You did your best or did you?
Sometimes I think I hate you
I'm sorry, dad, for feelin' this
I can't believe I'm sayin' it
I know you were a troubled man
I know you never got the chance
To be yourself, to be your best...
Jest to kolejny rozdział, nad którym praca nie była tyle żmudna, co energiczna. A za energicznością kryją się niezliczone ilości zmian zdania, fabuły, bohaterów, powiązań i dialogów. Był to tydzień przełomowy dla mojej osoby i dla tego bloga. Przypominam, że pojawił się nowy zwiastun [ link po kliknięciu w odpowiednią zakładkę z lewej strony ], a już niedługo pojawi się świeży szablon od Maggie! Póki co życzę miłego czytania i liczę na wasze opinie! Katherine
Zerkam na siedzącego na miejscu pasażera Tobiasa i wpadam w zamyślenie. Nauczyłam się żyć bez miłości, bez błogosławieństwa, bez aprobaty innych, nawet tych najbliższych, już lata temu. Zrobiłam w swoim życiu naprawdę wiele głupstw, wiele błędów, których żałuję, jednych mniej, a drugich bardziej, ale nigdy nie byłam w tak ciężkiej sytuacji, jak mój młodszy brat. Chwilę po powrocie do Bornoldswick poznał dziewczynę, która w jakiś sposób wkradła się do jego życia. Z resztą nie tylko do jego, bo do mojego też. A kiedy zrozumiała kim jesteśmy, nie uciekła z krzykiem, a postawiła temu czoła i zaakceptowała to. Skradła tym jego serce i chociaż on nie chce tego przyznać, ja to wiem. Widzę to, podobnie jak reszta naszej rodziny. Ciężko jest mu jednak przyznać, że pokochał nastolatkę, która nie tylko jest człowiekiem, ale jest również umierająca. Ta część jej życiorysu sprawia, że wszyscy popadamy w wątpliwości. Czy wpuszczanie jej do naszego życia, aby na pewno było dobrym wyborem? A może Katniss od początku miała rację? Jakimkolwiek wyborem to było, nie możemy już cofnąć czasu. Największym wyzwaniem, przed jakim postawił nas los, to zaakceptowanie jego planów. Tobias ma paść do stóp Beatrice, a ona ma umrzeć. On musi umrzeć razem z nią. Do tej pory nawet o tym nie myślałam. Po prostu stosowałam wyparcie, aby nie dopuszczać do siebie myśli o rychłej śmierci naszego brata. Robiłam to jednak dopóki przyjaciółka rodziny, Bonnie, nie uświadomiła mnie, że z każdej patowej sytuacji jest wyjście. Według tej młodej czarownicy nie ma zaklęć, klątw, ani nawet aktów przeznaczenia, do których nie można znaleźć odpowiedniej bramki. Uwierzyłam jej, ale jest to chyba akt desperacji. No bo jak wierzyć, skoro żadnej Białej Czarownicy nie udało się uciec od klątwy?
- O czym myślisz?- pyta Tobias, patrząc na mnie z łagodnym wyrazem twarzy. Rzadko kiedy patrzy na mnie w ten sposób. Właściwie, tylko wtedy, kiedy jest mi za coś wdzięczny.
- O Bonnie- odpowiadam, zgodnie z prawdą.- Mówiła, że od wszystkiego jest wyjątek, niezależnie jak stara jest dana klątwa. Może ma rację? Może gdybyśmy pogadali z Katniss, a ona poprosiłaby Erin, to znalazłaby jakiejś wyjście dla Tris...
- Dla Tris, czy dla mnie?- pyta, a ja marszczę delikatnie brwi. Myśli, że chodzi mi tylko i wyłącznie o niego, a nawet nie o niego, a o moje poczucie winy, które obudzi się po jego marnej śmierci.
- Masz rację, jestem tak samolubna, że właściwie chodzi tylko o mnie- odpowiadam, nie kryjąc zirytowania jego tokiem myślenia.- Bo zapewne, jak już wszyscy poumieracie w odpowiedniej kolejności, wina spadnie na moje barki- syczę, a on posyła mi delikatny uśmiech.- Co?!- warczę, a on wzrusza ramionami, jakby nic wielkiego się nie stało.
- Nic, po prostu nigdy się tak o mnie nie martwiłaś- odpowiada, a ja łagodnieję.- Wieziesz mnie przez cały stan, aby spotkać ojca Beatrice i umilić jej ostatnie dni życia, tylko dlatego, że o to cię prosiła. To tak jakby była dla ciebie naprawdę ważna.
- Bo jest- odzywa się z tylnej kanapy Elijah. Odkąd wyjechaliśmy spod domu nie zamienił z nami, ani słowa, a postanowił odezwać się akurat teraz? Wywracam teatralnie oczami i dodaję gazu.
- Uważam, że nieważne jak okropnym ojcem jest ten facet, powinien się z nią...- urywam, zanim dotrę do sedna sprawy i zaciskam usta w cienką linię.
- Pożegnać?- pyta cicho mój brat, a ja ciężko wzdycham.
- Nie to chciałam powiedzieć, ale...
- Nie przejmuj się. Masz rację, powinni się pożegnać- odpowiada zgryźliwie, a ja opieram głowę o zagłówek i postanawiam uciąć temat. Nie chcę denerwować i dołować Tobiasa jeszcze bardziej. Rozmowa o przyszłości Tris nie jest najlepszym pomysłem. Ciszę przerywa głos Elijah.
- Jesteśmy- oznajmia, wychylając się pomiędzy fotelami i wskazując nam wjazd do ogromnej jednostki wojskowej. Skręcam w odpowiednią ulicę i zwalniam, uważnie przyglądając się ludziom, których mijamy. Sami wojskowi, niemal sami faceci, z zaciętymi wyrazami twarzy i bronią przewieszoną przez ramiona. Będzie zabawa, myślę, widząc ogromny kompleks budynków, placów treningowych i tym podobnych.
Parkuję na jednym z wolnych miejsc, pomiędzy samochodami służbowymi i gaszę silnik.
- Jesteś pewna?- pyta Tobias, a ja spoglądam na niego, odpinając pas.
- Oczywiście- odpowiadam, wzruszając ramionami.- Beatrice sama nas o to prosiła. A słowo królowej jest święte, prawda?- żartuję, ale robię to delikatnie, nie będąc pewna reakcji mojego brata. Na moje szczęście łapie dowcip i cicho się śmieje.
- Och tak, zmusimy go, aby padł jej do stóp- wtóruje mi i oboje wysiadamy z uśmiechami na twarzach. Tylko Elijah się wyróżnia, ale wyróżnia się pomiędzy naszą trójką. Bardziej pasuje do poważnego, ubranego w garnitury, albo wojskowe mundury otoczenia, niż do nas, zwyczajnych obywateli ubranych w dżinsy i kolorowe koszule. Podchodzimy do budki strażnika i spotykamy się z otyłym, zawzięcie na nas patrzącym, wrogo nastawionym żołnierzem.
- Czego?- warczy, jakbyśmy przerwali mu długo wyczekiwany posiłek. Spoglądam na Elijah i karcę go spojrzeniem, kiedy myśli o tym, aby urwać niemiłemu panu głowę. Nie możemy zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, jeśli chcemy coś osiągnąć.
- Jesteśmy umówieni z porucznikiem Parker- oświadczam krótko, zwięźle i na temat, a facet unosi brwi, jakbym opowiedziała jakiś słaby żart.
- Umówieni? To nie agencja towarzyska. Cofnąć się i czekać- rozkazuje nam, używając krótkich, opryskliwych zdań, a ja jestem coraz bardziej przychylna do pomysłu Elijah. Zanim jednak każę mu ukarać tego gburowatego grubasa na horyzoncie pojawia się żołnierz. Ma około czterdziestu, może czterdziestu pięciu lat. Ubrany cały w moro mundur, w ciężkich butach kroczy w naszą stronę, dłonie skrywając w kieszeniach spodni.
- Panna McIntire?- rzuca w moją stronę, kiedy tylko znajduję się w zasięgu jego głosu.
- Tak, dzień dobry- witam się, a on staje po drugiej stronie czerwonego szlabanu i zerka na mnie z góry. Próbuje mnie rozszyfrować, przypomnieć sobie kim jestem, czy mieszkałam w Bornoldswick, kiedy jeszcze tam przebywał, ale nie wie o mnie nic. Nie ufa mi. Mimo to przypomina sobie naszą rozmowę telefoniczną i dociera do niego, że mam ważne informacje na temat jego córki. Postanawia dać mi szansę.
- Wpuść ich, Ben- rzuca do grubego strażnika, a ten niechętnie podnosi szlaban. Przechodzimy na drugą stronę.- Nie mam za wiele czasu. Niedługo wyjeżdżamy w teren, musimy załatwić to szybko- odzywa się pan Parker, krocząc na czele naszej grupy. Oglądam się na moich chłopców i widzę, jak niezręcznie się czują. Elijah zastanawia się, jak można być tak bezpośrednim i ostrym wobec kobiety, a Tobias nie może zauważyć żadnego podobieństwa, pomiędzy tym żołnierzem, a Beatrice. Cóż, mi też jest ciężko. Może kiedy mu się przyjrzę, pójdzie mi łatwiej.
Wchodzimy do baru, w którym roi się od żołnierzy, kapitanów, majorów i ich rodzin. To zapewne w tym miejscu przyjmują odwiedzających. Siadamy przy stoliku w rogu sali, a kiedy podchodzi kelnerka, pan Parker odmawia, w naszym imieniu. Nie reaguję, moi towarzysze również. Pozostawiamy to bez komentarza. Żołnierz siedzi naprzeciwko nas i kiedy podnosi głowę zauważam głęboką ranę nad łukiem brwiowym. Dodaje mu ona swego rodzaju zatarcia.
- Panie Parker...
- Mówcie mi Felix- poprawia mnie, a ja kiwam głową i zaczynam od nowa.
- Jesteśmy tutaj ze względu na Beatrice. Trochę ostatnio narozrabiała i kiedy odstawialiśmy ją do...
- Skąd właściwie znacie moją córkę?- przerywa mi po raz kolejny, a ja na moment milknę, aby ukryć zdenerwowanie jego niegrzecznością.
- Poznaliśmy ją niedawno, jesteśmy nowi w mieście- odpowiada w moim imieniu Tobias.
- Chodzicie razem do szkoły?
- Nie- odpowiadam oschle i piorunuję go wzrokiem.- Beatrice jest dziewczyną Tobiasa- oświadczam, chociaż wcześniej ustalaliśmy, że nie będziemy o tym wspominać. Mój brat patrzy na mnie, jak na wariatkę, a pan Parker unosi jedną brew, nie kryjąc zdumienia.- Pan to chyba niewiele wie o swojej córce, prawda?- rzucam, kiedy próbuje w myślach odnaleźć datę, w której ostatni raz rozmawiał z Beatrice i zastanawia się, dlaczego nie wspomniała nic o nowym chłopaku.
- Nie przyjechaliście mnie oceniać, prawda?- odpowiada, tym samym, zgryźliwym tonem, a ja kładę dłonie na blacie stolika i splatam razem palce. Czekam, aż pomyśli choćby o samopoczuciu Tris, albo aż przyjdzie mu na myśl zapytać co u niej, czy się zmieniła odkąd ostatni raz ją widział, ale nic z tego. Wręcz przeciwnie, ciągle myśli o poligonie, na który się wybiera. Spoglądam porozumiewawczo na Tobiasa i cicho wzdycham.
- Beatrice jest chora, ale myśleliśmy, że o tym wiesz. Nic jednak nie wskazuje, abyś był przejęty jej stanem, więc albo nic o tym nie wiesz, albo jesteś nieczułym pionkiem z karabinem w ręce- warczę, a kiedy czuję dłoń Elijah na mojej, wiem, że przesadzam. Nie mam zamiaru łagodnieć. Ten facet, to najgorszy ojciec, jakiego w życiu spotkałam. Poza tym jest wojskowym, więc bezpośrednie rozmowy są dla niego normą.
- Nie w twoim interesie leżą moje kontakty, z moją córką- oznajmia, uderzając dłońmi o blat stołu.
- Może i nie, ale w moim interesie leży zadbanie o nią, właśnie teraz, kiedy umiera!- wypalam, a on poważnieje. W jego głowie wieje pustką. Cisza, która doprowadza mnie do szału, jego paraliżuje. Nie wie kompletnie nic o obecnej sytuacji Tris.- Twoja córka ma raka mózgu- szepczę, marszcząc brwi.- I albo nie chcesz o tym wiedzieć, albo twoja żona nie chce, abyś wiedział. Jedno jest jednak pewne, powinieneś się z nią skontaktować. Prosiła nas o poinformowanie cię, co się z nią dzieje i tylko dlatego tutaj jesteśmy. Bo lekarze przestali już ją leczyć. Nie zostało jej wiele czasu, a wiele chciałaby jeszcze zrobić. Rozmowa z tobą jest na tej długiej liście, więc albo zachowasz się jak prawdziwy żołnierz i podejmiesz jakąś decyzję, albo twoja córka umrze z świadomością, że jej ojciec był dupkiem i tchórzem...
- Katherine- upomina mnie Tobias, ale nie zwracam na to uwagi. Muszę zmusić tego faceta, aby wrócił do Bornoldswick, choćby tylko na godzinę. On musi spotkać się z Tris.
- Bądź ojcem, człowieku, a nie tchórzem, który udaje, że nic się nie dzieje- syczę, nie odrywając od niego spojrzenia, a on wypuszcza ciężko powietrze i odwraca wzrok.
- Nic nie wiedziałem- szepcze. Wzrasta w nim żal i wściekłość. Zaciska dłonie w pięści, po czym zamyka oczy, aby odgonić łzy. Rozumiem go, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ominął go najgorszy okres życia jego córki, w którym powinien być obok. Żałuje tego. Chociaż stara się to ukryć, to ja potrafię wyczytać to w jego myślach. Żałuje, że nie mógł jej pomóc. I nadal nie może. Kiedy na mnie zerka widzę, że tego nie zrobi. Nie wróci z nami do Bornoldswick. Nie zobaczy się z Tris. Nie spełni jej ostatniego życzenia. Po prostu ucieknie. Zrywa się z miejsca i odwraca, aby jak najszybciej odejść. Po drodze wywraca jeden z pustych stolików i wdaje się w szarpaninę z kimś, kogo musi znać, ponieważ zwracają się do siebie po imieniu. Znika za drzwiami, a razem z nim nadzieja na chwilowe uszczęśliwienie naszej Białej Czarownicy.
- Jesteś z siebie zadowolona?- syczy Tobias i również wstaje, aby odejść. Zerkam na Elijah i widzę, że jest po stronie mojego brata. Uważa, że przesadziłam z bezpośredniością.
- Nie mam czasu siedzieć tutaj i głaskać po głowie faceta, który nawet nie zasłużył na miano ojca- wyjaśniam i zanim Elijah zdoła coś powiedzieć wstaję od stołu.- Mam ważniejsze sprawy na głowie...
Katniss
- Wilki mają obozy tutaj, tutaj i tu- oświadcza Shane, stojąc przy dużej mapie, rozłożonej na stole w bibliotece i zakreśla czerwonym pisakiem odpowiednie miejsca. Tuż obok niego stoją Erin, Bonnie i Caroline. Słuchają go jak zaczarowane, jakby jego słowa miały nam pomóc. Problem w tym, że nadal nie jestem pewna jego wiarygodności. Podobno, kiedy Biała Czarownica przyjmie wilkołaka do kręgów, jego instynkt łagodnieje. Nie wiem, czy chcę w to wierzyć. Nie mam ku temu podstaw. Co prawda Shane się hamuje. Kiedy budzi się w nim potrzeba odnalezienia Beatrice, zaciska zęby i pięści i zostaje na miejscu, ale instynkt można oszukać. Więc dlaczego miałabym mu wierzyć? Trzymam się z dystansem i wypatruję oznak obecności jego rasy. Las jest jednak spokojny, mroczny i złowrogo cichy. To cisza przed burzą, która martwi mnie bardziej, niż cokolwiek innego w tym mieście.
- A co ty o tym sądzisz, Katniss?- pyta Erin, wyrywając mnie z zamyślenia, a ja zerkam w jej stronę i wykrzywiam usta w bladym uśmiechu. Plan Shane'a jest zbyt prosty, aby mógł się udać.
- Nie ma sposobu, aby tego uniknąć- odpowiadam, idąc w ich stronę.- Nie chodzi tutaj tylko o Beatrice, przecież oni chcą zemsty za głowę swojej królowej. Nie zapomnieliście o tej części?- pytam, stając w kręgu, który stworzyli nad mapą.- Oni chcą ukarać Katherine, a więc będą chcieli ją dopaść- dodaję, patrząc na przerażoną Caroline. Obie wiemy, że ciężko jest zmusić naszą siostrę do współpracy, a jeszcze ciężej jest jej bronić, kiedy jest się świadomym jej win.
Miejsca, które zaznaczył Shane znajdują się stosunkowo daleko od naszej posiadłości. Przyglądam się odległości, która nas od nich dzieli i marszcząc brwi zabieram od wilkołaka marker. Zaznaczam linię wzdłuż lasu. i rysuję strzałki w jego głąb.
- Gdyby udało nam się zatrzymać wilkołaki w lesie, nie musielibyśmy martwić się o miasto i nasz dom- zauważam, a Erin opiera dłonie na mapie i wskazuje most.
- Zaraz za mostem stoi opuszczona posiadłość. Niemal taka sama, jak wasza- mówi, wpadając na kolejny pomysł.- Wystarczyłoby nie wypuścić ich za most, aby mieć resztę miasta pod kontrolą. Mogłabym spróbować zrobić z tego domu punkt graniczny.
- Zamknąć ich w danym obszarze?- pytam, a ona przytakuje skinieniem głowy.
- Tak, ale jest ich naprawdę dużo. Potrzebowałabym ogromnej ilości mocy...
- Ja pomogę- wtrąca Bonnie, a jej babcia zerka na nią z góry. Tak, jak nauczyciel zerka na gorączkującego się ucznia. Nastolatka wzdycha i poddaje się, a ja posyłam jej delikatny uśmiech.
- Wymyślimy coś innego- rzucam w powietrze i wracam do okna.
- A co z planem Shane'a?- pyta Caroline, ale ignoruję to. Nie wiem, co miałabym jej odpowiedzieć. Po prostu nie ufam jego pomysłom i nie wiem kiedy zacznę. Może nigdy, a może nie będzie takiej potrzeby? Wszystko rozstrzygnie bitwa. Czasami myślę, że lepiej gdyby nadeszła szybciej, niż później.
- Nie ufasz mi- oświadcza Shane, kiedy Caroline wychodzi, aby odprowadzić Erin i Bonnie do drzwi. Spoglądam na niego przez ramię i wykrzywiam usta w grymasie. Nie lubię się nikomu tłumaczyć z moich decyzji i odczuć.
- A ty ufasz mi?- pytam, ironizując, a on podchodzi i przysiada na parapecie tuż obok mnie. Kiedy jego kolano dotyka mojej nogi drżę i cofam się. Wciąż nie mogę przywyknąć do jego obecności i staram się zachować ostrożność. Robię to jednak tak, aby nie poczuł się urażony. Zdenerwowany wilkołak, to ostatnie, czego teraz potrzebuję w swoim domu.
- Biała Czarownica ci ufa- zauważa, a ja wywracam teatralnie oczami.- No co?- pyta, z nutką rozbawienia w głosie. A mnie nie jest do śmiechu.
- Daj już spokój, z tą Beatrice. Może czujesz się od niej zależny i jej życie jest dla ciebie najważniejsze, ale ja nie wiążę z nią swojego losu- wyjaśniam, powodując tym samym jego zdumienie, które niemal mnie razi.
- A twój brat? On nie jest częścią twojego losu?
- Skąd pewność, że to on jest tym jedynym?- pytam, naprawdę zła. Czuję się tak, jakbym miała za moment eksplodować.- Może to ty, skoro jako pierwszy ją poznałeś i przekonałeś do swojego posłuszeństwa? A może to jakiś nastolatek z jej szkoły? Jakiś przyjaciel? Albo może jeszcze go nie poznała?
- Naprawdę w to wierzysz? Ona mieszka w szpitalu, kogo miałaby tam poznać?
- To jedyne, co mi zostało, Shane! Wpakowałam moją rodzinę na minę, rozumiesz? W sam środek walki o terytorium. Ja ich tutaj ściągnęłam i to ja odpowiadam za cały ten bałagan. Więc przestań pieprzyć, że jakaś nastolatka może nas wybawić, bo to gówno prawda! Już nie raz miałam do czynienia z twoją rasą i wiem, że nikt nie może was powstrzymać w dążeniu do celu. A już na pewno nie słaba nastolatka, która uważa, że jest kimś wyjątkowym...
- Ty nie rozumiesz!- unosi się, jakbym uderzyła w jego najczulszy punkt.- Nie wszyscy mogą ją wyczuć, nie każdy z nas ma taki instynkt. Tylko wybrane watahy mogą być jej posłuszne. Tylko wybrani z nas mogą się starać o jej uwagę. Tak samo, jak tylko wybrani mogą zostać jej przyjaciółmi...
- To nie jest Królowa Elżbieta!
- Przestań zachowywać się, jak zazdrosna furiatka!
- Zazdrosna?! Ja się boję, Shane!- krzyczę, patrząc w jego oczy.- Boję się, bo jakaś wariatka, która napisała tę przepowiednię, wcisnęła mój los, moje życie i życie całej mojej rodziny w ręce słabej, rozbitej emocjonalnie dziewczyny! Nie tego chciałam, nikt z nas nie chciał czegoś takiego, rozumiesz?!
- Ale właśnie to was spotkało i powinnaś się z tym pogodzić!
- Pogodzić?!- warczę, nie mogąc uwierzyć w jego słowa.- A ty pogodziłbyś się z śmiercią własnego brata? Tylko dlatego, że napisano tak w starej książce? Dla miłości się nie umiera, Shane! Ja nie wierzę w takie bajki i prędzej twoja rasa przejmie to miasto, niż ja pozwolę Tobiasowi umrzeć dla tej smarkuli !
Caroline
Słyszę, jak Katniss kłóci się z Shanem. Oboje mają sprzeczne opinie na temat Beatrice. Jestem w stanie to zrozumieć. Wiara w jej doskonałość i nieomylność jest zapisana w kodzie genetycznym tego wilka, a więc musi jej bronić. Natomiast nieufność i strach o nasze losy, towarzyszą mojemu rodzeństwu odkąd tylko przeszliśmy przemianę. Katniss ma prawo do zwątpień, a nawet złości. W końcu nikt nie lubi, kiedy wiąże się jego los z słabą, umierającą jednostką. A niestety taka jest Beatrice. Początkowo to wypierałam. Starałam się ją traktować jak zawsze, luźno z nią rozmawiać i planować, co zrobimy razem, kiedy wyjdzie ze szpitala. Ale teraz zrozumiałam, że ona nie może opuszczać tego miejsca, ponieważ potrzebuje nieustannej opieki i leczenia. Jest po prostu człowiekiem, który jest śmiertelnie chory. Nie możemy od niej wymagać bohaterskich czynów, tylko dlatego, że okazała się przedmiotem przepowiedni, która mogłaby załatwić nasze problemy z wilkołakami. Wiem, że Katniss, Katherine, a nawet Tobias podjęli już decyzję, a Damon się do niej dostosuje. Wszyscy staniemy do walki z wilkami, nie prosząc Tris o ingerowanie. Skoro i tak została skazana na śmierć w tak młodym wieku, niech zazna spokoju w ostatnim czasie życia.
Nie mamy jednak wpływu na decyzje wilkołaków, co mnie martwi. Boję się że zdecydują się ją odbić ze szpitala, albo zapanować nad jej życiem, albo wkraść się do grona jej bliskich. Martwię się że zastosują wszelkiego rodzaju podstępy, aby tylko znaleźć się blisko niej. I nawet ich instynkt nie sprawi, że ona im to wybaczy. Wiem, że oni nie czują na kogo jest zła, albo kogo się boi. Po prostu wyczuwaj ą jej emocje i chcą reagować, nawet jeśli to oni są osobami, które ja przerażają.
Kiedy słyszę wjeżdżający na nasz podjazd samochód wychodzę z kuchni i ruszam do drzwi. Wiem że to nie jest normalne, aby reagować na czyjś przyjazd, zanim jeszcze zapuka do drzwi, więc jedynie zaglądam przez wizjer. Na podwórko wjeżdża ciemne BMW Stefana. Marszczę brwi i przez moment go obserwuję, a kiedy wysiada i wchodzi na werandę, cofam się od drzwi, aby moment odczekać. Biorę kilka głębokich wdechów, poprawiam włosy i otwieram, przyjmując uśmiech numer trzy, czyli jak miło cię znów widzieć.
- Stefan!- witam go, wychodząc na próg.- Co ty tutaj robisz?
- Cześć- uśmiecha się blado.- Uciekłem z baru, Valerie trochę wariuje. Moja matka wróciła do miasta- wyjaśnia pośpiesznie, a ja unoszę brwi i zerkam przez ramię. Jeżeli jeszcze ja przyprowadzę człowieka do domu, Katniss na pewno wybuchnie, a straty będą ogromne. Wychodzę więc, zamykając za sobą drzwi i oboje siadamy ze Stefanem na schodkach ganku.
- Twoja matka? Do tej pory o niej nie wspominałeś. Mieszka poza miastem?- pytam, a on przytakuje skinieniem głowy.
- Wyniosła się, kiedy byłem dzieciakiem. Ojciec został abym mógł skończyć naukę w tutejszej szkole, a ona zaczęła nowe życie- opowiada, a ja nie reaguje zbyt emocjonalnie. To dorosły facet, na pewno się już z tym pogodził. W końcu spotkała go gorsza katastrofa, niż porzucenie przez mamę.
- A teraz wróciła? Na stałe?- pytam, a on wzrusza ramionami.
- Nie mam pojęcia. Ona jest jak wiatr...przychodzi i odchodzi. Nigdy nie wiadomo kiedy- zauważa, ze śmiechem w głosie, a ja lekko się uśmiecham.
- Taka już natura kobiet- komentuję, a on żwawo przytakuje.
- Pojawiacie się i znikacie- dodaje szeptem, a ja obejmuję się ramionami i rozglądam. Pogoda jest tego dnia wyjątkowo paskudna. Nie ma ani jednego promienia światła, który mógłby przebić się przez gęste chmury wiszące nad Bornoldswick. Mam wrażenie, jakby to nie była zwykła anomalia pogodowa, a reakcja na nadchodzącą wojnę. Przypominam sobie o niebezpieczeństwie, które nad nami czyha i zerkam na Stefana. Nie może go być w pobliżu, kiedy wilkołaki zaatakują. Pewnym jest jednak, że nie zaatakują za dnia, ponieważ to noc jest sprzyjającą im porą. Oddycham więc w ulgą i postanawiam kontynuować rozmowę. Odkąd Stefan opowiedział mi o swojej tragedii zaczęłam go traktować tak, jak traktuje się przyjaciół. Słucham co mówi i kiedy trzeba to odpowiadam, a w innych przypadkach milczę, bo wiem, że tylko tego potrzebuje. Taki układ odpowiada nam obojgu. Pomimo jego przystojnej natury i cudownego, brytyjskiego akcentu to nie czas na miłostki, większe, czy mniejsze. To czas walki o terytorium, miejsce w szeregu i przetrwanie. Na tym powinniśmy się skupić.
- Mama przejęła twój bar?- pytam, wyobrażając sobie starszą, elegancką kobietę, która zaprowadza porządki w niezbyt zorganizowanym personelu i karcie alkoholi.
- Raczej przejęła schowek z miotłami- odpowiada, mrużąc oczy, a ja cicho się śmieje.- No i wszystkie pokoje gościnne.
- Jak to wszystkie?- dziwię się, a Stefan lekko się uśmiecha.
- Zawsze podróżuje ze swoim sabatem czarownic- żartuje, a ja poważnieję. W normalnych okolicznościach, uznałabym to za świetny żart, ale w obecnej sytuacji uznaję to za wydźwięk nadziei.
- Czyli przywiozła ze sobą znajome?- pytam, udając rozbawienie, a on przytakuje ochoczo głową.
- Tak, przyleciały na miotłach, rzucać czary na niesforne nastolatki- wciąż żartuje, a ja zagryzam dolną wargę. Robię to odruchowo, zawsze kiedy chcę ukryć że z czegoś się cieszę. Gdyby tak matka Stefana okazała się czarownicą, a jej znajome sabatem, który przybył nam pomóc, plan Erin mógłby się powieść i zdołalibyśmy zatrzymać wilkołaki przed wejściem do miasta. Marzenie ściętej głowy, wiem. ale za to nie karzą. Na szczęście.- Chciałem sprawdzić co u ciebie- oznajmia nagle, a ja unoszę lekko brwi i wracam na ziemię.
- Dzień, jak co dzień- odpowiadam, a on lekko się uśmiecha. Szkoda, że nie może wiedzieć, jak bardzo go okłamuję. Szkoda, że nie mogę opowiedzieć mu o swoich troskach, tak jak on opowiada mi.
- Jak ty to robisz, że zawsze jesteś tak pozytywnie nastawiona do świata?- pyta, a ja przekręcam głowę na bok, jak zaciekawiony zwierzak.
- Po prostu nie tracę nadziei- odpowiadam, a on przekręca głowę tak samo, jak ja i oboje się do siebie uśmiechamy. Nie są to uśmiechy, przez które motyle w brzuchu wariują, a pożądanie wzrasta. To najzwyczajniejsze, uprzejme, poprawiające humory uśmiechy dwójki dobrych przyjaciół. Myśl ta napawa mnie szczęściem. Posiadam przyjaciela, który nie ma nic wspólnego z moją zepsutą rodziną. To wręcz błogosławieństwo. Mam ochotę go czcić, niczym Boga.
Nagle Stefan wstaje, a ja robię to samo i oboje poważniejemy. Coś jest nie tak, widzę to w jego oczach.
- Co jest?- rzucam w powietrze, a on zerka w niebo, z którego spadają pierwsze krople deszczu.
- Ludzie umierają, Caroline- mówi cicho, łagodnie, a ja drżę, jakby krzyczał z całych sił.- Giną w wypadkach, toną, płoną żywcem, albo zwyczajnie zasypiają- tłumaczy i sięga dłonią do kieszeni kurtki. Wyjmuje pogiętą fotografię i jestem niemal pewna, że jest to zdjęcie jego żony. Patrzy na nie, ale nie mogę dosięgnąć go wzrokiem. Cierpliwie czekam.- A przynajmniej tak myślałem, dopóki nie znalazłem tej fotografii w starych aktach na strychu- oznajmia i patrząc na mnie lodowatym spojrzeniem podaje mi zdjęcie. Zerkam na czarno białą fotografię, a moje dłonie zaczynają drżeć. Zdjęcie przedstawia nastoletnią dziewczynę, w blond lokach spiętych z tyłu głowy, w przepięknej niebieskiej sukni, z szerokim uśmiechem na ustach. Fotografia przedstawia mnie, sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat. Tak oto nadchodzi chwila, w której mój jedyny, niemający nic wspólnego z moją zepsutą rodziną. ludzki, wierzący we mnie przyjaciel odchodzi w zapomnienie. Zamiast niego widzę wściekłego mężczyznę, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
- Stefan, ja...- zaczynam, ale nie pozwala mi na wyjaśnienia. Rusza w stronę samochodu, wściekle szybko, a jego puls niebezpiecznie przyśpiesza.- Stój!- wołam, idąc za nim. Nie reaguje, a ja wiem, że mam tylko kilka chwil, aby zapanować nad sytuacją. Wyprzedzam go i stając z nim oko w oko zatrzymuję go, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.- Nie powinieneś tego zobaczyć, Stefano- syczę, zirytowana jego ludzką brawurą, a on cofa się o krok, przerażony moją szybkością.- Niczego nie rozumiesz, nie możesz zrozumieć, bo ja nie mogę pozwolić ci o tym wiedzieć, jasne?- mamrocze, gniotąc fotografię w dłoni i rzucając ją na ziemię.
- A jak niby chcesz mi to zabrać, co?- warczy, niewątpliwie sprawiając, że zaczynam się niecierpliwić.
- Stefan, proszę- szepczę, robiąc krok w jego stronę.- Proszę, zaufaj mi i pozwól mi to załatwić. Nie będziesz pamiętał, nie będziesz się bał, rzeczy wrócą na swoje miejsce. Wszystko znowu będzie proste. Po prostu nie panikuj, dobrze?
- Czytałem o tym- syczy w odpowiedzi.- Chcesz mną manipulować, co? Chcesz, żebym zapomniał, chociaż tak naprawdę tego nie chcę. Zrobiłaś to samo z Beatrice? Dlatego wciąż wam ufa i się z wami zadaje? Bo sprawiłaś, że zapomniała kim jesteście?!- warczy, a ja zamykam oczy i biorę kilka głębokich wdechów przez nos. Musze się uspokoić, poskładać myśli, aby nie powiedzieć, ani nie zrobić niczego głupiego.
- Beatrice wie- odpowiadam w końcu i widzę zdumienie wypisane na twarzy.- Ale to zbyt skomplikowana historia, aby ci ją wyjaśniać, Stefano. Musisz po prostu zapomnieć- oświadczam, a ona patrzy na mnie, ciężko dysząc.
- Nie możesz mi rozkazywać- oznajmia buntowniczo, a ja wykrzywiam usta w smutnym grymasie.
- Nie chcę tego- podchodzę do niego. Moja bliskość go paraliżuje, przestaje się cofać i patrzy na mnie, oczekując najgorszego. Ujmuję jego twarz w dłonie i zmuszam, aby spojrzał mi w oczy.- Nie jesteś gotowy- mówię, a on zamyka oczy i wdycha głośno powietrze. Odwraca głowę, próbuje wyrwać się z mojego uścisku, ale nie pozwalam mu. Chociażbym nie wiem jak bardzo chciała pozwolić mu wiedzieć o mnie prawdę, nie mogę go teraz narażać. Może kiedy wojna ucichnie i przyjdą lepsze czasy, pozwolę mu wiedzieć. Póki co muszę kazać mu zapomnieć.
- Caroline...-szepcze, chwytając moje nadgarstki, ale nie pozwalam mu się złamać.- Moja żona- mówi szybko, bojąc się, że zabraknie mu czasu.- To nie był wypadek, nie utonęła bez powodu... Co jeśli Lucas był taki, jak wy? Co jeśli wciąż żyje? Ja muszę to wiedzieć!
- Dowiem się- obiecuję mu, a on patrzy na mnie zaszklonymi od łez oczyma. Jest zdesperowany. Boi się mnie i tego kim jestem, ale przyjechał z nadzieją, że pomogę mu rozwikłać tą zagadkę. Chce pomścić żonę, chce poznać prawdę. Rozumiem go, a moja obietnica jest szczera. Gdy tylko sprawy się uspokoją, zajmę się Lucasem i odkryję prawdę o śmierci żony Stefano. Tymczasem...
- Nie znalazłeś tej fotografii w aktach, po prostu byłeś na strychu, aby się zorientować ile rzeczy musisz uporządkować. Nie chcesz jednak zajmować się tym w najbliższej przyszłości. Przyjechałeś tutaj sprawdzić co u mnie, aby uciec od wścibskiej matki, która wróciła do miasta. U mnie nic się nie dzieje, jestem w trakcie domowych porządków. Musisz już wracać, Valerie nie poradzi sobie sama w barze. Jedź...
Elijah
Katerina McInitre, odkąd ją tylko poznałem jest definicją wszelkiego piękna, talentu i cudu na świecie, w którym żyję. Mówi się, że w życiu każdej kobiety jest kilka wielkich miłości, zależnie od jej wieku. Natomiast w życiu mężczyzn pojawia się tylko jedna, wielka, prawdziwa, wiecznie żywa miłość. I jeżeli jest to prawda, moją jedyną miłością jest Katerina. I chociaż popełniła w naszym wspólnym życiu wiele błędów, a najgorszym z nich było zamordowanie mojej matki, przeżyłem i odkryłem już tyle, że potrafię jej wybaczyć. Kiedy dotarłem do całej prawdy o niej, o układach z moim bratem i prawdziwym powodzie morderstwa, zrozumiałem, że tak naprawdę nigdy jej nienawidziłem. Byłem zaślepiony instynktowym gniewem, a głęboko w środku ubolewałem nad tak niefortunnym biegiem wydarzeń, jaki nas spotkał. Wiedziałem jednak, że kobieta odrzucona staje się niezależną, silną jednostką. Nie chciałem odbierać tej szansy Katerinie, więc pozwoliłem jej odejść na długo, naprawdę długo. Pozwoliłem jej opuścić Liverpool, podróżować, poznawać nowe miłostki, rozpoczynać i zakańczać romanse, mordować dla zabawy, albo wyższego celu, godzić się i znów różnić z rodzeństwem, bo wiedziałem, że to ukształtuje jej osobowość. A kiedy przybyła do mojego miasta, w towarzystwie swojego brata bliźniaka, prosić o pomoc swojego największego wroga, członka mojej rodziny, zrozumiałem, że to właśnie ten moment. To ten moment, w którym dostaję ostatnią szansę, aby poznać nową, prawdziwą, w pełni szczerą Katherine McInitre.
I oto ona. Wciąż równie piękna i z tym samym, ciętym językiem, ale całkowicie inna. Nie jest już delikatna, jak porcelana, która mogłaby skruszyć się pod wpływem samego spojrzenia. Jest silna, zdecydowana, szczera i odważna. Nie ma na tym świecie nic, co mogłoby ją przerazić, albo zniechęcić. Jest typem buntowniczki, albo przywódczyni. Każdy szanujący się facet pada jej do stóp, bo wie, że zdobycie jej uwagi, to nie lada wyzwanie. Kiedy więc którykolwiek zdobędzie jej zaufanie, albo chociaż aprobatę, nie chce, aby kiedykolwiek im to odbierała. A co najważniejsze, walczy o swoją rodzinę, jak wściekły pies. Ciągle kłóci się z Katniss, ma skrajnie różne opinie na temat niemal wszystkiego z Damonem, wciąż dokuczliwie żartuje z Caroline i unika rozmów z Tobiasem. A pomimo tego, odkąd tylko niebezpieczeństwo zaczęło czyhać nad jej rodziną, nie poddała się nawet na chwilę. Oprócz przygotowywania się do walki z wilkołakami, stara się odkupić swoje winy w sprawie Beatrice i robi dosłownie wszystko, aby umilić jej czas.
Jest jednak jedna wada, której nawet czas nie zmieni. Katherine ma niewyparzony język. Nic dziwnego, że major Parker wściekł się i wyszedł, skoro słowa, które wyszły z jej ust nie miały nic wspólnego z dyplomatyczną próbą przekonania go do powrotu do miasta. Tobias jest tego samego zdania, co doprowadza do nieustannej kłótni pomiędzy nim, a prowadzącą wóz Kath.
- Nikt nie bronił ci z nim rozmawiać! Mogłeś sam spróbować go przekonać!
- Może gdybyś od razu go nie atakowała, to miałbym taką szansę!
- Gdybyś nie był takim tchórzem, nie czekałbyś na żadne szanse!
- Tchórzem?! Żartujesz sobie?! Mieliśmy go przywieźć do Tris, a nie prawić mu wykłady, na temat bycia dobrym ojcem! Co ty w ogóle o tym wiesz?!
- A ty to niby co?! Przypominam ci, że oboje mieliśmy tego samego tatę!
- Właśnie! Oboje go znaliśmy! Skąd więc twoje uwagi na temat ojcostwa tego faceta, skoro nigdy nie zaznałaś żadnej miłości ze strony swojego własnego?!
- Daj mi spokój! Co ma piernik, do wiatraka?!
- Dużo, Katherine! Dużo! Co teraz powiemy Tris?
- Powiemy, że jej ojciec to mundurowa świnia.
- Och, to na pewno poprawi jej humor! Tak naprawdę to ja będę musiał się jej tłumaczyć, a ty jak zwykle uciekniesz!
- ZAMKNIJCIE SIĘ OBOJE- ryczę, chociaż to całkowicie nie w moim stylu i oboje cichną. Katherine patrzy na mnie we wstecznym lusterku, a Tobias odwraca się przez ramię.- Jeszcze nic straconego, w końcu nie powiedział nam, że nie przyjedzie.
- Nie powiedział też, że to zrobi- mamrocze Tobias.
- Ale wciąż ma czas- zauważam i w samochodzie zaczyna panować głucha, niezręczna cisza.- Naprawdę?- syczę, bo wiem co ona oznacza. Nikt już nie daje Beatrice za wiele szans.- Naprawdę już skazujecie ją na koniec? Przecież ona przeszła cały las w śnie i jedyne co jej się stało, to zadrapania na skórze! Normalnie, pacjent jak ona, umarłby zanim dotarłby na ulicę. A ona przeszła cały las, kilka kilometrów i zdołała odnaleźć wasz dom. Jest silniejsza, niż wam się zdaje- wyjaśniam, starając się do nich dotrzeć. Wiele razy widziałem umierających ludzi i wiem, jak strach przed nadciągającą ciemnością ich motywuje. Poza tym widzę w tej dziewczynie ogromny potencjał. Nie chce mi się wierzyć, że tak wartościowa osoba, mogłaby po prostu umrzeć.- Zobaczycie, jeszcze nie raz zdąży zatruć wam krew- dodaję, a Katherine rusza z miejsca, na zielonym świetle i pogłaśnia radio. Woli udać, że nie było tematu, niż uwierzyć, że Beatrice ma jeszcze czas i wiele szans. Ja w to wierzę. Zawsze byłem zwolennikiem wiary.
Damon
Zwykle dostaję brudną robotę, aby moje rodzeństwo mogło zgrywać bohaterów robiąc rzeczy lekkie i stosunkowo łatwe. Jak dziś, kiedy to Katherine zabrała Tobiasa na wycieczkę, Katniss i Caroline zostały w domu, a ja muszę odstawić do szpitala upartą, buntowniczą, ale wiecznie płaczącą Beatrice. Moje nerwy sięgają zenitu, kiedy próbuje mnie przekonać, że nie jest Białą Czarownicą, że nie ma nic wspólnego z naszym nadnaturalnym światem, że po prostu w spokoju umrze, a my nie musimy się nią przejmować. Tymczasem ja nie jestem taki, jak Tobias. Właściwie mi na niej nie zależy i gdyby miała rację, byłbym zwyczajnie zadowolony. Jestem jednak realistą i wiem, że to ona jest wybranką i że tylko ona może załatwić tą sprawę z wilkołakami. Zwyczajnie pozwalam jej się wygadać, wypłakać i wykrzyczeć, aby zeszły z niej wszystkie te emocje, a kiedy jej furia dobiega końca, a my dojeżdżamy pod szpital, ona śpi.
Odpinam pas i patrzę na nią, głęboko oddychając. Muszę się uspokoić. Widzę, że jest przemęczona, a akcja jej serca co jakiś czas spowalnia, aby znowu przyśpieszyć. Jest rozbita, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, zasłużyła na odpoczynek. Pozwalam jej spać, a sam wysiadam i obchodzę samochód, żeby otworzyć drzwi od jej strony. Odpinam delikatnie jej pas i biorę ją na ręce. Otwiera na moment oczy, bezwładnie zwisając w moich ramionach, a kiedy upewnia się, że to ja, obejmuje mnie za szyję i kładzie głowę na moim ramieniu. Czuję się niezręcznie, wręcz osaczony, ale niczego jej nie zabraniam. Poza tym mam wrażenie, że nic do niej w tej chwili nie dociera. Wchodzimy tylnym wejściem i korytarzem dla personelu przechodzimy do holu.
Jedynym plusem jest to, że Beatrice dotarła do nas w środku nocy, mieliśmy czas, aby ją ogrzać, przebrać i w ogóle o nią zadbać, a teraz mamy okazję odstawić ją na miejsce, bez zwracania na jej nieobecność niepotrzebnej uwagi. Przechodzę szybko przez hol, w którym na szczęście jest tylko jedna, starsza pani i docieram do sali Beatrice. Wszystko jest tutaj tak, jak to zostawiła. Rozwalona pościel, rozregulowane, odpięte urządzenia i otwarte okno. Aż nie chce się wierzyć, że w śnie wyskoczyła przez okno i nic jej się nie stało. Kładę ją delikatnie na łóżku i rozglądam się gorączkowo dookoła. Nie może zostać w ciuchach Katherine. Oddalam się, aby poszukać ubrań dla pacjentów, kiedy słyszę jej głos.
- Nie idź- szepcze, a ja odwracam się, aby na nią spojrzeć.- Boję się- dodaje, kiedy znów stoję tuż obok niej. Co mógłbym jej powiedzieć? Że to słusznie? Że na jej miejscu, również bym się bał? Nie, nie w tym wypadku. Muszę powiedzieć coś, co powiedziałby Tobias.
- Nie bój się, tutaj nic ci się nie stanie- oświadczam, zakrywając ją kołdrą. Oblewają ją zimne poty, drży. Nie wygląda najlepiej.- Musisz się przebrać w koszule, przyniosę ci- szepczę, szczelnie ją opatulając.
- Damon- nawołuje mnie, łapiąc mój nadgarstek i powstrzymując mnie po raz kolejny od wyjścia z sali.- To wszystko jest prawdą? Ja jestem tą czarownicą?- pyta słabym głosem, a ja zaciskam usta w cienką linię i pochylam się, aby dobrze mnie usłyszała.
- Mam nadzieję, że tak- odpowiadam, a ona otwiera na moment oczy. Ma mi za złe moje słowa, ale nie rozumie powagi sytuacji.- Chciałbym żebyś to była ty. Nie znam bardziej odpowiedniej osoby.
- Jak to?- pyta, a ja siadam na stołku obok jej łóżka.
- W legendzie pisze, że Białą Czarownicą może zostać tylko taka kobieta, która swoim sprytem, swoją odwagą i rozumem przewyższa inne. Nie ma w tym miejscu nikogo bardziej bezmyślnego niż ty- oświadczam, a ona krzywo się uśmiecha.- A co za tym idzie, nie ma tu nikogo bardziej odważnego.
- Muszę umrzeć- szepcze, a łzy napływają do jej, co jakiś czas, zamykających się ze zmęczenia oczu. Nie chcę jej już dłużej męczyć, więc ściągam kosmyki włosów z jej czoła, wciskam przycisk przywołujący pielęgniarki do sali i niech się dzieje wola nieba.
- Czasami okrutne rzeczy, dzieją się naprawdę dobrym ludziom, Beatrice...