niedziela, 20 marca 2016

This could be beginning... or the end

Sometimes, the true is too awful, 
And there's no one who would like to lie for you...
Caroline
    Wysiadam z samochodu, pod szpitalem, do którego tego poranka wróciła Beatrice i wyjmuję telefon komórkowy z kieszeni kurtki. Wybieram numer Tobiasa, próbując chyba po raz setny się z nim połączyć, ale zdał się zapaść pod ziemię. Musiałam zaparkować na tyłach szpitala, a wejście od tamtej strony jest zamknięte, więc obchodzę budynek, aby wejść od frontu. Odkąd odwiózł Tris nie ma z nim kontaktu i nieco mnie to martwi. Słyszę podwojone kroki, echo w głowie i bicie czyjegoś serca. Nieco zwalniam, ale niezauważalnie i uważnie nasłuchuję. Ktoś mnie śledzi. Chowam komórkę do wewnętrznej kieszeni kurtki, zamykam ją na zamek i szykuję się na wszelkie możliwości. Jego odór jest tak odrażający, że aż kręci mnie w nozdrzach, a do tego obleśnie sapie. Idze za mną krok, w krok, myśląc, że tego nie zauważę. Nie zatrzymuję się, nie odwracam, a jedynie przyśpieszam. Skręcam za róg, wdrapuję się na kontener z śmieciami i wskakuję na dach, więc mogę patrzeć na niego z góry. Jest wysoki, dobrze zbudowany, ma długie włosy, spięte w kucyk z tyłu głowy, ale jest młody, przez co jestem pewna, że mogę dać mu radę. Staje w miejscu i rozgląda się dookoła, szukając mnie, a ja zastanawiam się, co powinnam zrobić. Uciec, ostrzec innych, że wilki są już w mieście, w szpitalu? A co jeżeli jest tylko on? Narobię niepotrzebnego rabanu i wszystkich zezłoszczę. Podejmuję szybką decyzję i przykucam na krawędzi.
- Hej, wilczku!- krzyczę, a on podrywa głowę i groźnie mruży oczy. Posyłam mu arogancki uśmiech i cofam się tak, że mnie nie widzi. Robię dwa szybkie kroki, zeskakuję na dach wozu, obok którego stoi i spoglądam mu w twarz. Próbuje złapać mnie za nogę. Zanim to zrobi, ja łapię go za nadgarstek, zeskakuję z samochodu i wykręcając mu rękę, popycham go na ścianę.- Nie wiesz, że dam się nie śledzi?- warczę, a on odwraca się i podcina mnie jednym kopnięciem. Uderzam plecami o posadzkę i widzę, jak jego stopa wędruje w stronę mojej twarzy. Łapię go za kostkę, wywracam i podnoszę się, aby wymierzyć mu kilka ciosów. Jest silny, bardziej niż myślałam i zwinny, ale ja jestem nieco szybsza. Łapię go za spięte luźno włosy i dźwigam go na kolana. Nie jest to zachowanie godne damy, ale w tym przypadku, zrobię wszystko, aby dostać odpowiedź na swoje pytanie.- Ilu was jest?- warczę, a on wydaje cichy jęk i próbuje mnie od siebie odepchnąć. Pociągam go mocniej za włosy i popycham go na ścianę, a kiedy ląduje na czworaka, podrywa na mnie wściekłe spojrzenie.
- Zbyt wielu, abyście mogli wygrać- odpowiada, a ja robię krok w jego stronę, wymierzam mu cios prosto w nos i przydeptuję jego dłoń. Krzyczy, łapie mnie za kostkę, ale nie ma siły, aby mnie powalić. Moje kolano ląduje na jego szczęce, osuwa się z twarzą całą krwi i kaszle, a ja już mam z nim skończyć, kiedy czuję jak coś ostrego i ciężkiego uderza mnie w tył głowy. Czarne plamy ograniczają mi widzenie, tracę ostrość i równowagę, ostatecznie upadając na ziemię.
- Nawet z nią nie potrafisz sobie poradzić?- warczy wściekła kobieta, a jej głos pobrzmiewa echem w mojej głowie, po czym tracę kontakt z rzeczywistością.

Katherine
    Wilki kręcą się już niemal wszędzie. Są na wzgórzu, obserwują nas, chcą nas zliczyć, sprawdzić, jaką obejmujemy taktykę. Są w lesie, za domem, tak blisko, że niemal na wyciągnięcie ręki. Jestem w stu procentach pewna, że jest ich również mnóstwo wzdłuż drogi, prowadzącej do miasta. Kryją się pomiędzy drzewami, w półmroku, tam, gdzie czują się najlepiej. Niebo zaszło chmurami, jakby wiedziało, że nad miastem wisi walka. Zbiera się na deszcz. Myślę o kałużach, strugach deszczu, przemoczonym ubraniu i błocie i robi mi się niedobrze. Niezbyt dobre warunki do walki z wściekłymi kreaturami. Wiem, że nie wszystkie mogą przybierać wilczą postać, kiedy im się to podoba, ale na pewno jest ich takich wielu. Poza tym, z tego co mówili Shane i jego alfa, Lexi, do Bornoldswick przybyły wilki prosto z pierwszej linii rodowodu, co oznacza, że będziemy mieli twardy orzech do zgryzienia. Normalnie wilkołak przybiera postać, podobną rozmiarami do dużego owczarka niemieckiego- jak te zwykłe, leśne wilczki z północy kraju. Ale te, które pochodzą z pierwszej linii, czyli czystokrwiste, są większe, silniejsze i wytrwalsze. Potrafią rozmiarami przewyższać człowieka.
    Caroline pojechała sprawdzić, co dzieje się z Tobiasem i sama zapadła się pod ziemię. Próbujemy dodzwonić się do tej dwójki od kilkunastu minut, ale nie odpowiadają.
- Najbezpieczniej będzie zadzwonić do szpitala- oświadcza Eva, zerkając na mnie niepewnie.- Jeżeli Tobias i Caroline zniknęli, może też zniknąć następna osoba, która pojedzie ich szukać- dodaje, a ja odwracam wzrok. Boi się mojej reakcji, a w tej sytuacji powinna bać się najbardziej Katniss. Otóż moja starsza siostra jest rozkojarzona, zdenerwowana i nadpobudliwa tego dnia i jak rzeczy nie przestaną się psuć, a ludzie znikać, to prawdopodobnie wszystkich nas pozabija, zanim wilki zdążą wykonać pierwszy krok.
- Ja pojadę- deklaruje Cooper, a Eva zerka na niego, unosząc brwi.
- Nie słyszałeś, co przed chwilą powiedziałam?
- Owszem, ale póki co porwano Tobiasa i Caroline, jeżeli w ogóle to zrobiono. Może niech nie jedzie tam nikt z rodziny, tylko ktoś obcy. Odkąd tu przyjechaliśmy, nie ruszyłem się z tego domu na krok. Nie znają mnie- tłumaczy, a ja myślę, że to dobry pomysł. W końcu jeśli ktoś go złapie, to da sobie radę. Szkoliło go Strix.
- Dlaczego to robią?- pytam, wyglądając przez okno.- Dlaczego nie atakują, tylko nas obserwują? To nie w ich stylu. Wiele razy walczyłam z wilkami. Zwykle rzucają się na nas, jak na świeże mięso i rozszarpują na kawałki wszystko, co stanie im na drodze...
- Tak, tak właśnie robimy- przytakuje Shane, a ja zerkam na niego i blado się uśmiecham. Denerwuje się i w zabawny sposób objawia się to u niego nadużyciem sarkazmu. Katniss staje przy oknie, obserwuje ich dłuższą chwilę, po czym przenosi na mnie zmęczone spojrzenie.
- Czekają na znak- odpowiada, a ja unoszę brwi.
- Od kogo?- dziwię się, a ona podnosi kołczan ze strzałami i zawiesza go na plecach. Łapie swój łuk w prawą rękę i poprawia kurtkę.
- Od Grethel. Nie mogła wyjechać daleko, musi być gdzieś w pobliżu. Potrzebuje bezpiecznego miejsca, gdzie w spokoju będzie mogła wykonać rytuał, a my jesteśmy jedynymi osobami, które o tym wiedzą. Wilki mają nas od niej odciągnąć- tłumaczy, a ja dziwię się, że nie powiadomiła nas o tym wcześniej.
- Pozwolimy im na to?- dopytuję, a ona posyła mi zirytowane spojrzenie.
- A masz lepszy pomysł?- syczy i już wiem, że dyskusja z nią nie ma sensu. Chyba, że chcę stracić głowę.
- A gdyby tak, wysłać do niej kogoś, kto od początku był poza grą?- pyta Elijah, wychodząc przed szereg.
- Niby kogo? Erin już i tak zaangażowała ludzi. Szeryf rozstawił swoich na wjazdach do maista, aby zablokowali drogi. Nie mogą jeszcze biegać po lesie- odpowiada mu moja siostra, a ja usilnie próbuję wkraść sie do jego umysłu i dosłyszeć o kim myśli. Nic z tego, broni się przede mną, nawet jeśli to wyczerpujące.
- A gdybym znał kogoś, kto jest tutaj nierozpoznawalny i niewyczuwalny?- pyta i gdyby moje serce nie było tak skamieniałe, prawdopodobnie zaczęłoby bić, jak szalone. Robię krok w jego stronę, ale nawet nie drgnie. Unika mojego wzroku, próbuje zignorować moją obecność. Wymienia się spojrzeniem z Katniss, a ona lekko kiwa głową, na znak, że zgadza się na jego propozycję.
- Nawet się nie waż- warczę, rozumiejąc, o kim mowa. Elijah obraca się do mnie przodem i przechyla lekko głowę, lekceważąco się uśmiechając.
- Od kiedy to dla ciebie tak wielki problem?- pyta zgryźliwie, a ja zaciskam mocno szczęki i odliczam do pięciu. Do pięciu, bo do dziesięciu nie dam rady- puszczają mi nerwy.
- Za kogo ty się masz, co!? Myślisz, że możesz mnie oceniać?- warczę, a on unosi brwi, patrząc na mnie z politowaniem.- Jeżeli go tutaj wezwiesz, Elijah, to ostrzegam cię, że to będzie ostatni raz, kiedy mnie widzisz- grożę mu, a on zaciska usta i wykrzywia je w delikatnym grymasie. Wszyscy milczą, wgapiając się w nas i wysłuchując naszej kłótni.
- Spójrz na siebie, Katherine- odpowiada mi, wsuwając dłonie do kieszeni swoich spodni. Znowu nosi garnitur.- Chcesz pozbawić swoją rodzinę szansy, na przerwanie tego okropnego rytuału, z powodu którego twój brat może umrzeć, tylko dlatego, że nie chcesz spotkać się twarzą w twarz z prawdą?- pyta, a ja nie kryję irytacji. Prycham głośno i odwracam się, bo mam wrażenie, że jeżeli dłużej będę na niego patrzyła, to urwę mu głowę.- Boisz się, że jak tutaj przyjedzie, to wyjawi całą prawdę o tobie- ciągnie Elijah.- Boisz się, ze wróci do tamtego czasu, do Liverpoolu, kiedy mogłaś mieć tak wiele, a wszystko zaprzepaściłaś, posuwając się nieco zbyt daleko...
- Nie waż się do niego dzwonić, Elijah- warczę, ignorując jego oskarżenia.
- Za późno. Breth jest tutaj już od ponad godziny. On i jego ludzie przeszukują las, to tylko kwestia czasu, aż natkną się na grupę Grethel- odpowiada, a ja mam wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Przed oczami przewijają mi się różne wspomnienia. Twarz Bretha, jego uśmiech, sposób w jaki łapał mnie za dłoń, obejmował, całował i szept nienawiści, który zakorzenił we mnie potwora, którym potem się stałam. Nagle to do mnie dociera. Nie ma już tamtej Katherine. Nie ma Katherine, którą znał Elijah i którą kochał. Nie ma już tej, która kochała jego. Dociera do mnie, że wszystkie dobre emocje, jakie odczuwałam, właśnie zostały zastąpione tymi złymi. Rozczarowaniem, bólem, złością. A fakt, że postanowił wezwać do naszego miasta największy koszmar mojego życia- faceta, przez którego jestem, kim jestem- jedynie uświadamia mnie w tym, że więcej nas dzieli, niż łączy.
- Kiedy ostatni raz przyjechałaś aż do Liverpoolu aby się z nim zobaczyć, nie miałaś takiego problemu z jego osobą- dodaje zgryźliwie i wszystko uderza z podwójną siłą.
- Kiedy ostatni raz byłam w Liverpoolu, wepchnąłeś się z butami w moje życie, bo nie mogłeś znieść myśli, że po raz kolejny wybrałam jego, a nie ciebie- syczę i nagle dookoła mnie pojawia się mnóstwo negatywnych myśli. Moja głowa jest pełna cudzych głosów, oskarżeń skierowanych w moją stronę i szeptów pogardy i uświadamiam sobie, że to myśli mojej rodzin, przyjaciół, którzy zebrali się w salonie. Wiedzą, że Elijah przybył tutaj ze względu na mnie i że prawdopodobnie nieziemsko mnie kocha. A ja mam czelność mówić tak obrzydliwe rzeczy w jego kierunku. Nienawidzą mnie, oficjalnie, otwarcie, bez udawania. Eva podnosi się i kładąc dłoń na ramieniu Ayi wyprowadza ją z pokoju. Cooper zabiera klucze od wozu i szybko znika, a Shane zbiera broń z komody.
- Przyjechałem tutaj, bo ciągle w ciebie wierzyłem, Katherine- odpowiada cicho i spokojnie Elijah, nagle przestając bronić się przed moim darem. Robi to specjalnie, abym mogła usłyszeć wszystkie te okropne rzeczy, których nie chce wypowiedzieć na głos.- Myliłem się, znowu. Ale nie zrobię tego nigdy więcej- ciągnie, a ja czuję, jak cała się kulę pod jego spojrzeniem.- Twoja rodzina zasługuje na więcej, wiesz? Na więcej zaangażowania, uczucia, troski... A jedyne co im dajesz, to kolejne powody do zmartwień. Zastanów się nad tym, zanim ktoś zdoła was poróżnić. Tak, jak ty poróżniłaś mnie i Bretha, lata temu- oświadcza i wychodzi, a kiedy patrzę w jego szerokie, opięte marynarką plecy słyszę, jak mnie przeklina i obiecuje samemu sobie, że już nigdy mi nie zaufa i już nigdy mnie nie zobaczy.

Tobias
    Beatrice była wniebowzięta, kiedy wracaliśmy do szpitala. Nie dlatego, że znów chciałem ją zamknąć w jej bezpiecznej, sterylnej sali, ale dlatego, że obiecałem jej, że jeszcze nie raz powtórzymy tę noc. Cóż, sam tego chcę. Od ostatniego czasu wiele się we mnie zmieniło. Chyba nieco złagodniałem, bo każdy dookoła mnie to zauważa, nawet Damon. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale zakładam to pierwsze. Ciężko jednak być ostrym i nieprzyjemnym, dla kogoś takiego jak ona. Na myśl o niej, uśmiech sam wkrada się na moje usta. Teraz śpi, już od jakiś czterdziestu pięciu minut i może byłoby to normalne, gdyby nie aparatura, do której jest podłączona. Wydaje dziwny, ciągły, ale cichy dźwięk. Początkowo to ignorowałem, ale teraz zaczyna mnie to drażnić. Poza tym, martwię się, że może to oznaczać coś złego. Podnoszę się z krzesła, do którego niemal przyległem na stałe i podchodzę do jej łóżka.
- Tris?- szepczę, delikatnie gładząc jej policzek. Ogromnych rozmiarów fala przerażenia zalewa mnie całego, kiedy jej skóra okazuje się przeraźliwie zimna. Przeraźliwie, bo nawet ja to zauważam. W napadzie paniki badam jej puls i nie wyczuwam go, ale zanim zacznę wierzyć, że w śnie mogło się jej coś stać, zamykam oczy i nasłuchuję. Jej serce bije, wolno i nierytmicznie, bardzo cicho, ale wciąż żyje. Co więc jest z nią nie tak? Wszystko układa się w całość i wiem już, że zwykły lekarz mi teraz nie pomoże. Wyjmuję telefon z kieszeni i chcę wybrać numer do Caroline, kiedy zauważam, że jest wyłączony. Kilka, długich minut zajmuje mi zrozumienie, że mój telefon nie działa. Rozglądam się po sali, sprawdzam całą aparaturę, po czym zerkam w stronę korytarza. Za drzwiami jest pusto i cicho, zbyt cicho. Zaczynam zauważać, że przez ostatnich kilka godzin tkwiłem w jakiejś innej rzeczywistości, myśląc o tym co było, albo będzie, nie zauważając tego, co jest aktualnie. Otwieram drzwi od sali i wyglądam na zewnątrz. Na korytarzu nie ma ani jednej pielęgniarki, ani jednego stażysty, nawet sprzątaczki. Wydaje się, że szpital opustoszał. Wychodzę i wolnym, cichym krokiem idę w stronę recepcji. Rozglądam się uważnie dookoła siebie, będąc gotowym na atak z każdej strony.
- Szuka pan kogoś?- głos pielęgniarki wyrywa mnie z zamyślenia. Odwracam się do niej, a ona stoi z koszyczkiem z lekami, delikatnie się do mnie uśmiechając.- Szuka pan kogoś?- powtarza, a ja marszczę brwi, patrząc na nią z góry.
- Właściwie to tak, szukam doktora...
- Szuka pan kogoś?- powtarza, przerywając mi, a ja poważnieję. Patrzę na jej posturę, na zamglone oczy i dziwny wyraz twarzy i już wiem, że ktoś ją zahipnotyzował.
- Szlag by to- warczę, wymijając ją i idąc z powrotem do sali Beatrice. Wychodząc zza zakrętu uderza mnie wilczy odór. Nie widzę ich, nie słyszę, ale czuję i napawa mnie to strachem. Jestem w szpitalu z Beatrice, kompletnie sam i jeżeli zechcą, odbiorą mi ją bez większego problemu. Nie mogę do tego dopuścić. Dopadam do budki telefonicznej, stojącej na korytarzu i drżącymi rękami wybieram numer Katniss. Nie odbiera. Uderzam słuchawką o aparat, tak mocno, że rozpada się w mojej dłoni i pośpiesznie wracam do Tris. Jestem już blisko, kilka kroków dzieli mnie od jej sali, kiedy w drzwiach po drugiej stronie korytarza staje ciemna postać. To mężczyzna, co można rozpoznać po jego posturze. Jest ubrany w ciężkie buty, czarną kurtkę, której kaptur zarzucił na głowę, a w dłoni trzyma ciężki, gruby łańcuch i delikatnie nim kołysze. Obserwuje mnie, jest pewien, że wygra, a ja obawiam się, że ma rację. Rusza w moją stronę, dosłownie się na mnie rzuca i długimi susami dopada tak blisko, aby dosięgnąć mnie swoją bronią. Owija ciężki łańcuch wokół mojej szyi i powala mnie na posadzkę. Zaciskam palce na zimnym metalu i przyciągam wilka bliżej, po czym łapiąc go za połacie jego bluzy uderzam nim o podłogę. Jego bezwładne ciało sunie kilka metrów wgłąb szpitala, po czym szybko się podnosi i rusza w moim kierunku. Zatrzymuje się niespodziewanie w półkroku, wydając cichy jęk, a jego ciało wygina się w nienaturalny sposób. Widzę strużkę krwi płynącą po jego brodzie, nieobecne spojrzenie i słyszę wystrzał. Dokładnie trzy strzały trafiają mojego przeciwnika w plecy, a czwarty w głowę i pada bez życia na podłogę, odsłaniając mi widok. Kilka metrów przede mną stoi ojciec Beatrice, ubrany w mundur, z bronią w ręku.
- Od razu wiedziałem, że będą z wami kłopoty - oznajmia, idąc w moim kierunku. Przechodzi nad ciałem wilka i staje dwa kroki przede mną.- Szpital jest otoczony, nie damy rady jej stąd zabrać. Musimy wezwać wsparcie- dyktuje i wymija mnie, po czym wchodzi do sali. Kucam nad ciałem wilka, z czystej ciekawości i przyglądam się jego ciału. Dookoła rany postrzałowej w głowę tworzy się błyskawiczny siniak i skóra zaczyna wysychać. Ojciec Beatrice strzela srebrnymi kulami ...

7 komentarzy:

  1. Jak mogłaś przerwać w takim momencie? -.-
    Rozdział emocjonujący i ciekawy. Lubię takie i oczywiście czekam na dalszy ciąg :)
    Wybacz taki krótki komentarz ale wolny czas to u mnie tylko teoria
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam się, że zrobiłam to specjalnie :D Niedługo pojawi się ciąg dalszy, który zakończy sprawę.
      Dziękuję za Twój komentarz! Krótki, czy nie, zawsze dodaje mi otuchy <3
      Całuję ;*

      Usuń
  2. Hej:P
    Kurczę świetny rozdział, tego się nie spodziewałam:D Zastanawiam się co się stało z Caroline XD
    Czekam na wątek Damona i Bonnie :)
    Weny życzę i czekam na next:D:*

    Pozdrawiam Choi(*-*)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę Cię rozczarować, ale wątku Bonnie i Damona póki co nie będzie. Za to w kolejnym rozdziale wyjaśni się sytuacja Caroline. Będzie to również ostatni rozdział pierwszej części bloga :)
      Dziękuję za twój komentarz :*

      Usuń
  3. Witaj kochana!
    Już od samego początku coś się dzieje i to mnie bardzo cieszy.
    Ogólnie bardzo dobrze się czytało ten rozdział. Potrafisz wyraźnie,bez żadnego chaosu opisywać postacie i przede wszystkim walki. To moim zdaniem jest najtrudniejsze. Po drugie nie zaprzeczę, jest tutaj dużo bohaterów i myślałam, że będę się gubić, lecz jest na odwrót :D. Za to duży plus!
    Będę tu zaglądać i dodaję do obserwowanych.
    Również zapraszam do siebie. Tematyka taka sama, tylko na razie wstawiłam prolog, ale niebawem wstawię pierwszy rozdział.
    Pozdrawiam!! :*
    palace-to-crumble.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze zapomniałam dodać, że jestem bardzo ciekawa, co stało się z Caroline :)

      Usuń
    2. Dziękuję za opinię! Walki są dla mnie zawsze najcięższe, pewnie dlatego tak długo pracuję nad rozdziałami tego rodzaju. Ale cieszę się, że ktoś to docenia :)
      Na pewno zajrzę !

      Usuń