niedziela, 29 listopada 2015

Trust me, accept me, kiss me...

Caroline 
    Dni w naszym starym, nowym domu mijają nieubłaganie szybko. Nim się obejrzę nadchodzi mrok, w którym kryje się coś złowrogiego. Coś, co pragnie naszego zniszczenia i nim nadejdzie poranek wszyscy tkwimy na straży w obawie o nasze życie. Nie tylko nasze. Wszyscy mieszkańcy Bornoldswick narażeni są na agresję i chęć zemsty ze strony całych watah wilkołaków, które zbierają się na obrzeżach lasu. Nienawidzę chodzić na zwiady. Mój strach wzrasta zwykle w tych chwilach do maksimum, a wszystko co dzieje się wokół mnie wydaje się bezsensowne. Po co szukałam pracy, po co codziennie odwiedzam bar, po co pozwoliłam Stefanowi zainteresować się moją osobą, skoro każdego dnia istnieje możliwość, że nie dożyję wspólnego obiadu, albo wieczoru spędzonego na scenie? Czy nie jest okrucieństwem pozwalać komuś przywyknąć do siebie, kiedy wiesz, że możesz zniknąć, co mogłoby go dotkliwie zranić? Tak, to okrutne i bezcelowe, ale jest coś, co wciąż popycha mnie naprzód. Nadzieja. Nadzieja, że mężczyzna, który przyjechał z Katherine i Damonem może pomóc nam w wygraniu szykującej się walki. Nadzieja, że Erin i jej wnuczka okażą się mieć w zanadrzu kilka dobrych, magicznych sztuczek. Nadzieja, że choć raz będę mogła zostać w jakimś miejscu na dłużej niż tydzień.
- Czy to normalne, że Katniss pozwala im to robić?- pyta Damon, siedząc obok mnie na kanapie w salonie. Pytając o nich, miał na myśli Tobiasa i Elijah, znajomego Katherine, którzy walczą między sobą od świtu. Jest to oczywiście rodzaj treningu, ale wyjątkowo okrutnego. Tobias dźga, tnie i popycha nożem swojego przeciwnika, który nie przejmując się krwawiącymi ranami, atakuje go, podcina, łamie kości i niezbyt pochlebnie się do niego zwraca.
- Jest zła- odpowiadam na pytanie brata, wzruszając ramionami.- Uważa, że przywiezienie jednego człowieka to największa porażka jakiej dokonaliście i jest jeszcze bardziej wściekła, niż przed wyjazdem- wyjaśniam, a Damon głośno prycha.
- To nie człowiek, a...
- Hybryda, wiem. Wciąż o tym gadasz- przerywam mu, zamykając pamiętnik i patrząc na niego z ukosa.- Jeszcze trochę i zacznę myśleć, że go lubisz- dodaję, a mój brat delikatnie się uśmiecha.
- Moja bliźniaczka go lubi- szepcze do mnie, wskazując wzrokiem siedzącą na parapecie Katherine. Odkąd tylko wzięła przesadnie długą kąpiel z samego rana, wysuszyła włosy, ubrała się najbardziej seksownie, jak tylko wypadało w zwykły, szary dzień i podokuczała Katniss siedzi w tym samym miejscu, słuchając muzyki na dużych słuchawkach, pożyczonych z mojego pokoju i obserwuje uczącego Tobiasa, Elijah. Rozumiem ją. Jakakolwiek historia łączy ją z tym wampirem, faktem jest to, że jego uroda to niemal grzech. Nikt ludzki nie mógłby być tak olśniewająco piękny. Wiem, że to płytkie myślenie, ale nie uważam, że Katherine rządzi się innymi pobudkami. Chociaż Damon opowiedział mi pokrótce o uczuciach jakimi darzyła tego mężczyznę, nie palę się do wierzenia w to. Lata rozczarowań i smutku nauczyły mnie nie ufać impulsowi, zwłaszcza jeśli chodzi o moją rodzinę.
    Wstaję z kanapy i ściskając pamiętnik w dłoniach zastanawiam się jak uświadomić Tobiasa, że odkłada swoją wizytę w szpitalu już kolejną godzinę. Widzę jaki jest zawzięty, jak bardzo chce zaimponować nowemu trenerowi, pokonać go i nie mam serca mu przerywać. Chcę, aby mu się udało.
- Ja to zrobię- mówi Katherine, która ni stąd ni zowąd pojawia się u mojego boku z słuchawkami przewieszonymi na karku.- Pojadę z tobą do Beatrice- tłumaczy, kiedy zerkam na nią pytająco.
- Myślałam, że słuchałaś muzyki, a nie moich myśli- mamroczę, splatając ramiona na klatce piersiowej.
- Bo tak było, dopóki nie zaczęłaś mnie obgadywać w głowie. Moje imię mnie przyciąga- kpi sobie ze mnie, po czym odkładając słuchawki na stolik rusza do wyjścia.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?- pytam, podążając za nią.
- Nie widziałam jej od feralnego porwania, jestem jej winna przeprosiny- odpowiada, wychodząc na werandę, na której Elijah i Tobias odpoczywają na schodach. Zatrzymuję się w progu i unoszę wysoko brwi.
- Stój!- rozkazuję jej, nie zwracając uwagi na obecność osób trzecich. Widzę jak spina się całe jej ciało, po czym stopy odwracają się w moją stronę. Patrzę w jej ściągniętą od powagi twarz, sama kamieniejąc.- Nie jestem głupia, Katherine- oznajmiam, chociaż nie sądzę, aby ktoś chciał temu zaprzeczyć. Nawet jeśli, to na pewno się boi.- Czego od niej chcesz?- pytam i widzę, jak Tobias porusza się za jej plecami.
- Od kogo?- dopytuje się, ale doskonale wiem, że zna odpowiedź na to pytanie. Nie chce jej do siebie po prostu dopuścić. Taka już jego natura. Woli wypierać się prawdy, niż ją zaakceptować.
- Czego chcesz, Kath?- powtarzam się, a moja siostra zaciska usta w cienką linię, przeczesując włosy w geście zakłopotania. Czekam cierpliwie na odpowiedź i mam nadzieję, że będzie szczera. W innym wypadku zaufanie, które odbudowałyśmy znów legnie w gruzach.
- Muszę się dowiedzieć, jak nazywa się ten szczyl, który wywlekł ją tego dnia z chaty- szepcze, a ja unoszę wysoko brwi.
- Musisz co?- pytam, z wyrzutem w głosie.- Chcesz mieszać w to jakiegoś dzieciaka?!- krzyczę, a ona wywraca teatralnie oczami.
- Daj spokój- zbywa mnie i odwracając się na pięcie idzie w stronę samochodu.
- Ani mi się waż odwracać!- krzyczę, idąc za nią krok w krok. Widzę jak Tobias rusza zaraz obok mnie i słyszę, że Elijah podnosi się z miejsca. Wszyscy jesteśmy zszokowani zamiarami mojej siostry, ale widzę, że nic jej nie powstrzyma. Chyba, że...
- Katerino, stój- odzywa się Elijah, z mocno brytyjskim akcentem, a ona zatrzymuje się i kamienieje jak posąg. Patrzę, jak odwraca się na pięcie i obejmując się ramionami, kuli się pod jego spojrzeniem.- Cokolwiek chcesz zrobić, powinnaś to dwa razy przemyśleć. Nie możemy działać w pojedynkę, a poza tym, czy twoja siostra wie o twoich zamiarach?- Facet brzmi jak polityk, aż zaczyna mnie mdlić, ale widzę, że dociera to do mojej siostry, więc mu nie przerywam.- Wilkołaków jest tutaj naprawdę sporo, a ty jesteś tylko jedna i...
- Nie mam zamiaru pakować się w sam środek watahy- oświadcza moja siostra, patrząc na mnie z wyrzutem.- Poza tym jakie dziecko? On ma tyle samo lat, co Beatrice- zauważa, patrząc na Tobiasa. Dobrze wie co robi. Wie, że Tobias się z nią zgodzi, a nawet pojedzie z nią i ma rację. Mój brat zarzuca na siebie koszulkę i rusza w jej kierunku.
- Właściwie Tris o ciebie pytała- szepcze, a ja wywracam teatralnie oczami. Oczywiście, że pytała. Od tygodnia nie gada o nikim innym, jak o Katherine.
- Pojadę z nimi- oznajmia Elijah, kładąc dłoń na moim ramieniu. Uśmiecham się do niego i poddaję. Nic nie przekona Katherine do zmiany decyzji.

Katherine
   Postanowiłam, że zamiast zadręczać się ciągłym wracaniem do błędów z przeszłości, zajmę się ogarnianiem teraźniejszości. Muszę zacząć dogadywać się z Katniss, albo przynajmniej zmusić ją do akceptowania mnie, bo inaczej pozabijają nas wilki i to przed końcem tygodnia.
    Zerkam we wstecznym lusterku na Elijah i wywracam teatralnie oczami.
- Oczekujesz, że wpadnę w szał i zechce zjechać wozem do rzeki?- pytam, bo ciągłe gapienie się na mnie zaczyna mnie irytować. Wiem, że Elijah mi nie ufa, to całkiem logiczne, ale nikt nie prosił bo aby mnie niańczył. Przynajmniej mam nadzieję, że nikt tego nie zrobił.
- Zastanawiam się skąd w tobie tyle zapału- odpowiada, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Banda nieudaczników porwała mnie i uwięziła w środku lasu. Chyba możesz sobie wyobrazić, że chciałabym dowiedzieć się kim byli- wyjaśniam, a Tobias prycha, siedząc na miejscu pasażera obok mnie.
- Chodzi o samą świadomość tego kim byli, czy o twoją urażoną dumę?- pyta, a ja posyłam mu krótkie spojrzenie i wykrzywiam usta w delikatnym uśmiechu.
- Chodzi o twoją ukochaną dziewczynę- odpowiadam i widzę jak cały się spina.- No wiesz, w końcu przez cały incydent na bagnach obudziła się jej choroba. Co to jest? Guz? Krwiak?
- Zamknij się- przerywa mi, a ja poważnieję, znów mu się przyglądając. Wiem jak bardzo drażni go ten temat. Jest zły, bo pozwolił Beatrice zachować wspomnienia o mnie, o całej naszej rodzinie, a tymczasem nie pali jej się do zapominania. Poza tym jest ciężko chora i nikt z nas nie może jej pomóc. A więc Tobias znów stoi na krawędzi i wystarczy jedno, odpowiednie słowo, aby go z niej zepchnąć. A wtedy zacznie się zabawa. Minusem tego jest fakt, że możemy go stracić, bo kiedy przestaje nad sobą panować zamienia się w potwora. Takiego prawdziwego potwora z japońskich horrorów, a może nawet gorszego. Nie powiem, że się go boję, ale nie potrzebny nam jest teraz kolejny problem.
    Zmierzam przez hol szpitala, spojrzenie wbijając w plecy mojego brata, który prowadzi nas do sali swojej przyjaciółki. Jakkolwiek ją nazwę, nigdy mu nie pasuje, więc staram się w ogóle nie mówić o niej na głos. Elijah kroczy dumnie obok mnie, jakbyśmy wcale nie mieli kilkudziesięcioletniej przerwy w naszej znajomości.
- Nienawidzę tego- oznajmia, kiedy na niego spoglądam.
- Czego?- pytam, udając znudzenie. Elijah ma specyficzne podejście do świata. Wścieka się na raczej błahe rzeczy, a te duże, ważne sprawy są dla niego nie do opanowania, więc pozwala im toczyć się własnym torem. Jest całkowitą przeciwnością mojej osoby.
- Tego, że możesz odczytywać moje myśli, a tymczasem ja nie potrafię nawet wyczytać z wyrazu twojej twarzy jak się czujesz- wyjaśnia mi, a ja zatrzymuję się w miejscu. Tobias nie zauważa, że nas gubi i dobrze. Może w ten sposób choć raz będę mogła porozmawiać z Elijah w cztery oczy.
- Czuję się dobrze, chociaż bywało lepiej- odpowiadam na jego niepewności, a on splata ramiona na klatce piersiowej i patrzy na mnie z góry.
- O co chodzi z tymi małolatami? Naprawdę uważasz, że znalezienie tego chłopaka to dobry pomysł, czy chcesz się zemścić za swoją jedyną przyjaciółkę, Beatrice?- pyta, a ja robię krok w tył.
- Skąd o tym wiesz?- pytam, bo nie przypominam sobie, abym opowiadała mu o mnie i Tris.
- Caroline zdała mi relację- odpowiada, a ja zamykam powieki i biorę głęboki wdech, aby zdławić w sobie chęć zwyzywania mojej młodszej siostry od głupich papli. Kiedy znów spoglądam na Elijah ma nieustępliwy wyraz twarzy i nie myśli o niczym. W jego głowie wieje pustką i wiem, że robi to specjalnie, abym nie mogła go złamać. Wzdycham i rozglądam się po czym częściowo się poddaję i postanawiam co nieco mu wyjaśnić.
- Beatrice wcale mnie nie zna, a ja nie znam jej. Trochę o sobie wiemy i to tyle. Ale to jedyna osoba, która sama zorientowała się czym jestem i co jej robiłam i mimo to nie uciekła z krzykiem. A ponadto, starała się mi pomóc, kiedy nas porwano. Jest naprawdę odważna, chociaż czasami doprowadzała mnie do szału. Jakakolwiek by nie była, nie zasłużyła na to, co ją spotkało...
- Czujesz się winna- oświadcza mój rozmówca, a ja poważnieję, uważnie mu się przyglądając.
- Cokolwiek się jej stało w tym lesie, to moja wina, więc tak, czuję się winna. Zadowolony?- warczę, po czym wymijam go i ruszam na poszukiwanie odpowiedniego pokoju.
    Sala, w której leży Tris jest jednoosobowa, z bezpłatną telewizją, oknem wychodzącym na tyły budynku i śnieżnobiałymi ścianami, meblami, a nawet pościelą. Wszystko w tym miejscu zlewa się w całość, nie licząc Beatrice. Kiedy wchodzimy do środka śpi. Leży na plecach, z dłońmi opuszczonymi po obu stronach ciała i miarowo oddycha. Problem tkwi w tym, że jej skóra jest niemal sina, a oddycha za pomocą rurki, podłączonej do butli z tlenem. Irytująco pikające urządzenie nad jej głową informuje nas o rytmie bicia jej serca. Tobias siedzi obok jej łózka, na drewnianym krześle i palce zaciska na oparciach, tak mocno, że aż bieleją mu kłykcie. Jej widok musi go piorunująco niszczyć, bo nigdy nie widziałam go tak spiętego. Owszem, już nie raz widziałam jak wpada w szał, ale nigdy nie widziałam go opanowanego i wyprowadzonego z równowagi jednocześnie. Zaczynam myśleć, że naprawdę czuje coś do tej nastolatki. Jeżeli nie miłość, to na pewno powinność bycia przy niej. Doskonale wiem co robi, próbuje mnie zastąpić, bo nigdy nie ma mnie na swoim miejscu. Podchodzę cicho bliżej i delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu. To jeden z najbardziej czułych gestów, jakim go kiedykolwiek obdarowałam, więc nic dziwnego, że wzdryga się i patrzy na mnie ze zdziwieniem. W końcu jednak podnosi się z krzesła i pozwala mi usiąść.
- Przyniesiemy jej wody- oznajmia Tobias i wychodzi, a Elijah podążą za nim. Jestem im wdzięczna, bo nie wiem czy zdecydowałabym się na jakikolwiek krok w ich obecności. Zerkam na urządzenie wybijające rytm serca Beatrice i zamykam oczy. Teraz mogę usłyszeć bezpośrednio jej serce i wolne, ciche tempo mnie przeraża. Jakby jej serce podążało ku końcowi.
    Tris musi wyczuwać moją obecność, bo nagle porusza się i majaczy coś pod nosem. Próbuję zrozumieć co mówi, ale nic z tego. Podnoszę się i poprawiam jej poduszkę, aby mogła wygodnie się ułożyć. Kiedy uchyla powieki wygląda jakby nie wiedziała gdzie jest, a gdy już zaczyna kontaktować na jej twarz wstępuje blady uśmiech.
- Myślałam, że nie chcesz mnie widzieć- chrypi, a ja opadam z powrotem na krzesło i wbijam w nią swoje spojrzenie. Nie należę do osób wylewnych. Nie należę nawet do tych czysto obojętnych. Wydaje mi się, że nie ma na mnie żadnej miary na tym świecie.
- Jak się czujesz?- pytam, bo to jedyne co przychodzi mi na myśl. Patrzę jak z trudem dźwiga się na chudych rękach i podnosi się do pozycji siedzącej. Krzyżuje nogi, poprawia kołdrę i stara się wyglądać jak najbardziej zdrowo. Wyobrażam ją sobie wciąż uśmiechniętą, pełną życia, z rumieńcami na policzkach i ściska mi się żołądek. Co ja z nią zrobiłam?
- Bywało lepiej- odpowiada w końcu, a ja zaciskam usta w cienką linię, czując ogromne zakłopotanie. Nigdy dotąd takiego nie odczuwałam.- A ty?- pyta nagle, a ja unoszę brwi.
- Ja?- dziwię się, po czym delikatnie się uśmiecham.- Zaszantażowałam Tobiasa, więc zgodził się mnie tu przywieźć, a teraz poszedł po wodę dla ciebie, chociaż obok twojego łóżka stoją jakieś cztery butelki- tłumaczę jej i z każdym moim słowem jej twarz promienieje coraz mocniej.- Myślę, że chciał dać nam trochę prywatności, więc czuję się lepiej, niż czułabym się w ich towarzystwie.
- Ich?- pyta Tris, unosząc brwi.
- Jest z nami Elijah- odpowiadam, uznając, że bez sensu jest to przed nią ukrywać.- Mój stary znajomy- dodaję, wymijając trochę faktów. Pochylam się w jej stronę, opierając łokcie na kolanach i uważnie się jej przyglądam.- Nie wiem, czy Tobias opowiadał ci o problemach, jakie mamy, ale...
- Tak- przerywa mi, znów poważniejąc.- Tak mówił mi o niebezpieczeństwie, które na was ściągnęłam- oznajmia, a ja marszczę brwi, zniesmaczona jej słowami.
- Kto ci to powiedział? Tobias?- pytam z wyrzutem.
- Nie musiał tego nazywać po imieniu, sama to zrobiłam. Wiem, że gdybym była posłuszna i nie uciekała, prawdopodobnie wszystko skończyłoby się łagodnie.  A tymczasem musiałaś zabić tą kobietę i byłam dodatkowym balastem...
- Przestań- warczę, wstając z krzesła.- To nie jest twoja wina, jasne?!- Odwracam się i podchodzę do okna, aby ochłonąć. Zaczynają targać mną emocje i wiem, że nie wróży to nic dobrego. Powinnam się uspokoić.
- Nie musisz mnie tak traktować- szepcze Tris, po chwili ciszy. Odwracam się i parzę na nią pytająco.- Nie musisz się nade mną litować. Ja wiem co się dzieje i wiem co mnie czeka. Przykro mi, że musicie na to patrzeć...
- Nie musimy- mówię, obejmując się ramionami.- Ale chcemy- tłumaczę, wiedząc, że nieważne czy Tris uwierzy w moje słowa, czy nie, ja potrzebuję je wypowiedzieć.- Wojna z wilkami trwa od wieków. Zajęły nasze miejsce, po tym jak nas stąd wykurzono i myślały, że nigdy nie wrócimy po swoje. Nieważne co zrobiłaś źle, a w sumie co ja zrobiłam źle, prędzej czy później i tak doszłoby do walki. Nie możesz, nie masz prawa obwiniać się o nic! Ani o ten spór, ani o stan naszej rodziny, a tym bardziej o stan swojego zdrowia. Nie masz wpływu na los, nikt go nie ma! Możesz zdecydować w co się ubierzesz, gdzie pojedziesz, czym zapłacisz, ale nie możesz zadecydować w jaki sposób umrzesz.- Wiem, że moja bezpośredniość może ją zdołować, ale nie pozostało mi nic innego. Muszę być z nią szczera, skoro może się okazać, że za kilka dni, tygodni, góra miesięcy się z nami pożegna.- Jesteś odważna, Tris. Nie boisz się niczego, więc nie bój się i tego. Po tym wszystkim dostaniesz to, na co zasłużyłaś, a jestem pewna, że zasłużyłaś na cudowne życie.
- Co jeżeli ja nie chcę tego wszystkiego?- pyta, z wyraźnym wyrzutem w głosie.- Nie chcę wierzyć w gadki o życiu po śmierci, o raju, do którego trafię za dobre sprawowanie się! Chcę żyć, Katherine! Bo nagle, kiedy myślałam, że nic nie jest w stanie mnie już zaskoczyć spotkałam was. Jesteście inni, odmienni, lepsi i ja dostałam szansę być częścią waszego życia. Dlaczego muszę z tego zrezygnować? Dlaczego nie mogę zostać?- Z każdym zadawanym mi pytaniem w jej oczach pojawiają się łzy, aż w końcu spływają po jej policzkach, sprawiając, że cała drżę.
- A więc o to chodzi?- pytam, podchodząc i siadając na skraju łózka.- Boisz się, że zmarnujesz szansę na poznanie naszego życia?- precyzuję pytanie, a ona opada na poduszki i zakrywa twarz dłońmi.- Tris, nasze życie wcale nie jest cudowne- zauważam, ale wiem, że ta uwaga wcale nie pomoże. Wzdycham i szybko zbieram myśli.- No dobrze- mówię, poprawiając jej kołdrę.- Skoro to dla ciebie takie ważne, to mam dla ciebie propozycję- mamroczę, a ona odsłania oczy i patrzy na mnie jak małe, zainteresowane moimi wygłupami dziecko. Jej widok mnie rozczula i aż denerwuję się na siebie samą. Kiedy stałam się taka słaba?- Jeżeli jest coś, co chcesz koniecznie zrobić zanim...no wiesz...- zawieszam głos, bo nie jestem pewna, czy kolejna wzmianka o śmierci nie pogorszy sytuacji, ale Tris ani drgnie, więc kontynuuję.- Jeżeli masz jakąś listę, albo jakieś ogromne życzenie to mi o nim powiedz- oznajmiam, prostując się i okazując gotowość do działania.- Obiecuję, że pokaże ci cokolwiek zechcesz- dodaję, a ona patrzy na mnie jak na wariatkę, która urwała się z zakładu psychicznego. Tak dziewczyno, jestem gotowa spełniać twoje marzenia, bylebyś więcej nie ryczała na moich oczach- myślę, niecierpliwie czekając na jej odpowiedź.
- Chcę żebyś zabrała mnie na wycieczkę- szepcze, a ja z ledwością powstrzymuję pchający się na twarz uśmiech.
- Wycieczki w naszym wypadku nie kończą się najlepiej- zauważam, a ona wykrzywia usta w czymś na rodzaj uśmiechu.
- To moje życzenie- zauważa, próbując skarcić mnie za odmowę.- Jeżeli się boisz to niech zrobi to Tobias- proponuje.- Tak, chcę abyś przekonała Tobiasa do zabrania mnie na wycieczkę- precyzuje w końcu swoje życzenie, a ja unoszę wysoko brwi.
- Jak w Zmierzchu?- pytam i już dłużej nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
- Co cię tak bawi?- pyta z wyrzutem wymalowanym na twarzy.
- Nic, po prostu to takie przewidywalne. Myślałam, że skoro jesteś chociaż trochę do mnie podobna to zechcesz zobaczyć coś okrutnego, jak łamanie kości, a ty chcesz iść na wycieczkę- wyjaśniam jej przez śmiech, a ona wywraca oczami, wyjmuje poduszkę spod pleców i uderza nią w moją głowę, sprawiając, że poważnieję.- Nigdy więcej tego nie rób- warczę, wytykając ją palcem, po czym poprawiam swoją rozwaloną fryzurę, głośno wzdychając.- Niech będzie, przekonam mojego brata do romantycznego wypadu nad wodospad, gdzie będzie nosił cię na barana i biegał po drzewach jak leśny spiderman- kpię sobie z niej, a ona spokojnie czeka, aż się wyżyję. Chyba już trochę mnie rozgryzła i wie, że nie można mnie powstrzymać przed powiedzeniem wszystkiego, co mam na myśli.
    Zanim zdążę wspomnieć po raz kolejny o motywie Zmierzchu w jej życzeniu drzwi uchylają się powoli i do sali zaglądają moi zagubieni mężczyźni.
- Byliście po wodę w Nowym Jorku?- pytam kpiąco, a Elijah karci mnie spojrzeniem, jakbym właśnie powiedziała coś super niegrzecznego. Czasami nie ogarniam jego toku myślenia.
- Nie, próbowaliśmy znaleźć resztki twojego taktu, ale ostatecznie się poddaliśmy- odgryza mi się Tobias i podaje Tris butelkę z wodą. Jej oczy lśnią jak szmaragdy, a ja unoszę wzrok ku niebu. Boże dopomóż! Jak ja mam przekonać sztywnego, powściągliwego Tobiasa do zabrania śmiertelnie chorej Tris na randkę? To dopiero wyzwanie. Chyba już mniej boję się walki z wilkami...

Damon
    Od jakiegoś czasu wzgórze, na które kiedyś poprowadziły mnie moje pijackie zapędy stało się moim ulubionym miejscem do kontemplowania nad moim marnym losem. Czy to normalne, że wszystko co dzieje się w tym miejscu, wokół mojej rodziny prawie w ogóle nie wzbudza we mnie emocji? Ani się nie boję o nasz los, ani nie cieszę ze spotkania i współpracy, ani nie martwię o poczynania Kath, ani też nie jestem wdzięczny Caroline za usilne próbowanie trzymania nas w ryzach. Jakbym był doszczętnie wypalony.
    Chociaż od kilku dni istnieje coś, a raczej ktoś, kogo wypatruję w tym miejscu zawsze o tej samej porze i kto wzbudza we mnie kapkę zainteresowania. Właśnie nasłuchuję dudnienia jej kroków. Biegnie. Poranny jogging to jej codzienna rutyna i czasami się zastanawiam, jakim cudem pocenie się i męczenie może ją uszczęśliwiać. Kiedy jednak myślę o masie energii, jaką w sobie skrywa, zaczynam rozumieć, że musi znajdować jakiś sposób, aby się wyładować. W innym wypadku wszystko wokół niej zostałoby zniszczone.
- Nadałam ci nowy przydomek- oświadcza, zatrzymując się obok mojego wozu, na którego masce siedzę i pochylając się w dół ciężko dyszy.
- Jestem ciekawy- oznajmiam, a ona podnosi na mnie swój wzrok.
- Stalker- oświadcza, a ja od raz poważnieję. Patrzę jak się prostuje, siada na masce obok mnie i odkręca butelkę wody, którą zawsze ma ze sobą.
- Wcale cię nie prześladuję- mówię, patrząc na miasto, które widać ze wzgórza niemal w całej okazałości.
- Tylko codziennie czekasz na mnie w tym miejscu, żeby przerwać mi bieg i odwieźć mnie do domu- wyjaśnia w moim imieniu, a ja cicho się śmieję.
- Nikt nie każe ci się zatrzymywać- zauważam i oboje się sobie przyglądamy. Wydaje mi się, że znam ją od zawsze, chociaż tak naprawdę nie znam jej wcale. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem tak ślepo komuś ufałem. W końcu Bonnie podnosi się z maski, bierze ostatni łyk wody i bez słowa wsiada na miejsce pasażera.
- Dzisiaj możemy jechać gdziekolwiek- mówi, kiedy siadam za kierownicą.- Jest piątek, a w szkole jest memoriał. Nie lubię styp, a już zwłaszcza rocznic czyjejś śmierci, więc nie idę- tłumaczy, a ja w międzyczasie odpalam silnik i wrzucam wsteczny bieg.
- Kogo śmierć dzisiaj czczą?- pytam, a ona patrzy na mnie jakby nie była pewna, czy powinna powiedzieć mi prawdę.
- Założycieli miasta- szepcze, a ja zerkam na nią, wysoko unosząc brwi.
    Kiedy moja rodzina wprowadziła się do Bornoldswick stały tutaj tylko trzy domy, w których można było zastać zaledwie cztery rodziny. To nasz ojciec, za pomocą naszych wpływów sprowadził tutaj więcej ludzi, zachęcił ich do budowy kamienic i posiadłości i razem z nimi stworzył miasto, słynące z produkcji jednej z najbardziej znanych marek samochodów osobowych. Ostatecznie imię i nazwisko naszego ojca wpisane zostało do księgi założycieli, na pierwszym miejscu, zaraz nad imieniem i nazwiskiem naszej matki. Oficjalna wersja głosi, że oboje zginęli z rąk barbarzyńców, którzy w tamtych czasach plądrowali miasta i mordowali zamożnych ludzi. Dzieci Broderyka i Eleonor miały opuścić miasto po tragedii i nigdy już nie wrócić. Cóż za niedopatrzenie...
- Nie wierzę, że wciąż to robicie- oświadczam, po długiej chwili niezręcznej ciszy, a Bonnie cicho prycha.
- Ja też nie. Odkąd dowiedziałam się kim byli ci ludzie, to...- przerywa, bo najwyraźniej orientuje się, że zachowała się stosunkowo niegrzecznie i delikatnie czerwienieje na twarzy, co wzbudza we mnie rozbawienie.
- Spokojnie, jakkolwiek ich nazwiesz masz rację- zauważam, a ona poprawia się na siedzeniu i zerka na mnie z zaciekawieniem.
- Jak to?
- Tak to- odpowiadam, a ona wywraca oczami.- Moi rodzice nie należeli do najcudowniejszych, chociaż tak opisuje ich historia, której was uczą- wyjaśniam, a ona poprawia pas i głośno wzdycha.
- Rodzinne relacje potrafią być popaprane- szepcze, a ja przytakuję skinieniem głowy, na znak, że zgadzam się z nią w stu procentach.- Wycieczka za miasto?- pyta nagle, a jej oczy zaczynają błyszczeć, jak u małolaty widzącej szansę na ucieczkę z domu.
- O nie- odpowiadam, bo już wiem co się święci.- Nie ma mowy...
- Proszę! Ostatni raz! Błagam!- skomle, jak szczeniak, a ja nie mogę się powstrzymać od śmiechu.
- To- mówię, gładząc kierownicę.- To mój największy skarb, którego ostatnim razem omal nie zniszczyłaś, więc nie pozwolę ci go prowadzić nigdy więcej- tłumaczę klarownie, starając się zachować stoicki spokój.
- Damon, proszę!- powtarza się, tym razem zarzucając dłonie na moją szyję. Wydaje mi się, że ponoszą ją emocje, bo kiedy się zatrzymuje jest już niezręcznie blisko mojej twarzy. Jest już milimetr od pocałunku. Zastanawia mnie, czy powstrzymał ją wstyd, czy fakt kim jestem. Nasze rasy raczej się nie lubią. Moje usta wykrzywia łobuzerski uśmiech, a ona znów cała się czerwieni, wracając na swój fotel. Spoglądam na nią, zwalniam i zjeżdżam na pobocze, z automatu odpinając pas.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak zdesperowana- kpię z niej, a ona wymierza mi kuksańca w bok i wyskakuje z wozu, aby zając moje miejsce.
    Wspominając wcześniej o tym, że nic, ani nikt nie wzbudza we mnie żadnych emocji, nie wspomniałem, że ta czarownica wzbudza we mnie wszystkie. Poczynając od zażenowania, przez rozbawienie, aż po chęć zdobycia jej...

5 komentarzy:

  1. Super bardzo mi sie podoba, jestem ciekawa co z tego wyjdzie. Nastepnym razem wiecej napisze. Czekam na wiecej i pozdrawiam 💜

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo kochana! :3
    Uwielbiam Bonnie! Jest wesołą osóbką i jej humor udziela się i mi :D
    Czyżby pomiędzy Damonem, a Bonnie coś było? ♥
    Katherine z każdym rozdziałem zaskakuje mnie coraz bardziej. Nie sądziłam, że aż tak będzie jej żal Tris, ale w sumie to dziewczyna czyje się winna. Nie wiem tylko, czy to dobry pomysł, że będzie chciała się zemścić. W końcu wilkołaków jest dużo...
    Mam nadzieję, że jednak z Tris będzie dobrze :D
    Wiesz? Już nie mogę doczekać się tej wycieczki! :D
    Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo:***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bonnie, Kath, Tris...tyle odmiennych charakterów i o każdym chciałabym ci opowiedzieć, haha :D Ale wszystko okaże się w dalszych rozdziałach! Dziękuję kochana <3

      Usuń
  3. Ale się przejmują Tris tyle ludzi ją odwiedziło i to jej życzenie... ciekawe czy coś wyjdzie z tego romantycznego wypadu :D
    "- Nadałam ci nowy przydomek- oświadcza, zatrzymując się obok mojego wozu, na którego masce siedzę i pochylając się w dół ciężko dyszy.
    - Jestem ciekawy- oznajmiam, a ona podnosi na mnie swój wzrok.
    - Stalker- oświadcza, a ja od raz poważnieję. Patrzę jak się prostuje, siada na masce obok mnie i odkręca butelkę wody, którą zawsze ma ze sobą.
    - Wcale cię nie prześladuję- mówię, patrząc na miasto, które widać ze wzgórza niemal w całej okazałości.
    - Tylko codziennie czekasz na mnie w tym miejscu, żeby przerwać mi bieg i odwieźć mnie do domu- wyjaśnia w moim imieniu, a ja cicho się śmieję." uwielbiam ten fragment :D

    OdpowiedzUsuń