Katniss
Stopa, po stopie, kroczę wzdłuż drogi, prowadzącej do miasta. Za moimi plecami znajduje się drewniany most, nazwany mostem św. Jakuba i jedna z trzech posiadłości, leżących na peryferiach. To właśnie tam wilkołaki Shane'a urządziły sobie nową kwaterę, biorąc pod uwagę moją radę, że koczowniczy tryb życia w centrum miasta, to nie najlepszy pomysł. Szybko wynieśli się z opuszczonej szkoły, do domu luster. Jest tak nazywany, ze względu na pierwotnych mieszkańców, którzy zajmowali się produkcją luster wszelkiego rodzaju. Teraz mogą spać w osobnych pokojach, na bardziej, lub mniej wygodnych łóżkach, pomiędzy ścianami, które może trochę trzeszczą, ale są bezpieczne. Poszłam tam, aby skonfrontować ich z moimi planami i obgadać taktykę walki. Nie poszło mi tak, jak chciałam.
- Nie polubiłyście się- zauważa Shane, który kroczy pół metra za mną. Odwracam się przez ramię, posyłając mu pytające spojrzenie.- Z Lexi- tłumaczy, a ja gorzko się uśmiecham. Lexi to rudowłosa kobieta, mająca około dwudziestu dziewięciu, trzydziestu lat. Kiedy przyszłam, była pijana w sztok i roznegliżowana, ale zgrywała groźną i władczą.
- Była żałosna- oznajmiam i słyszę, jak zaczyna się śmiać. Nabijanie się z własnej alfy nie świadczy najlepiej o wilkołaku.- Też za nią nie przepadasz, co?- pytam, a on wzrusza ramionami.
- Miała romans z moim bratem, Klausem- odpowiada, a ja nie ukrywam zdumienia i obrzydzenia. Ta kobieta, równie dobrze, mogłaby stać na ulicy i nikomu nie wydałoby się to dziwne.- Kiedy ją zostawił, chciała wygnać go ze stada- ciągnie Shane, zrównując ze mną krok.- Zrobiła ogromną awanturę, zebranie starszyzny i rady i postawiła ultimatum. Mieliśmy wybierać miedzy nią, a Klausem.
- I co zrobiliście?- pytam, a on posyła mi rozbawione spojrzenie.
- Niemal wszyscy stanęli po stronie Klausa i zagrozili, że jeśli go wyrzuci, straci pozycję. Musiała się wycofać- oznajmia, znów wzruszając ramionami, jakby sprawy, o których mówi, były błahe. Uśmiecham się nieco szerzej i spoglądam przed siebie. Wiem, że jego sfora mi nie ufa. Oni nie ufają nawet sobie nawzajem. Martwię się, że w którymś momencie ich sztuczny instynkt zniknie i odwrócą się przeciwko nam, zgodnie z naturą opisując się po wilczej stronie. Muszę mieć plan b, muszę być gotowa na wszelkie możliwości.
- Shane- nawołuję go po imieniu i zatrzymuję się na środku opustoszałej drogi. On idzie jeszcze kilka kroków, po czym staje i odwraca do mnie przodem.- Wiesz, że nie musisz tego robić, prawda?- pytam, unosząc brwi, a on chowa dłonie w kieszeniach spodni.
- Nie muszę chodzić na piechotę, podczas gdy moja przyjaciółka ma do dyspozycji super drogi samochód?- żartuje sobie, a ja uśmiecham się i wywracam teatralnie oczami. Przed wyjściem na spotkanie z jego watahą, sprzeczaliśmy się dwadzieścia minut o to, że nie chciałam jechać samochodem, a wolałam iść na pieszo.
- Po pierwsze, to tylko trzy kilometry, a po drugie pogoda jest idealna na spacer- oświadczam, a on cicho się śmieje.- Ale nie o tym mówię- zauważam, splatając ramiona na klatce piersiowej.- Wiesz, że nikt z was nie musi stawać do tej walki, prawda?- pytam, a on poważnieje i rozgląda się na boki. Robi niepewny krok w moją stronę, po czym przekonuje samego siebie i podchodzi nieco bliżej.
- Powinienem ukryć się, jak szczur i przeczekać burzę?- pyta i wyczuwam w jego głosie irytację. Jest zbyt dumny, aby przyjąć prawdę. Biorę głęboki wdech i opuszczam ręce wzdłuż ciała.
- Nie to miałam na myśli- zaprzeczam jego słowom.- Pytam, czy to jasne, że nie jesteś mi nic winien- tłumaczę, a on marszczy brwi, udając, że nie wie, o czym mówię. Wie, oboje to wiemy.- Nikt z nas, do niczego się nie zobowiązywał, więc jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, czegokolwiek się boisz, albo zwyczajnie nie chcesz być częścią tego cyrku, to się wycofaj, dobrze?- proszę go, a on kręci z niedowierzaniem głową, cofa się, odwraca i rusza w stronę domu. Patrzę na niego długo, zbyt długo, bo zaczynam myśleć, że coś się dzieje. Coś, co nigdy nie powinno się stać. Shane próbuje pokazać mi, że mogę na niego liczyć, nawet jeśli jego alfa nie jest pewna swojego stanowiska. Ciągle mnie zachwala, towarzyszy mi bez przerwy, stara się mi zaimponować. Cokolwiek do mnie czuje, nie powinien. Marszczę z irytacją brwi, po czym wyprzedzam go, staję przed nim i kładąc dłoń na jego klatce piersiowej, zmuszam go do zatrzymania się.
- Daj spokój, Katniss- burczy, co tylko upewnia mnie, że oczekuje ode mnie nieco więcej, niż powinien. Nieco więcej, niż jestem w stanie mu dać.
- Co chcesz zrobić, Shane?- pytam, postanawiając wyperswadować mu jakiekolwiek uczucia wobec mnie.- Chcesz porzucić swoją watahę i stanąć ze mną, jak równy z równym, próbując pokazać mi, jak wiele jesteś wart? Chcesz zostawić swojego brata, przyjaciół, alfę, wobec której masz zobowiązania, żeby zostać tutaj, ze mną?
- Jeżeli to jedyne wyjście, to owszem!- odpowiada zdenerwowany, a ja wypuszczam głośno powietrze przez nos, ledwo panując nad wybuchem gniewu.
- Spójrz na mnie, Shane. Jestem wrakiem człowieka, moje życie wisi na włosku, nie mówią o stronie uczuciowej, która zwyczajnie umarła, całe wieki temu. Nie wiem kogo we mnie widzisz, albo chcesz usilnie zobaczyć, ale przestań się trudzić, jasne?- rozkazuję mu, po czym odwracam się i ruszam w dalszą drogę. Wchodzę w bramę naszej posiadłości.
- Świetnie!- krzyczy, podążając za mną.- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?- warczy, wściekły do granic możliwości.- Zamknęłaś mnie w piwnicy, trzymałaś tam tydzień, a gdy mnie wypuściłaś, mogłem od razu pobiec do lasu i nasłać na was wilki. Nie zrobiłem tego i nadal nie jestem wart twojego zaufania, tak?! Zrobiłem wszystko, o co poprosiłaś, zawiozłem Tris do moich ludzi, przekonałem ich, że jesteś warta walki, a ty...
- Nikt cię o to nie prosił!- krzyczę, odwracając się do niego przodem.- Mogłeś się zabrać z naszego domu, iść do swoich i opisać się po ich stronie!
- Nie zrobiłoby ci to żadnej różnicy?- pyta, a na jego twarzy maluje się rozczarowanie. Od razu łagodnieję. Zastanawiam się nad jego pytaniem. Czy gdyby uciekł i opisał się po stronie wroga, coś bym straciła? Kontakt z watahą wierną Białej Czarownicy, kolejnego sojusznika ...
- Wtedy straciłabym przyjaciela- oznajmiam, myśląc o wszystkich wspólnych posiłkach, treningach, partiach szachów i godzinach spędzonych na wspólnym czytaniu, spaniu na kanapie w salonie, albo rozmowach o wszystkim i o niczym. Przez kilka ostatnich dni Shane stał mi się bliższy, niż jakikolwiek mieszkaniec tego miasta i wiem, że gdyby odszedł, straciłabym wiele, zbyt wiele.
- Widzisz? Właśnie to zawsze robisz, Katniss- oznajmia, uważnie mi się przyglądając.- Widzisz, że jesteś dla kogoś ważna, że masz władzę, ale nie wiesz, jak masz się odwdzięczyć, więc wszystko rujnujesz. Bo tak jest bezpieczniej, prawda? Bo udając, że nic nie czujesz, że o nikogo, poza swoją rodziną, nie dbasz, nie musisz bać się, że kogoś rozczarujesz. Ale wiesz co?- syczy, łapiąc mnie za rękę i nie pozwalając mi się odsunąć.- W życiu nigdy nie jest łatwo i kto, jak kto, ale ty powinnaś o tym wiedzieć. Nie chodzi o to, abyś się zamykała na świat, budowała wokół siebie mury... Bo któregoś dnia oni wszyscy odejdą, Katniss. Cała twoja rodzina zniknie, a ty zostaniesz sama. I wszystkie te mury będą nie do przeskoczenia, więc zwyczajnie zgnijesz w samotności i rozpaczy. A świat oczekuje od ciebie nieco więcej.
- Dlaczego?- pytam, patrząc mu w oczy.- Dlaczego to ode mnie wszyscy czegoś oczekują? Ja tego nie chcę, rozumiesz? Nie chcę, aby ktokolwiek widział we mnie...
- Kobietę?- dokańcza za mnie, unosząc brwi.- Uroczą, wesołą, cholernie piękną kobietę?- precyzuje, a ja czuję, jak oblewa mnie rumieniec. Przełykam ciężko ślinę, czując, jak Shane łapie mnie za drugą rękę i splata razem nasze palce. Zerkam na nasze dłonie i blado się uśmiecham.
- Nie chcę więcej nikogo rozczarowywać- szepczę, a kiedy podnoszę wzrok, widzę w jego oczach zachwyt. Widzę, jak bardzo podoba mu się nasza bliskość, jak bardzo pragnie więcej, jak bardzo jest mną oczarowany. Widzę w jego oczach swoje odbicie i robi mi się cieplej na sercu. Wiem już, że nie chcę go stracić. Wiem, że jest kimś nieziemsko ważnym i że nagle skoczył kilka oczek w górę na liście osób, o które muszę się zatroszczyć.
- Jesteś silna- szepcze, sięgając dłonią do mojego policzka.- Odważna, rozsądna, walczysz o swoich, jak wściekły pies. Czym mogłabyś mnie rozczarować?
- Prawdą?- rzucam, czując palące mnie łzy.- Tym, że w środku tej odważnej, walczącej Katniss ukrywa się ta, która budzi się z krzykiem, po kolejnej serii koszmarów? Nie jestem tym, za kogo mnie masz. Mam wiele demonów, które nie chcą mnie opuścić i wiele lęków. Jestem wrakiem człowieka, któremu już nikt nie może pomóc...
- Zawsze mogę spróbować, tak?- pyta, opierając swoje czoło o moje. Zamykam oczy, oddycham głęboko i miarowo, wdychając jego zapach. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że jego wilcza woń nie przeszkadza mi tak, jak innych. Wręcz przeciwnie, w jego ramionach, czując jego perfumy, zmieszane z wonią jego wilczej skóry i ubrań, czuję się bezpiecznie.- Tylko mi pozwól, Katniss... - prosi, a ja zaciskam usta w cienką linię i delikatnie się odchylam, aby móc na niego spojrzeć.
- Nie pozwalam- oświadczam. Widzę, jak kąciki jego ust drgają ku górze i motyle w moim brzuchu przybierają wielkość wściekłych smoków.- Przynajmniej nie, dopóki nie pozbędziemy się problemu- dodaję, a on szeroko się uśmiecha, jak jakiś wariat, więc zaczynam się śmiać. Przytulam go- mocno, stanowczo, bez żadnych wyrzutów sumienia, a on odwzajemnia uścisk i wszystko już jest dobrze. Wszystko jest w porządku.
Caroline
Uderzam łopatą o ziemię, wbijam ją w trawę i opieram się na niej, biorąc głęboki wdech. Tego typu czynności nie powinny mnie męczyć, przecież moim zadaniem jest tylko wykopanie dołka, w którym ułożymy stos drewien i rozpalimy ognisko. Jednak, wbrew pozorom robię nieco więcej. Wyrzucam z siebie gniew, który zbierał się od długich tygodni. Zanim postanowiłam wyręczyć Elijah, w tym jakże męskim obowiązku, zrobiłam w głowie listę błędów, które popełniłam, odkąd wróciłam do Bornoldwick. Nie jest długa, ale kiedy o niej myślę, czuję wstręt do samej siebie. Po pierwsze wpuściłam do swojego pogmatwanego, pełnego potworów i dziwnych zjawisk, niczemu niewinnego Stefana. Po drugie zaufałam mu i pozwoliłam, aby on zaufał mi, mimo świadomości, że moje życie to pasmo kłamstw i oszustw. Mieszałam w jego umyśle, celowo pozbawiłam go pewnych wspomnień i wmówiłam sobie, że postąpiłam odpowiednio. W momencie, w którym powinnam go od siebie odsunąć, zgodziłam się odgrywać jakąś szopkę przed jego matką. Pozwoliłam mu trzymać mnie za dłoń, obejmować w talii, całować w policzek, a nawet w usta i uwierzyć, że jest pomiędzy nami prawdziwa chemia. Jak głupia zaczęłam się w nim zadłużać, mimo tego, że wiedziałam, kim jest jego matka. Pozwoliłam mu opowiedzieć mi historię, o zmarłej tragicznie żonie, o jej bracie Lukasie, który swoją drogą jest byłym chłopakiem naszej kochanej Tris. Wciągnęłam tego biednego faceta w ciemną grę, z której zrezygnowanie jest niemożliwe. Zniszczyłam mu życie. A to, co dręczy mnie najmocniej, to myśl, że któregoś dnia dowie się kim jestem i zorientuje się, że wiedział to już wcześniej, ale bez jego zgody namieszałam mu w głowie. Znienawidzi mnie i już nigdy nie będzie patrzył na mnie w ten sam sposób.
- Jeżeli zaraz nie przestaniesz, wykopiesz sobie grób- pobrzmiewa głos za moimi plecami, więc przestaję kopać i odwracam się, chcąc zwymyślać osobę, która śmie przerywać mi oskarżanie samej siebie. Szybko jednak łagodnieję, widząc Coopera. To wysoki, dobrze zbudowany, czarnoskóry mężczyzna, który przyjechał z Londynu. W wampira zamieniła go Katherine, więc bez mrugnięcia okiem zdecydował się wziąć udział w walce i stanąć w jej obronie. Jest miły. Kilka razy rozmawialiśmy, zwykle wstajemy o tej samej porze, więc niemal codziennie jadamy wspólne śniadania. Czytamy ten sam rodzaj poezji i oboje lubimy jazz. Wydaje mi się, że w innym życiu moglibyśmy być bratnimi duszami. Jednak jedyne, co czuję na jego widok, to czysta, przepełniająca mnie sympatia.
- Przepraszam, ja tylko...- zaczynam, ale ucisza mnie skinieniem dłoni.
- Nieważne- oznajmia, zaczynając układać kamienie na brzegach dołu, który wykopałam.- Każdy z nas potrzebuje się czasami wyładować- dodaje, unikając mojego spojrzenia. Chyba dlatego tak go lubię. Kiedy się wściekam i wpadam, w charakterystyczny dla mnie potok słów, on zwyczajnie pozwala mi się wykrzyczeć i nie ocenia mnie. W jego przypadku mam czystą kartę i niezmiernie mnie to cieszy.
Pomagam mu układać kamienie, po czym zaczynamy budować stos z drewien, które przyniósł z Shane'm. Podoba mi się, że większość mojej rodziny jakoś się angażuje. Katherine zaciągnęła Elijah do kuchni, Damon i Eva zajęli się mniej pożywnymi przekąskami i rzecz jasna alkoholem, a Katniss wynosi i odkurza meble ogrodowe, które znalazłyśmy w ciemnych zakamarkach piwnicy. Wydaje się, że nikt, ani nic nie może nam przeszkodzić w dobrej zabawie, a przynajmniej w należytym odpoczynku.- Mogę wiedzieć, gdzie podziewa się twój narzeczony?- pyta Cooper, a ja zerkam na niego i cicho wzdycham. Niektórzy z nich, a raczej większość, nie zna prawdy o moich relacjach z Stefanem. Jestem pewna, że nie ma powodów, aby go okłamywać, więc wzruszam lekko ramionami i krzywo się uśmiecham.
- To nie jest mój narzeczony- odpowiadam, podając mu kolejną partię drewna.- To tylko gra- tłumaczę, a on zerka na mnie, nie kryjąc zdumienia. Uśmiecham się nieco zakłopotana i przeczesuję włosy, biorąc głęboki oddech.- Na początku chodziło o jego patetyczną i upartą matkę, potem okazała się być wrogiem numer jeden, więc odgrywam rolę tajnego agenta- tłumaczę mu pokrótce, a on uśmiecha się, błyskając białym uzębieniem.
- No to musi być ciekawie- kpi sobie, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Tak, jest znakomicie. Przytulamy się, całujemy i udajemy, że mamy o czym gadać, podczas gdy jego matka szykuje rytuał, przez który ma zginąć mój brat i jego dziewczyna. Brzmi całkiem zabawnie, prawda?- wypalam, a on prostuje się i patrzy na mnie z czułością w oczach. Zostawia układanie stosu, podchodzi i staje na wyciągnięcie rąk. Kładzie dłonie na moich ramionach i spogląda mi w oczy.
- Wyluzuj- radzi mi, a ja zaciskam usta w cienką linię i kiwam ledwo zauważalnie głową.- Niedługo wszystko się wyjaśni i nic nikomu się nie stanie, tak?
- Skąd ta pewność?- pytam, a on oblizuje usta i spogląda w bok, przez moment zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Wiem, ze głupio to zabrzmi, ale mam przeczucie- oświadcza, a ja unoszę wysoko brwi.
- Przeczucie? To rzeczywiście głupio brzmi- kpię sobie, a on cicho się śmieje i zdejmuje dłonie z moich ramion, jednak nie odsuwa się. Patrzy na mnie z góry i zagryza dolną wargę. Narasta między nami napięcie, ale całkowicie inne, niż to, które jest między mną, a Stefanem. Kiedy patrzę na Stefana, czuję szczęście, zachwyt jego szykownością i dobrymi manierami, a kiedy patrzę na Coopera, wszystko o czym myślę, to chęć wsunięcia dłoni pod jego podkoszulek i zbadania każdego milimetra jego ciała własnymi palcami. Odpycham od siebie sprośne myśli i szybko wracam na ziemię.- Zapisałeś już swoje życzenia?- pytam, a on szeroko się uśmiecha.
- Prawie was nie znam, ale tak, zrobiłem to- odpowiada, a ja cicho chichoczę.
- Może to i lepiej?
- Co lepiej?
- Że nas nie znasz- wyjaśniam i przechodząc obok niego, chcę wrócić do układania drewna. Czuję, jak łapie mnie za łokieć, więc odwracam głowę, a on stoi tak blisko, że mogę czuć na twarzy jego oddech. Zerkam w jego czekoladowe oczy i atakuje mnie dziwne uczucie w brzuchu. Zdaje mi się, że to jakaś ważna, przełomowa chwila i za moment stanie się coś cholernie istotnego.
- Życzę ci, abyś przejrzała na oczy, Caroline- oświadcza, z brytyjskim akcentem, od którego kręci mi się w głowie. Nie czuję się urażona jego słowami, wydaje mi się, że mówi coś prawdziwego i uczciwego.- Abyś zobaczyła, że wszystko, czego potrzebujesz, to nie kolejna osoba, o którą musisz dbać, a ktoś, kto tym razem zadba o ciebie- precyzuje swoje życzenie, a ja przełykam ciężko ślinę, nie spuszczając z niego wzroku. Chcę, aby mówił do mnie w nieskończoność, ale w ogóle tego po sobie nie pokazuję. Nie mogę uwikłać się w sidła kolejnego faceta, podczas gdy jeden sprawia mi więcej kłopotów, niż cała moja rodzina, razem wzięta.
- Caroline!- moje imię pobrzmiewa w moich uszach, odbija się echem w mojej głowie i sprowadza mnie na ziemię. Zerkam w stronę tarasu i widzę machającą do mnie niepewnie Beatrice. Tobias w końcu przywiózł ją z szpitala, co sprawia, że od razu się rozpromieniam. Cooper puszcza mnie, wymija i zajmuje się przygotowywaniem ogniska, a ja ruszam w stronę nastolatki. Zatrzymuje się po kilku krokach i odwracam do niego przodem.
- Masz rację, dziękuję- mówię, a on posyła mi długie, namiętne spojrzenie. Nie uśmiecha się, nie wyraża zadowolenia, chowa dumę do kieszeni, skrywa pychę. Akceptuje moje słowa i zwyczajnie je do siebie dopuszcza. W końcu odwracam się do niego tyłem i biegnę w stronę domu.
- Tak szybko cie wypuścili?- pytam, obejmując Tris ramionami, a ona chichocze mi do ucha.
- Twój brat bywa bardzo przekonujący- odpowiada i wiem, co ma na myśli. Posyłam jej przepraszające spojrzenie i prowadzę do domu.- Czyli rodzinne ognisko, tak?- pyta, a ja wzruszam ramionami.
- Ostatnie urządziliśmy chyba ze sto lat temu- odpowiadam i zdaję sobie sprawę, jak głupio to brzmi. W końcu to całkiem możliwe.- A przecież dawniej to była tradycja.
- Naprawdę?
- Tak, rozpalaliśmy ognisko, ojciec opowiadał nam historie, a później pisaliśmy życzenia na małych karteczkach i paliliśmy je w ogniu- opowiadam jej, kiedy docieramy do salonu, gdzie mam zamiar zostawić ją na sofie, przykrytą kocem z stosem książek i gazet. Nie wiem jednak, czy mi na to pozwoli.
- Och, tak, Caroline zawsze życzyła mi miłej dziewczyny, z którą będzie mogła przeciwko mnie spiskować- odzywa się Damon, a Beatrice szeroko się do niego uśmiecha. Zabawny jest widok tej dwójki, przybijającej sobie piątkę na przywitanie. To takie... współczesne, że aż nie pasuje do mojego starszego brata.
- Czyli mam napisać jedno życzenie, dla każdego z was?- pyta, zerkając na długopisy i małe karteczki leżące na stoliku. Siada na sofie i wyciera spocone dłonie w dżinsy.
- Tak, a potem wrzucić je do kuli. Wieczorem wszystkie wrzucimy do ognia...
- I skąd myśl, że to zadziała?- pyta Eva, która wyłania się z kuchni. To piękna nastolatka, o długich włosach i nieco pucołowatej twarzy. Ma prześliczny, uroczy, śnieżnobiały uśmiech i nic dziwnego, że Damon tak za nią przepada. Chociaż wydaje mi się, że ich relacje są czysto platoniczne. On traktuje ją jak członka naszej rodziny, a my mu tego nie zabraniamy.
- Jest taka stara przypowieść, o wikingach- odpowiadam na jej pytanie, a ona unosi lekko brwi i siada obok Tris. Obie spoglądają na siebie pytająco.
- Och, Tris, to jest Eva, przyjaciółka Damona- przedstawiam ją, lekko się uśmiechając.- Przyjechała z nim z Londynu
- A to Beatrice, nasza królowa- kpi sobie Damon, na co Beatrice reaguje gorzkim śmiechem.
- Biorąc pod uwagę, że mogę zlecić bandzie moich wilków rozszarpanie cię na kawałeczki, to tak, jestem królową- odpowiada i oboje cicho się śmieją. Tris wpasowała się do tej rodziny bez problemu. Jest odważna, opryskliwa, sarkastyczna i nie daje się stłamsić. Czasami wręcz nas ustawia, ale nikt nie ma jej tego za złe.
- Może jak wszyscy zażyczymy sobie dziewczyny dla Damona, to któraś w końcu wytrzyma z nim dłużej niż dwa miesiące- mówię, posyłając mu arogancki uśmiech.
- Panie Boże- zaczyna Eva, łapiąc za pisak i karteczkę.- Ześlij proszę cierpliwą, mądrą, silną kobietę, która wytrzyma z tym aroganckim dupkiem i nas od niego uwolni- kpi sobie i wszystkie się śmiejemy.
- Amen!- przytakuje Tris, a Damon wyrywa karteczkę z ręki swojej przyjaciółki i piorunuje ją wzrokiem.
- A nie pomyślałyście, że życie bez was bywa ciekawsze?- pyta, a ja wywracam teatralnie oczami.- I na pewno, o niebo łatwiejsze- warczy, a Tris głośno się śmieje.
- O, tak. Możesz opijać się przed południem, śmierdzieć i nie zmieniać koszulki przez miesiąc- zauważa, dość błyskotliwie, a Damon macha na nią ręką i wychodzi.- Czyli należysz do grupy ratowniczej, tak?- zwraca się do Evy, a ta od razu podejmuje temat. Uśmiecham sie lekko i zostawiam je, wracając do przygotowań.
Beatrice
Eva okazuje się być jedyną osobą, z którą rozmawiając, nie muszę czuć się gorsza, słabsza, albo jak ktoś ważny. Jestem po prostu sobą. Tobias przynosi nam kawę, bo go o to proszę, ale jak zwykle, zanim to zrobi, kręci nosem i marudzi, że nie lubi, jak się nim wysługuję. Prawda jest taka, że to lubi, bo to jedyna rzecz, jaką jego zdaniem, może dla mnie zrobić. Eva opowiada mi jak poznała Damona. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, jej prawną opiekunką stała się starsza siostra, Camille, która zaczęła nieco wariować, a jedynym wsparciem był brat, Hector. Są nierozłączni. Jak tak o nim opowiada, w samych superlatywach, dociera do mnie, że przez całe życie brakowało mi takiej osoby, która znając moje wszystkie lęki i słabości, będzie kochała mnie ponad wszystko. Brakowało mi rodzeństwa i już nigdy go nie zdobędę. Marzyłam o siostrze, odkąd pamiętam. Marzyłam o wspólnym pokoju, kłótniach o ubrania i kolejki do toalety, pogawędkach o chłopakach. Marzyłam, marzyłam i nic nie wymarzyłam. Eva natomiast nie wyobraża sobie życia bez Hectora. Wie, że ich drogi się rozejdą, kiedy oboje się zakochają, ale póki mogą, trzymają się razem. Damona poznali w barze, w dzielnicy, w której mieszkali. Umawiał się z jakąś piosenkarką. Przesiadywał dniami i nocami w barze, aż w końcu nastał dzień, kiedy zmienił lokalizację. Wszedł na dach budynku i niechcący odkrył ich kryjówkę. Podzieliła się z nim swoją historią, pomimo niepewności swojego brata i stali się przyjaciółmi.
- No wiesz, spędzasz mnóstwo czasu z kimś, kogo nie cierpisz i zaczynacie być najlepszymi przyjaciółmi- mówi, wzruszając ramionami, a ja lekko się uśmiecham.
- Coś o tym wiem- odpowiadam, myśląc o mnie i o Katherine. Wyszła z kuchni tylko na moment, aby się ze mną przywitać, a potem szybko czmychnęła. Łamiąc wszelkie ludzkie odruchy i zasady, wcale się jej nie boję. Wiem, że guz na mózgu obudził się poniekąd z jej winy, ponieważ wpakowała mnie w całe to bagno z wilkołakami, ale nie mam jej tego za złe. Jeśli nie podczas ucieczki, to w jakiś inny dzień okazałoby się, że powoli umieram i być może wtedy nie przyjęłabym tego tak dobrze?
- Jak to jest?- pyta Eva, podobnie jak zapytał Klaus, brat Shane'a, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Na początku, kiedy przechodziłam fazę wyparcia i matka przysłała do mnie najlepszego terapeutę w stanie, zapytał, co według mnie jest najgorszą częścią tej sytuacji- mówię, krzyżując nogi na kanapie i obejmując kubek dłońmi.- Odpowiedziałam, że świadomość, że wszystkie plany i marzenia, które się ma, prawdopodobnie nigdy nie zostaną spełnione- ciągnę, a Eva leży wygodnie, przodem do mnie, jedną ręką skrobiąc w dywan.- Gdyby zapytał mnie o to teraz, odpowiedziałabym, że ludzie- szepczę, a ona unosi lekko brwi.- Dawniej byłam samotniczką, nie miałam przyjaciół, koleżanek, nawet z własną matką się nie dogadywałam.
- Nigdy nie miałaś chłopaka?- dziwi się, a ja posyłam jej krzywy uśmiech.
- Miałam, raz, ale zginął- odpowiadam, a ona wydaje cichy jęk i zaciska powieki.
- Przepraszam, nie wiedziałam...
- Nie szkodzi- śmieję się i prostuję nogi. Ona kładzie swoje na moich udach i tak siedzimy, w dosyć wygodnej pozycji, po prostu rozmawiając.- Chodzi o to, że w czasie, w którym powinnam być otaczana przez wianuszek uwielbiających mnie znajomych, byłam sama, a teraz, kiedy...no wiesz...umieram- jąkam się, bo nadal nie do końca jestem w stanie przyjąć ten fakt do wiadomości.- Wokół mnie pojawia się mnóstwo kochających mnie, współczujących mi, a nawet podziwiających mnie ludzi. Tobias jest...- urywam, nie wiedząc, czy potrafię znaleźć odpowiednie słowa na jego temat.
- Opiekuńczy?
- Idealny- odpowiadam, a ona delikatnie się uśmiecha.- Jest ze mną, pomimo wszystkich tych okropności, które mu funduję, nie mówiąc już o tym, że prawdopodobnie umrze, z ręki psychopatki, która ma przejąć moje ciało- oświadczam i brzmi to tak absurdalnie, że aż obie zaczynamy się śmiać.- Katherine, Caroline, Bonnie, a nawet Damon- ciągnę, uświadamiając sobie, że grono moich najbliższych bardzo się powiększyło w ostatnim czasie.- Oni wszyscy walczą, abym mogła żyć i czuć się bezpieczna, a tymczasem ja...po prostu umieram, Eva- dokańczam, poważniejąc.- Umieram. Powinnam leżeć w szpitalu, podłączona do kroplówek, przyjmować chemię i czekać spokojnie na koniec. A tymczasem nigdy nie czułam się bardziej żywa, niż teraz, kiedy poznałam tą rodzinę i dałam się w to wszystko wciągnąć. Oni myślą, że zniszczyli mój świat, a prawda jest taka, że zawsze brakowało w nim ostatniego elementu układanki i to oni nim są. W końcu mam przyjaciół, kogoś, na kogo mogę liczyć, wychodzę ze szpitala, bawię się...
- No i dobrze- oświadcza, zdejmując ze mnie nogi i podnosząc się do pozycji siedzącej.- Powinnaś się cieszyć, pokonywać swoje słabości, walczyć z tą chorobą, tak długo, jak długo ta rodzina wariatów czegoś nie wymyśli...
- O czym ty mówisz?- dziwię się.- Raka nie można zniszczyć, to on niszczy nas, ludzi.
- Owszem- odpowiada, przechylając głowę na bok.- Ale magia potrafi zdziałać cuda. Przywraca nas zza grobu, sprawia, że odżywamy, stajemy się silniejsi, przeskakujemy z ciała, do ciała. Dlaczego nie miałaby pomóc tobie?- pyta, a ja czule się do niej uśmiecham. Wiem, że chce mnie pocieszyć, podnieść mnie na duchu, ale nie wierzę jej. Gdyby ktokolwiek mógł wyleczyć raka, czy nie byłoby słychać o takich przypadkach? Tą chorobę można jedynie odwlekać, opóźniać jej przyjście.
- Chcecie pomóc mi w kuchni?- pyta Katherine, a kiedy podnoszę głowę, widzę, że stoi w progu salonu. Musiała przysłuchiwać się naszej rozmowie od dłuższego czasu, bo nie wydaje się zadowolona. Uśmiecham sie do niej szeroko i ochoczo wstaję z sofy. Ignoruję zawroty głowy i brnę przed siebie. Dzisiaj nie umieram, dzisiaj jestem żywa, jak nigdy dotąd.
Damon
Odbywam z Tobiasem walkę na miecze, zrobione z kijów do pieczenia kiełbasek i pianek, mając przy tym niezły ubaw. Rozdarłem mu jego koszulę, więc piekielnie się zdenerwował i rozdarł mi łuk brwiowy. Katniss siedzi na jednym z leżaków i kibicuje nam, podczas gdy Caroline narzeka, że nie potrafimy zachowywać się, jak poważni ludzie.
- A co nam z tej powagi?- pytam, kiedy Tobias wytrąca mi kij z dłoni.- Niedługo możemy zginąć, więc warto trochę poszaleć- oświadczam, a wszyscy piorunują mnie wzrokiem, jakbym zrobił coś strasznego. Wywracam teatralnie oczami i podchodzę do stołu, z którego zabieram talerz w koreczkami, zrobionymi przez Katherine.
- O której rozpalacie ognisko?- pyta Beatrice, kiedy siadam na krześle obok niej.
- Nie zrobimy tego, dopóki tutaj jesteś. Mogłabyś się poparzyć i byłaby tragedia- żartuję cicho, a ona niespodziewanie wplata palce w moje włosy i mocno za nie pociąga, co sprawia mi prawdziwie odczuwalny ból. Wydaję cichy jęk, Katniss parska śmiechem, a Tris posyła mi uroczy uśmiech.- Kiedy stałaś się taka stanowcza?- pytam, przypominając sobie, jak odwoziłem ją do szpitala, po nocy, w którą doznała pierwszej wizji. Pamiętam, jaka była załamana, bezbronna, a kiedy zasnęła, wyglądała jak dziecko. Wtedy myślałem, że ją polubiłem, ale chyba byłem w błędzie.
- Odkąd przestałeś podawać mi swoją uprzejmość na tacy- odpowiada, unosząc kubek z herbatą do ust, a ja marszczę buntowniczo brwi.
- Myślałem, że tego właśnie chcesz!- denerwuję się, a ona unosi oczy ku niebu, w geście irytacji.
- Czy mi się wydaje, czy ty flirtujesz z dziewczyną naszego brata?- pyta cicho Katherine, stając naprzeciwko nas. W dłoni trzyma plastikowy kubek z piwem i arogancko się do nas uśmiecha. Zerkam na Beatrice, ona spogląda na mnie i oboje zaczynamy się śmiać.
- Absolutnie nie- odpowiadam.
- Zdecydowanie- przytakuje mi, a Katherine przechyla głowę na bok, jakby nam nie wierzyła. Kiedyś tak postąpiłem, raz w całym naszym życiu. Zakochałem się, a raczej uznałem za swoją życiową misję, poderwanie ukochanej Tobiasa. Nie skończyło się to dobrze, ani dla mnie, ani dla niej. Przez kolejnych pięć lat nie miałem kontaktu z moim bratem, a kiedy się znów spotkaliśmy, chciał mnie zastrzelić ze swojej łowczej broni na drewniane kule. Nigdy więcej nie popełnię tego rodzaju błędu. Poza tym, Tris mogłaby być moją młodszą siostrą, albo koleżanką. Nie pociąga mnie, w żadnym znaczeniu tego słowa. Nieco inaczej jest z Bonnie, która właśnie zjawia się w naszym ogrodzie. Caroline wita ją uściskiem, ona mówi wszystkim wesołe cześć, a kiedy na mnie spogląda, tężeje jej mina. Od razu łapie za kubek z piwem i siada jak najdalej od mojej osoby. Wciąż jest na mnie zła, nienawidzi mnie całym sercem, za to, że naraziłem ją na niebezpieczeństwo w Londynie i wiem, że nie ma sposobu, aby mi wybaczyła. Rozmawiałem z nią, trzy dni po powrocie i chociaż nie krzyczała, nie biła mnie, nie wpadła w żaden rodzaj furii, to w jej oczach widziałem czystą niechęć. Dawniej, kiedy spędzaliśmy ze sobą czas, zawsze była szczęśliwa, podekscytowana na myśl o nowej przygodzie, a tego dnia wyglądała, jakby chciała uciec i już nigdy mnie nie spotkać. Poprosiła, abym dał jej odetchnąć, ale mam już swoje lata na karku i wiem, co to oznacza. Koniec z wycieczkami, z telefonami i wsparciem. Koniec z przyjaźnią. Co wiec tutaj robi?
- Caroline ją zaprosiła- odpowiada Katherine, siadając na miejscu Beatrice, która odeszła, nim zdążyłem to zauważyć.
- Przy tobie nie można o niczym nawet pomyśleć, jesteś najgorszą siostrą na świecie- odpowiadam, a ona zaczyna się śmiać i krzyżuje pod sobą nogi, dłonią sięgając do mojego karku.
- Lubisz ją, co?- pyta, a ja nawet się nad tym nie zastanawiam.
- Nie w tym rzecz- odpowiadam, upijając łyk jej piwa.- Nie lubię kończyć na przegranej pozycji- tłumaczę, a ona przytakuje skinieniem głowy, na znak, że rozumie.- A ona zwyczajnie się ode mnie odcięła- dodaję, zsuwając się nieco niżej na drewnianym krześle i wygodnie się opierając.
- Musisz dać jej chwilę...
- Dam jej wieczność- oznajmiam, posyłając siostrze znaczące spojrzenie.- Nie mam zamiaru się więcej błaźnić, nie lubię walczyć, kiedy nie ma możliwości wygranej- wzruszam ramionami, a ona marszczy brwi, jakbym opowiadał jakieś bzdury.
- To szaleńśtwo. Nie możesz się poddać.
- Dlaczego nie?- warczę i podnoszę się, aby odejść. Mam dosyć pouczających pogawędek o moralnych wyborach. Chcę się napić, najlepiej mojej whisky, więc ruszam w stronę wejścia do domu. Katherine zatrzymuje mnie w drzwiach i posyła mi gniewne spojrzenie.
- Bo my się nie poddajemy, rozumiesz?- warczy, jakbym odpuszczając Bonnie, plamił honor rodziny.- Nie wobec ludzi, których kochamy- dodaje, nieco łągodniej, a ja spoglądam na nią z góry.
- Nie kocham jej. Zwyczajnie do niej przywykłem, rozumiesz? To tyle, nie ma tutaj powodów do walki. Mamy chyba ważniejsze sprawy na głowie, co?!
Tobias
Beatrice stoi przy ognisku. Opatuliła się kocem, który jej przyniosłem i w jednej dłoni trzyma plastikowy kubek. Pięć razy sprawdzałem, czy nie strzeliło jej nic do głowy i nie postanowiła napić się alkoholu i za każdym razem oskarżyła mnie o brak zaufania i traktowanie jej, jakby miała umrzeć, z powodu zbyt szybkiego oddychania. Problem tkwi w tym, że jeśli mowa o jej stanie fizycznym, bywają dni, kiedy jest, jak rozpadający się wrak. Ciężko mi to przyznać, zwyczajnie tego nie chcę, bo myślę o mnóstwie czasu, który moglibyśmy ze sobą spędzić, gdyby nie przebywała w w szpitalu, nie bywała taka opryskliwa, albo nie spała całymi godzinami. Zmienia się, robi się zgryźliwa i arogancka i chociaż wiem, że to wina choroby i sytuacji, w której się znajdujemy, to nadal ciężko mi to zaakceptować. Uparła się, aby wrzucić swoje życzenia do ognia samodzielnie, a Caroline nawet pisnęła. Ostatecznie stanęło na tym, że każdy z nas wrzuca swoje życzenia do ogniska kiedy chce i jak chce. Podchodzę do niej, w dłoni trzymając plik białego papieru i wbijam spojrzenie w ogień. Nie chcę pytać, jak się czuje, ani czy czegoś jej potrzeba. Zwyczajnie chcę, aby była blisko mnie.
- Życzyłam Caroline, aby poznała prawdziwego Stefana- szepcze, a ja spoglądam na nią z góry. Jest niska, taka krucha i delikatna. Wydaje mi się, że mógłbym zmiażdżyć ją jednym słowem.- Chcę, aby wiedziała, że to szlachetny człowiek, który działa na korzyść innych. Żeby nie postrzegała go przez pryzmat poczynań jego matki...
- Caroline taka nie jest- zapewniam ją, a ona lekko się uśmiecha.
- Cieszę się- odpowiada i krótko na mnie spogląda. Unika mojego wzroku. Wiem, że ta sprawa z życzeniami ją przygnębia. Wydaje jej się, że wypowiada swoją ostatnią wolę. Kładę delikatnie dłoń na jej karku, gładzę ją palcami za uchem, niczym maleńkiego kotka, a kiedy zamyka oczy i słyszę, że jej serce przyśpiesza bicia, przyciągam ją i obejmuję ramionami. Wiem, że się boi. Chowa swój strach pod maską zbuntowanej nastolatki, mającej gdzieś opinię lekarzy i przyjaciół, ale ja znam prawdę. Znam jej wszystkie oblicza. Wiem, kiedy jest prawdziwie szczęśliwa, a kiedy tylko udaje. Teraz zdecydowanie nie udaje, jest przygnębiona, smutna i przerażona, a ja chcę, aby się to skończyło.
- Chcę, żeby Elijah tutaj został- oświadcza, obejmując mnie szczupłymi ramionami, które wyciąga spod koca.- Dla Katherine. Niech ją rozśmiesza, rozpieszcza i robi wszystko, aby wiedziała, że dla kogoś jest ważna.
- Nie wiem, czy to życzenie się spełni- szepczę, głaszcząc jej ramiona.
- On wróci do Liverpoolu, prawda?
- Może ona pojedzie z nim?- mówię, aby dodać jej otuchy. To, jak martwi się o innych, w chwili, w której jest najbardziej poszkodowana dodaje jej uroku.- Albo wybiorą coś pomiędzy, to się okaże.
- Czego życzyłeś Bonnie?- pyta, podnosząc głowę, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Nie powinniśmy wyjawiać życzeń, wiesz? Wtedy się nie spełniają- zauważam, a ona marszczy nosek, wyglądając przy tym nieziemsko pięknie.
- Już i tak wyznałam ci dwa, teraz twoja kolej.
- No dobrze- wzdycham, przestępując z nogi, na nogę.- Życzyłem jej spokoju, dopóki nie skończy szkoły. Jest w ostatniej klasie, powinna dać z siebie wszystko, a Damon...no wiesz... lekko jej to utrudnia.
- On utrudnia wszystko- szepcze i wesoło się do mnie uśmiecha.- A czego życzyłeś mi?- pyta, a ja zaciskam usta w cienką linię.
- Nie powiem ci- oświadczam, a ona nadyma policzki.
- Musisz! Inaczej pożre mnie ciekawość i rozpłynę się w powietrzu- buntuje się, a ja cicho się śmieję, zakładając jej krótkie kosmyki włosów za ucho.
- To byłoby nieodpowiedzialne. Kiedy ci powiem, życzenie się nie spełni i pozostaniemy z niczym...
- To jakieś zabobony, no już, mów- rozkazuje mi, obejmując dłońmi moje biodra, a ja kręcę głową na boki.
- Nie ma mowy- zaprzeczam, a ona wspina się na palce i delikatnie całuje mnie w kącik ust.
- Proszę?- szepcze, unosząc jedną brew, a ja zaciskam powieki.
- Nie patrzę na ciebie, nie przekonasz mnie słodkimi oczami- śmieję się, a ona obejmuje mnie ramionami wokół szyi i czuję jak muska nosem, moją żuchwę. Biorę głęboki wdech przez nos, nieco bliżej ją do siebie przyciągając, a ona sunie nosem po mojej brodzie, przez policzek i dociera do mojego ucha.
- Życzę ci, abyś któregoś dnia spotkał mnie na ulicy- szepcze, a ja marszczę brwi, ale nie otwieram oczu. Wysłuchuję jej, bo wiem, że tego potrzebuje.- Będę szczupłą, czarnowłosą, piękną kobietą, z szerokim uśmiechem- kontynuuje, a ja czuję, jak ogromna gula wyrasta w moim gardle i odcina mi dopływ tlenu. Beatrice się ze mną żegna.- Spojrzę na ciebie, a ty będziesz wiedział, że to ja- ciągnie, drżącym od emocji głosem.- Podejdziesz, zapytasz mnie o imię i kiedy ci odpowiem, pokochasz mnie całym sercem. Dam ci to wszystko, czego nie mogę dać ci w tym życiu. Będziesz szczęśliwy, zakochany i... - urywa, a ja czuję piekące mnie pod powiekami łzy. Głos nieco jej się łamie, kiedy próbuje dokończyć, a jej ciało drży.- I wtedy oboje dostaniemy to, o czym marzymy- duka, powstrzymując szloch, a ja obejmuję ją tak mocno, że wydaje mi się, że za moment połamię jej delikatne kości i pozwalam, aby się wypłakała. To nie pierwszy raz, kiedy to robię, ale po raz pierwszy dociera do mnie, że Beatrice naprawdę umiera. Dociera do mnie, że szaleńczo ją kocham, a taki rodzaj miłości nigdy nie znika. Dociera do mnie, że kiedy umrze, prawdopodobnie umrze połowa mnie. Ta dobra, czuła, pełna nadziei połowa, a pozostanie ciemność. Pogrążę się w mroku, w krwi i tęsknocie i być może kiedyś spotkam osobę, która to zmieni. Może kiedyś znowu spotkam Beatrice Parker, ale zanim nadejdzie ten dzień, będę musiał przetrwać setki innych, pełnych bólu, pytań bez odpowiedzi i gniewu. Całuję ją w czoło i spoglądam ponad jej głową w stronę tarasu. Przy stole stoi Katherine, do ust przyciska kubek z piwem, a jej oczy lśnią od łez. Słyszała moje myśli, ona słyszy wszystko. Wtulam twarz we włosy Beatrice i wdycham ich woń, chcąc zapamiętać ją na zawsze.
Katherine
Wiem, jak uciążliwą osobą potrafię być. Nie chodzi o mój upór, albo sarkazm, a o dar, który mam we krwi. Słyszę wszystko, co tylko zechcę. Niewielu jest w stanie zamknąć przede mną swój umysł, a nawet jeśli, to wiele ich to kosztuje. Mogę słyszeć wszystkie, nawet najobrzydliwsze myśli mojego rodzeństwa i chociaż czasami mnie to przeraża, przez większość czasu pomaga mi w współpracy z nimi. Wiem, czego oczekują ode mnie, o czy marzą i co ich trapi. Moje życie jest dzięki tej umiejętności prostsze, niż mogłoby kiedykolwiek być. Ściskam kubek z resztkami piwa, tak mocno, że dziwię się, że jeszcze nie pękł i trzymam go przy twarzy. Pieką mnie oczy, zaciska mi się gardło, a myśli Tobiasa odbijają się echem w mojej głowie. Jak my wszyscy poradzimy sobie po śmierci Beatrice? Na pewno nie będzie łatwo, ale jakoś damy radę, zawsze jakoś dajemy. Ale co będzie z nim? W całym naszym życiu tylko raz widziałam go poza kontrolą, załamanego i cierpiącego- w dzień po przemianie, kiedy wybraliśmy się na pierwsze polowanie. Mordowanie było dla niego obrzydliwe, dewastujące, niszczące i wydawało się, że tego nie przetrwa. Wiele dni milczał, odwracał się od nas, zamykał w pokoju na długie godziny, ale któregoś dnia w końcu wyszedł i wszystko wróciło do normy. Martwię się, że tym razem się nie uda. martwię się, że po śmierci Tris się nie pozbiera, nigdy.
- O czym myślisz?- pyta Elijah, a kiedy się odwracam obejmuje moją twarz dłońmi i składa na moich spierzchniętych ustach czuły pocałunek. Czuję motyle w brzuchu, ale wmawiam sobie, że są nieprawdzie. Zawsze to robię. Nie lubię uczucia euforii, która mnie ogarnia, kiedy on tylko się zjawia.
- O wszystkim i o niczym- odpowiadam, wzruszając ramionami, a on delikatnie się uśmiecha. Jego uśmiech zwala mnie z nóg, więc dobrze, że opieram się o blat stołu. Wyjmuje kubek z piwem z mojej dłoni i dopija je, po czym odstawia plastik na stół obok mnie.
- Napisałaś już swoje życzenia?
- Nie- odpowiadam krótko, a on lekko unosi brwi.- To głupota, żadne z nich nigdy się nie spełni.
- Skąd ta pewność?- pyta z łobuzerskim uśmiechem na ustach, a ja spoglądam mu w twarz i wcale nie jest mi do śmiechu.
- Bo nie ma żadnej możliwości, abyśmy byli ze sobą na zawsze- oświadczam, a on również poważnieje. Patrzy mi w oczy, zastanawia się nad moimi słowami, a ja mam wrażenie, jakby moje serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Wiem, jak bardzo bolą go moje słowa, ale są prawdziwe, a ja nie lubię oszukiwać, zwłaszcza jego.- To miasto, to ruina- mówię, chcąc mu wszystko wyjaśnić.- Mają tutaj tylko jeden bar, wszyscy są świętoszkami, a do tego sprowadziliśmy tutaj inwazję istot nadludzkich, ale...- urywam, zagryzam wargi i przez moment się zastanawiam.- To ja ściągnęłam na moją rodzinę całą tą wojnę, wiesz? I chociaż nie mam w zwyczaju czuć się winna, to teraz tak właśnie jest. I jeżeli wszystkim nam uda się przetrwać, to... chcę tutaj zostać i pokazać im, że byłam warta tej walki. Całe życie uciekałam od rodzinnych zobowiązań, zjawiałam się na chwilę, aby coś zepsuć i znikałam. Nie chcę, aby tak było tym razem. Bo tym razem mogą zginąć nasi przyjaciele, niewinni ludzie, Beatrice, Bonnie. Ja nie mogę tak zwyczajnie porzucić ich i zostawić z całą tą winą i oskarżeniami. To ja jestem winna tej bitwie i to ja poniosę konsekwencje- deklaruję, a on zaciska mocno szczęki i sięga dłonią do mojego policzka. Jego dotyk sprawia, że chcę zmienić zdanie, jednak nie mogę. Ujmuję jego rękę, całuję jej wierzch i zerkam mu w oczy, splatając razem nasze palce.- A twoje królestwo jest w Liverpoolu. Twoi ludzie, twój brat i przyjaciele cię potrzebują- zauważam, a on kiwa ledwo zauważalnie głową.
- Może od zawsze było nam przeznaczone się rozstać?- pyta, a jego głos brzmi jednostajnie, spokojnie i bez emocji. Cierpi, widzę to w jego oczach. Zamknął się przede mną, nie mogę słyszeć jego myśli, ale wiem, co czuje. Znam go wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że właśnie się ze mną żegna,
- Elijah- szepczę, ujmując jego twarz w dłonie.- Być może wilki zaatakują jutro, albo za tydzień, ale to nieważne. Dzisiaj mamy wieczór dla siebie, tak?- pytam, a on blado się uśmiecha. Wspinam się na palce, obejmuję go ramionami wokół szyi i czule całuję.- Będziemy pić, śmiać się i bawić, a potem wrzucimy życzenia do ognia...
- Zmieniłaś zdanie?- pyta, a ja unoszę kąciki ust.
- Nikt, jeszcze nigdy, nie umarł od marzeń, prawda?- pytam, a on obejmuje mnie w talii i opiera swoje czoło o moje.
- Życzę ci, abyś doceniła samą siebie- szepcze, a ja zamykam oczy, rozkoszując się jego słodkim zapachem.
- Życzę ci, abyś nigdy nie przestał mnie kochać- mówię, spoglądając na niego.- Tak, jak ja nigdy nie przestanę kochać ciebie ...
Bonnie
Na imprezę do rodziny McIntire kazała mi iść babcia. Odkąd wróciłam cała i zdrowa z Londynu, nie odstępuję Noah na krok. Odprowadzam go do przedszkola, odbieram, jem z nim, uczę się i bawię. Mam wrażenie, że jeśli spuszczę z niego oko, choćby na chwilę, stanie się coś złego i już nigdy go nie zobaczę. Dotarło do mnie, że traktuję go, jak własnego syna. Jest pozostałością po mojej ukochanej siostrze, jej krwią, jej genami i chociaż wszystko w nim wydaje się być inne, ja widzę w nim mnóstwo podobieństw. Czasami, jak na niego patrzę, widzę ją i moje serce przyśpiesza bicia. Wiem, że wszystko, co dawniej wydawało mi się absurdem, jest możliwe. Dlatego jestem pewna, że moja siostra wciąż jest blisko mnie i czuwa nade mną. Babcia stwierdziła, że nieco tracę rozum i powinnam się rozerwać. Nawet nie wie, że spędzanie czasu u boku Damona, mogłoby mnie rozerwać na strzępy, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Uważa, że przesadzam. Z jakiegoś powodu widzi w nim dobro i troskę, mimo tego, że ja widzę jedynie śmierć. Oczywiście, że za nim tęsknię, bezdyskusyjnie. Jestem jednak dorosła i muszę wybrać, pomiędzy sercem, a rozsądkiem. Serce podpowiada mi: Daj spokój, Bonnie! Przecież nic ci się nie stało! A to twój najlepszy przyjaciel! Jednak rozsądek ciągle krzyczy: To wampir, Bonnie! Jest niebezpieczny i samolubny. Nigdy nie będziesz z nim bezpieczna. No więc słucham obu i wybieram swoje bezpieczeństwo. Mimo to jadę na tą imprezę. Wiem, że Caroline bardzo się stara nas wszystkich zjednoczyć, przed walką i podziwiam ją. Mimo, że mam raczej błahe zadanie, bo mam zostać w szpitalu z Beatrice i jej pilnować, to najchętniej ze strachu schowałabym się pod łóżko. A ona ma stanąć do otwartej walki i nie przeszkadza jej to w prowadzeniu normalnego trybu życia.
Czuję się głupio, pojawiając się na tarasie pełnym przyjaciół rodziny. Ja nie czuję się, jak jeden z nich. Są tutaj Eva i Hector, gdzieś dalej siedzi Cooper, a zjawiła się nawet wrogo nastawiona Aya. Wszyscy piją, jedzą i rozmawiają, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. Damon szanuje moją wolę i nie zbliża się, przez co narastają we mnie wyrzuty sumienia. Postanawiam z nim porozmawiać. Być może mu nie wybaczyłam i wciąż jestem na niego zła i nie chcę się z nim przyjaźnić, ale mam wrażenie, jakbym była mu winna kilka słów. Obchodzę ognisko, przechodząc obok Tris i Tobiasa i staję po jego drugiej stronie, obok Damona. Jestem tak niska, że ogień niemal całą mnie zasłania. On jest ode mnie wyższy o niemal dwie głowy, przez co zawsze czuję się niezręcznie.
- Życzę Beatrice, żeby wyzdrowiała- mówię, wrzucając pierwszą karteczkę do ognia.
- Kto jej tego nie życzy?- pyta Damon, również rzucając papier na pastwę płomieni. Uśmiecham się krzywo.
- Fakt, chyba wszyscy- odpowiadam, wzruszając ramionami. Mimo tego, że idziemy na rzeź, możemy zginąć, to Beatrice nadal nosi miano najbardziej poszkodowanej.- Za to Caroline życzę więcej imprez rodzinnych- dodaję, wyrzucając kolejną karteczkę.- Wydaje się być prze szczęśliwa- zauważam, a jej brat uśmiecha się półgębkiem.
- A ja życzę jej, żeby mogła w końcu skończyć tą farsę ze Stefanem i być sobą- odpowiada i czuję, że robi mi się ciepło na sercu. Babcia ma rację. Pod maską arogancji, sarkazmu i braku empatii, Damon skrywa prawdziwego siebie, czyli dobrego brata i uczciwą osobę. Biorę głęboki wdech, głośno wzdycham i zgniatam karteczkę ze swoim życzeniem dla niego w dłoni.- Czego życzysz mi?- pyta, jakby czytał w moich myślach.- Żebym się odwalił?- dodaje, a ja zerkam na niego niepewnie. Czuje się źle z moją nienawiścią, a ja nie lubię, jak ktoś przeze mnie, w jakikolwiek sposób cierpi.
- Życzę ci, abyś się nie zmieniał- oświadczam, przełamując bariery, a on zerka na mnie z góry. Czuję na sobie, jego gorące spojrzenie, ale nie odwzajemniam go. Po prostu rzucam karteczkę do ognia, a zaraz po niej wrzucam całą resztę. Zapisałam tam życzenia dla większości z przybyłych, nie tylko dla rodziny McIntire. Na przykład Evie i Hectorowi życzyłam, aby nigdy nie musieli się rozstawać, tak jak ja musiałam rozstać się ze swoją siostrą. Katherine życzyłam, aby stała się nieco rozsądniejsza, a Katniss, aby wyluzowała. Życzenia są raczej kolokwialne i błahe, ale prosto z serca. Na karteczce z imieniem Damon, zapisałam: żeby nigdy już nie znikał mi z pola widzenia. Miałam na myśli sytuację z Londynu, kiedy cała drżałam o jego los. Być może nie będziemy spędzali ze sobą każdego dnia, ale dobrze by było, gdybym od czasu, do czasu, mogła go zobaczyć i upewnić się, że wszystko z nim w porządku.
- Życzę ci, abyś po zakończonym liceum wyjechała, jak najdalej stąd i mogła spokojnie żyć, z dala o tragedii, która się tutaj rozgrywa- oświadcza, gniotąc karteczkę w dłoni. Wyciąga ramię, i chce wrzucić ją do ognia, ale mu nie pozwalam. Łapię go za nadgarstek i spoglądam w jego twarz.
- Nie chcę stąd wyjeżdżać- oznajmiam, wyjmując papier z jego dłoni. Patrzymy na siebie nieco zbyt długo, niż powinniśmy, po czym Damon robi krok w moją stronę. Nie ruszam się, czekam na jego kolejny ruch, ale on jedynie gładzi dłonią moje ramię, wymija mnie i odchodzi. Odwracam się za nim, wbijam spojrzenie w jego plecy, a kiedy jest zbyt daleko i znika w mroku, zerkam na kartkę w dłoni. Napisał na niej: niech Bonnie mi wybaczy. Uśmiecham się, czując, jak moje serce przyśpiesza bicia. Zerkam w rozgwieżdżone niebo i biorę głęboki wdech.
- Jak ja go nienawidzę- oznajmiam, w duchu dziękując temu, który nad nami czuwa, że pozwolił mi go spotkać i rzucam karteczkę do ognia. Nie opuszczę go, chociaż oznacza to prawdopodobnie, że już nigdy nie zaznam spokoju.
Cooper
Siadam na podeście tarasu, obok Ayi i podaję jej drinka, którego zrobił dla niej Damon. Jako jedyna przez całą imprezę z nikim nie rozmawia, nie śmieje się, niczego nie opowiada, nawet nie je. Jest odosobniona, zła i chyba przygnębiona. I chociaż oboje się nienawidzimy, to czuję się zobowiązany do rozjaśnienia jej myśli.
- Dlaczego tutaj przyjechałaś?- pytam, a ona zerka na mnie, odbierając szklankę.
- Dla Katherine- wzrusza ramionami, a ja lekko marszczę brwi.
- Przecież jej nienawidzisz- zauważam, a ona gorzko się śmieje i odwraca przez ramię, aby spojrzeć na pannę McInitre. Przez moment się zastanawia, po czym upija łyk drinka i teatralnie się krzywi. Nigdy nie przepadała za alkoholem. Spędziliśmy u swojego boku długie lata, służąc Palomie w Strix, więc pomimo braku sympatii, dobrze się znamy.
- To nie tak- mówi, opierając łokcie na kolanach.- Kiedyś, przed przemianą byłyśmy nierozłączne- oznajmia, a ja unoszę lekko brwi. Właściwie nie pamiętam, aby Aya mieszkała w dzielnicy, zanim dołączyła do Strix.- Przyjechałam z nią z Francji, byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Ja miałam dwadzieścia sześć lat, chciałam zwiedzać świat, podróżować, a ona mogła mi to wszystko dać. Zwyczajnie się polubiłyśmy, a poza tym byłam jej bankiem krwi. Aż pewnego dnia, w Londynie, kiedy Damon postanowił zrezygnować ze Strix, ona postanowiła mnie porzucić. Oczywiście, dotrzymała obietnicy, ale...
- Jakiej obietnicy?- pytam, a ona zerka na mnie i lekko się uśmiecha.
- Długo zajęło mi zrozumienie, kim ona jest. A kiedy już do tego doszłam, wcale się jej nie bałam. Wręcz przeciwnie, chciałam się stać taka, jak ona. Jednak nie chciała się na to zgodzić. Obiecała mi, że w dniu, w którym się rozstaniemy, będę wampirem, a ona o to zadba. No więc zamieniła mnie w wampira, porzuciła w Londynie, wpisała na listę Strix i znikła. Nie mogłam nic zrobić- oznajmia, wzruszając ramionami, a ja pierwszy raz, odkąd ją znam czuję do niej sympatię. Jest zwykłą dziewczyną, która straciła przyjaciółkę, jedyną osobę, której ufała i na której polegała. Nic dziwnego, że przebywanie w jej pobliżu sprawia jej tak wiele problemów.- Nie mogę pozwolić jej umrzeć- dodaje, a ja przytakuję skinieniem głowy.- I nie chodzi tylko o nas, o nasze życie, ale o samą powinność. Być może mnie porzuciła, zawiodła, ale gdzieś tam głęboko w środku wciąż ją kocham, jak siostrę. Oczywiście, uczucie nienawiści jest w tym przypadku silniejsze, ale wiesz, że zwykle wybieram rozsądek...
- Zawsze go wybierasz- śmieję się, a ona delikatnie się uśmiecha.
- No więc jestem i czekam, aż te psy się zjawią- szepcze, spoglądając w stronę ciemnego lasu.- Ale nie wiem, co będzie, jak już przyjdą- dodaje, a ja kładę dłoń na jej ramieniu. Chyba odgrywam dzisiaj ważną rolę w tym domu. Najpierw Caroline, teraz Aya. Kogo jeszcze będę musiał podnieść na duchu?
- Jak przyjdą, to zderzą się z nami- oświadczam, a kiedy na mnie spogląda, uśmiecham się do niej łobuzersko.- I wtedy pokażemy im to, czego nauczyło nas Strix, przez te wszystkie lata.
- Tego nam życzę- mówi i stukamy się szklankami, po czym oboje wypijamy po łyku z naszych drinków. Zerkam na Caroline, która śmieje się w niebo głosy, słuchając jakiejś opowieści Hectora i robi mi się gorąco.- Podoba ci się, co?- pyta Aya, wyrywając mnie z zamyślenia.- Siostra Katherine- precyzuje. a ja cicho się śmieję.
- Chyba nieco zbyt mocno- odpowiadam, a ona uśmiecha się kpiąco i odwraca wzrok. Kiedyś nie wierzyłem, że raz spoglądając na kobietę, można stracić dla niej głowę. I nagle, kilka dni temu spotkałem Caroline McInitre i każdy centymetr jej ciała wydaje mi się idealny, jej głos jest jak piękna melodia, śmiech, jak śpiew aniołów. Jest dla mnie zwyczajnie idealna. I wydaje mi się, że jak głupi szczeniak się w niej zakochałem.