Stay Strong...
Storm is coming.
Storm is coming.
Rozdział jest stosunkowo krótki, z powodu kilkukrotnego pisania go od nowa, zmieniania wydarzeń, postaci i wniosków. Ostatecznie przystałam na tę wersję. Mam nadzieję, że wam się spodoba!
Beatrice
Na początku czuję chłód na skórze. Przeraźliwy, przyprawiający mnie o dreszcze chłód, ogarniający całe moje ciało. Do nozdrzy dociera odór mokrej ziemi, liści, trawy i kory- zapach lasu. Stąpam po leśnej tundrze. Moje bose stopy odczuwają każdy kamień, każdą gałąź i roślinę, ale nie sprawia mi to bólu. Idę przed siebie, nic jednak nie widząc. Ogarnia mnie nierozdarta ciemność. Potykam się, ocieram o pnie drzew i z ledwością uchylam przed wystającymi gałęziami. Towarzyszy mi uczucie niepokoju. Boję się. Kiedy strach dociera do najdalszych zakamarków mojego umysłu zaczynam biec. Szybciej i szybciej, czując, jak puls wzrasta. W moich uszach pobrzmiewa moje imię. Delikatny, aksamitny głos nawołuje mnie zewsząd, przerażając mnie do granic możliwości. Moje serce bije jak oszalałe, dyszę z wysiłku, ale jest coś, co sprawia, że nie przestaję biec. Światło. Widzę w oddali ciepłe światło w okiennicach domu na obrzeżach lasu. Czuję, że tam znajdę schronienie. Nawołujący mnie głos jest coraz bliżej i bliżej. Moja noga wpada między gałęzie, upadam z hukiem i nim zdążę się podnieść już ją widzę.
Wyłania się w wolnym tempie z lasu, który przed chwilą przemierzyłam. Ma długą, białą, ale brudną od ziemi i krwi suknię. Jej długie, czarne włosy opadają kaskadami na jej ramiona. W lewej dłoni trzyma łańcuch. Na końcu tej uprzęży kroczy potwór. Jest wyższy ode mnie, ma ogromne, ciężkie łapy, jego sierść jest aksamitna, niemal idealna, a ciemne ślepia paraliżują mnie całkowicie.
- Beatrice- odzywa się, chociaż jej usta się nie poruszają.- To twoje przeznaczenie- szepcze, kiedy wyrywam nogę spomiędzy drewna i niezdarnie podnoszę się z zimnej, mokrej ziemi. Zerkam po sobie i dopiero teraz dociera do mnie, że jestem w koszuli szpitalnej.- Jesteś tą, która może ich uratować, ale i tą, która może skazać ich na pewną śmierć. Dopełnij przeznaczenia, chwyć za wodze- oświadcza mistyczna postać, a ja nieudolnie wycofuję się w stronę domu, który przyciąga mnie ciepłem bijącym z okiennic.- Chwyć za wodze, bądź Białą Czarownicą- słyszę, kiedy łańcuch wypada z ręki pięknej kobiety i ląduje u mych stóp. Ogromny, mityczny pies wydaje zwierzęcy ryk i rzuca się w moją stronę. Nie mogę uciec za daleko. W kilka sekund dopada mnie i powala na ziemię, ale upadek nie jest bolesny. Jego futro mnie ogrzewa, ciężar nie jest uciążliwy, a serce bije w spokojnym rytmie. On chce mnie ochronić.
Budzę się zlana potem i obolała. Podrywam głowę, łapię się za skronie i powoli próbuję ocenić sytuację. Z chwili, na chwilę dociera do mnie coraz więcej faktów. Jestem zmarznięta, przemoczona i cała pokaleczona. Leżę na trawie, niedaleko lasu, a przede mną rozciąga się posiadłość rodziny Tobiasa. Czuję, jak coś niedobrego dzieje się z moją głową i resztą ciała. Atakuje mnie ból, nie do opisania, wszędzie. W głowie, żołądku, sercu, płucach. Zaczynam się dusić. Kaszel rozrywa mi organy wewnętrzne, a z ust wypluwam krew. Dłonie wbijam w ziemię. Znów tracę kontakt z rzeczywistością.
Czyjeś dłonie chwytają mnie za ramiona i podrywają na równe nogi. Nie mam jednak na tyle siły, aby utrzymać się na własnych stopach i już mam upaść, kiedy ktoś porywa mnie na ręce i niesie w nieznajomym mi kierunku. Boję się. Strach potęguje moje cierpienie. Umieram...
Czyjeś dłonie chwytają mnie za ramiona i podrywają na równe nogi. Nie mam jednak na tyle siły, aby utrzymać się na własnych stopach i już mam upaść, kiedy ktoś porywa mnie na ręce i niesie w nieznajomym mi kierunku. Boję się. Strach potęguje moje cierpienie. Umieram...
Katherine
Kiedy dwa dni po rodzinnej naradzie udaliśmy się do szpitala, aby odwiedzić Beatrice zabroniono nam się z nią zobaczyć. Jej stan był tego dnia wyjątkowo krytyczny. Ilość aparatury, do której była podłączona, kiedy wkradłam się do jej sali była przerażająca, a fakt, że wszystkie tak cicho pracowały mnie przerażał. Cisza jest w jej wypadku zwiastowaniem śmierci. Śmierć Tris to teraz ostatnie, czego moglibyśmy chcieć. Po pierwsze byłaby to ogromna niesprawiedliwość wobec jej osoby. Po drugie nie zdążyłaby się dowiedzieć o swojej wyjątkowości. Nie zdążyła by również pomóc nam w sporze z wilkołakami, co zapewne skutkowałoby naszym wygnaniem. A co najważniejsze, jeżeli to nasz brat jest jej pisany w gwiazdach, odszedłby zaraz po niej.
Nigdy nie miałam najlepszych kontaktów z Tobiasem, z resztą jak każdy z nas. Jedynie Caroline dogadywała się z nim w miarę dobrze. My zwykle walczyliśmy. Spory odbywały się na każdym etapie naszego życia: w dzieciństwie, kiedy byliśmy nastolatkami, po przemianie, aż po dziś dzień. Wystarczy, że zjawię się na horyzoncie, a on już zachowuje się z dystansem. Jestem ostatnią osobą, której mógłby kiedykolwiek zaufać, a on jest ostatnią osobą, której kiedykolwiek chciałabym powierzyć swoje sekrety. Dlaczego? To proste. Ja jestem typem samoluba i prędzej, czy później, zawsze wszystko koncertowo spieprzę. A on jest za to wierny idei, więc jeśli któryś z moich sekretów okazałby się groźny dla jego przekonań, zdradziłby mnie bez mrugnięcia okiem.
Pomimo naszych sprzeczności wciąż łączą nas więzi krwi, więc nigdy nie życzyłam i nigdy nie będę życzyła mu śmierci. Myślę, że gdyby odszedł, zabrałby ze sobą spory kawał mojej duszy, która i tak jest już wybrakowana. To mój młodszy brat, instynktownie chcę go chronić. Nawet jeżeli nie jestem najlepsza w okazywaniu troski i współczucia.
Kiedy więc cała sprawa z Białą Czarownicą wyszła na jaw, zadbałam o to, aby Tobias miał wystarczająco dużo przestrzeni, spokoju i samotności. Wiem, że ta sytuacja go dołuje i sprawia, że cierpi i nawet jeżeli on się do tego nie przyznaje, ja dyskretnie mu pomagam. Tobias zamknął się w sobie i żadne siły nie są w stanie zmusić go do rozmowy, albo chociaż wyjścia z biblioteki, w której przeszukuje wszystkie księgi. Ma nadzieję, że znajdzie coś, co pomoże Tris. Ja mam nadzieję, że znajdzie cokolwiek, co pomoże mu przetrwać to piekło.
- Widzisz to?- rzuca nerwowo Damon, stojąc przy oknie wychodzącym na front naszej posiadłości. Zerkam na niego, po czym podnoszę się i podchodzę do okna, aby spojrzeć na to, co go zmartwiło. Daleko za naszą otwartą bramą majaczy jakaś postać. Biała plamka zatacza się, wychodząc z lasu i nagle pada jak długa na ziemię, a ja czuję, jak niepokój ogarnia mnie całą.- Sprawdzę to- rzuca mój brat i wychodzi, a ja wlepiam spojrzenie w obiekt naszego zainteresowania.
Kiedy Damon wraca, czuję, jak zbiera mi się na wymioty, przez ogarniającą mnie rozpacz. Na rękach niesie nieprzytomną Beatrice.
- O mój Boże- szepczę, zatykając usta dłonią i czując, jak w gardle tworzy mi się gula wielkości pięści, wyciskająca łzy z moich oczu. Nie pozwalam im jednak ujrzeć światła dziennego i odwracam się, aby przygotować kanapę. Rozścielam na niej koc, Damon kładzie na nim Tris, a ja pochylam się nad nią i nasłuchuję. Jej serce bije w niemiarowym rytmie, jest rozpalona i ma na nogach wiele ran. Wygląda, jakby szła na boso mnóstwo kilometrów. W drzwiach salonu pojawia się Tobias, a jego spojrzenie rozdziera mnie na pół.
- Co ona tutaj robi?- warczy, a Damon zaczyna gorączkowo tłumaczyć, co się stało. Przykrywam Beatrice kocem i odsuwam się od niej na kilka kroków. Odór jej krwi przypomina mi, że nie polowałam od kilku ładnych dni. Muszę więc się porządnie skupić, aby poskładać myśli.- Jest w gorączce- szepcze Tobias, wyglądając na tak przejętego, jak nigdy dotąd.
- Przyniosę zimne okłady- szepczę i wycofuję się do kuchni, aby jak najszybciej wyzbyć się myśli o palącym mnie głodzie. Wpadam za wyspę kuchenną i otwieram zamrażalnik, aby wyjąc woreczek z kostkami lodu. Kiedy się podnoszę zawroty głowy na moment mnie paraliżują. Zapieram się dłońmi o blat kuchenny i oddycham głęboko przez usta, starając się odpędzić od siebie olbrzymie pragnienie. Nawet nie słyszę, kiedy Elijah zjawia się w kuchni. Jego dłonie lądują na moich ramionach i w ten sposób zmusza mnie do spojrzenia w jego twarz.
- Powinnaś zapolować- szepcze, gładząc moją twarz zimnymi dłońmi, które przynoszą mi ukojenie.- Póki co, proszę- dodaje, podwijając rękaw swojej koszuli. Patrzę, jak wyciąga z szuflady nóż i teatralnie rozcina nim wnętrze swojej dłoni.- To zaspokoi twój głód, dopóki nie wyjdziesz się pożywić- tłumaczy i nadstawia mi rękę. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Dzielenie się krwią to bardzo intymna sytuacja, a ja nie jestem pewna, czy chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji właśnie z Elijah. Pragnienie jest jednak zbyt wielkie. Ujmuję jego dłoń i przykładam do ust, po czym odpływam, rozkoszując się smakiem jego krwi. Czuję, jak przepływa przez moje gardło, zaspakajając suszę w moich żyłach. Odpływam...
Caroline
Wydarzenia ostatnich kilku dni sprawiły, że całkowicie straciłam głowę. Kiedy przyjechałam do Bornoldswick miałam konkretny plan działania. Miałam zmusić moje rodzeństwo do scalenia naszej rodziny, doprowadzić dom do porządku i przede wszystkim podjąć pracę, którą lubię, ponieważ moje dotychczasowe życie było zbyt jednostajne. Nie mogę powiedzieć, że towarzyszyła mi monotonia, ale moje działania były schematyczne. Skoro więc miałam zacząć nowe życie, chciałam zrobić coś wyjątkowego. Niestety przez problemy, jakie nas spotkały zaniedbałam pracę, którą dostałam w barze Stefana. Nie jestem osobą, która czegokolwiek się wstydzi, a przede wszystkim zawsze biorę odpowiedzialność za własne czyny, więc przyjechałam się wytłumaczyć.
Kiedy staję przed drzwiami baru uderza mnie niecodzienny widok. Jedyny tego typu lokal w mieście jest zamknięty. Okna są zasłonięte, światła pogaszone, a w drzwiach wisi tabliczka z przeprosinami. Mogłabym po prostu odejść, ale moja ciekawość zwycięża i naciskam na klamkę. Drzwi otwierają się z piskiem, a ja wchodzę do środka. Rozglądam się ostrożnie dookoła siebie, idąc wgłąb lokalu.
- Valerie?!- nawołuję imię kelnerki, ale nie odpowiada.- Stefan?!- krzyczę, zerkając w stronę drzwi na zaplecze. Bar wygląda, jakby nikt go dzisiaj nie otworzył, nawet nie włączono kasy.- Co się tu dzieje?- pytam bardziej siebie, niż kogokolwiek, kto się tu znajduję i słyszę kroki na piętrze. Odkładam torebkę na blat stolika i zmierzam w stronę schodów, prowadzących na górę. Odgłosy dochodzą z mieszkania Stefana. Zmierzam w tym kierunku, nie przestając nasłuchiwać. Zanim odważę się zapukać, biorę kilka głębokich wdechów. Podnoszę dłoń, już prawie przykładam ją do drzwi, kiedy nagle ustępują i staję z nim, oko w oko.
- Caroline?- rzuca ze zdumieniem w głosie, a ja uchylam usta, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Stefan...ja...em...- jąkam się, lustrując go wzrokiem. Ma na sobie czarny garnitur, włosy ma schludnie ułożone, a w dłoni trzyma bukiet niebieskich kwiatów.
- Co ty tutaj robisz?- pyta zdenerwowany.
- Ja przepraszam, chciałam przyjść i sie wytłumaczyć, ale na dole nikogo nie było- wyjaśniam, robiąc krok w tył, aby mógł wyjść i zamknąć drzwi do mieszkania.- Usłyszałam cię i pomyślałam, że przyjdę sprawdzić, jak się czujesz- dodaję, chociaż słowa dobieram bardzo ostrożnie. Stefan wygląda na pogrążonego w smutku. Milczy, nie odpowiada na moje słowa, co sprawia, że czuję się niezręcznie.- Wybierasz się dokądś- oświadczam, splatając ramiona na klatce piersiowej.- Pójdę sobie. Zadzwonię do ciebie jutro, o jakiejś odpowiedniej porze- mamroczę cicho i blado się uśmiecham, po czym raz jeszcze rzucam okiem na jego schludny ubiór i ruszam w stronę schodów. Słyszę, jak idzie za mną. Schodzimy wolno na dół. Odnajduję swoją torebkę, zawieszam ją na ramieniu i odwracam się do niego przodem, kiedy stoję przy drzwiach.- Przepraszam, nie chcę być wścibska, ale... dokąd jedziesz?- pytam, bo coś w jego zachowaniu wydaje mi się być niepokojące. Kiedy go poznałam był pełnym żartu i szczęścia facetem w młodym wieku. a teraz wygląda jak wrak. Musiał długo nie spać i się nie odżywiać, ponieważ jego skóra poszarzała, a oczy są zakrwawione. Jest zmęczony.
- Dzisiaj jest...- zaczyna, ale urywa, patrząc na bukiet kwiatów trzymany w dłoniach.- Rocznica śmierci mojej żony- dokańcza, a ja zatykam usta dłonią, nie mogąc ukryć szoku. Stefan podnosi na mnie załzawione oczy i zaciska usta w cienką linię, a mnie wydaje się, że moje serce pęka na pół. Szczęśliwy, energiczny mężczyzna był tylko pozornym obrazem Stefana. W głębi duszy jest on wdowcem, cierpiącym po utracie ukochanej kobiety.
- Bardzo mi przykro, Stefan- szepczę, a on odwraca głowę i bierze głęboki wdech, aby odgonić pchające się na światło dzienne łzy.- Zostawię cię samego- szepczę, chwytając za klamkę.- Gdybyś potrzebował pogadać, albo nawet pomilczeć w czyjejś obecności, zadzwoń- proponuję i wychodzę na zewnątrz. Już mam odejść w stronę wozu, kiedy słyszę jego głos.
- Caroline- nawołuje mnie, a kiedy się odwracam, uważnie na mnie patrzy.- Wiesz, że już u mnie nie pracujesz, prawda?- pyta unosząc brwi, a ja delikatnie wzruszam ramionami. Co mogłabym odpowiedzieć?- Ale może chciałabyś pojechać ze mną na cmentarz?- pyta, a ja poważnieję. Nie wydaje mi się, aby to był najlepszy pomysł, ale Stefan nie wygląda najlepiej. Skoro moja obecność może w jakiś sposób mu pomóc, to co mam do stracenia?
- Jasne- kiwam potakująco głową.- Oczywiście....
Całą drogę na cmentarz milczę. Drogę, którą musimy pokonać pomiędzy nagrobkami również przemierzam w ciszy. Nie wiem, co powinnam powiedzieć, ani jak się zachować, więc zostawiam to w rękach Stefana. Towarzyszę mu, bo myślę, że jest mu w ten sposób łatwiej. Kiedy zatrzymujemy się przed nagrobkiem jego żony, trzymam się z dystansem. Stefan układa kwiaty i długo przykuca z zamkniętymi oczami. Wiem, że do niej mówi, ale nie chce tego robić na głos, aby mnie nie zrazić. Rozumiem go. Nie przerywam mu, nie daję żadnego znaku mojej obecności. Po prostu czekam. W końcu podnosi się i skrywając drżące dłonie w kieszeniach spodni staje ze mną ramię w ramię.
- Zginęła rok temu- szepcze, nie odrywając wzroku od płyty nagrobkowej.- Samochód jej młodszego brata zjechał z mostu. Ślady wskazywały na to, że próbowała się uwolnić, ale jej pas się zaciął. Utonęła- opowiada, a ja czuję, że musiałam sobie na tę opowieść zasłużyć. Musiałam sobie zasłużyć na ujrzenie jego prawdziwej twarzy.
- A co z jej bratem?- pytam cicho, a on zerka na mnie i wzrusza ramionami.
- Zaginął- odpowiada, a ja unoszę delikatnie brwi.- Szyba od jego strony była wybita, jego pas się odpiął. Nic jednak nie wskazuje na to, aby przeżył. Nie znaleziono również jego ciała, więc został uznany za zaginionego. Musi upłynąć pięć lat, aby go pochować- wyjaśnia, a w jego głosie słyszę coś na rodzaj goryczy, a nawet obrzydzenia do postaci, która dosłownie rozpłynęła się na dnie rzeki.
- A ty? Co myślisz?- pytam, a on odwraca się do mnie przodem i zaciska usta w cienką linię.
- Jeżeli przeżył, to znaczy, że nawet nie próbował jej pomóc- mówi, akcentując dokładnie każde wypowiadane słowo.- Jeżeli utonął, a rzeka porwała jego ciało, to ubolewam nad nim równie mocno, co nad nią. Jeśli jednak przeżył... Nie zadzwonił po odpowiednie służby, nie próbował jej ratować. Uciekł- oznajmia, a w jego oczach widzę rządzę krwi, mordu, zemsty. Rozumiem go bez dwóch zdań. Rozumiem, co czuje i jak ciężko musi mu z tym być.- Gdyby było mi dane go zobaczyć, zabiłbym go- dokańcza i rzucając ostatnie spojrzenie na nagrobek żony rusza w stronę bramy cmentarza.
- Jak się nazywał?- pytam, tym samym go zatrzymując.- Brat twojej żony- precyzuję, kiedy odwraca się, aby na mnie spojrzeć.
- Lukas Cadbury- odpowiada, nawet nie myśląc, jak mogłabym tą informację wykorzystać.
Tobias
Bycie wampirem, przemiana w potwora, którym jestem, to najgorsze, co mnie, w całym moim życiu spotkało. Fakt, że spotkało mnie to przez bezmyślność moich rodziców potęguje to uczucie beznadziejności. Jestem beznadziejny w każdym calu swojej osoby. Jestem samolubny, impulsywny, łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, mam skłonności do zdrady, a przede wszystkim jestem mordercą. I nieważne, jak bardzo chciałbym, aby takie życie dobiegło końca, pragnienie życia, samego w sobie jest silniejsze, od wszelkich innych odczuć. Chcę łapać oddech każdego poranka, cieszyć się promieniami słonecznymi, czuć deszcz na skórze. Chcę móc czuć ból, wysiłek. Chcę mieć, o co się starać. Wszystkie te pragnienia towarzyszą mi niemal od zawsze.
Od zawsze również, za każdym razem kiedy znajdę ukojenie w jakiejkolwiek osobie- nieważne, czy jest to przyjaciel, któreś z mojego rodzeństwa, czy kobieta, coś mi tą osobę odbiera. Kiedy tylko zacznie mi zależeć, zaczyna dziać się dookoła mnie tyle niewyobrażalnie złych rzeczy, że prędzej, czy później tą osobę tracę. I chociaż chciałbym już nigdy, o nikogo się nie troszczyć, ta cecha człowieczeństwa jest zakorzeniona głęboko we mnie i nie mogę jej wyplenić. Nie mogę pozbyć się troski o bliskie mi osoby, nawet jeżeli ta troska mnie niszczy.
Zerkam na poruszającą się na kanapie Beatrice i podnoszę się z fotela, aby się nad nią pochylić. Poprawiam koc, sprawdzam chłodną dłonią, czy nadal jest rozgrzana, po czym podnoszę się, aby przynieść jej zimny okład. Zanim jednak wyjdę, słyszę jej chrypiący, zduszony głos.
- Możesz ich... uratować- szepcze, a ja odwracam się, aby się jej przyjrzeć. Mruga oczami, obraca się na plecy i zaciska dłonie na brzegach koca.- Możesz ich... zabić- znów słyszę jej głos i w ułamku sekundy jestem tuż obok niej. Kucam obok niej i ujmuję jej dłoń.
- Tris? O czym ty mówisz?- pytam, z niecierpliwością w głosie.
- Bądź Białą Czarownicą- mamrocze i zaczyna coraz szybciej oddychać.- Bądź...Białą...Uratuj...Oni przez ciebie umrą...Bądź...- z jej ust wydobywa się potok słów, które składam w jedną, logiczną całość. Zanim zdążę się odezwać Beatrice zrywa się do pozycji siedzącej i otwiera szeroko oczy, biorąc głęboki wdech.- Co? Gdzie ja...? Tobias?- pyta, patrząc na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy, a ja oddycham z ulgą.
- Obudziłaś się- szepczę, a mój głos nigdy wcześniej nie brzmiał tak łagodnie.- Baliśmy się, że już się nie...- urywam, bo widzę, że Tris jest skołowana. Pomagam jej wygodniej usiąść, po czym siadam obok niej i opowiadam, co ją spotkało. Z jej odpowiedzi wnioskuję, że nie pamięta, jak i kiedy wyszła z łóżka szpitalnego, ani nie wie, jak znalazła się w lesie. Pamięta tylko...
- Kobietę- opowiada, wzruszając słabymi ramionami.- Wyszła z ciemności, ubrana na biało, ale cała brudna, jakby tarzała się po ziemi. Miała w dłoni łańcuch, a na jego końcu szedł...on był taki...był ogromny i... przepiękny- szepcze i zerka w moje oczy.
- Kto? Kto szedł na końcu łańcucha?- dopytuję się, a ona otwiera i zamyka usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak ująć to w słowa.
- Na początku się go bałam, ale potem, kiedy go wypuściła...rzucił się i zakrył mnie całym swoim cielskiem- mówi cicho, dosadnie podkreślając każde słowo, jakby odszukiwała je w umyśle, poprzez męczącą analizę.- Był ciężki, ale nie przeszkadzało mi to. Było mi tak...ciepło i...- zanim dokończy, zerka na koc, którym jest przykryta i nasze dłonie, które mimowolnie zostały razem splecione.- To byłeś ty- wypala, patrząc mi w oczy, a ja przełykam ciężko ślinę, nie znając odpowiedniej reakcji na jej słowa. W jej oczach nie widzę ani strachu, ani obłędu. Widzę wdzięczność i szczerość. Tris nie kłamie, ale jak miałbym rozumieć jej słowa?
- To nie mogłem być ja- odpowiadam, chociaż nie chcę pozbawić jej nadziei.- Nie mogę przybrać innej postaci, poznałabyś mnie, a z tego co mówisz, to był...
- Pies- przerywa mi i dokańcza za mnie. Zaciskam usta w cienką linię.
- Wilkołak- poprawiam ją, po czym zerkam na nasze dłonie. Czy kiedykolwiek uznam, że pora wyjawić jej prawdę? Czy fakt, że śniła o Białej Czarownicy i w napływie emocji lunatykowała nie jest wystarczającym powodem do wyjaśnienia jej wszystkiego? Czego tak bardzo się boję?
- To prawda?- pyta, puszczając moją dłoń i marszcząc brwi.- Wy...wy umrzecie z mojego powodu?-
- Co takiego?
- Powiedziała, że mogę was uratować, ale... ale jeśli nie, to zginiecie- tłumaczy mi, nagle znów zaczynając się denerwować. Jej serce przyspiesza, a płuca nie nadążają nabierać powietrza. Panikuje.- Ja nie...nie chcę tego. Ja nie wiem co się ze mną dzieje, Tobias...
- Uspokój się- nakazuję jej, ujmując jej twarz w dłonie.- Nic złego się z tobą nie dzieje- zapewniam ją, patrząc w jej oczy pełne od łez. Boli mnie jej cierpienie i fakt, że nijak nie mogę jej pomóc.- To nic wielkiego, Tris. Poradzimy sobie z tym. Ty musisz odpoczywać i...
- Nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek inny umarł z mojego powodu- przerywa mi znowu, a ja wzdycham cicho, nie mogąc znieść żalu jaki nas teraz ogarnia.
- Nikt inny nie umrze z twojego powodu- zapewniam ją, gładząc delikatnie jej policzek.- Zaufaj mi, Tris. Nikomu nic się nie stanie...
- Kim ja jestem, Tobias? - pyta, a w jej głosie brzmi rozpacz.- Kim jestem?- powtarza, a ja prostuję się i znów sięgam po jej dłoń. Delikatnie splatam razem nasze palce, kupując sobie trochę czasu na przemyślenia.
- Jesteś Białą Czarownicą, Beatrice. Jesteś królową...
Katniss
Rozgrywam z Shanem już szóstą turę kart. Początkowo nie mogłam zrozumieć zasad, myliłam się i ciągle mnie ogrywał, ale za trzecim razem wszystko pojęłam i teraz to ja doprowadzam go do rozpaczy. W całym tym bałaganie, jaki panuje teraz w moim życiu odwiedziny u tego wilkołaka, są jedyną chwilą wytchnienia. Każdego dnia posuwamy się coraz dalej. Nie jest uwięziony, ma w swojej celi łózko i nawet biurko. Okazało się, że świetnie maluje. Na faceta, jak on, wilczego dzikusa, to całkiem delikatny talent. Nie mówię mu tego, bo nie chcę go urazić. Przestał już wariować, nie powtarza na okrągło, że ktoś chce jego śmierci i nie mamrocze przez sen. Wyciszył się.
- Myślę, że niedługo będziesz mógł stąd wyjść- oznajmiam, kiedy po raz kolejny tasuje talię kart. Zerka na mnie, nieruchomieje i unosi brwi.
- To ja kiedykolwiek stąd wyjdę?- pyta zdumiony, lekko ironizując, a ja blado się uśmiecham.
- Nie możesz siedzieć tutaj całą wieczność. Poza tym nikt nie będzie się tobą opiekował dopóki nie osiągniesz starczego wieku- zauważam i sięgam po moje karty. Przekładam je w dłoniach, zerkając znad nich na jego twarz.- Nie cieszysz się?- pytam, rzucając pierwsza.
- Czy ja wiem- odpowiada, przebijając mnie.- Nie mam dokąd iść- wyjaśnia, a ja zagryzam policzek. Robię to niemal zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiam. W sumie Shane jest w najgorszej sytuacji z nas wszystkich. Kiedy go wypuszczę stanie przed ciężkim wyborem. Jeśli wróci do swojej watahy, będzie musiał stanąć w walce przeciwko nam. Jeśli jednak zostanie z nami, będzie musiał walczyć ze swoją watahą. Pozostanie obojętnym jest w tym wypadku raczej niemożliwe. Może powinnam pozwolić mu pobyć w niewoli do końca walki? Martwię się jednak, że polegniemy. Co wtedy się z nim stanie?
Przez ostatnie tygodnie nabrałam do niego sympatii. Padł ofiarą jakiegoś zaklęcia, jest całkowicie niewinny, a do tego ma ogromny talent do rozśmieszania mnie. Mało której osobie udaje się doprowadzić mnie do histerycznego śmiechu, a on robi to jednym spojrzeniem. Żal byłoby mi go wydać na pewną śmierć.
- Będziesz musiał wybrać- tłumaczę mu, dobierając karty.- I mogłabym ci dać jakąś radę, ale szczerze powiedziawszy, na twoim miejscu od razu skoczyłabym z mostu.
- Och, to świetna rada, dziękuję- śmieje się, a ja uśmiecham się nieco szerzej. Lubię z nim rozmawiać, nawet jeśli z tych rozmów nie wychodzi nic pożytecznego. Shane powiedział mi już wszystko na temat swojej rodziny i reszty watahy. Powiedział mi o tym, w jakim celu przybyli i całą resztę pozornie przydatnych informacji na temat wilkołaków. Dzięki niemu udało nam się wyznaczyć granice pomiędzy naszą, a ich strefą i zabezpieczyć naszą część zaklęciami. Erin i Bonnie są jednak za mało potężne, aby te zaklęcia zapewniły nam pewną ochronę. Do walki dojdzie, pomimo wszystko. Ich działania jedynie kupują nam więcej czasu.
- Może po prostu stąd wyjedź?- pytam, znów przekładając karty w dłoniach. Shane długo nie odpowiada, a kiedy podnoszę wzrok wlepia we mnie żółte ślepia. Reaguję błyskawicznie. Podrywam się z miejsca i gotuję do przyjęcia jego ataku. On jednak się nie rusza.
- Już się obudziła- oznajmia, tym samym obojętnym tonem, którego używał przekazując nam wieść o powracającej królowej.- Nie jest w najlepszej kondycji, powinna przyjąć leki- tłumaczy, a ja marszczę brwi, ostrożnie się do niego zbliżając.
- Możesz to wyczuć?- pytam, a on przytakuje skinieniem głowy
- Mogę wyczuć, kiedy się boi. Teraz jest przerażona- odpowiada, a ja doznaję szoku. Jego słowa są, jak kubeł zimnej wody, który wylano mi na głowę. Dopadam do drzwi, wybiegam z celi i nawet nie myślę o tym, aby zamknąć ją na klucz. Wbiegam po schodach i wpadam do salonu, w którym Tobias rozmawia z Tris.
- Natychmiast przestań płakać- rozkazuję jej, a na jej twarzy maluje się zdziwienie.- Natychmiast się uspokój, Beatrice, ściągniesz na nas kłopoty- tłumaczę jej i dopadam do okna. Wyglądam na podwórze, po czym zaciągam zasłony i idę w stronę drzwi.- Tobias dzwoń po Caroline- rzucam w powietrze i otwieram drzwi frontowe, aby wyjrzeć w stronę bramy.- Damon, przekaż Bonnie, że potrzebujemy ich pomocy.
- Co się dzieje?- pyta Katherine, a ja patrzę na nią, zagryzając wargi.
- Oni wyczuwają jej emocje- odpowiadam, po chwili ciszy.- Wilkołaki czują jej rozpacz i strach. To pewne, że przyjdą jej na ratunek- dodaję i zerkam w stronę wejścia do piwnicy, w którym stoi Shane. Wygląda jak zaprogramowany na zdobycie uwagi Tris. Szczerzy kły, rzuca się na stojącą najbliżej osobę, czyli Elijah i powala go na ziemię. W salonie wybucha panika. Beatrice krzyczy, Tobias próbuje ją ochronić, a Shane rozdziera policzek Elijah. Kiedy reaguję rozrywa pazurami moje ramię i odpycha mnie, wlepiając ślepia w Tris. Nastolatka wstaje z kanapy i cofa się wgłąb salonu, kręcąc przecząco głową. Boi się. Im głębszy jest jej strach, tym większe jest prawdopodobieństwo, że wilkołaki uderzą w najbliższym czasie. Ona musi się natychmiast uspokoić.
- Tris, to jest Shane- mówię cicho robiąc krok w jej stronę.- Uspokój się- proszę ją, unosząc dłonie.- Shane nie chce cię skrzywdzić. On chce cię ochronić. Im bardziej się boisz, tym bardziej wariuje. Myśli, że cię krzywdzimy. Nie da za wygraną, dopóki nie przekonasz go, że wszystko jest z tobą w porządku- tłumaczę jej wolno, starając się jakoś wpłynąć na jej emocje. Nie idzie mi najlepiej.
- Beatrice, czego się boisz?- pyta głośno Katherine, a nastolatka rzuca jej przerażone spojrzenie.
- Ja...on...czego on ode mnie chce?- pyta głośno, patrząc na moją siostrę wzrokiem krzyczącym o pomoc.
- On chce twojej uwagi, Beatrice- odpowiada zgodnie z prawdą Katherine, a nastolatka przełyka ciężko ślinę i patrzy na zbliżającego się do niej ostrożnie wilka. Jej oczy lśnią od łez, a dłonie drżą, kiedy opiera się o stolik, stojący za jej plecami. Zaczyna głęboko oddychać, aby się uspokoić.- On nie chce cię skrzywdzić- powtarza Katherine, a Tris prostuje się i odpycha od stolika, na którym niemal usiadła, cofając się w tył. Robi mały, ostrożny krok w stronę Shane, a ja widzę, jak cały się spina. Jego zaciśnięte w pięści dłonie się rozluźniają, a oddech się uspokaja. Oboje uważnie się sobie przyglądają.
- Nic mi nie jest- mówi, niezbyt przekonująco Tris, a Shane przechyla głowę na bok, lustrując ją spojrzeniem. Katherine zdążyła dać jej swoje czyste, ciepłe ubrania, więc na szczęście nie widać już jej okropnych ran na nogach i rękach. Wygląda przyzwoicie, nie licząc tego, że jest okropnie chuda.- Nikt mnie tutaj nie krzywdzi- odzywa się, tym razem spokojniej i bardziej pewniej.- To są moi przyjaciele- dodaje, patrząc ponad jego ramieniem w moją stronę. Kiwam głową na znak, że zmierza w dobrym kierunku.- Tak, jak ty- rzuca, co tylko przyjdzie jej do głowy i robi kolejny krok w jego stronę. Musiał złagodnieć, bo Tris nie jest już tak strasznie przerażona.- Ty też nim jesteś- oznajmia, wystawiając do niego prawą, drżącą dłoń.- Jesteś moim przyjacielem- szepcze niepewnie, nieustannie patrząc na wilka. Shane prostuje się, rozluźnia, po czym ściska dłoń Beatrice, jakby zawierali jakąś umowę. Oby ta umowa nie wyszła nam bokiem.
Kiedy odwraca głowę w moim kierunku jego oczy mają zwykłą, niebieską barwę i bije z nich wstyd. Jest mu przykro, niemo mnie przeprasza, a ja daję mu znak, że nic się nie stało. W końcu to jego instynkt, nad którym nie może zapanować...
Caroline
Wydarzenia ostatnich kilku dni sprawiły, że całkowicie straciłam głowę. Kiedy przyjechałam do Bornoldswick miałam konkretny plan działania. Miałam zmusić moje rodzeństwo do scalenia naszej rodziny, doprowadzić dom do porządku i przede wszystkim podjąć pracę, którą lubię, ponieważ moje dotychczasowe życie było zbyt jednostajne. Nie mogę powiedzieć, że towarzyszyła mi monotonia, ale moje działania były schematyczne. Skoro więc miałam zacząć nowe życie, chciałam zrobić coś wyjątkowego. Niestety przez problemy, jakie nas spotkały zaniedbałam pracę, którą dostałam w barze Stefana. Nie jestem osobą, która czegokolwiek się wstydzi, a przede wszystkim zawsze biorę odpowiedzialność za własne czyny, więc przyjechałam się wytłumaczyć.
Kiedy staję przed drzwiami baru uderza mnie niecodzienny widok. Jedyny tego typu lokal w mieście jest zamknięty. Okna są zasłonięte, światła pogaszone, a w drzwiach wisi tabliczka z przeprosinami. Mogłabym po prostu odejść, ale moja ciekawość zwycięża i naciskam na klamkę. Drzwi otwierają się z piskiem, a ja wchodzę do środka. Rozglądam się ostrożnie dookoła siebie, idąc wgłąb lokalu.
- Valerie?!- nawołuję imię kelnerki, ale nie odpowiada.- Stefan?!- krzyczę, zerkając w stronę drzwi na zaplecze. Bar wygląda, jakby nikt go dzisiaj nie otworzył, nawet nie włączono kasy.- Co się tu dzieje?- pytam bardziej siebie, niż kogokolwiek, kto się tu znajduję i słyszę kroki na piętrze. Odkładam torebkę na blat stolika i zmierzam w stronę schodów, prowadzących na górę. Odgłosy dochodzą z mieszkania Stefana. Zmierzam w tym kierunku, nie przestając nasłuchiwać. Zanim odważę się zapukać, biorę kilka głębokich wdechów. Podnoszę dłoń, już prawie przykładam ją do drzwi, kiedy nagle ustępują i staję z nim, oko w oko.
- Caroline?- rzuca ze zdumieniem w głosie, a ja uchylam usta, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Stefan...ja...em...- jąkam się, lustrując go wzrokiem. Ma na sobie czarny garnitur, włosy ma schludnie ułożone, a w dłoni trzyma bukiet niebieskich kwiatów.
- Co ty tutaj robisz?- pyta zdenerwowany.
- Ja przepraszam, chciałam przyjść i sie wytłumaczyć, ale na dole nikogo nie było- wyjaśniam, robiąc krok w tył, aby mógł wyjść i zamknąć drzwi do mieszkania.- Usłyszałam cię i pomyślałam, że przyjdę sprawdzić, jak się czujesz- dodaję, chociaż słowa dobieram bardzo ostrożnie. Stefan wygląda na pogrążonego w smutku. Milczy, nie odpowiada na moje słowa, co sprawia, że czuję się niezręcznie.- Wybierasz się dokądś- oświadczam, splatając ramiona na klatce piersiowej.- Pójdę sobie. Zadzwonię do ciebie jutro, o jakiejś odpowiedniej porze- mamroczę cicho i blado się uśmiecham, po czym raz jeszcze rzucam okiem na jego schludny ubiór i ruszam w stronę schodów. Słyszę, jak idzie za mną. Schodzimy wolno na dół. Odnajduję swoją torebkę, zawieszam ją na ramieniu i odwracam się do niego przodem, kiedy stoję przy drzwiach.- Przepraszam, nie chcę być wścibska, ale... dokąd jedziesz?- pytam, bo coś w jego zachowaniu wydaje mi się być niepokojące. Kiedy go poznałam był pełnym żartu i szczęścia facetem w młodym wieku. a teraz wygląda jak wrak. Musiał długo nie spać i się nie odżywiać, ponieważ jego skóra poszarzała, a oczy są zakrwawione. Jest zmęczony.
- Dzisiaj jest...- zaczyna, ale urywa, patrząc na bukiet kwiatów trzymany w dłoniach.- Rocznica śmierci mojej żony- dokańcza, a ja zatykam usta dłonią, nie mogąc ukryć szoku. Stefan podnosi na mnie załzawione oczy i zaciska usta w cienką linię, a mnie wydaje się, że moje serce pęka na pół. Szczęśliwy, energiczny mężczyzna był tylko pozornym obrazem Stefana. W głębi duszy jest on wdowcem, cierpiącym po utracie ukochanej kobiety.
- Bardzo mi przykro, Stefan- szepczę, a on odwraca głowę i bierze głęboki wdech, aby odgonić pchające się na światło dzienne łzy.- Zostawię cię samego- szepczę, chwytając za klamkę.- Gdybyś potrzebował pogadać, albo nawet pomilczeć w czyjejś obecności, zadzwoń- proponuję i wychodzę na zewnątrz. Już mam odejść w stronę wozu, kiedy słyszę jego głos.
- Caroline- nawołuje mnie, a kiedy się odwracam, uważnie na mnie patrzy.- Wiesz, że już u mnie nie pracujesz, prawda?- pyta unosząc brwi, a ja delikatnie wzruszam ramionami. Co mogłabym odpowiedzieć?- Ale może chciałabyś pojechać ze mną na cmentarz?- pyta, a ja poważnieję. Nie wydaje mi się, aby to był najlepszy pomysł, ale Stefan nie wygląda najlepiej. Skoro moja obecność może w jakiś sposób mu pomóc, to co mam do stracenia?
- Jasne- kiwam potakująco głową.- Oczywiście....
Całą drogę na cmentarz milczę. Drogę, którą musimy pokonać pomiędzy nagrobkami również przemierzam w ciszy. Nie wiem, co powinnam powiedzieć, ani jak się zachować, więc zostawiam to w rękach Stefana. Towarzyszę mu, bo myślę, że jest mu w ten sposób łatwiej. Kiedy zatrzymujemy się przed nagrobkiem jego żony, trzymam się z dystansem. Stefan układa kwiaty i długo przykuca z zamkniętymi oczami. Wiem, że do niej mówi, ale nie chce tego robić na głos, aby mnie nie zrazić. Rozumiem go. Nie przerywam mu, nie daję żadnego znaku mojej obecności. Po prostu czekam. W końcu podnosi się i skrywając drżące dłonie w kieszeniach spodni staje ze mną ramię w ramię.
- Zginęła rok temu- szepcze, nie odrywając wzroku od płyty nagrobkowej.- Samochód jej młodszego brata zjechał z mostu. Ślady wskazywały na to, że próbowała się uwolnić, ale jej pas się zaciął. Utonęła- opowiada, a ja czuję, że musiałam sobie na tę opowieść zasłużyć. Musiałam sobie zasłużyć na ujrzenie jego prawdziwej twarzy.
- A co z jej bratem?- pytam cicho, a on zerka na mnie i wzrusza ramionami.
- Zaginął- odpowiada, a ja unoszę delikatnie brwi.- Szyba od jego strony była wybita, jego pas się odpiął. Nic jednak nie wskazuje na to, aby przeżył. Nie znaleziono również jego ciała, więc został uznany za zaginionego. Musi upłynąć pięć lat, aby go pochować- wyjaśnia, a w jego głosie słyszę coś na rodzaj goryczy, a nawet obrzydzenia do postaci, która dosłownie rozpłynęła się na dnie rzeki.
- A ty? Co myślisz?- pytam, a on odwraca się do mnie przodem i zaciska usta w cienką linię.
- Jeżeli przeżył, to znaczy, że nawet nie próbował jej pomóc- mówi, akcentując dokładnie każde wypowiadane słowo.- Jeżeli utonął, a rzeka porwała jego ciało, to ubolewam nad nim równie mocno, co nad nią. Jeśli jednak przeżył... Nie zadzwonił po odpowiednie służby, nie próbował jej ratować. Uciekł- oznajmia, a w jego oczach widzę rządzę krwi, mordu, zemsty. Rozumiem go bez dwóch zdań. Rozumiem, co czuje i jak ciężko musi mu z tym być.- Gdyby było mi dane go zobaczyć, zabiłbym go- dokańcza i rzucając ostatnie spojrzenie na nagrobek żony rusza w stronę bramy cmentarza.
- Jak się nazywał?- pytam, tym samym go zatrzymując.- Brat twojej żony- precyzuję, kiedy odwraca się, aby na mnie spojrzeć.
- Lukas Cadbury- odpowiada, nawet nie myśląc, jak mogłabym tą informację wykorzystać.
Tobias
Bycie wampirem, przemiana w potwora, którym jestem, to najgorsze, co mnie, w całym moim życiu spotkało. Fakt, że spotkało mnie to przez bezmyślność moich rodziców potęguje to uczucie beznadziejności. Jestem beznadziejny w każdym calu swojej osoby. Jestem samolubny, impulsywny, łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, mam skłonności do zdrady, a przede wszystkim jestem mordercą. I nieważne, jak bardzo chciałbym, aby takie życie dobiegło końca, pragnienie życia, samego w sobie jest silniejsze, od wszelkich innych odczuć. Chcę łapać oddech każdego poranka, cieszyć się promieniami słonecznymi, czuć deszcz na skórze. Chcę móc czuć ból, wysiłek. Chcę mieć, o co się starać. Wszystkie te pragnienia towarzyszą mi niemal od zawsze.
Od zawsze również, za każdym razem kiedy znajdę ukojenie w jakiejkolwiek osobie- nieważne, czy jest to przyjaciel, któreś z mojego rodzeństwa, czy kobieta, coś mi tą osobę odbiera. Kiedy tylko zacznie mi zależeć, zaczyna dziać się dookoła mnie tyle niewyobrażalnie złych rzeczy, że prędzej, czy później tą osobę tracę. I chociaż chciałbym już nigdy, o nikogo się nie troszczyć, ta cecha człowieczeństwa jest zakorzeniona głęboko we mnie i nie mogę jej wyplenić. Nie mogę pozbyć się troski o bliskie mi osoby, nawet jeżeli ta troska mnie niszczy.
Zerkam na poruszającą się na kanapie Beatrice i podnoszę się z fotela, aby się nad nią pochylić. Poprawiam koc, sprawdzam chłodną dłonią, czy nadal jest rozgrzana, po czym podnoszę się, aby przynieść jej zimny okład. Zanim jednak wyjdę, słyszę jej chrypiący, zduszony głos.
- Możesz ich... uratować- szepcze, a ja odwracam się, aby się jej przyjrzeć. Mruga oczami, obraca się na plecy i zaciska dłonie na brzegach koca.- Możesz ich... zabić- znów słyszę jej głos i w ułamku sekundy jestem tuż obok niej. Kucam obok niej i ujmuję jej dłoń.
- Tris? O czym ty mówisz?- pytam, z niecierpliwością w głosie.
- Bądź Białą Czarownicą- mamrocze i zaczyna coraz szybciej oddychać.- Bądź...Białą...Uratuj...Oni przez ciebie umrą...Bądź...- z jej ust wydobywa się potok słów, które składam w jedną, logiczną całość. Zanim zdążę się odezwać Beatrice zrywa się do pozycji siedzącej i otwiera szeroko oczy, biorąc głęboki wdech.- Co? Gdzie ja...? Tobias?- pyta, patrząc na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy, a ja oddycham z ulgą.
- Obudziłaś się- szepczę, a mój głos nigdy wcześniej nie brzmiał tak łagodnie.- Baliśmy się, że już się nie...- urywam, bo widzę, że Tris jest skołowana. Pomagam jej wygodniej usiąść, po czym siadam obok niej i opowiadam, co ją spotkało. Z jej odpowiedzi wnioskuję, że nie pamięta, jak i kiedy wyszła z łóżka szpitalnego, ani nie wie, jak znalazła się w lesie. Pamięta tylko...
- Kobietę- opowiada, wzruszając słabymi ramionami.- Wyszła z ciemności, ubrana na biało, ale cała brudna, jakby tarzała się po ziemi. Miała w dłoni łańcuch, a na jego końcu szedł...on był taki...był ogromny i... przepiękny- szepcze i zerka w moje oczy.
- Kto? Kto szedł na końcu łańcucha?- dopytuję się, a ona otwiera i zamyka usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak ująć to w słowa.
- Na początku się go bałam, ale potem, kiedy go wypuściła...rzucił się i zakrył mnie całym swoim cielskiem- mówi cicho, dosadnie podkreślając każde słowo, jakby odszukiwała je w umyśle, poprzez męczącą analizę.- Był ciężki, ale nie przeszkadzało mi to. Było mi tak...ciepło i...- zanim dokończy, zerka na koc, którym jest przykryta i nasze dłonie, które mimowolnie zostały razem splecione.- To byłeś ty- wypala, patrząc mi w oczy, a ja przełykam ciężko ślinę, nie znając odpowiedniej reakcji na jej słowa. W jej oczach nie widzę ani strachu, ani obłędu. Widzę wdzięczność i szczerość. Tris nie kłamie, ale jak miałbym rozumieć jej słowa?
- To nie mogłem być ja- odpowiadam, chociaż nie chcę pozbawić jej nadziei.- Nie mogę przybrać innej postaci, poznałabyś mnie, a z tego co mówisz, to był...
- Pies- przerywa mi i dokańcza za mnie. Zaciskam usta w cienką linię.
- Wilkołak- poprawiam ją, po czym zerkam na nasze dłonie. Czy kiedykolwiek uznam, że pora wyjawić jej prawdę? Czy fakt, że śniła o Białej Czarownicy i w napływie emocji lunatykowała nie jest wystarczającym powodem do wyjaśnienia jej wszystkiego? Czego tak bardzo się boję?
- To prawda?- pyta, puszczając moją dłoń i marszcząc brwi.- Wy...wy umrzecie z mojego powodu?-
- Co takiego?
- Powiedziała, że mogę was uratować, ale... ale jeśli nie, to zginiecie- tłumaczy mi, nagle znów zaczynając się denerwować. Jej serce przyspiesza, a płuca nie nadążają nabierać powietrza. Panikuje.- Ja nie...nie chcę tego. Ja nie wiem co się ze mną dzieje, Tobias...
- Uspokój się- nakazuję jej, ujmując jej twarz w dłonie.- Nic złego się z tobą nie dzieje- zapewniam ją, patrząc w jej oczy pełne od łez. Boli mnie jej cierpienie i fakt, że nijak nie mogę jej pomóc.- To nic wielkiego, Tris. Poradzimy sobie z tym. Ty musisz odpoczywać i...
- Nie mogę pozwolić, aby ktokolwiek inny umarł z mojego powodu- przerywa mi znowu, a ja wzdycham cicho, nie mogąc znieść żalu jaki nas teraz ogarnia.
- Nikt inny nie umrze z twojego powodu- zapewniam ją, gładząc delikatnie jej policzek.- Zaufaj mi, Tris. Nikomu nic się nie stanie...
- Kim ja jestem, Tobias? - pyta, a w jej głosie brzmi rozpacz.- Kim jestem?- powtarza, a ja prostuję się i znów sięgam po jej dłoń. Delikatnie splatam razem nasze palce, kupując sobie trochę czasu na przemyślenia.
- Jesteś Białą Czarownicą, Beatrice. Jesteś królową...
Katniss
Rozgrywam z Shanem już szóstą turę kart. Początkowo nie mogłam zrozumieć zasad, myliłam się i ciągle mnie ogrywał, ale za trzecim razem wszystko pojęłam i teraz to ja doprowadzam go do rozpaczy. W całym tym bałaganie, jaki panuje teraz w moim życiu odwiedziny u tego wilkołaka, są jedyną chwilą wytchnienia. Każdego dnia posuwamy się coraz dalej. Nie jest uwięziony, ma w swojej celi łózko i nawet biurko. Okazało się, że świetnie maluje. Na faceta, jak on, wilczego dzikusa, to całkiem delikatny talent. Nie mówię mu tego, bo nie chcę go urazić. Przestał już wariować, nie powtarza na okrągło, że ktoś chce jego śmierci i nie mamrocze przez sen. Wyciszył się.
- Myślę, że niedługo będziesz mógł stąd wyjść- oznajmiam, kiedy po raz kolejny tasuje talię kart. Zerka na mnie, nieruchomieje i unosi brwi.
- To ja kiedykolwiek stąd wyjdę?- pyta zdumiony, lekko ironizując, a ja blado się uśmiecham.
- Nie możesz siedzieć tutaj całą wieczność. Poza tym nikt nie będzie się tobą opiekował dopóki nie osiągniesz starczego wieku- zauważam i sięgam po moje karty. Przekładam je w dłoniach, zerkając znad nich na jego twarz.- Nie cieszysz się?- pytam, rzucając pierwsza.
- Czy ja wiem- odpowiada, przebijając mnie.- Nie mam dokąd iść- wyjaśnia, a ja zagryzam policzek. Robię to niemal zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiam. W sumie Shane jest w najgorszej sytuacji z nas wszystkich. Kiedy go wypuszczę stanie przed ciężkim wyborem. Jeśli wróci do swojej watahy, będzie musiał stanąć w walce przeciwko nam. Jeśli jednak zostanie z nami, będzie musiał walczyć ze swoją watahą. Pozostanie obojętnym jest w tym wypadku raczej niemożliwe. Może powinnam pozwolić mu pobyć w niewoli do końca walki? Martwię się jednak, że polegniemy. Co wtedy się z nim stanie?
Przez ostatnie tygodnie nabrałam do niego sympatii. Padł ofiarą jakiegoś zaklęcia, jest całkowicie niewinny, a do tego ma ogromny talent do rozśmieszania mnie. Mało której osobie udaje się doprowadzić mnie do histerycznego śmiechu, a on robi to jednym spojrzeniem. Żal byłoby mi go wydać na pewną śmierć.
- Będziesz musiał wybrać- tłumaczę mu, dobierając karty.- I mogłabym ci dać jakąś radę, ale szczerze powiedziawszy, na twoim miejscu od razu skoczyłabym z mostu.
- Och, to świetna rada, dziękuję- śmieje się, a ja uśmiecham się nieco szerzej. Lubię z nim rozmawiać, nawet jeśli z tych rozmów nie wychodzi nic pożytecznego. Shane powiedział mi już wszystko na temat swojej rodziny i reszty watahy. Powiedział mi o tym, w jakim celu przybyli i całą resztę pozornie przydatnych informacji na temat wilkołaków. Dzięki niemu udało nam się wyznaczyć granice pomiędzy naszą, a ich strefą i zabezpieczyć naszą część zaklęciami. Erin i Bonnie są jednak za mało potężne, aby te zaklęcia zapewniły nam pewną ochronę. Do walki dojdzie, pomimo wszystko. Ich działania jedynie kupują nam więcej czasu.
- Może po prostu stąd wyjedź?- pytam, znów przekładając karty w dłoniach. Shane długo nie odpowiada, a kiedy podnoszę wzrok wlepia we mnie żółte ślepia. Reaguję błyskawicznie. Podrywam się z miejsca i gotuję do przyjęcia jego ataku. On jednak się nie rusza.
- Już się obudziła- oznajmia, tym samym obojętnym tonem, którego używał przekazując nam wieść o powracającej królowej.- Nie jest w najlepszej kondycji, powinna przyjąć leki- tłumaczy, a ja marszczę brwi, ostrożnie się do niego zbliżając.
- Możesz to wyczuć?- pytam, a on przytakuje skinieniem głowy
- Mogę wyczuć, kiedy się boi. Teraz jest przerażona- odpowiada, a ja doznaję szoku. Jego słowa są, jak kubeł zimnej wody, który wylano mi na głowę. Dopadam do drzwi, wybiegam z celi i nawet nie myślę o tym, aby zamknąć ją na klucz. Wbiegam po schodach i wpadam do salonu, w którym Tobias rozmawia z Tris.
- Natychmiast przestań płakać- rozkazuję jej, a na jej twarzy maluje się zdziwienie.- Natychmiast się uspokój, Beatrice, ściągniesz na nas kłopoty- tłumaczę jej i dopadam do okna. Wyglądam na podwórze, po czym zaciągam zasłony i idę w stronę drzwi.- Tobias dzwoń po Caroline- rzucam w powietrze i otwieram drzwi frontowe, aby wyjrzeć w stronę bramy.- Damon, przekaż Bonnie, że potrzebujemy ich pomocy.
- Co się dzieje?- pyta Katherine, a ja patrzę na nią, zagryzając wargi.
- Oni wyczuwają jej emocje- odpowiadam, po chwili ciszy.- Wilkołaki czują jej rozpacz i strach. To pewne, że przyjdą jej na ratunek- dodaję i zerkam w stronę wejścia do piwnicy, w którym stoi Shane. Wygląda jak zaprogramowany na zdobycie uwagi Tris. Szczerzy kły, rzuca się na stojącą najbliżej osobę, czyli Elijah i powala go na ziemię. W salonie wybucha panika. Beatrice krzyczy, Tobias próbuje ją ochronić, a Shane rozdziera policzek Elijah. Kiedy reaguję rozrywa pazurami moje ramię i odpycha mnie, wlepiając ślepia w Tris. Nastolatka wstaje z kanapy i cofa się wgłąb salonu, kręcąc przecząco głową. Boi się. Im głębszy jest jej strach, tym większe jest prawdopodobieństwo, że wilkołaki uderzą w najbliższym czasie. Ona musi się natychmiast uspokoić.
- Tris, to jest Shane- mówię cicho robiąc krok w jej stronę.- Uspokój się- proszę ją, unosząc dłonie.- Shane nie chce cię skrzywdzić. On chce cię ochronić. Im bardziej się boisz, tym bardziej wariuje. Myśli, że cię krzywdzimy. Nie da za wygraną, dopóki nie przekonasz go, że wszystko jest z tobą w porządku- tłumaczę jej wolno, starając się jakoś wpłynąć na jej emocje. Nie idzie mi najlepiej.
- Beatrice, czego się boisz?- pyta głośno Katherine, a nastolatka rzuca jej przerażone spojrzenie.
- Ja...on...czego on ode mnie chce?- pyta głośno, patrząc na moją siostrę wzrokiem krzyczącym o pomoc.
- On chce twojej uwagi, Beatrice- odpowiada zgodnie z prawdą Katherine, a nastolatka przełyka ciężko ślinę i patrzy na zbliżającego się do niej ostrożnie wilka. Jej oczy lśnią od łez, a dłonie drżą, kiedy opiera się o stolik, stojący za jej plecami. Zaczyna głęboko oddychać, aby się uspokoić.- On nie chce cię skrzywdzić- powtarza Katherine, a Tris prostuje się i odpycha od stolika, na którym niemal usiadła, cofając się w tył. Robi mały, ostrożny krok w stronę Shane, a ja widzę, jak cały się spina. Jego zaciśnięte w pięści dłonie się rozluźniają, a oddech się uspokaja. Oboje uważnie się sobie przyglądają.
- Nic mi nie jest- mówi, niezbyt przekonująco Tris, a Shane przechyla głowę na bok, lustrując ją spojrzeniem. Katherine zdążyła dać jej swoje czyste, ciepłe ubrania, więc na szczęście nie widać już jej okropnych ran na nogach i rękach. Wygląda przyzwoicie, nie licząc tego, że jest okropnie chuda.- Nikt mnie tutaj nie krzywdzi- odzywa się, tym razem spokojniej i bardziej pewniej.- To są moi przyjaciele- dodaje, patrząc ponad jego ramieniem w moją stronę. Kiwam głową na znak, że zmierza w dobrym kierunku.- Tak, jak ty- rzuca, co tylko przyjdzie jej do głowy i robi kolejny krok w jego stronę. Musiał złagodnieć, bo Tris nie jest już tak strasznie przerażona.- Ty też nim jesteś- oznajmia, wystawiając do niego prawą, drżącą dłoń.- Jesteś moim przyjacielem- szepcze niepewnie, nieustannie patrząc na wilka. Shane prostuje się, rozluźnia, po czym ściska dłoń Beatrice, jakby zawierali jakąś umowę. Oby ta umowa nie wyszła nam bokiem.
Kiedy odwraca głowę w moim kierunku jego oczy mają zwykłą, niebieską barwę i bije z nich wstyd. Jest mu przykro, niemo mnie przeprasza, a ja daję mu znak, że nic się nie stało. W końcu to jego instynkt, nad którym nie może zapanować...
Rozdział jak zawsze ekstra :) Ta wizja Tris przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Czytałam i myślałam tylko "WOW"
OdpowiedzUsuńTo jak Tobias się ją zajął rozczuliło mnie... widać, że mu zależy. W ogóle wszyscy tak się od nią martwią ;) Mam nadzieję, że nie umrze bo to by była tragedia.
Czekam na next! Życzę weny ;)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
u mnie nowe rozdziały i miniaturka także zapraszam :)
Tris, Tris- mam dla niej zadanie specjalne :D Dziękuję za komentarz!
UsuńMożesz mnie zabić, za nie konsekwencję w komentowaniu Twojego opowiadania, daje ci nawet pozwolenie na rozszerzanie przez wilkołaki. Czy też inne bestie. Naprawdę Cię przepraszam, nie chciałabym żebyś miała wrażenie, że (mówiąc kolokwialnie) Cię olewam.
OdpowiedzUsuńA teraz rozdział. Wizja Beatrice była tak piękna, mroczna, bił od niej chłód, przeraża. Ideał. Bałam się, że ona umrze im w tym lesie.
Tobias biedactwo :C Ma facet pecha, los zabiera mu wszystko co kocha. I jeszcze to co się dzieje z Tris. I jeszcze to, że jeśli ona teraz im umrze to już nie będzie ratunku. Są w tak trudnej sytuacji. :-/
No i jeszcze muszę przyznać, że Shane coraz bardziej mnie do siebie przekonuje. Okej.. Zaatakował, ale to działa tak samo jak u wampirów, czują pragnienie to jeśli poczują w pobliżu krew nie mogą się powstrzymać.. Z bestii za jaką go miałam stał się kimś, na poziomie "całkiem fajny byłby taki kumpel"
Ogólnie jestem zachwycona, ten dramatyzm, beznadzieja i bezsilność, która aż wylewa się z tego rozdziału. Jednym słowem GENIUSZ
Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach na blogu? Wtedy może udałoby mi się być na bieżąco.
Pozdrawiam, weny i mnóstwo ciepła :)
Incaligo
PS Zapraszam na nowy rozdział :) (przepraszam, nie zdarzyłam wcześniej, za dużo obowiązków :-/)
Nie musisz mnie przepraszać! Ja sama miałam do Ciebie zaglądać i właśnie mi o tym przypomniałaś- muszę stworzyć chyba jakąś listę blogów, które czytam :)
UsuńNie sądziłam, że ten rozdział spotka się z takim pozytywnym odbiorem. Pisząc go, nie sądziłam, że zamieszczam w nim cały ten dramatyzm i beznadziejną sytuację, w jakiej znajduje się rodzina McIntire, a tu proszę, ktoś to zauważył. Bardzo mnie to cieszy!
Dziękuję za opinię, całusy ! :*
Hejo kochana! :3
OdpowiedzUsuńBędzie krótko, bo jestem w szkole xD
Rozdział bardzo mi się podoba. Mam podejrzenia, że ten brat żony Stefana mógł przeżyć i że niedługo się pojawi :D
Cóż. Ten sen Tris bardzo mi się spodobał :D Mam nadzieję, że nie pozabijasz nam bohaterów xD
Ciekawy ten motyw z wilkołakami. Naprawdę bardzo mi się spodobał :D Ciekawe, czy wilki ich zaatakują :D
Czekam,na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Co ty mi tu z tym bratem wyskakujesz? :D Haha, psujesz mi plany !
UsuńOczywiście żartuję :D Masz całkiem dobre przeczucia, trochę omylne, ale jednak :D
Dziękuję kochana ;*