niedziela, 27 marca 2016

Take my place on earth and live

Witam Was serdecznie. Z tym dniem, tym rozdziałem, dobiegnie końca pierwsza część Morderous Family, pod tytułem Biała Czarownica. Chciałam podziękować Wam za to, że ze mną byliście, chociaż nie było Was wielu. Wasze komentarze dodają mi chęci do pisania i weny twórczej. Bez Was nie byłoby tego opowiadania, to proste. Rozdział będzie krótki, może nawet nieco chaotyczny, ale nie martwcie się, pojawi się również epilog, który przybliży Wam sytuację rodziny McIntire po bitwie. Mam nadzieję, że zakończenie Wam się spodoba. Zostawcie opinię! 

Katniss
    Na pierwszy ogień idą, jak zwykle Damon i Katherine. Wydaje mi się, że ta dwójka nie boi się śmierci. Nie mogę powiedzieć, że nie boją się niczego, bo na pewno mają jakieś lęki. Jednak wizja śmierci nigdy ich nie przerażała. To właśnie oni chcieli zostać w Bornoldswick po walce z Radą Miasta i oni najżwawiej szykowali się do bitwy z wilkołakami. Mam wrażenie, że walka o przetrwanie, cudze życie, własny honor ich ekscytuje. Nie wiem, czy to dobrze, ale w sytuacji, w której się znajdujemy, taki zapał jest jak najbardziej przydatny.
    Wilki atakują jednocześnie. Nie dzielą się na grupy, nie mają żadnej strategii, ani taktyki walki. Zwyczajnie chcą rozszarpać nas na strzępy, bo wiedzą, że w walce siłowej mamy mało szans. Pierwsza fala zalewa nas od strony wzgórza. Cała wataha, kryjąca za swoimi plecami ogromną alfę, która najwyraźniej czeka na ostateczny moment, aby dokończyć ich robotę, biegnie ku nam, a mi wystarczy ułamek sekundy, aby naciągnąć strzałę na cięciwę. Wymierzam w tego, który biegnie na czele ich bandy i trafiam prosto w jego czaszkę. Słyszę jego skomlenie, patrzę jak zwija się i stacza, popychany i deptany przez ciężkie łapska swoich pobratymców. Niektórzy z sfory Shane'a przybrali wilczą postać, inni jedynie częściowo, ale z mojego rozkazu kryją się na tyłach, czekając, aż przestaniemy sobie radzić. Mają być naszym zapleczem. Tymczasem Katherine powala jedną z bestii na ziemię i obejmując jej kark łamie go z głośnym trzaskiem. Damon postanowił użyć broni. Kule z czystego srebra trafiają wrogów w pierś, albo czaszkę, ponieważ mój brat wie, że nie ma czasu na bawienie się ze strzelaniem w kolana. Wilki mają ginąć od pierwszego trafienia. Dookoła panuje chaos, w którym każdy z nas pada na ziemię, uderza plecami o ziemię, wydaje głośne ryki i walczy zawzięcie o swoje życie, a także życie innych.
    Kiedyś myślałam, że udział w walce to ogromny zaszczyt. Że walcząc o dobro sprawy, o honor, ojczyznę, albo bliskich jest się bohaterem. Poniekąd tak jest, ale z drugiej strony jest się jednym z agresorów. Zabija się, aby przeżyć. Rani się innych, zabiera ojców, braci, siostry i matki, niewinnym rodzinom, czekającym w domach. Jest się bohaterem w oczach swoich i mordercom w oczach innych. Z biegiem czasu nauczyłam się wyłączać uczucia na czas walki. Brałam udział w wielu powstaniach, wojnach, bitwach i zwykle kosztowało mnie to nieprzespane noce, przepłakane dnie i tułanie się miesiącami, z myślą o ludziach, których pozbawiłam życia. Postanowiłam temu zapobiec. Nie mogłam przestać walczyć, bo to leży w mojej naturze, więc nauczyłam się skupiać na celu, nie myśleć o kimś, kogo mam w rękach, jak o człowieku,  a jak o wrogu. Nauczyłam się grupować ludzi, naklejać im łatki i z góry ich osądzać. To nie jest etyczne, ale skuteczne.
    Wbijam jedną ze strzał w oko wilka, który atakuje mnie z prawej i wyciągam ją, aby naciągnąć ją na cięciwę. Już mam wymierzyć, kiedy ciężka masa powala mnie na ziemię. Uderzam głową o zimną, wilgotną trawę i czuję, jak ogromne zębiska rozszarpują moje ubranie, skórę ramion, szyi i moje włosy. W uszach pobrzmiewa mi moje imię, odwracam głowę i widzę Shane'a, który mierzy do wilka z broni. Nie waha się ani przez sekundę. Zasłaniam głowę, a on strzela i bestia pada bez życia. Zrzucam ją z siebie i podnoszę się. W biegu czuję jego ramiona oplecione wokół mnie, po czym uścisk jego dłoni. Nie widzę tego, ale czuję i nagle ogarnia mnie nadzieja, że być może damy radę. Być może uda nam się wygrać. Wiem na pewno, że chce przetrwać dla niego.

Katherine
    Druga grupa wilków wypada z lasu. Są blisko, zbyt blisko, aby odeprzeć ich atak z odległości, więc znów dochodzi do walki wręcz. Powalam jednego z nich, potem drugiego. Ci, którzy nie przybrali wilczej postaci są łatwym celem. Mają kruche, ludzkie ciała, które można łatwo zniszczyć, niczym stertę zapałek. Wyrzucam z siebie całą złość, cały gniew, który zbierał się we mnie odkąd wróciłam do Bornoldswick. Nienawidzę Katniss, nienawidzę Elijah i Bretha, nienawidzę Damona, Caroline, Tobiasa, a najbardziej nienawidzę siebie. Jestem kreaturą, która nie zasługuje na miłość, szacunek i wiarę. Nie zasługuję, ale zawsze to dostaję, od rodziny, która mnie nie osądza, nie odrzuca, a przyjmuje z otwartymi ramionami. To oni są dla mnie najważniejsi, to dla nich muszę walczyć.     Wilcza bestia powala mnie na ziemię. Łapię go za szyję i odpycham od siebie, a on kłapie zębami tuż nad moją twarzą. Za wszelką cenę chce mnie zabić, chce wgryźć się w moją skórę i wprowadzić jad do mojego systemu. Nie mogę mu na to pozwolić. Muszę go...
    Wilk ulatuje w powietrze i ląduje kilka metrów dalej, a kiedy zrywam się na nogi widzę znajomą postać. Prostuje się nad martwym ciałem, odwraca w moją stronę i posyła mi arogancki uśmiech. To Breth i jego ludzie dotarli na pole bitwy, ale czy odnaleźli Grethel? Odwracam się i patrzę w stronę domu luster, myśląc, że ujrzę strażników prowadzących pojmaną matkę Stefana. Zamiast tego widzę przedzierające się przez bramę bestie, które chcą dorwać Erin. Wzywam Damona tak głośno, jak to jest możliwe i rzucam się biegiem w tamtym kierunku. Nikt nie może przeszkodzić Erin i reszcie czarownic. Nikt nie może ich dopaść.

Damon
    Walka od zawsze była dla mnie najciekawszą częścią wampirzego życia. Obrzydzało mnie karmienie się ludźmi, wieczna młodość w końcu straciła urok, a na co zdałyby mi się siła i szybkość, gdyby nie sytuacje, jak ta? Bitwa zawsze niesie za sobą ryzyko utraty kogoś, albo co gorsza utraty własnego życia, ale nigdy się tego nie bałem. Nigdy nie bałem się drewnianych kołków, urwanej głowy, czy wyrwanego serca. Nie boję się, co mnie spotka, kiedy już nadejdzie ta chwila i wyzionę ducha. Jeżeli trafię do piekła, jak sądzi większość świata, to najwyraźniej taki mój los i także tam będę musiał sobie poradzić. A jeżeli życie po śmierci nie istnieje i zwyczajnie zniknę? Cóż, taka kolej rzeczy. Ludzie rodzą się i umierają, a my nie możemy tego zmienić. Nawet będąc nadludzkimi istotami.
    Głos Katherine wyrywa mnie z transu. Rzucam martwe ciało na ziemię i odwracam się, a kiedy widzę, jak idzie w stronę domu luster, od razu ruszam za nią. Wilkołaki próbują przedrzeć się przez chronioną zaklęciem bramę i wiem, że im bardziej napierają, tym wiecej energii odbierają Erin i jej pomocnicom. Musimy ich stamtąd odciągnąć. Idę z moją siostrą ramię w ramię i po chwili dołączają do nas Eva i Hector. Nie martwię się o nich, wiem, że by tego nie chcieli. Nie lubią, kiedy traktuje ich jak słabszych, albo mniej doświadczonych.
    Wilkołaków jest zaledwie kilku, wszyscy w ludzkich postaciach, ale są w jakiegoś rodzaju amoku. Ślepo wdrapują się na bramę, próbują ją przeskoczyć, albo sforsować i nic innego ich nie interesuje. Ściągam jednego z nich z bramy i rzucam nim w dal, pozwalając, aby jego kręgosłup połamał się, jak zapałka. Katherine rozrywa kolejną dwójkę na strzępy, a Hector łapie jednego z nich, największego i odciąga od bramy, po czym powala go na ziemię. Słyszę wrzask Evy, odwracam się i widzę, jak osiłek odpycha Hectora, przyskrzynia go do drzewa i wbija dłoń w jego klatkę piersiową, jednym ruchem pozbywając się jego serca. Czuję się tak, jakby ktoś poderżnął mi gardło i jeszcze ostatkami sił mogę widzieć, czuć i słyszeć, co dzieje się dookoła. Później pamiętam już tylko głośny płacz i odrywane przeze mnie głowy wilkołaków, którzy towarzyszyli mordercy Hectora.

Caroline
    Budzi mnie odgłos otwieranych drzwi i światło dzienne, które wyrywa mnie z półsnu. Mrugam kilkakrotnie, poprawiam się na zimnej posadzce, po czym otwieram oczy i od razu tego żałuję. Nade mną stoi Stefan. Splata ramiona na klatce piersiowej i osądza mnie. Widzę to po wyrazie jego twarzy, po jego posturze. Walczy ze strachem, który w nim wzbudzam i z rozczarowaniem. Zamykam znowu oczy i opieram głowę o ścianę. Cała jestem ścierpnięta. Przykuto mnie łańcuchami do podłogi i ściany, wcześniej nie traktując mnie zbyt uprzejmie. Czuję się tak, jakby ktoś bił mnie przez ostatnich kilka godzin i wiem, że to z powodu braku krwi. Nie karmiłam się naprawdę długo, a wysiłek fizyczny tylko potęguje moje cierpienie.
- Ufałem ci- syczy Stefan, a ja czuję, jak zbiera mi się na wymioty. To nie czas na płaczliwe rozmowy dwójki przyjaciół. Pierwszy raz w życiu mam gdzieś, co ktokolwiek inny o mnie myśli, albo czuje wobec mnie. Mam w głębokim poważaniu jego zdanie na mój temat i to, co chce mi powiedzieć.- Myślałem, że w końcu spotkałem kogoś wartego uwagi, po śmierci mojej żony, że znów będę mógł czuć się szczęśliwie, że kogoś pokocham, a ty...
- Stefan- warczę, podrywając głowę i patrząc na niego z irytacją wymalowaną na twarzy.- Cokolwiek masz mi do powiedzenia, nie ma to teraz znaczenia.
- Oczywiście, że ma i wiesz o tym!- unosi się, a ja odwracam wzrok. Zaczynam się denerwować.- To ma znaczenie, bo jesteś potworem, Caroline! Mordujesz ludzi dla przyjemności, żywisz się ich krwią. Mi też to robiłaś? Piłaś moją krew, a potem mieszałaś mi w głowie, wymazywałaś pamięć?
- Kto ci to powiedział?- pytam, unosząc jedną brew. Kiedy się denerwuję, staję się bezczelna.- Twoja matka, czarownica, która chce zabić Beatrice i Tobiasa?- syczę, a on wytyka mnie palcem.
- Nie waż się o niej mówić, w taki sposób!
- Ale to prawda, Stefan! Gdzie ona teraz jest? Dlaczego zostawiła cię tutaj z takim potworem, jak ja, kompletnie samego, co?!
- Kto powiedział, że jestem sam?
- Och, tak. Masz przy sobie bandę wilków, które terroryzują miasto, które podobno tak bardzo kochasz. Pomyśl, Stefan! Gdybym chciała cię skrzywdzić, już dawno byś nie żył! Gdybym była potworem, za jakiego mnie masz, nie interesowałaby mnie historia twojej żony, praca w twoim barze, ani ty! Nie jestem taka! Nie zabijam dla przyjemności, ale jeśli będę musiała zabić ciebie, aby wydostać się stąd i uratować mojego młodszego brata to uwierz, że zginiesz. Nawet jeśli za drzwiami czeka na mnie banda wilków, to chociaż nikt nie zarzuci mi, że bezczynnie siedziałam, podczas gdy twoja matka pozbawiała Beatrice życia! Nie pozwolę na to!- wrzeszczę, szarpiąc się, a on cofa się pod ścianę. Słyszę, jak jego serce przyśpiesza bicia, widzę, jak oblewa go pot. Wierzy mi. Zaczyna mi wierzyć.- Stefan, sam powiedziałeś, że powinieneś się lepiej zaopiekować Beatrice, po wypadku twojej żony i jej brata. Porzuciłeś ją, zostawiłeś samą z żalem i pytaniami bez odpowiedzi, chociaż powinniście trzymać się razem. Teraz masz okazję to naprawić. Możesz ją uratować, spłacić swój dług- mówię, a on kręci głową na boki, jakby odpychał od siebie moje słowa. Jakby nie chciał dopuścić do siebie prawdy.- Stefan, spójrz na mnie. Spójrz na mnie!- rozkazuję mu, a on podnosi na mnie wzrok.- Mój brat może zginąć, z powodu rytuału, który odprawia twoja matka. Moja rodzina walczy z wilkołakami, które chcą wedrzeć się do miasta i zawładnąć każdym zakamarkiem. Nikt nie jest teraz bezpieczny, ale wciąż możemy temu zapobiec. Możemy znaleźć twoją mamę i przerwać rytuał, nie pozwolić jej, aby pozbawiła Tris przedwcześnie życia. Może jest chora, może czeka ją śmierć, ale nie tak rychła i niesprawiedliwa, jak ta, którą zaplanowała twoja matka. Stefan, błagam cię! Pomóż mi. Wypuść mnie stąd, puść mnie wolno, a obiecuję ci, że nigdy więcej nie będziesz musiał ze mną rozmawiać. Zniknę z twojego życia, raz na zawsze.
    Próbuję wszystkiego. Błagam go, obiecuję, proszę, próbuję przekonać, ale jest nieugięty. Ciągle na nowo przypomina sobie kim jestem, co tacy, jak ja, robią takim, jak on. Odpycha moje słowa, próbuje zastąpić swoje uczucia względem mnie, nienawiścią, którą przekazała mu matka, a ja modlę się w głębi duszy, aby mu się nie udało. Modlę się, aby mi pomógł. Aby dał mi ostatnią szansę.
- Pod jednym warunkiem- oświadcza nagle, a ja podrywam głowę i patrzę na niego, gotowa zrobić wszystko.- Nie zabijecie jej- oświadcza, a ja poważnieję.- Jeżeli obiecasz mi, że moja matka to przeżyje, wypuszczę cię, a nawet wskażę ci miejsce, w którym jest. Tylko daj mi swoje słowo, że ona to przeżyje, Caroline. Obiecaj mi!
- Obiecuję- wypalam, nawet o tym nie myśląc, a on kiwa delikatnie głową. Wygląda za drzwi, wyjmuje klucze i rozpina moje kajdany. Rozcieram nadgarstki, wstaję, daję sobie chwilę, aby przestało mi się kręcić w głowie i ruszam w stronę drzwi. Wiem, że będę musiała walczyć. Wiem, że jestem słaba, ale dam sobie radę. Muszę dać radę.
    W korytarzu czeka na mnie pierwsza dójka. Kobieta i mężczyzna, siedzący pod ścianą i cicho rozmawiający. Zrywają się na równe nogi i eksponują kły, ostrzegając mnie. Nie daję się zastraszyć. Ruszam w ich kierunku, łapię za stojącą po mojej prawej stronie miotłę i łamiąc jej kij na pół wbijam ostry koniec w klatkę piersiową wilczycy. Wyrywam kij z jej krwawiącego ciała i roztrzaskuję go, jak zapałkę na głowie jej towarzysza, po czym łapię go za włosy i uderzam jego czaszką o ścianę tak długo, aż nie straci przytomności. Idę dalej. Słyszę, że w sali głównej baru, w którym mnie uwięziono dzieje się coś niedobrego. Początkowo myślę, że jest ich tam więcej. Zbyt wiele, abym mogła dać sobie radę, ale potem wychylam się i widzę promyk nadziei, w postaci Coopera roztrzaskującego butelkę na głowie jednego z wrogów. Szybko dołączam się do walki i likwiduję ostatnią przeszkodę, po czym rzucam mu się na szyję, czując ogromną potrzebę poczucia czyjejś bliskości.
- Nic ci nie jest?- pyta, ujmując moją twarz w dłonie, a ja kiwam głową na boki, lustrując go spojrzeniem. On również jest cały, dzięki Bogu.
- Trzysta metrów na zachód od szkoły jest stara stacja kolejowa- oznajmia drżącym głosem Stefan, a Cooper wydaje dziki ryk i rusza w jego stronę.
- Nie- powstrzymuję go, mocno łapiąc go za ramię.- Zostaw go, on mi pomógł- tłumaczę i nie patrząc na Stefana, ciągnę Coopera w stronę drzwi.- Musimy jak najszybciej odnaleźć Grethel...

Elijah
    Wilkołaków jest już coraz mniej. Nie czuć już ich nacisku, nie przeraża nas ich liczebność. Padają jak muchy pod naszym ostrzałem, w walce wręcz i od strzał Katniss. Obserwowanie jej, jest jak oglądanie filmu akcji. Wymierza czarnymi strzałami o srebrnych grotach pomiędzy oczy, albo prosto w serce, po czym w biegu odbiera swoją własność, wyrywając ją z martwych ciał i brnie dalej, nie wahając się ani przez moment. Jest jak tytan, walczący o swoich najbliższych. Jest bohaterką. Breth bawi się nieco zbyt dobrze. Dzięki jego wsparciu udaje nam się odeprzeć atak, ale nie uważam, aby był to powód do otwartej radości i niestosownych żartów, jakie rzuca, kiedy jest w pobliżu. Mimo to go nie krytykuję. Teraz już wiem, że pomimo jego okropnej natury, jest mi potrzebny, jest dla mnie ważny. Jest moim bratem i nikt tego nie zmieni. Walka nie jest dla mnie niczym trudnym, niczym wymagającym. Mam wiele lat, wiele siły i wiele talentów, które są pomocne na polu bitwy. Wyrywam serca z klatek piersiowych, atakujących mnie narwańców i karmię nimi ich pobratymców. Traktuję ich jak szmaciane lalki, bo taka jest moja wola, bo tyle mam w sobie siły.
    Wiem, że poniekąd jest to zasługa czarownic, które skryte w domu luster każdemu z nas oddają trochę swojej magii i chronią nas, sprawiają, że jesteśmy silniejsi. Mimo to znam siebie i swoją wartość i wiem, że bez ich wsparcia również podołałbym zadaniu.
    Jedno z wielu ciał pada do moich stóp, a głowa tego nieszczęśnika leci gdzieś w bok, kiedy słyszę wrzask. Kobiecy, przeraźliwy pisk pobrzmiewa w mojej głowie i sprawia, że cały się spinam. Idę w kierunku szarpiącej się na ziemi Ayi, którą przygniata ogromny wilk, po drodze łapiąc za jedną ze strzał Katniss. Aya krzyczy ile sił w płucach, a odgłos rozszarpywanej skóry sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. Wbijam srebrny grot pomiędzy łopatki bestii, a kiedy wyje i wygina się, wyrywam strzałę i wbijam ją, tym razem w jego głowę. Wilk zatacza się, schodzi z Ayi i pada bez życia, a kiedy jestem już niemal pewien, że jej pomogłem, widzę ogromną ranę po ugryzieniu na jej szyi. Cały się spinam, a ona dyszy ciężko i zaciska mocno usta.
- Wstawaj- rozkazuję jej, podając jej dłoń. Próbuję zmusić ją, aby się podniosła, ale zamiast tego, to ona ściąga mnie w dół i spogląda mi w twarz.
- Zabij mnie- szepcze, a ja poważnieję.- Zabij mnie teraz, nie chcę tego przechodzić- błaga, a ja doskonale wiem, o czym mówi. Ugryzienie wilkołaka, poprzez które, jego jad wkrada się do krwiobiegu, wtrąca wampira w spiralę przeraźliwego, nieznośnego bólu. Powoduje halucynacje, lęki i agresję. Sprawia, że wampir umiera w męczarniach.- Proszę, zrób to- powtarza, przez łzy, a ja zaciskam dłoń na jej szyi i odwracam głowę. Jednym ruchem dłoni łamię jej kark...

Beatrice
    Budzę się zmarznięta, cała poobdzierana i obolała, tak jak wtedy, kiedy doznałam pierwszej wizji. Leżę na brzuchu, na mokrej ziemi, od której bije przeraźliwy chłód. Moja twarz tonie w obślizgłych liściach i błocie. Mam na sobie jedynie szpitalną koszulę, moje stopy zdrętwiały, a pod paznokciami mam obrzydliwy brud. Wyglądam i czuję się tak, jakbym błądziła w lesie wiele godzin. W mojej głowie pobrzmiewają echem cudze głosy. Nie rozpoznaję żadnego z nich, nie rozumiem nawet co mówią. Wydaje mi się, że każdy z nich mówi to samo, w nieznanym mi języku. Zbieram wszystkie swoje siły i dźwigam się na kolana, próbując wytrzeć dłonie w resztki czystego materiału. Podnoszę głowę i moim oczom ukazuje się grupa obcych mi ludzi, dokładniej kobiet. Boli mnie głowa, obraz mi się rozmazuje, ale z całych sił skupiam na nich swoją uwagę i liczę, że jest ich dwanaście. Dwanaście kobiet, ubranych w staroświeckie suknie tworzy krąg, trzymając się za ręce. Zdaje mi się, że widziałam ich stroje na którejś z tych pokazowych lekcji historii. Wszystkie głośno, wyraźnie i rytmicznie wypowiadają słowa, których po głębszym zastanowieniu nadal nie mogę pojąć. Moich uszu dobiegają jeszcze szepty innych. Rozglądam się i widzę kilka osób, które kryją się w cieniu, pomiędzy drzewami, jakby stali na straży. Podnoszę się na nogi, lekko zataczam, ale ostatecznie odzyskuję równowagę i idę w stronę zebranych kobiet. Chcę dowiedzieć się gdzie jestem, co robią, dlaczego nikt nie reaguje na moje przebudzenie. Mogę wnioskować, że są to czarownice, albo wilkołaki, a ja zostałam porwana. Po moim wyglądzie wychodzi na to, że nie traktowano mnie najłagodniej. Dlaczego więc nikt nie zwraca na mnie uwagi w tej chwili? Każdy krok jest dla mnie ogromnym wysiłkiem, każdy ruch sprawia mi ból, ale uparcie podążam przed siebie. Im dłużej idę, tym bardziej się od nich oddalam, jakbym nigdy nie mogła do nich dotrzeć. Zatrzymuję się, czując ogromny ból w skroni i łapiąc się za głowę zginam się w pół. Słyszę głos Tobiasa, wzywającego moje imię, słyszę mojego ojca, czyjś ryk, a to wszystko zlewa się w jeden, wielki bałagan w mojej głowie. Niczego nie rozumiem, niczego nie pamiętam. Chcę, aby to wszystko się skończyło.
- Nie pozwól im zniknąć, dziecko- słyszę znajomy mi głos i gwałtownie się odwracam. Kilka kroków przede mną stoi Erin, babcia Bonnie. Dłonie splata przed sobą, głowę delikatnie przechyla na bok i uśmiecha się tak, jakbym to ja była jej ukochaną wnuczką. Rozglądam się niepewnie, czekając, aż ktoś ją zaatakuje, ale zdaje się, że na nią również nie zwracają uwagi.
- Co się dzieje?- pytam, robiąc krok w jej stronę. Ona się nie oddala. Mogę do niej podejść, więc to robię, po czym bez namysłu dotykam jej ramienia i bez problemu mogę tego dokonać.- Dlaczego nie mogę do nich podejść?- dopytuję, wskazując dłonią krąg kobiet.
- Ponieważ nie należą do tego świata- odpowiada Erin, ujmując moją dłoń i czule ją gładząc.- Tylko my dwie do niego należymy- dodaje, a ja lustruję ją wzrokiem. Wygląda, w przeciwieństwie do mnie, zwyczajnie dobrze. Jest ubrana w spódnicę, ciepły sweter i czarny płaszcz. Nie ma żadnej rany, nie zdaje się, jakby przyszła tutaj na pieszo. Jak się tutaj znalazła? Znów się rozglądam i zaczynam rozpoznawać to miejsce. To lasek za starą stacją kolejową w Bornoldswick. Skąd się tutaj wzięłam? Gdzie jest Tobias? Zaczynam nasłuchiwać, aby znów usłyszeć, jak mnie wzywa, ale nic takiego się nie dzieje. Nie słyszę go, nie czuję jego obecności. Zdaje się, że zniknął z mojej głowy i jedyne co po nim pozostało, to wspomnienie. Podnoszę wzrok i zerkam na zatroskaną twarz Erin. Sięga dłonią do mojego policzka, jej oczy lśnią od łez, a ja zaczynam się bać. Strach nie jest taki, jak zwykle. Tym razem jest milion razy mocniejszy. Uderza z każdej strony, atakuje każdą część mojego ciała i mojego umysłu. Sprawia, że cierpię.
- Co się dzieje, Erin?- pytam, cofając się i wyrywając dłoń z jej uścisku.- Gdzie jesteśmy? Dlaczego nikt nas nie widzi? Dlaczego nie zwracają na nas uwagi? Gdzie jest Tobias?- dopytuję, a ona nie przerywa mi. Pozwala mi wyrzucić z siebie wszystkie wątpliwości, po czym znów się uśmiecha, chcąc dodać mi otuchy.- Czy my...czy ja...- jąkam się, bojąc się wypowiedzieć na głos myśl, która błysnęła właśnie w moim umyśle.- Czy my nie żyjemy?- zbieram się w końcu na odwagę, a ona znów splata dłonie w koszyczek i przytakuje delikatnie głową.
- Na to wygląda- odpowiada, a ja czuję, jak żołądek podchodzi mi do gardła i zbiera mi się na wymioty.- To miejsce, do którego trafiają tacy jak my, po wzięciu ostatniego oddechu- oświadcza, podchodząc nieco bliżej.- To druga strona- dodaje szeptem i spogląda w kierunku zebranych czarownic. Podążam za jej wzrokiem i dopiero teraz mogę poskładać wszystkie fakty w całość. Dwunastka, tworząca krąg, to czarownice z sabatu Grethel, matki Stefana. To one chcą oddać moje ciało, moje życie pradawnej bogini Freyi. A więc skryci w cieniu, obcy ludzie, muszą być ochraniającymi je wilkołakami. Spomiędzy drzew wyłania się Hector, a zaraz za nim Aya, oni także polegli.
- Czy to dzieje się naprawdę?- pytam, nagle czując ogarniający mnie spokój.- Czy widzimy to, co dzieje się teraz... na ziemi?- precyzuję swoje pytanie, a Erin nie odpowiada. Uznaję to za nieme tak i dociera do mnie, że właśnie bezczynnie przyglądam się, jak grupa starszych kobiet, oddaje wszystko, co posiadam, to jest moje życie, w ręce okrutnej kobiety, która zechce skrzywdzić moich bliskich. Dociera do mnie, że nic nie mogę zrobić.
- Wciąż jest dla ciebie szansa- odzywa się nagle Erin, a jej głos brzmi łagodnie i wręcz beztrosko. Zerkam na nią, a ona błyska białym uzębieniem i kładzie dłonie na moich ramionach.- To poczekalnia zagubionych dusz, droga Beatrice. Stąd wciąż są dwa wyjścia. Możesz odejść, raz na zawsze, albo powrócić do żywych. Wszystko zależy od tego, co dzieje się z twoim ciałem, z twoim miejscem na ziemi- tłumaczy mi, ale nie mogę przyznać, że cokolwiek z tego jest dla mnie jasne. Natomiast wydaje mi się, że dla niej, to coś pięknego. Widzę w jej oczach zachwyt i pewnego rodzaju nadzieję. Gładzi ponownie mój policzek i głośno wzdycha.- Moja droga, nawet nie wiesz ile osób teraz walczy o to, abyś z nimi została- szepcze, a w mojej głowie pojawiają się obrazy, przedstawiające rodzinę McIntire. Wiem, że mając szesnaście lat, powinno się stawiać na pierwszym miejscu najbliższą rodzinę, co w moim przypadku oznacza matkę i ojca, ale to się nie sprawdza. Jestem świadoma, że w przeciągu ostatnich kilku tygodni spotkała mnie najcudowniejsza rzecz, jaką mogłam sobie wyobrazić. Poznałam ludzi, a raczej niekoniecznie ludzi, ale jednostki z krwi i kości, które mnie akceptują, rozumieją i walczą o mnie. Przy Katherine, Tobiasie, a nawet Katniss, nie czuję się jak wyrzutek społeczeństwa, które ocenia mnie przez pryzmat mojej przyszłości. Przy nich czuję się sobą. Jestem szczęśliwa, spełniona, pełna nadziei na przyszłość. I chociaż lekarze twierdzą, że moja przyszłość nie będzie trwała zbyt długo, przy Tobiasie czuję, jakby mogła to być wieczność. Wiem, że to o nim i o Katherine mówi Erin i moje serce zaczyna mocniej bić.
- Wciąż mogę żyć?- pytam, nie chcąc pozwolić sobie na zbędne nadzieje, ale spojrzenie Erin podpowiada mi, że to nie sen. Prawdą jest, że wciąż mogę wrócić do żywych. Tylko jak?
    Słyszę znajomy mi głos, szepczący moje imię. Rozglądam się, w poszukiwaniu jego źródła i dopiero teraz widzę, że w środku, stworzonego przez czarownice kręgu, leży Grethel. Ma zamknięte oczy, miarowo i powoli oddycha, a tuż nad nią klęczy jakiś mężczyzna. Chce przebić ją nożem. W tle widać JĄ. Ma długą, białą, ale brudną od błota i krwi suknię. W prawej dłoni trzyma łańcuch, na którego końcu stoi ogromna bestia. Tym razem wiem już kim jest i czego chce.
- Ona tu jest- szepczę, ale Erin nie reaguje, bo wie o niej.- Freya, czeka, aż dostanie moje życie- dodaję, bo mam wrażenie, że muszę powiedzieć to na głos. Wypowiedzenie tych kilku słów sprawia, że cały gniew, ból i strach znika. Teraz jesteśmy ja, ona i jedno, jedyne miejsce na ziemi, które może dostać tylko jedna z nas. Wiem, że nie mogę z nią walczyć, nie mogę jej nawet dosięgnąć, ale wciąż jest dla mnie nadzieja.
    Krąg dwunastu czarownic przerywa Caroline. Jej blond loki wyróżniają się w półmroku, kiedy dopada do mężczyzny klęczącego nad Grethel i wbija sztylet w jego pierś. Nieznajomy pada bez życia, a zaraz za nim, jedna po drugiej, umiera reszta czarownic. Dwanaście kobiet i jeden mężczyzna, leżą bez życia na brudnej, mokrej ziemi, a w mojej głowie znów pojawiają się głosy, a raczej jeden głos, Tobiasa i mam wrażenie, że wyczuwam jego zapach. Czuję jego znoszoną kurtkę, perfumy i specyficzną woń jego skóry. Trzyma mnie w ramionach. "Obudź się" - błaga mnie drżącym głosem, a ja nerwowo rozglądam się dookoła siebie. Chcę go znaleźć, powiedzieć mu, że wszystko jest dobrze, ale nigdzie go nie widać. Czuję stanowczy uścisk dłoni Erin na ramionach i znów zwracam ku niej wzrok.
- Teraz jest jedyna okazja, dziecko. Zaopiekuj się moją Bonnie, powiedz jej, że kocham ją nad życie i zawsze przy niej będę. Wracaj do żywych, Beatrice. Oddaję ci swoje życie, wracaj- oświadcza głośno i stanowczo. W jej głosie nie słychać rozpaczy, ani nawet smutku. Słychać zdecydowanie i dumę. Patrzę na nią, oniemiała, a ona zaczyna się oddalać. Nie czuję już jej dotyku, powoli zamazuje się jej obraz, po czym pochłania mnie ciemność...

Tobias
    Szpital, otoczony przez bandę nastawionych na zamordowanie kogokolwiek, kto zbliży się do Tris wilkołaków, jest jak twierdza, z której nie ma już odwrotu. Jesteśmy tutaj tylko my, ja i ojciec Beatrice i desperacko staramy się nie dopuścić do niej nikogo z zewnątrz. Na szczęście, jej tato okazuje się być łowcą. Nie, jakimś tam zwykłym łowcą wampirów, a łowcą przez wielkie Ł, który zajmuje się wszelkimi przypadkami istot nadludzkich. Jest przygotowany na walkę z wilkami. Ma ze sobą torbę pełną broni na srebrne kule, srebrnych sztyletów i ostrzy, a do tego ma tojad. Werbena, to roślina, która działa toksycznie na wampiry, w dużej ilości może nas nawet zabić, natomiast tojad, to przeciwieństwo wilczego jadu. Rani wilkołaki i jest jedyną naturalną bronią na takich, jak oni. Wydaje mi się, że zamknięto cały szpital, ale istnieje również szansa, że odcięto tylko to skrzydło, więc w reszcie budynku toczy się zwyczajne, codzienne życie szpitalne. To jakiś cholerny absurd. My rzucamy granatami, strzelamy i toczymy wojnę, a oni przyjmują kolejną dawkę lekarstw i spokojnie gawędzą o wynikach badań. Chciałbym być teraz na ich miejscu.
    Aż w pewnym momencie wszystko się zmienia. Okupujący wejście i korytarze wilkołaki czmychają w popłochu, jakby nagle straciły przewagę i w szpitalu zaczyna panować złowroga cisza. Oboje idziemy w stronę drzwi i udaje nam się nawet wyjrzeć na zewnątrz, bez żadnego niespodziewanego ataku. Mój towarzysz wyjmuje telefon, po czym chowa pistolet za pasek i kładzie dłoń na moich spiętych plecach, aż cały się jeżę.
- Już koniec, nie ma ich- oznajmia, a ja spoglądam na niego, nieco zszokowany. Czy to możliwe, aby cały ten bajzel tak zwyczajnie dobiegł końca? To jakiś absurd, kolejny. Odtrącam jednak myśli o sensowności wydarzeń i rzucam się pędem wgłąb korytarza. Wypadam zza zakrętu, dopadam do sali Beatrice i staję w pół kroku. Kardiomonitor informuje mnie, że Tris nie żyje.
    Jest to jednak ostatnia rzecz, w którą chcę uwierzyć, więc dopadam do jej łóżka, podnoszę ją, aby skryć ją w swoich ramionach i próbuję odtrącić dźwięk kardiomonitora, który bezustannie przekonuje mnie, że już odeszła.
- Obudź się- szepczę, wplatając palce w jej krótkie włosy.- Tris, błagam cię, obudź się- powtarzam, kołysząc ją w ramionach, jakbym w ten sposób mógł ją przekonać do dalszego życia. Skrywam twarz  w jej włosach i zaciskam wokół niej ramiona. Chcę, aby się obudziła. Nie wyobrażam sobie, jak smutne i mroczne będzie moje życie bez niej. To kolejny, cholernie ciężki absurd, że po kilku tygodniach znajomości, pokochałem tą dziewczynę tak mocno, ale wiem, że to nie przelewki. Wiem, że to nie tylko czasowe zauroczenie, a coś poważnego. Wiem to, odkąd usłyszałem słowa przepowiedni i zrozumiałem, że to ja umrę wraz z nią. Nie byłem wtedy zły, nikogo nie oskarżałem. Zwyczajnie przyjąłem do wiadomości, że moim przeznaczeniem jest umrzeć zaraz po niej. Od tamtego momentu wiem, jak bardzo ją kocham. Nigdy w całym swoim długim życiu nikogo nie kochałem tak mocno. Kołyszę ją w ramionach, niczym maleńkie, skrzywdzone dziecko i nagle ...
    Kardiomonitor zaczyna wydawać rytmiczny, cudowny dla moich uszu i mojego serca dźwięk, wskazujący, że jej serce znów bije...

10 komentarzy:

  1. siemka:P
    Kurcze co ci mogę powiedzieć super, bardzo mi się podobało
    czekam na twój epilog:D
    Ta walka niesamowita, ciesze się że wyjaśniła się ta sytuacja z Carolin Xd
    Buziaczki Choi Hyu Sun:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo kochana! :3
    Będzie krótko, bo zaraz jadę do dziadków.
    Wojna *-* Na to czekałam. Sporo się działo :D
    Cieszę się bardzo, że Caroline nic nie jest. Nie wybaczyłabym Ci, gdybyś mi ją zabiła. Stefan jest dobry i raczej i tak chyba nic by jej nie zrobił.
    Nie wierzę. Erin nie żyje... Ale umarła też w słusznej sprawie. Uratowała Tris, choć chyba Erin będzie mi trochę brakowało. Biedna Boonie ;(
    Pozdrawiam cieplutko i wesołych świąt! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłabym zranić Caroline, zwłaszcza w tak okrutny sposób !
      Musiałam wybrać między Erin, a Bonnie- przyznam, że trochę kierowałam się wydarzeniami z Pamiętników Wampirów :)
      Dziękuję za komentarz kochana ! :*

      Usuń
  3. Szczerze żałuję, że trafiłam tu tak późno.
    Piszesz genialnie! Czułam każdą emocję jaką opisałaś. Końcówką mnie zaczarowałaś. Masz ogromny talent<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, dziękuję za Twoją opinię! Rzeczywiście, szkoda, że tak późno :)
      Zapraszam Cię na mój nowy blog, na którym pojawił się dopiero prolog : cursed-child.blogspot.com
      :*

      Usuń
  4. Jestem i ja :D
    Zakończenie idealne. Czytając opis bitwy miałam ciarki. Jestem fanką Teen Wolf więc tojad i te sprawy mnie jarają :D
    Cieszę się, że Stefan uwierzył Caroline. To była dobra decyzja.
    Końcówka wspaniała, a ostatnie zdanie bardzo mnie wzruszyło <3
    Czekam na drugą część i życzę wielu wspaniałych pomysłów :)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dluuugo myślałam jak daleko pociągnąć tą końcówkę, na ile sobie pozwolić i pozostało na tym :)
      Cieszę się ze ci się podoba i dziękuję za komentarz :* :*

      Usuń
  5. Cudowny koniec! Dawno już nie czytałam takiego zakończenia. :D Dobrze, że dla Caroline nic się nie stało. Masz u mnie plusa za to, że nie zabiłaś żadnego mojego ulubionego bohatera. Nie mogłam uwierzyć, że Erin nie żyje. Tak mi szkoda Bonnie. Teraz zostało mi czekać na epilog. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam tutaj pokazać śmierć Erin- napisać coś ku jej czci, ale musiałabym zrezygnować z Beatrice, a ona była wazniejsza- więc połączyłam je razem :)
      Bardzo dziękuję za Twój komentarz !
      EPILOG pojawi się już w NIEDZIELĘ! :*

      Usuń