia się u mojego boku z słuchawkami przewieszonymi na karku.- Pojadę z tobą do Beatrice- tłumaczy, kiedy zerkam na nią pytająco.
- Myślałam, że słuchałaś muzyki, a nie moich myśli- mamroczę, splatając ramiona na klatce piersiowej.
- Bo tak było, dopóki nie zaczęłaś mnie obgadywać w głowie. Moje imię mnie przyciąga- kpi sobie ze mnie, po czym odkładając słuchawki na stolik rusza do wyjścia.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?- pytam, podążając za nią.
- Nie widziałam jej od feralnego porwania, jestem jej winna przeprosiny- odpowiada, wychodząc na werandę, na której Elijah i Tobias odpoczywają na schodach. Zatrzymuję się w progu i unoszę wysoko brwi.
- Stój!- rozkazuję jej, nie zwracając uwagi na obecność osób trzecich. Widzę jak spina się całe jej ciało, po czym stopy odwracają się w moją stronę. Patrzę w jej ściągniętą od powagi twarz, sama kamieniejąc.- Nie jestem głupia, Katherine- oznajmiam, chociaż nie sądzę, aby ktoś chciał temu zaprzeczyć. Nawet jeśli, to na pewno się boi.- Czego od niej chcesz?- pytam i widzę, jak Tobias porusza się za jej plecami.
- Od kogo?- dopytuje się, ale doskonale wiem, że zna odpowiedź na to pytanie. Nie chce jej do siebie po prostu dopuścić. Taka już jego natura. Woli wypierać się prawdy, niż ją zaakceptować.
- Czego chcesz, Kath?- powtarzam się, a moja siostra zaciska usta w cienką linię, przeczesując włosy w geście zakłopotania. Czekam cierpliwie na odpowiedź i mam nadzieję, że będzie szczera. W innym wypadku zaufanie, które odbudowałyśmy znów legnie w gruzach.
- Muszę się dowiedzieć, jak nazywa się ten szczyl, który wywlekł ją tego dnia z chaty- szepcze, a ja unoszę wysoko brwi.
- Musisz co?- pytam, z wyrzutem w głosie.- Chcesz mieszać w to jakiegoś dzieciaka?!- krzyczę, a ona wywraca teatralnie oczami.
- Daj spokój- zbywa mnie i odwracając się na pięcie idzie w stronę samochodu.
- Ani mi się waż odwracać!- krzyczę, idąc za nią krok w krok. Widzę jak Tobias rusza zaraz obok mnie i słyszę, że Elijah podnosi się z miejsca. Wszyscy jesteśmy zszokowani zamiarami mojej siostry, ale widzę, że nic jej nie powstrzyma. Chyba, że...
- Katerino, stój- odzywa się Elijah, z mocno brytyjskim akcentem, a ona zatrzymuje się i kamienieje jak posąg. Patrzę, jak odwraca się na pięcie i obejmując się ramionami, kuli się pod jego spojrzeniem.- Cokolwiek chcesz zrobić, powinnaś to dwa razy przemyśleć. Nie możemy działać w pojedynkę, a poza tym, czy twoja siostra wie o twoich zamiarach?- Facet brzmi jak polityk, aż zaczyna mnie mdlić, ale widzę, że dociera to do mojej siostry, więc mu nie przerywam.- Wilkołaków jest tutaj naprawdę sporo, a ty jesteś tylko jedna i...
- Nie mam zamiaru pakować się w sam środek watahy- oświadcza moja siostra, patrząc na mnie z wyrzutem.- Poza tym jakie dziecko? On ma tyle samo lat, co Beatrice- zauważa, patrząc na Tobiasa. Dobrze wie co robi. Wie, że Tobias się z nią zgodzi, a nawet pojedzie z nią i ma rację. Mój brat zarzuca na siebie koszulkę i rusza w jej kierunku.
- Właściwie Tris o ciebie pytała- szepcze, a ja wywracam teatralnie oczami. Oczywiście, że pytała. Od tygodnia nie gada o nikim innym, jak o Katherine.
- Pojadę z nimi- oznajmia Elijah, kładąc dłoń na moim ramieniu. Uśmiecham się do niego i poddaję. Nic nie przekona Katherine do zmiany decyzji.

Katherine
   Postanowiłam, że zamiast zadręczać się ciągłym wracaniem do błędów z przeszłości, zajmę się ogarnianiem teraźniejszości. Muszę zacząć dogadywać się z Katniss, albo przynajmniej zmusić ją do akceptowania mnie, bo inaczej pozabijają nas wilki i to przed końcem tygodnia.
    Zerkam we wstecznym lusterku na Elijah i wywracam teatralnie oczami.
- Oczekujesz, że wpadnę w szał i zechce zjechać wozem do rzeki?- pytam, bo ciągłe gapienie się na mnie zaczyna mnie irytować. Wiem, że Elijah mi nie ufa, to całkiem logiczne, ale nikt nie prosił bo aby mnie niańczył. Przynajmniej mam nadzieję, że nikt tego nie zrobił.
- Zastanawiam się skąd w tobie tyle zapału- odpowiada, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Banda nieudaczników porwała mnie i uwięziła w środku lasu. Chyba możesz sobie wyobrazić, że chciałabym dowiedzieć się kim byli- wyjaśniam, a Tobias prycha, siedząc na miejscu pasażera obok mnie.
- Chodzi o samą świadomość tego kim byli, czy o twoją urażoną dumę?- pyta, a ja posyłam mu krótkie spojrzenie i wykrzywiam usta w delikatnym uśmiechu.
- Chodzi o twoją ukochaną dziewczynę- odpowiadam i widzę jak cały się spina.- No wiesz, w końcu przez cały incydent na bagnach obudziła się jej choroba. Co to jest? Guz? Krwiak?
- Zamknij się- przerywa mi, a ja poważnieję, znów mu się przyglądając. Wiem jak bardzo drażni go ten temat. Jest zły, bo pozwolił Beatrice zachować wspomnienia o mnie, o całej naszej rodzinie, a tymczasem nie pali jej się do zapominania. Poza tym jest ciężko chora i nikt z nas nie może jej pomóc. A więc Tobias znów stoi na krawędzi i wystarczy jedno, odpowiednie słowo, aby go z niej zepchnąć. A wtedy zacznie się zabawa. Minusem tego jest fakt, że możemy go stracić, bo kiedy przestaje nad sobą panować zamienia się w potwora. Takiego prawdziwego potwora z japońskich horrorów, a może nawet gorszego. Nie powiem, że się go boję, ale nie potrzebny nam jest teraz kolejny problem.
    Zmierzam przez hol szpitala, spojrzenie wbijając w plecy mojego brata, który prowadzi nas do sali swojej przyjaciółki. Jakkolwiek ją nazwę, nigdy mu nie pasuje, więc staram się w ogóle nie mówić o niej na głos. Elijah kroczy dumnie obok mnie, jakbyśmy wcale nie mieli kilkudziesięcioletniej przerwy w naszej znajomości.
- Nienawidzę tego- oznajmia, kiedy na niego spoglądam.
- Czego?- pytam, udając znudzenie. Elijah ma specyficzne podejście do świata. Wścieka się na raczej błahe rzeczy, a te duże, ważne sprawy są dla niego nie do opanowania, więc pozwala im toczyć się własnym torem. Jest całkowitą przeciwnością mojej osoby.
- Tego, że możesz odczytywać moje myśli, a tymczasem ja nie potrafię nawet wyczytać z wyrazu twojej twarzy jak się czujesz- wyjaśnia mi, a ja zatrzymuję się w miejscu. Tobias nie zauważa, że nas gubi i dobrze. Może w ten sposób choć raz będę mogła porozmawiać z Elijah w cztery oczy.
- Czuję się dobrze, chociaż bywało lepiej- odpowiadam na jego niepewności, a on splata ramiona na klatce piersiowej i patrzy na mnie z góry.
- O co chodzi z tymi małolatami? Naprawdę uważasz, że znalezienie tego chłopaka to dobry pomysł, czy chcesz się zemścić za swoją jedyną przyjaciółkę, Beatrice?- pyta, a ja robię krok w tył.
- Skąd o tym wiesz?- pytam, bo nie przypominam sobie, abym opowiadała mu o mnie i Tris.
- Caroline zdała mi relację- odpowiada, a ja zamykam powieki i biorę głęboki wdech, aby zdławić w sobie chęć zwyzywania mojej młodszej siostry od głupich papli. Kiedy znów spoglądam na Elijah ma nieustępliwy wyraz twarzy i nie myśli o niczym. W jego głowie wieje pustką i wiem, że robi to specjalnie, abym nie mogła go złamać. Wzdycham i rozglądam się po czym częściowo się poddaję i postanawiam co nieco mu wyjaśnić.
- Beatrice wcale mnie nie zna, a ja nie znam jej. Trochę o sobie wiemy i to tyle. Ale to jedyna osoba, która sama zorientowała się czym jestem i co jej robiłam i mimo to nie uciekła z krzykiem. A ponadto, starała się mi pomóc, kiedy nas porwano. Jest naprawdę odważna, chociaż czasami doprowadzała mnie do szału. Jakakolwiek by nie była, nie zasłużyła na to, co ją spotkało...
- Czujesz się winna- oświadcza mój rozmówca, a ja poważnieję, uważnie mu się przyglądając.
- Cokolwiek się jej stało w tym lesie, to moja wina, więc tak, czuję się winna. Zadowolony?- warczę, po czym wymijam go i ruszam na poszukiwanie odpowiedniego pokoju.
    Sala, w której leży Tris jest jednoosobowa, z bezpłatną telewizją, oknem wychodzącym na tyły budynku i śnieżnobiałymi ścianami, meblami, a nawet pościelą. Wszystko w tym miejscu zlewa się w całość, nie licząc Beatrice. Kiedy wchodzimy do środka śpi. Leży na plecach, z dłońmi opuszczonymi po obu stronach ciała i miarowo oddycha. Problem tkwi w tym, że jej skóra jest niemal sina, a oddycha za pomocą rurki, podłączonej do butli z tlenem. Irytująco pikające urządzenie nad jej głową informuje nas o rytmie bicia jej serca. Tobias siedzi obok jej łózka, na drewnianym krześle i palce zaciska na oparciach, tak mocno, że aż bieleją mu kłykcie. Jej widok musi go piorunująco niszczyć, bo nigdy nie widziałam go tak spiętego. Owszem, już nie raz widziałam jak wpada w szał, ale nigdy nie widziałam go opanowanego i wyprowadzonego z równowagi jednocześnie. Zaczynam myśleć, że naprawdę czuje coś do tej nastolatki. Jeżeli nie miłość, to na pewno powinność bycia przy niej. Doskonale wiem co robi, próbuje mnie zastąpić, bo nigdy nie ma mnie na swoim miejscu. Podchodzę cicho bliżej i delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu. To jeden z najbardziej czułych gestów, jakim go kiedykolwiek obdarowałam, więc nic dziwnego, że wzdryga się i patrzy na mnie ze zdziwieniem. W końcu jednak podnosi się z krzesła i pozwala mi usiąść.
- Przyniesiemy jej wody- oznajmia Tobias i wychodzi, a Elijah podążą za nim. Jestem im wdzięczna, bo nie wiem czy zdecydowałabym się na jakikolwiek krok w ich obecności. Zerkam na urządzenie wybijające rytm serca Beatrice i zamykam oczy. Teraz mogę usłyszeć bezpośrednio jej serce i wolne, ciche tempo mnie przeraża. Jakby jej serce podążało ku końcowi.
    Tris musi wyczuwać moją obecność, bo nagle porusza się i majaczy coś pod nosem. Próbuję zrozumieć co mówi, ale nic z tego. Podnoszę się i poprawiam jej poduszkę, aby mogła wygodnie się ułożyć. Kiedy uchyla powieki wygląda jakby nie wiedziała gdzie jest, a gdy już zaczyna kontaktować na jej twarz wstępuje blady uśmiech.
- Myślałam, że nie chcesz mnie widzieć- chrypi, a ja opadam z powrotem na krzesło i wbijam w nią swoje spojrzenie. Nie należę do osób wylewnych. Nie należę nawet do tych czysto obojętnych. Wydaje mi się, że nie ma na mnie żadnej miary na tym świecie.
- Jak się czujesz?- pytam, bo to jedyne co przychodzi mi na myśl. Patrzę jak z trudem dźwiga się na chudych rękach i podnosi się do pozycji siedzącej. Krzyżuje nogi, poprawia kołdrę i stara się wyglądać jak najbardziej zdrowo. Wyobrażam ją sobie wciąż uśmiechniętą, pełną życia, z rumieńcami na policzkach i ściska mi się żołądek. Co ja z nią zrobiłam?
- Bywało lepiej- odpowiada w końcu, a ja zaciskam usta w cienką linię, czując ogromne zakłopotanie. Nigdy dotąd takiego nie odczuwałam.- A ty?- pyta nagle, a ja unoszę brwi.
- Ja?- dziwię się, po czym delikatnie się uśmiecham.- Zaszantażowałam Tobiasa, więc zgodził się mnie tu przywieźć, a teraz poszedł po wodę dla ciebie, chociaż obok twojego łóżka stoją jakieś cztery butelki- tłumaczę jej i z każdym moim słowem jej twarz promienieje coraz mocniej.- Myślę, że chciał dać nam trochę prywatności, więc czuję się lepiej, niż czułabym się w ich towarzystwie.
- Ich?- pyta Tris, unosząc brwi.
- Jest z nami Elijah- odpowiadam, uznając, że bez sensu jest to przed nią ukrywać.- Mój stary znajomy- dodaję, wymijając trochę faktów. Pochylam się w jej stronę, opierając łokcie na kolanach i uważnie się jej przyglądam.- Nie wiem, czy Tobias opowiadał ci o problemach, jakie mamy, ale...
- Tak- przerywa mi, znów poważniejąc.- Tak mówił mi o niebezpieczeństwie, które na was ściągnęłam- oznajmia, a ja marszczę brwi, zniesmaczona jej słowami.
- Kto ci to powiedział? Tobias?- pytam z wyrzutem.
- Nie musiał tego nazywać po imieniu, sama to zrobiłam. Wiem, że gdybym była posłuszna i nie uciekała, prawdopodobnie wszystko skończyłoby się łagodnie.  A tymczasem musiałaś zabić tą kobietę i byłam dodatkowym balastem...
- Przestań- warczę, wstając z krzesła.- To nie jest twoja wina, jasne?!- Odwracam się i podchodzę do okna, aby ochłonąć. Zaczynają targać mną emocje i wiem, że nie wróży to nic dobrego. Powinnam się uspokoić.
- Nie musisz mnie tak traktować- szepcze Tris, po chwili ciszy. Odwracam się i parzę na nią pytająco.- Nie musisz się nade mną litować. Ja wiem co się dzieje i wiem co mnie czeka. Przykro mi, że musicie na to patrzeć...
- Nie musimy- mówię, obejmując się ramionami.- Ale chcemy- tłumaczę, wiedząc, że nieważne czy Tris uwierzy w moje słowa, czy nie, ja potrzebuję je wypowiedzieć.- Wojna z wilkami trwa od wieków. Zajęły nasze miejsce, po tym jak nas stąd wykurzono i myślały, że nigdy nie wrócimy po swoje. Nieważne co zrobiłaś źle, a w sumie co ja zrobiłam źle, prędzej czy później i tak doszłoby do walki. Nie możesz, nie masz prawa obwiniać się o nic! Ani o ten spór, ani o stan naszej rodziny, a tym bardziej o stan swojego zdrowia. Nie masz wpływu na los, nikt go nie ma! Możesz zdecydować w co się ubierzesz, gdzie pojedziesz, czym zapłacisz, ale nie możesz zadecydować w jaki sposób umrzesz.- Wiem, że moja bezpośredniość może ją zdołować, ale nie pozostało mi nic innego. Muszę być z nią szczera, skoro może się okazać, że za kilka dni, tygodni, góra miesięcy się z nami pożegna.- Jesteś odważna, Tris. Nie boisz się niczego, więc nie bój się i tego. Po tym wszystkim dostaniesz to, na co zasłużyłaś, a jestem pewna, że zasłużyłaś na cudowne życie.
- Co jeżeli ja nie chcę tego wszystkiego?- pyta, z wyraźnym wyrzutem w głosie.- Nie chcę wierzyć w gadki o życiu po śmierci, o raju, do którego trafię za dobre sprawowanie się! Chcę żyć, Katherine! Bo nagle, kiedy myślałam, że nic nie jest w stanie mnie już zaskoczyć spotkałam was. Jesteście inni, odmienni, lepsi i ja dostałam szansę być częścią waszego życia. Dlaczego muszę z tego zrezygnować? Dlaczego nie mogę zostać?- Z każdym zadawanym mi pytaniem w jej oczach pojawiają się łzy, aż w końcu spływają po jej policzkach, sprawiając, że cała drżę.
- A więc o to chodzi?- pytam, podchodząc i siadając na skraju łózka.- Boisz się, że zmarnujesz szansę na poznanie naszego życia?- precyzuję pytanie, a ona opada na poduszki i zakrywa twarz dłońmi.- Tris, nasze życie wcale nie jest cudowne- zauważam, ale wiem, że ta uwaga wcale nie pomoże. Wzdycham i szybko zbieram myśli.- No dobrze- mówię, poprawiając jej kołdrę.- Skoro to dla ciebie takie ważne, to mam dla ciebie propozycję- mamroczę, a ona odsłania oczy i patrzy na mnie jak małe, zainteresowane moimi wygłupami dziecko. Jej widok mnie rozczula i aż denerwuję się na siebie samą. Kiedy stałam się taka słaba?- Jeżeli jest coś, co chcesz koniecznie zrobić zanim...no wiesz...- zawieszam głos, bo nie jestem pewna, czy kolejna wzmianka o śmierci nie pogorszy sytuacji, ale Tris ani drgnie, więc kontynuuję.- Jeżeli masz jakąś listę, albo jakieś ogromne życzenie to mi o nim powiedz- oznajmiam, prostując się i okazując gotowość do działania.- Obiecuję, że pokaże ci cokolwiek zechcesz- dodaję, a ona patrzy na mnie jak na wariatkę, która urwała się z zakładu psychicznego. Tak dziewczyno, jestem gotowa spełniać twoje marzenia, bylebyś więcej nie ryczała na moich oczach- myślę, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
- Chcę żebyś zabrała mnie na wycieczkę- szepcze, a ja z ledwością powstrzymuję pchający się na twarz uśmiech.
- Wycieczki w naszym wypadku nie kończą się najlepiej- zauważam, a ona wykrzywia usta w czymś na rodzaj uśmiechu.
- To moje życzenie- zauważa, próbując skarcić mnie za odmowę.- Jeżeli się boisz to niech zrobi to Tobias- proponuje.- Tak, chcę abyś przekonała Tobiasa do zabrania mnie na wycieczkę- precyzuje w końcu swoje życzenie, a ja unoszę wysoko brwi.
- Jak w Zmierzchu?- pytam i już dłużej nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
- Co cię tak bawi?- pyta z wyrzutem wymalowanym na twarzy.
- Nic, po prostu to takie przewidywalne. Myślałam, że skoro jesteś chociaż trochę do mnie podobna to zechcesz zobaczyć coś okrutnego, jak łamanie kości, a ty chcesz iść na wycieczkę- wyjaśniam jej przez śmiech, a ona wywraca oczami, wyjmuje poduszkę spod pleców i uderza nią w moją głowę, sprawiając, że poważnieję.- Nigdy więcej tego nie rób- warczę, wytykając ją palcem, po czym poprawiam swoją rozwaloną fryzurę, głośno wzdychając.- Niech będzie, przekonam mojego brata do romantycznego wypadu nad wodospad, gdzie będzie nosił cię na barana i biegał po drzewach jak leśny spiderman- kpię sobie z niej, a ona spokojnie czeka, aż się wyżyję. Chyba już trochę mnie rozgryzła i wie, że nie można mnie powstrzymać przed powiedzeniem wszystkiego, co mam na myśli.
    Zanim zdążę wspomnieć po raz kolejny o motywie Zmierzchu w jej życzeniu drzwi uchylają się powoli i do sali zaglądają moi zagubieni mężczyźni.
- Byliście po wodę w Nowym Jorku?- pytam kpiąco, a Elijah karci mnie spojrzeniem, jakbym właśnie powiedziała coś super niegrzecznego. Czasami nie ogarniam jego toku myślenia.
- Nie, próbowaliśmy znaleźć resztki twojego taktu, ale ostatecznie się poddaliśmy- odgryza mi się Tobias i podaje Tris butelkę z wodą. Jej oczy lśnią jak szmaragdy, a ja unoszę wzrok ku niebu. Boże dopomóż! Jak ja mam przekonać sztywnego, powściągliwego Tobiasa do zabrania śmiertelnie chorej Tris na randkę? To dopiero wyzwanie. Chyba już mniej boję się walki z wilkami...

Damon
    Od jakiegoś czasu wzgórze, na które kiedyś poprowadziły mnie moje pijackie zapędy stało się moim ulubionym miejscem do kontemplowania nad moim marnym losem. Czy to normalne, że wszystko co dzieje się w tym miejscu, wokół mojej rodziny prawie w ogóle nie wzbudza we mnie emocji? Ani się nie boję o nasz los, ani nie cieszę ze spotkania i współpracy, ani nie martwię o poczynania Kath, ani też nie jestem wdzięczny Caroline za usilne próbowanie trzymania nas w ryzach. Jakbym był doszczętnie wypalony.
    Chociaż od kilku dni istnieje coś, a raczej ktoś, kogo wypatruję w tym miejscu zawsze o tej samej porze i kto wzbudza we mnie kapkę zainteresowania. Właśnie nasłuchuję dudnienia jej kroków. Biegnie. Poranny jogging to jej codzienna rutyna i czasami się zastanawiam, jakim cudem pocenie się i męczenie może ją uszczęśliwiać. Kiedy jednak myślę o masie energii, jaką w sobie skrywa, zaczynam rozumieć, że musi znajdować jakiś sposób, aby się wyładować. W innym wypadku wszystko wokół niej zostałoby zniszczone.
- Nadałam ci nowy przydomek- oświadcza, zatrzymując się obok mojego wozu, na którego masce siedzę i pochylając się w dół ciężko dyszy.
- Jestem ciekawy- oznajmiam, a ona podnosi na mnie swój wzrok.
- Stalker- oświadcza, a ja od raz poważnieję. Patrzę jak się prostuje, siada na masce obok mnie i odkręca butelkę wody, którą zawsze ma ze sobą.
- Wcale cię nie prześladuję- mówię, patrząc na miasto, które widać ze wzgórza niemal w całej okazałości.
- Tylko codziennie czekasz na mnie w tym miejscu, żeby przerwać mi bieg i odwieźć mnie do domu- wyjaśnia w moim imieniu, a ja cicho się śmieję.
- Nikt nie każe ci się zatrzymywać- zauważam i oboje się sobie przyglądamy. Wydaje mi się, że znam ją od zawsze, chociaż tak naprawdę nie znam jej wcale. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem tak ślepo komuś ufałem. W końcu Bonnie podnosi się z maski, bierze ostatni łyk wody i bez słowa wsiada na miejsce pasażera.
- Dzisiaj możemy jechać gdziekolwiek- mówi, kiedy siadam za kierownicą.- Jest piątek, a w szkole jest memoriał. Nie lubię styp, a już zwłaszcza rocznic czyjejś śmierci, więc nie idę- tłumaczy, a ja w międzyczasie odpalam silnik i wrzucam wsteczny bieg.
- Kogo śmierć dzisiaj czczą?- pytam, a ona patrzy na mnie jakby nie była pewna, czy powinna powiedzieć mi prawdę.
- Założycieli miasta- szepcze, a ja zerkam na nią, wysoko unosząc brwi.
    Kiedy moja rodzina wprowadziła się do Bornoldswick stały tutaj tylko trzy domy, w których można było zastać zaledwie cztery rodziny. To nasz ojciec, za pomocą naszych wpływów sprowadził tutaj więcej ludzi, zachęcił ich do budowy kamienic i posiadłości i razem z nimi stworzył miasto, słynące z produkcji jednej z najbardziej znanych marek samochodów osobowych. Ostatecznie imię i nazwisko naszego ojca wpisane zostało do księgi założycieli, na pierwszym miejscu, zaraz nad imieniem i nazwiskiem naszej matki. Oficjalna wersja głosi, że oboje zginęli z rąk barbarzyńców, którzy w tamtych czasach plądrowali miasta i mordowali zamożnych ludzi. Dzieci Broderyka i Eleonor miały opuścić miasto po tragedii i nigdy już nie wrócić. Cóż za niedopatrzenie...
- Nie wierzę, że wciąż to robicie- oświadczam, po długiej chwili niezręcznej ciszy, a Bonnie cicho prycha.
- Ja też nie. Odkąd dowiedziałam się kim byli ci ludzie, to...- przerywa, bo najwyraźniej orientuje się, że zachowała się stosunkowo niegrzecznie i delikatnie czerwienieje na twarzy, co wzbudza we mnie rozbawienie.
- Spokojnie, jakkolwiek ich nazwiesz masz rację- zauważam, a ona poprawia się na siedzeniu i zerka na mnie z zaciekawieniem.
- Jak to?
- Tak to- odpowiadam, a ona wywraca oczami.- Moi rodzice nie należeli do najcudowniejszych, chociaż tak opisuje ich historia, której was uczą- wyjaśniam, a ona poprawia pas i głośno wzdycha.
- Rodzinne relacje potrafią być popaprane- szepcze, a ja przytakuję skinieniem głowy, na znak, że zgadzam się z nią w stu procentach.- Wycieczka za miasto?- pyta nagle, a jej oczy zaczynają błyszczeć, jak u małolaty widzącej szansę na ucieczkę z domu.
- O nie- odpowiadam, bo już wiem co się święci.- Nie ma mowy...
- Proszę! Ostatni raz! Błagam!- skomle, jak szczeniak, a ja nie mogę się powstrzymać od śmiechu.
- To- mówię, gładząc kierownicę.- To mój największy skarb, którego ostatnim razem omal nie zniszczyłaś, więc nie pozwolę ci go prowadzić nigdy więcej- tłumaczę klarownie, starając się zachować stoicki spokój.
- Damon, proszę!- powtarza się, tym razem zarzucając dłonie na moją szyję. Wydaje mi się, że ponoszą ją emocje, bo kiedy się zatrzymuje jest już niezręcznie blisko mojej twarzy. Jest już milimetr od pocałunku. Zastanawia mnie, czy powstrzymał ją wstyd, czy fakt kim jestem. Nasze rasy raczej się nie lubią. Moje usta wykrzywia łobuzerski uśmiech, a ona znów cała się czerwieni, wracając na swój fotel. Spoglądam na nią, zwalniam i zjeżdżam na pobocze, z automatu odpinając pas.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak zdesperowana- kpię z niej, a ona wymierza mi kuksańca w bok i wyskakuje z wozu, aby zając moje miejsce.
    Wspominając wcześniej o tym, że nic, ani nikt nie wzbudza we mnie żadnych emocji, nie wspomniałem, że ta czarownica wzbudza we mnie wszystkie. Poczynając od zażenowania, przez rozbawienie, aż po chęć zdobycia jej...

niedziela, 15 listopada 2015

No women no...life

Why are you looking down all the wrong roads?
When mine is the heart and the salt of the soul
There may be lovers who hold out their hands
But They’ll never love you like I can...
He'll never love you like I can...
~~Sam Smith " Like I Can " 

Dzisiejszy post pisany będzie naprzemiennie z perspektywy dwójki bohaterów, bliźniąt, Damona i Katherine. 

Katherine
    - Przyjechaliśmy tutaj prosić o pomoc faceta, któremu zabiłaś matkę?!- warczy na mnie Damon, uderzając pięścią w blat stołu. Oczy wszystkich zebranych zwracają się ku nam, a ja uśmiecham się słodko do mojego brata, z ledwością powstrzymując się od skręcenia mu karku. Powtarza tę głupią kwestię odkąd Breth wyjawił, że to nie on jest moim byłym narzeczonym, a jego starszy brat i że rozstaliśmy się w wyjątkowo niewygodnych okolicznościach. Mógł to zatrzymać dla siebie, ale niszczenie mojego życia to jego specjalność, więc oczywiście tego nie zrobił.
- Przyjechaliśmy tutaj prosić o pomoc Bretha, nie Elijah- mówię, patrząc na siedzącego naprzeciwko mężczyznę.
- Wybacz, mam już plany- odpowiada, łobuzersko się d mnie uśmiechając. Gdybyśmy nie znajdowali się w barze, między ludźmi, pewnie zmusiłabym go do pomocy nieco bardziej skutecznym sposobem, ale w tej sytuacji pozostaje mi tylko poruszenie niewygodnych kwestii.
- Przypominam ci, że jesteś mi winny przysługę- szepczę, pochylając się w jego stronę.- I to nie małą- dodaję, a ona unosi oczy ku niebu. Nienawidzę go! Tak bardzo, że mam ochotę krok po kroku zniszczyć jego nieszczęsne życie króla miasta i powiesić jego głowę na balkonie jego rezydencji, oświadczając całemu światu, że jest słabym tchórzem, a nie żadnym tam postrachem. Jest jednak coś, co mnie powstrzymuje i wcale nie jest to obecność nieświadomych o naszym istnieniu ludzi.
- A więc co?- pyta Damon, nie kryjąc złości.
- Na litość boską, przestań słuchać moich myśli- syczę, łapiąc za kubek z kawą.
- Przestań tak gorączkowo rozmyślać, a ja przestanę cię słuchać- odpowiada mi, a ja cicho wzdycham. Wiem, co ma na myśli. Kiedy jedno z nas zamęcza się mnóstwem pytań, myśli, wizji, to to drugie nie ma możliwości odcięcia się od tego. Tak jakby przejmowało daną część myśli, która przeciąża umysł tego pierwszego. To chore, nadzwyczajne i wcale tego nie lubię.- Ja też nie- mamrocze cicho mój brat, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Breth zapomniał wspomnieć, że w całej tej okrutnej historii, w której to zamordowałam matkę jego i Elijah to właśnie on odgrywa kluczową rolę- mówię, uśmiechając się równie złośliwie, co mój stary znajomy.- Zabrakłoby mi dnia, aby opowiedzieć o wszystkich nocach, kiedy to przychodził do mnie i knuł przeciwko swojej szlachetnej mamusi, bo tak naprawdę była puszczalską ździrą- wyjaśniam i widzę jak Damon spina wszystkie mięśnie, oczekując na reakcję Bretha. Ten jednak nadal siedzi niewzruszony moimi słowami i chyba podłapał bakcyla, bo dołącza się do opowieści.
- Matka zdradzała ojca długie lata, z wieloma przybłędami- mamrocze, patrząc uparcie na kubek, który trzyma w dłoniach.- Kiedy Katherina przybyła do Liverpoolu byłem pewien swojego dziedzictwa i bogactwa, a ostatecznie okazało się, że jestem synem jakiegoś żebraka zza rzeki. Gdyby ojciec się o tym dowiedział, zwyczajnie w świecie by mnie wydziedziczył. I prawdopodobnie powiesił ją na szubienicy. Chciałem dla niej czegoś gorszego- oświadcza, patrząc w twarz Damona, a ten od razu pyta jaką karę wymierzyliśmy tej kobiecie. Mam wrażenie, że nie przejdzie mi to przez gardło, ale Breth nie pali się do wyjaśnień, a Damon domaga się prawdy. Muszę więc się przełamać i przyznać do jednej z najbardziej okrutnych zbrodni mojego życia.
- Ich matka zachorowała na rzadką odmianę raka krwi- szepczę, patrząc na swoje dłonie.- Była w niezaawansowanym stadium, ale było widać objawy. Kaszlała krwią, zdarzały się zmiany na skórze i chwilowe osłabienia...
- Chciałem, aby te katusze trwały wiecznie- wtrąca siedzący naprzeciwko mężczyzna, a ja patrzę na niego jak na kogoś kompletnie obcego. Nie znam go, nigdy nie znałam, chociaż tak mi się wydawało.
- Więc zamieniliśmy ją w wampira- wyjawiam, a Damon patrzy na mnie z obrzydzeniem na twarzy.
- Ale to znaczy, że...ona nigdy...
- Nigdy nie wyzdrowiała- przytakuje domysłom mojego brata, a ten uchyla usta. Nawet on jest zdumiony okrucieństwem jakiego oboje się dopuściliśmy, a ja rozumiem to w stu procentach.
- Jak więc umarła?- pyta bo długiej chwili milczenia, a Breth poważnieje i posyła mi znienawidzone spojrzenie.
- Ta część akurat jest mniej drastyczna- oznajmiam, podnosząc dumnie głowę.- Kiedy zrozumiałam jak bardzo Elijah kocha swoją matkę, pojęłam, że kiedy dowie się, że czeka ją wieczne cierpienie znienawidzi mnie, jak nikogo innego na świecie. Więc skróciłam jej żywot, a Breth, przypadkiem zadbał o to, aby Elijah znienawidził mnie pomimo tego- wyjaśniam, a Damon układa dłonie na stole i nerwowo  przebiera palcami.
- A więc to ten typ faceta?- zwraca się do mnie.- Swój czubek nosa, ponad wszystkie inne?- pyta, udając jakby Breth był nieobecny i wiem, że robi to, aby pokazać, że wciąż jest po mojej stronie. Uśmiecham się do niego delikatnie.
- Gorzej- odpowiadam i oboje patrzymy na faceta naprzeciwko. Można byłoby się spodziewać, że zacznie się kulić pod naszymi oskarżycielskimi spojrzeniami, ale zamiast tego poprawia swoją marynarkę i próbuje podnieść się od stolika, aby nas opuścić. Odruchowo, nie myśląc o niczym chwytam za widelec Damona i wbijając go w dłoń Bretha i przyskrzyniam jego rękę do blatu stołu. Mężczyzna syczy, opada na siedzenie i piorunuje mnie wzrokiem. Wciąż trzymam rękojeść widelca, nie chcąc pozwolić mu się uwolnić.- Albo mi pomożesz, albo odnajdę Elijah i dowie się jak naprawdę zginęła wasza matka. Myślę, że wiesz czym to się dla ciebie skończy, więc radzę ci być grzecznym- warczę, patrząc głęboko w jego oczy.
- Tutaj ona jest- mówi Damon, a ja zerkam na niego pytająco.- Moja siostra- odpowiada, szczerząc się jak kretyn.

Damon
    Historia Katherine, Bretha i jego brata Elijah okazuje się być jedną z tych, których wolałoby się nie znać. Miłość, zdrady, mordercze plany i okrutne uczynki to zwykle partia Katherine, ale nigdy nie posądzałbym jej o aż taki brak jakichkolwiek ludzkich odruchów. Może nie jesteśmy ludźmi już naprawdę długo, ale w każdym z nas tkwi choć mała część człowieczeństwa. No, najwyraźniej nie w każdym. Kiedy Kath zaczyna traktować Bretha brutalnie poprawia mi się nastrój. Poza tym wolę ją taką, niż kulącą się pod ciężarem strasznych wspomnień. Nie lubię, kiedy okazuje słabość, bo wtedy czuję się równie słaby, co ona. Nikt z nas nie lubi uchodzić za słabych. Może cały ten Breth jest starszy, silniejszy i z natury potężniejszy, ale nikt z nas nie musi mu tego pokazywać. Kiedy wyrywa widelec ze swojej dłoni i uważnie się jej przygląda, mam tę przyjemność zauważyć, że bar nagle opustoszał. Rozglądam się uważniej i oprócz kobiety stojącej za barem nie ma tutaj nikogo. Początkowo myślę, że to po prostu taka pora. Południe, więc wszyscy kończą przerwy w pracy, czy na zajęciach i wracają do obowiązków, ale potem zauważam, że przed barem również nikogo nie ma. Czy to możliwe, że przez całe dwie minuty na ulicy głównej w Liverpoolu nie ma ani jednego osobnika? Nie, to nie jest możliwe. I wtedy postanawiam zaalarmować Katherine.
- Coś jest nie tak- oznajmiam z rozpędu i znów spoglądam na barmankę. Patrzy na nas, a jej usta poruszają się w rytm wypowiadanych słów. Nie wypowiada ich na głos, to tylko jej myśli, które mkną przez jej umysł tak szybko, że żadne z nas nie może ich wyłapać. W barze rozlega się tak głośny wrzask, że oboje z Katherine się krzywimy, a kiedy dociera do nas, że to wrzask Bretha podrywamy się z miejsca, aby jak najszybciej się ulotnić. Odwracam się jeszcze raz w jego stronę i widzę, że zwija się pod stolikiem atakowany przez barmankę, która najwyraźniej jest wrogą mu czarownicą, a z jego uszu, oczu, nosa i ust wypływa gęsta, szkarłatna ciecz- krew. Odwracam się, aby złapać za klamkę, ale drzwi są otwarte. Stoi w nich postawny mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze. Nie w takim, jak Breth, a o niebo droższym i lepszym. Jedną dłoń skrywa w kieszeni spodni, a drugą opiera o framugę. Patrzy na moją siostrę spojrzeniem pełnym pożądania. Nie nienawiści, ciekawości, czy obojętności, a pożądania...
    To musi być Elijah.

Katherine
    Moja historia w Liverpoolu zaczęła się i skończyła równie szybko oraz równie tragicznie. Kiedy przybyłam byłam zdesperowana, pogrążona w błędnym kole zwodzenia i mordowania ludzi, a uratowała mnie miłość. Ta sama miłość wygnała mnie z miasta niespełna rok później. Czy mogłabym znaleźć dowody na to, że niczemu nie zawiniłam? Oczywiście, ale po co? Skoro sama doskonale wiem, że jestem jedyną winną? Elijah był jednym z tych facetów, których nie zapomina się do końca życia. Jednym z tych za którymi się tęskni, których się pragnie, a jednocześnie nienawidzi, którzy są na wyciągnięcie ręki, ale niedostępni, których nigdy nie przestaje się kochać. W całym moim misternym życiu miałam wielu partnerów. Jednych na krócej, drugich na dłużej, ale żaden z nich nie pozostawił w moim sercu takiej pustki jak on. Żaden z tych przed i po nim nie był tak ważny i nie doprowadził mnie do tak opłakanego stanu, jak on. Żaden nie mógł i nadal nie może się z nim równać, ale nikomu o tym nie mówię. Zniszczyłoby to moją reputację, a to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebuję. Ostatnią rzeczą jakiej chcę to użalanie się moich sióstr nad moim złamanym sercem, albo próba zeswatania mnie na siłę z jakimś obleśnym osiłkiem, tylko po to, abym była pozornie szczęśliwa. Szczęście to pojęcie względne, ma wiele definicji i znaczeń, dla każdego oznacza coś innego, a i dla mnie jest całkowicie inne. Nie uszczęśliwi mnie to, co może uszczęśliwić Caroline, a tym bardziej Katniss. Nawet Damon ma inne potrzeby. Przez wiele lat samotnej tułaczki i uciekania od rodzinnych problemów nauczyłam się egzystować bez potrzeby pielęgnowania szczęścia wewnątrz mnie. Wystarczy mi cisza, która często jest moją odskocznią. Wystarczy mi towarzystwo samej mnie.
    Co dalej z przyszłością? Stoję naprzeciwko największego skarbu jaki posiadałam w całym moim życiu i który utraciłam przez własną naiwność, a czuję się jakbym patrzyła w obce oczy, na obcą mi postać, na obcego człowieka. Jakbym nigdy nie trzymała jego dłoni, nie wtulała się w jego ramiona, nie całowała jego ust. Jakbym nigdy nie śmiała się z jego żartów, nie kuliła się pod jego rozemocjonowanym spojrzeniem. Jakbym nigdy go nie znała. Czuję pustkę, która mnie przeraża. Chcę mieć wyrzuty sumienia, czuć palącą mnie potrzebę zabicia go, albo przytulenia, być złą, rozczuloną, przerażoną, stęsknioną, ale jedyne co wiem, to to, że jestem najgorszym koszmarem jego długiego życia. Co więc powinnam zrobić? Zanim odpowiem na to pytanie widzę jak jego ciało znów się porusza. Wraca mu oddech, nogi ruszają naprzód, a dłonie zaciskają się w pięści. Nie wiedzieć czemu czuję palące mnie łzy, które pchają się na powierzchnię. Nie mogę pozwolić im zdradzić mnie i okropnego stanu w jakim jestem. Obecność Damona i Bretha mnie krępuje, jak nigdy dotąd, więc wciąż się nie ruszam. Pozwalam, aby Elijah stanął tak blisko, że jego nos omal nie styka się z moim i opuszczam wzrok. Nie stać mnie nawet na spojrzenie w jego oczy. Mijają trzy sekundy, a mnie wydaje się, że sterczę w tym miejscu całą wieczność, aż nagle czuję upragnione pieczenie na lewym policzku i pojedyncza łza wypada spod mojej powieki, po czym rozbija się o ziemię. Elijah wymierzył mi policzek.
- Hola, stary, zważaj sobie!- słyszę głos Damona, a jego reakcja wydaje się w tym momencie bardziej śmieszna, niż adekwatna do sytuacji. Podnoszę dumnie brodę, aby Elijah nie myślał, że może za cokolwiek mnie karać i ku mojemu zdziwieniu czuję jak zaciska dłonie wokół mojej twarzy i przyciska swoje usta do moich. Nie jest to pocałunek pełen uczuć, emocjonalny, stęskniony. Jest to raczej zwykłe stykanie się ciał. Zimne, nic nie znaczące, jak kolejny sposób na rozładowanie złej energii. Długo tkwimy w tej niezręcznej pozycji, aż w końcu mogę odetchnąć własnym powietrzem, a nie powietrzem Elijah i robię duży krok w tył, omal nie wpadając na pobliski stolik. Teraz wiem kim. Teraz widzę w nim człowieka, którego znałam lata temu. Te same oczy, usta, dłonie i ten sam ubiór. Wciąż ten sam, wciąż tak samo idealny. Wciąż mój.
    W końcu mogę rozróżnić, co dzieje się dookoła mnie. Breth przestał krzyczeć i próbuje podnieść się z zakrwawionej podłogi, a czarownica ulotniła się na jedno skinienie Elijah. Damon jest tak zszokowany, że gdybym zrobiła mu teraz zdjęcie mogłabym szantażować go nim przez całe dekady. Nie jest mi jednak w tej chwili do śmiechu. Przez wszystkie mijające miesiące, lata, dekady byłam przekonana, że nigdy więcej nie będę musiała patrzeć na Elijah, więc nie planowałam co mu powiem. Oczywiście, wiele razy myślałam jak cudownie byłoby go znów dotknąć, albo chociaż zobaczyć, ale nie zrobiłam nic, aby tego dokonać. A teraz stoi naprzeciwko mnie, a jego usta wykrzywia blady uśmiech. Ranię go samą swoją obecnością.
- Cokolwiek tutaj robicie, wybieranie mojego brata na towarzysza dnia nie było najlepszą decyzją- oznajmia, a jego brytyjski akcent sprawia, że drżę. Wymija mnie, a kiedy się odwracam, widzę, jak rozkazuje swojemu bratu, aby wstał, jednym skinieniem dłoni. A ten podnosi się tak szybko, jak to możliwe, aby po chwili upaść pod wpływem mocnego uderzenia pięści Elijah.- Myśleliście, że możecie urządzać sobie schadzki pod moim nosem i tego nie zauważę?- pyta, odwracając się do mnie, a ja unoszę lekko brwi.
- Co to ma być? Akcja zazdrości? Wybacz stary, ale nie mamy na to czasu- rzuca Damon, a starszy wampir piorunuje go spojrzeniem. Opieram się o szybę i zamykam oczy. Muszę uspokoić myśli i wrócić do normalnego stanu, bo inaczej rozpadnę się na małe kawałeczki. Zapada cisza, podczas której układam sobie w głowie wydarzenia dzisiejszego dnia. Jednego jestem pewna, Elijah wciąż ma mnie za morderczynię, więc nie pozwoli mi tak po prostu odejść. Może więc pozwoli odejść Damonowi, a ten będzie miał czas na powrót do domu i wymyślenie planu b dla naszej rodziny?
- Elijah- odzywam się, składając dłonie przed sobą.- Cokolwiek teraz myślisz, nie jest to prawdą. I nie wiem, co zamierzasz zrobić, ale proszę cię, z całego serca, abyś...
- Prosisz mnie?!- przerywa mi krzykiem, a ja wzdrygam się, patrząc na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy.- Nie widziałem cię sto czterdzieści pięć lat, Katherine! Sto czterdzieści pięć lat ciągłego myślenia o tym co mi zrobiłaś, jak wyrwałaś mi serce i wyrzuciłaś bez większego problemu! Sto czterdzieści pięć lat zastanawiania się co zrobiłem źle, czym zawiniłem, czym ona zawiniła! Prosisz mnie? Nie masz prawa mnie o nic prosić! Co ty tutaj w ogóle robisz? Z moim bratem!?
Jego słowa, prawda, którą wypowiada sprawiają, że rozpadam się na kawałki. Dosłownie widzę oczami wyobraźni jak moje ciało ulega samo destrukcji i nie pozostaje po mnie już nic. Nic, ani krzta godności. Jestem zrujnowana.
- Powiedz mu- słyszę za moimi plecami głos mojego brata bliźniaka i zaciskam kurczowo powieki, aby nawet jedna łza nie wypłynęła na wierzch. Biorę głęboki wdech przez nos, chcąc zapanować nad targającymi mną emocjami.- Powiedz mu, Katherine!- unosi się Damon, a ja otwieram oczy i rzucam mu wściekłe spojrzenie.
- Jesteśmy tutaj żeby prosić Bretha o pomoc, bo nasza rodzina i całe nasze miasto jest w niebezpieczeństwie- wypalam na jednym wydechu, po czym rzucam Elijah przeciągłe spojrzenie.- To jedyny powód, dla którego tutaj jestem- dodaję i wynoszę się z baru, tak szybko, jak to jest możliwe. Muszę pobyć sama. Brakuje mi powietrza...

Damon
    Poznanie Elijah, odpowiedzenie na wszystkie jego pytania i opowiedzenie o naszych rodzinnych rewolucjach zajmuje mi sporo czasu. Podczas naszej rozmowy zaprzyjaźniona z Elijah czarownica- barmanka, zamyka lokal i ucisza Bretha, nie pozwalając mu wstać z miejsca. Wychodzi na to, że bracia nie są ze sobą specjalnie zżyci, ale nie dziwię się temu. Relacje w takich rodzinach, zwykle nie należą do najlepszych. Jak w naszej. Pomiędzy Tobiasem, a Katniss wcale nie ma dużej różnicy wieku, a niemal w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Ja i Katherine jesteśmy bliźniętami i pomimo podobnych mentalności, jesteśmy całkowicie różni. Niemal nigdy się ze sobą nie zgadzamy. Poza tym, rodzinne konflikty często są bardziej zagorzałe, niż te zwyczajne, między obcymi sobie ludźmi.
Kiedy w końcu docieram do sedna sprawy Elijah długo milczy. Wiem, że po tym co zrobiła Katherine całe lata temu, wciąż może jej nienawidzić, ale chyba coś go do niej przyciąga. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ich fatalny pocałunek. Nienawidzi jej, jednocześnie ją kochając. Znam to i wiem, że miłość, jakakolwiek jest, zawsze wygrywa nad gniewem, rozczarowaniem, a nawet zdradą.
- Mój brat nie może wam pomóc- oznajmia mężczyzna, patrząc przez ramię, na wciąż siedzącego na tym samym miejscu Bretha.- To tchórz, a poza tym czarownice uwięziły go w mieście, kiedy dowiedziały się, że planuje je zdominować.
- Pozwoliłeś na to?- pytam, marszcząc brwi.
- Z ogromną przyjemnością- odpowiada, blado się przy tym uśmiechając. Równy z niego gość, choć trochę zbyt wyniosły, jak na mój gust.- Ale mi przyda się urlop od trzymania pieczy nad tym miejscem- mamrocze, a ja unoszę lekko brwi.
- Tobie? Moja siostra nie uważa, abyś chciał ją znać, a co dopiero jej pomagać- zauważam, bez owijania w bawełnę.
- Wiesz jak to jest, Damonie- oznajmia i dopija ostatni łyk whisky.- Czasami jedna kobieta wkracza do twojego życia i robi w nim taki bałagan, jakiego nie zrobiły wszystkie inne razem wzięte- zauważa, patrząc mi z dumą w twarz.- Nie wstydzę się przyznać, że Katherina namieszała w moim życiu i nie skończyło się to dla mnie dobrze. Pomimo to zrobiła również wiele dobrych rzeczy...
- Naprawdę?- dziwię się.- Zniszczenie to jej trzecie imię, zaraz po czarnej owcy w rodzinie- tłumaczę, a mężczyzna uśmiecha się nieco szerzej.
- I chyba właśnie to mnie w niej urzekło.
- Fakt, że niszczy wszystko, czego się dotknie?
- Fakt, że nie zniszczyła niczego, co jej podarowałem- tłumaczy, a ja powoli zaczynam rozumieć. Facet jest zakochany w mojej siostrze po uszy i nawet fakt, że zabiła mu matkę nie może tego zmienić.
- Wpadłeś po uszy- zauważam, dopijając whisky.
- Podobno to droga bez powrotu- zauważa, wstając z stołka barowego.- Powiedz jej, że jadę z wami. Muszę tylko załatwić kilka formalności związanych z moim wyjazdem. No wiesz, jak zamknięcie Bretha w ciemnej izolatce- rzuca radośnie i znika.

Katherine
    Poukładanie sobie wszystkiego, co stało się przez ostatnie kilka godzin nie jest wcale tak łatwe, jak mi się wydawało. Sam fakt, że znów spotkałam Elijah mnie roztraja, a co dopiero myśl o uczuciach, które we mnie wzbudza. Oprócz obrzydzenia i nienawiści do samej siebie czuję ogromną tęsknotę, kłucie w żołądku, pocą mi się dłonie, a miliony myśli nie dają mojemu umysłowi odpocząć. Chcę wrócić do tego baru i zedrzeć z niego ubranie na zapleczu, a jednocześnie chcę wsiąść w samochód Damona i wyjechać z tego miasta raz na zawsze. Podjęcie decyzji jest tak trudne, że tkwię na ławce obok parkingu niemal godzinę. Nie robię nic, jedynie patrzę w jeden punkt, obejmując się ramionami. Czuję się jak dziecko, które zgubiło mamę w centrum handlowym. Zagubiona, obca, oddalona od świata. Chcę aby ziemia pode mną rozstąpiła się i pochłonęła mnie całą, dając mi wymarzone ukojenie. Chcę zniknąć...
- Twój przyjaciel jedzie z nami- słyszę głos Damona i podnoszę głowę. Robię to po raz pierwszy od godziny, więc czuję ból przeszywający mój kark. Krzywię się i sięgam do niego dłońmi, aby go rozmasować.
- Breth?- pytam, przymykając powieki i dla odmiany odchylając głowę w tył.
- Nie uwierzysz, ale nie- oświadcza Damon, a ja podrywam głowę i patrzę na niego, jak na chorego psychicznie.
- Elijah?- pytam z niedowierzaniem w głosie.
- Tak, facet jest totalnie w tobie zakochany- odpowiada rozbawiony Damon.
- Bawi cię to?!- warczę, podnosząc się z ławki, na której siada mój brat.- Ten facet mnie nienawidzi! A poza tym jest ostatnią osobą, którą chcę mieszać w cały ten bajzel z wilkami.
- To twój bajzel, Kath...
- Nie zapominaj, że Katniss ma w tym swoją działkę- warczę i wplatam palce rąk we włosy.- To jakiś obłęd- szepczę, szukając drogi ucieczki. Mam spędzić kilka kolejnych godzin w wozie Damona z Elijah, którego nie widziałam niemal półtora wieku? Jak on to sobie wyobraża?
- Wyluzuj, gdyby chciał cię zabić już dawno byłabyś martwa- zauważa, jak zwykle błyskotliwie, Damon, a ja wydaję dziwny, zwierzęcy ryk i idę w stronę jego wozu.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę tego cholernego miasta, Bretha i jego chorych gierek, całego mojego życia nienawidzę!- wrzeszczę próbując otworzyć drzwi od strony pasażera, ale wcale nie jest to proste.- Tego samochodu też nienawidzę!- warczę, kopiąc w przednie koło.
- Przestań, nie kop mi tego- mamrocze Damon łapiąc mnie za ramiona i odciągając od swojego cudeńka.- Jest taki wynalazek jak klamka- kpi ze mnie i otwiera przede mną drzwi wozu. Uderzam pięścią w jego ramię i wsiadam, chcąc jak najszybciej zapaść w sen. Nawet jak nie zasnę, to nie otworzę oczu do końca naszej podróży...