niedziela, 1 listopada 2015

Chances

" Hello from the other side,
I must've called a thousand times to tell You,
I'm sorry, for everything that I've done..." 

Katherine
    Słyszę jej ciężkie kroki, głośny oddech i szloch. Słyszę bicie jej serca nawet jeżeli się oddala. Słyszę jej pomieszane myśli zakrapiane strachem i im bardziej się oddala, tym bardziej nabieram pewności, że to był błąd. Gdybym pozwoliła wilkom zająć się Beatrice, torturować ją, kroić, cokolwiek by chcieli, zebrałabym trochę siły, aby uciec. Tymczasem wiszę w tej cholernej, śmierdzącej, zatęchłej norze na łańcuchach nasączanych serum i jedyne co mogę zrobić, to kopnąć kogoś w zasięgu mojej nogi. Nie to żebym nie lubiła, albo nie potrafiła kopać, ale wolę inne sposoby walki. Jak urywanie kończyn, albo skręcanie karków. 
- Coś jest nie tak- oświadcza nagle blondynka, a ja podnoszę umęczony wzrok. W chacie pozostała już tylko dwójka jej piesków i właśnie w tym momencie wahają się czy nie wyjść, aby sprawdzić co dzieje się za drzwiami.- Co się tak gapicie? Sprawdźcie to!- warczy ich przywódczyni, a oni od razu znikają.
- Długo zajęło ci wytresowanie ich?- pytam, próbując podciągnąć się na łańcuchach. Ku mojemu zaskoczeniu odkrywam, że mam na tyle siły, aby tego dokonać. Powstrzymuję się od triumfalnego uśmiechu. 
- Na pewno krócej, niż rozmowa z tobą- odpowiada, a ja uśmiecham się półgębkiem.
- Ktokolwiek powiedział ci, że będzie łatwo, musiał mnie nie znać- zauważam, a ona opiera się o krzesło, które zostało po Tris i wymachuje swoim małym, żałośnie tępym nożykiem.
- Myślisz, że nas złamiesz?- pyta, a ja unoszę wzrok ku górze. Problem w tym, że w ogóle o niej nie myślę. Odkąd raczyła mnie opowieścią o mojej starszej siostrze, skłonnej oddać nasz dom w zamian za ulżenie nam w walce, jedyne co zaprząta moją głowę to plan jak ją ukarzę. Myślałam o rozerwaniu jej na strzępy, ale kiedy ochłonęłam zdecydowałam, że to byłoby zbyt dramatyczne. Caroline nigdy by mi nie wybaczyła. Może więc po prostu ją zniszczę? Tak jak ona miała w zwyczaju niszczyć mnie przez cały ten czas.- Uważasz, że wisząc tutaj, nie współpracując i kpiąc z nas kupujesz twojej poronionej rodzince czas?- pyta i gdybym tylko mogła wzruszyłabym ramionami na znak, że mnie rozgryzła.- Mylisz się. Moje straże są wszędzie. Nikt nie przedrze się do tego miejsca.
- Twoje straże?- pytam, unosząc brwi.- Z tego co wiem to królową Anglii nie jesteś- mamroczę złośliwie, a ona krzywi się i wygląda jakby miała z moment wybuchnąć. Muszę więc podkręcić atmosferę.- Poza tym moja rodzinka ma lepsze zajęcia niż latanie jak dzikusy po lesie. Mamy klasę, w przeciwieństwie do was- oznajmiam, a ona robi dwa kroki w moją stronę i już niemal jest w zasięgu moich nóg, kiedy się zatrzymuje. Unoszę ponownie brwi.- Boisz się?- pytam zjadliwie się uśmiechając, a ona sapie jak lokomotywa. Dopiero teraz widać jej urodę. Ma mocne, wyraziste rysy twarzy i idealnie proste włosy, a usta doskonale zaokrąglone. Szkoda będzie się jej pozbywać. Cień nadziei, a raczej cień postaci mojego brata przemyka za frontową ścianą, potem pojawia się niedaleko zabitego deskami okna, a na sam koniec delikatnie napiera na drzwi. Tylko ja to zauważam i wiem, że jest to znak. Znak, że należy działać.- Jesteś żałośnie słaba- szepczę i zanim minie sekunda blondwłosa wilkołaczyca rzuca się w moją stronę z nożem, który bardziej mógłby zranić ją niż mnie. Podciągam kolana do góry, odbijam się od jej klatki piersiowej i przewracam ciało do tyłu wyrywając łańcuchy z sufitu. Ląduję miękko na podłodze, odwracam się i zwinnym ruchem zawijam łańcuch na szyi blond dręczycielki. Przyciągam ją do siebie z łatwością, pomimo stawianego przez nią oporu i zmuszam, aby padła przede mną na kolana. Drzwi do chaty otwierają się w momencie, w którym pochylam się nad kobietą, która śmiała mnie porwać, przetrzymywać, torturować, a raczej łaskotać nożem i zastraszać. 
- Ciesz się, że nie będziesz patrzeć jak twoje psy padają przed nami jeden po drugim- syczę, a łzy w jej oczach napawają mnie dumą. Ściskam mocniej za łańcuch, a dźwięk pękających kręgów szyjnych upewnia mnie, że pozbyłam się jej raz na zawsze. - Co z Beatrice?- pytam, zdzierając z siebie łańcuchy ... 

    Otwieram szeroko oczy i zerkam w prawo, na siedzącego za kierownicą Damona. Próbuję wyczytać z jego twarzy, osąd, jaki nade mną stawia, ale nic z tego. Jest zbyt opanowany, abym mogła cokolwiek wywnioskować.
- I tyle?- pytam, nie kryjąc zdenerwowania.- Właśnie pokazałam ci, co się stało, a ty nic nie powiesz? Nie potępisz mnie, nie wyrzucisz mi nieodpowiedzialności i naiwności, nie pochwalisz, że urwałam głowę tej krowie?- pytam, a on zerka na mnie krótko, po czym nadal milczy. Mam ochotę wydłubać mu oczy, ale zanim zdołam się do tego posunąć, dzwoni mój telefon. To Tobias, odbieram z rozpędu.- Coś już wiadomo?- pytam, zanim zdąży się odezwać i znów nawrzeszczeć na mnie, że to ja powinnam być na jego miejscu.
- Nie, wciąż ją badają, a jej matka robi awanturę jakiej mało- odpowiada, a ja unoszę oczy ku niebu.
- Po co więc dzwonisz?
- Upewnić się, że nikogo więcej nie zabiłaś- wyjaśnia i słyszę chichot Damona. Piorunuję go wzrokiem.- Nadal jesteś pewna, że twój plan zadziała?- pyta mój młodszy brat, a ja cicho wzdycham.
- Tak, jeżeli Damon naprawdę zna drogę do Liverpoolu- odpowiadam, zerkając na mojego kierowcę.- Zadzwoń, jak już będziesz coś wiedział.
- Jasne...
- Tobias- powstrzymuję go od rozłączenia się.- Upewnij się, że to przetrwa- dodaję cicho i kończę, chowając telefon do kieszeni.
    Mój plan wiążę się z dojazdem do Liverpoolu, odnalezieniem jednej z niewielu osób, które na pewno zgodzą się mi pomóc i namówieniu tej osoby na wycieczkę do Bornoldswick. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to proste, ale na pewno coś wymyślę. Jest to moja ostatnia deska ratunku. Jeżeli nie zdobędę wsparcia, jakiego potrzebuję, to po pierwsze moja rodzina mnie zlinczuje za bałagan, którego narobiłam, a po drugie wilkołaki zeżrą nas żywcem, czego nie chcemy. Muszę więc stać się najbardziej przekonywującą i uczuciową istotą na tej ziemi. Bułka z masłem, nie takie już odgrywałam przed facetami.
- A więc to jakiś koleś?- pyta Damon, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Nie jakiś, a jeden z tych wyjątkowych- odpowiadam, a on marszczy brwi.
- Co masz na myśli? Bo jeżeli chodzi o jego wygląd, to za moment zawrócę i...
- Jest mieszańcem- przerywam mu i najwyraźniej dobrze, że to robię, bo na jego twarzy zaczyna widnieć delikatny uśmiech.- Pół wampir, pół wilkołak. Niewielu takich spotkasz w Wielkiej Brytanii, dlatego właśnie jest wyjątkowy- wyjaśniam, opierając głowę o boczną szybę.- Poza tym kochał się we mnie po uszy- dodaję, a Damon wywraca teatralnie oczami...

Tobias
    Kiedy tylko Beatrice straciła przytomność, pierwszą myślą na jaką wpadłem była śmierć. Ostatnią jakiej chciałem, ale pierwszą jaka wpadła mi do głowy. Na szczęście szybko ją wykluczyłem, sprawdzając jej puls. Skoro Tris straciła kontakt z rzeczywistością, ale nie przez nasze nadnaturalne wybryki, musi to być coś ludzkiego. A wszyscy doskonale wiemy, że często ludzkie choroby bywają gorsze od naszych pomysłów na śmierć. Moje ofiary zwykle umierają szybko, bez większego bólu, w przeciwieństwie do osób umierających na białaczkę.
    Po przyjeździe do szpitala powstała niezła awantura. Jeszcze nigdy nie widziałem tak szybko uwijających się pielęgniarek i lekarzy, zorganizowanej sali i grupy specjalistów, a to tylko dlatego, że pacjentem jest córka najbardziej wybuchowej, aroganckiej i pewnej swego pani adwokat, jaką napotkałem w życiu. Po przybyciu do szpitala postawiła na nogach dosłownie wszystkich, a w całym tym szaleństwie nie poświęciła nawet chwili na dowiedzenie się w jakim stanie jest jej dziecko. Nawet ja, który nie miałem kontaktu z dziećmi niemal nigdy wiem, że nie tak wygląda rodzicielska troska. Nie mnie to jednak oceniać.
    Odkąd zaczęto badania minęło już kilka godzin. Zdążyłem wypić trzy kawy, dla niepoznaki i miliard razy próbowałem dowiedzieć się od jakiejkolwiek pielęgniarki co z Beatrice. Nic z tego, nikt poza salą nic nie wie.
- Powinieneś iść do domu- oświadcza Caroline, stając naprzeciwko mnie. Podnoszę głowę, w dłoni ściskając kubek z czwartą tego popołudnia kawą.
- Chcę tylko zaczekać, aż coś będzie wiadomo i się zmywam- tłumaczę, znów spuszczając wzrok. Caroline gramoli si na krzesło obok mnie i kładzie dłoń na moich plecach.
- To nic złego- szepcze, a ja zerkam na nią, lekko marszcząc brwi.
- Co?
- Że się martwisz To nic złego, że martwisz się o Tris, w końcu jest twoją...
- Nawet jej nie znam- przerywam jej, zanim dotrze do tego słowa, które nijak ma się do prawdy, a które jakoś zabawnie wydaje się przeze mnie upragnione. Mam na myśli słowo "dziewczyna" . Caroline jest skłonna wręcz go nadużywać, a ja nawet je lubię, ale nie w tym przypadku. Beatrice już od naszego drugiego spotkania nie chce mnie znać, a co dopiero po całym dniu pędzonym w niewoli, z powodu mojej starszej siostry.- Powinienem się domyślić, że Katherine wymyśli coś głupiego. Nie powinienem pozwolić jej zabrać Beatrice do domu, ale zrobiłem to, pozwoliłem, więc wszystko, co jej się stało to moja wina. Zostanę tylko żeby upewnić się, że wszystko z nią w porządku i wrócę do domu. Idź...- wyjaśniam, a Caroline podnosi się z miejsca i jeszcze przez moment na mnie patrzy, po czym wolnym krokiem odchodzi, a na korytarzu rozbrzmiewają odgłosy kolejnej awantury. Z sali, w której położono Beatrice wylewa się grupa lekarzy, a tuż za nimi drepcze jej matka. Krzyczy coś o tym, że to niemożliwe, że mają natychmiast usunąć to z głowy jej córki, albo wszystkich ich pozwie, a kiedy znikają za rogiem zrywam się i zaglądam do sali. Ku mojemu zdziwieniu Beatrice jest przytomna. Chcę się ulotnić, ale kiedy odwracam się na pięcie słyszę jej głos.
- Powiedzieli, że coś uciska mój mózg- szepcze, a ja znów na nią zerkam, zaciskając usta w cienką linię. Zamykam za sobą drzwi i podchodzę do jej łóżka, dłonie skrywając w kieszeni kurtki.- Nie wierzę im- oświadcza, podnosząc na mnie zmęczone oczy.- Gdyby tak było pewnie bym to czuła- zauważa, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu pchającego się na moje usta. Na szczęście Tris również się uśmiecha.
- Jak się czujesz? No wiesz...po tym wszystkim?
- Masz na myśli mój wypadek u nowej znajomej Caroline, kiedy to spadłam z rusztowania, bo próbowałam wymknąć się na kolejną imprezę?- pyta, a ja marszczę brwi, kiwając głową na znak uznania.
- Niezła wersja- zauważam, a ona poprawia się i widzę, że sprawia jej to ból. Jej mięśnie się spinają, ręce na których się podnosi drżą, serce bije nieco szybciej, a na dodatek mruży oczy z powodu bólu głowy.- Beatrice- mamroczę, słysząc coraz to głośniejsze dźwięki nadchodzącej grupy lekarzy.- Wiesz, że nie możesz tego pamiętać, prawda?- pytam, a ona zagryza wargi, aby ukryć przede mną ich drżenie. Odchrząkuje.
- Mam krwiaka, guza, jakkolwiek to nazwać- szepcze, a jej oczy zaczynają błyszczeć od łez.- Zapomnę tak czy siak, prawda?
- Tris...
- Może mógłbyś pozwolić mi... pamiętać póki sama nie zapomnę?- pyta, a dźwięki kroków stają się coraz to głośniejsze i głośniejsze Wiem, że mam mało czasu i muszę podjąć decyzję tak szybko, jak szybko jestem w stanie to zrobić.- Proszę?- dodaje drżącym głosem, a drzwi jej sali otwierają się z rozmachem, więc znikam. Po prostu wychodzę, zanim ktokolwiek mnie zauważy, decydując zgodzić się na prośbę nastolatki. Nie wiem dlaczego. Moja historia dowodzi tego, że nie jestem wrażliwy na łzy. Wielu płakało, błagając, a ja nigdy się nie ugiąłem. Aż do dziś, aż do chwili wpuszczenia Beatrice Parker do mojego życia.

Caroline
    Katherine narobiła niezłego bałaganu. Nie mieliśmy pojęcia o pakcie pomiędzy Katniss, a wilkołakami, więc nie mogliśmy jej przed tym powstrzymać. Myślę, że ona sama, gdyby tylko wiedziała, powstrzymałaby się przed afiszowaniem ze swoją naturą. Nie obwiniam jej i chyba jestem jedną z niewielu. Ku naszemu zdziwieniu nie robi tego Tobias, a sądziliśmy, że będzie pierwszą osobą, która zechce wyrwać Katherine serce. On natomiast skupił się w stu procentach na Beatrice i nie ma mowy, aby wyszedł ze szpitala, dopóki nie dowie się, co z nią jest nie tak. Po raz pierwszy od wielu lat widzę go naprawdę zmartwionego i przybitego i głupio mi przyznać, ale cieszy mnie to. Dlaczego? Ponieważ oznacza to, że mój brat nadal ma serce, które wcale kompletnie nie skamieniało. Podobnie jak Kath. Pomimo swojej prostej, samolubnej natury wydzwania co pół godziny z pytaniem co z Tris. Na pewno, w pewnym stopniu robi to po to, aby usprawiedliwić swoje złe czyny, ale wierzę, że gdzieś głęboko w środku boi się o los młodszej przyjaciółki. Nie wiem czy ich relacje można nazwać przyjaźnią, ale przez ostatni tydzień miały tylko siebie, więc to robię. Pomimo tego, że Katherine wykorzystała Beatrice, ta nadal chciała przy niej tkwić, co musi oznaczać, że łączy je jakaś intymna relacja.
    Idę ruchliwą, jak na to miasto ulicą, zastanawiając się kim dla każdej z mijanych przeze mnie osób jest Beatrice Parker. Może koleżanką ze szkoły, sąsiadką, córką przyjaciółki, dobrą znajomą, kuzynką? Kimkolwiek jest, na pewno każdy ją zna. W mieście tak małym, jak to, nie ma możliwości, aby życie kogokolwiek utrzymało się pomiędzy ścianami jego domu. Ilu z nich wie więc o jej wypadku? I dlaczego jej nie odwiedzają? Dlaczego jest sama z chorobliwie agresywną matką?
    Wchodzę do baru, gdzie mam zwyczaj podśpiewywać przez cztery dni w tygodniu, za marne pieniądze, których nigdy nie użyję i rozglądam się po jego wnętrzu. Ktoś tutaj musi znać tę dziewczynę.
- Val?- pytam, siadając przy barze i zerkając na drobną kelnerkę, która zawsze stoi za ladą.- Długo tutaj mieszkasz?- pytam, a ona wzrusza delikatnie ramionami. Mam ochotę zmusić ją do rozmowy, ale nie mam tego w zwyczaju, więc po prostu kontynuuję.- Wydajesz się znać wszystkich naszych gości. Musisz więc znać tę dziewczynę, jak jej tam...Parker?- pytam, udając, że nie mam z nią nic wspólnego.
- Beatrice?- odzywa się w końcu Valerie, a ja przytakuję skinieniem głowy. Oprócz kilku innych słów, jest to pierwsze, które wypowiedziała bezpośrednio w moją stronę i zaczynam być z siebie dumna. Może uda mi się ją do siebie przekonać?- Tak, znam ją. Podobno miała jakiś wypadek. Dlaczego o nią pytasz?
- Jest...znajomą mojego brata- odpowiadam i właściwie wcale nie mijam się z prawdą. To Tobias przyprowadził ją do naszego domu. Valerie nie ukrywa zdziwienia.- Co?
- Nigdy nie widziałam jej z żadnym kolesiem- oświadcza, delikatnie się przy tym uśmiechając.- Od czasów Tylera, ale to stara historia.
- Tylera? Kim był Tyler?- pytam, podpierając brodę na dłoni.
- Nie wiem, czy powinnam o nim opowiadać, skoro twój brat się z nią umawia.
- Jak to?- dziwię się, unosząc brwi. Valerie odkłada szklankę i przewiesza ścierkę przez ramię, po czym opiera się na łokciach, cicho wzdychając.
- Beatrice to typ samotniczki. Nie wychodzi z domu, a jak już to robi, to kończy się niezbyt dobrze. Jest cicha i powściągliwa, w przeciwieństwie do jej porytej mamuśki. Ale kiedyś było inaczej. Śmiała się, często. Częściej, niż ktokolwiek inny. Dzięki niemu, dzięki Tylerowi.
- Czyli byli razem, tak?- pytam, a Valerie już ma odpowiedzieć, kiedy z zaplecza wyłania się Stefan, więc pospiesznie wraca do pracy. Jak można bać się kogoś tak delikatnego i spokojnego? A może nie znam wszystkich jego twarzy?
- Niech zgadnę, chcesz wolne na weekend- mówi, dosiadając się do mnie, a ja podpieram głowę na dłoni, delikatnie się uśmiechając. Jego brytyjski akcent sprawia, że cała drżę.
- Wręcz przeciwnie, chętnie popracowałabym nawet dzisiaj- odpowiadam, a nasza rozmowa, jak zwykle przybiera formę flirtu. Nie panuję nad tym, choćbym chciała. Taki już mój dar. Jego najwyraźniej również.
- Mogę znaleźć ci jakieś ciekawe zajęcie- zauważa, a ja cicho się śmieję, patrząc jak rozgląda się dookoła siebie. Gdyby w tym momencie zechciał, abym odkurzyła żyrandole, zrobiłabym to bez zająknięcia. Cóż za paradoks, że nawet w tak smutnej chwili potrafi zawrócić mi w głowie samą swoją obecnością.- Co tutaj robisz, Caroline?- pyta, a ja wzruszam ramionami.
- Chyba szukam odskoczni- odpowiadam i uważnie mu się przyglądam.- A ty? Nigdy nie wracasz do domu?
- Właściwie to ciągle jestem w domu- odpowiada, zerkając w górę. Podążam za jego wzrokiem i spoglądam na antresolę nad barem.
- Żartujesz!- mówię, szeroko się uśmiechając.- Mieszkasz tutaj, w barze?- pytam, a on przytakuje, wzruszając ramionami.- Strasznie fajna sprawa- mówię, stukając palcami o blat. Jestem tak ciekawa, że za moment eksploduję i nie ma siły, abym jakoś to ukryła. Moja noga podryguje, a usta się śmieją, podczas gdy Stefan uważnie mnie obserwuje. No tak, muszę wyglądać na niezdrową umysłowo.
- Chcesz zobaczyć?- pyta, a ja od razu poważnieje.
- Nie, ja nie...znaczy...- jąkam się, podczas gdy on w całkowitym opanowaniu wstaje z krzesła i wskazuje mi drogę. Waham się przez moment, ale w końcu również się podnoszę i idę w stronę schodów prowadzących na piętro. Wzdłuż drewnianej antresoli widnieje kilka par drzwi. Jak tłumaczy Stefan, są to schowki i skrytki, a dopiero na końcu jest jego mieszkanie. Kiedy otwiera drzwi nie mam bladego pojęcia co począć. Cholerne brzemię, którego nie można przeskoczyć!- Nie chcesz wejść?- pyta, a ja zaciskam usta w cienką linię, chwiejąc się na stopach.
- Nie, znaczy chcę, ale...nie wiem czy powinnam, bo...
- Spokojnie, nie ukrywam tam nic złego. Możesz wejść- oznajmia rozbawiony, a ja oddycham z ulgą. Tak, teraz mogę wejść. Przekraczam ostrożnie jego próg i kiedy nie napotykam na żaden opór idę dalej.
    Mieszkanie jest urocze, jak na faceta. Aneks kuchenny jest w miarę czysty, kanapa w salonie wygląda przyciągająco wygodnie, a ściana oddzielająca sypialnię od reszty pokryta jest obrazkami i różnego rodzaju fotografiami. Na wielu z nich widnieją różne kobiety i przez myśl przechodzi mi, że to może jakaś ściana z trofeami, które sobie nadaje po zdobyciu kolejnej, ale potem na niego zerkam i uświadamiam sobie, że to nie ten typ faceta. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Całkiem tu...
- Czysto?- pyta, a ja cicho się śmieję.
- Tak, bardzo czysto- przytakuję, a on chowa dłonie do kieszeni spodni, nie przestając się uśmiechać. Na moment odpływam przyglądając się jego twarzy, a kiedy wracam na ziemię postanawiam być szczerą do bólu.- Powinieneś natychmiast przestać- oznajmiam, a on nadal milczy czekając, aż się rozwinę.- Musisz przestać się uśmiechać, jeżeli chcesz abym zaczęła zdrowo myśleć- mówię, a on poważnieje, chociaż nie na długo, bo zaraz po tym zaczyna się śmiać, splatając ramiona na klatce piersiowej.
- Lubię, kiedy nie myślisz trzeźwo...

Katniss
    Uderzam głową w zagłówek tak długo, aż nie odczuję jakiegokolwiek bólu. W końcu zaczyna pulsować mi skroń, a szczęka zaciska się tak mocno, jakbym miała pozbyć się wszystkich zębów. Cała drżę, podczas gdy łzy spływają po moich policzkach i brodzie, skapując na szal owinięty wokół mojej szyi.
   Zaparkowałam przed domem Erin, chcąc udać się do niej na kolejną z wyczerpujących rozmów na temat paktów, umów i zasad, które oczywiście złamaliśmy, ale oglądając jej dom wpadłam na wspomnienia z przeszłości. Szczęśliwa rodzina, wesołe dzieci, kochający się rodzice, łady, wesoły dom i zero problemów. Czy kiedykolwiek wyglądało tak moje życie? Nie. A czy mogłoby? Oczywiście. Gdyby moja ukochana mama, z której zawsze brałam przykład nie była zdzirą, a ojciec nie spotkał na swojej drodze żadnego wampira i nie zechciał zamienić swoich dzieci w nieśmiertelne potwory. Moje życie było, jest i prawdopodobnie będzie do samego końca pełne rozczarowań i bólu. Prawdopodobnie nigdy nie zaznam szczęścia, co oznacza,że mogłabym w spokoju zaczekać, aż sfora wilkołaków przyjdzie po mnie i rozedrze mnie na strzępy. Tak więc...
- Katniss?- głos z mojej lewej sprawia, że podskakuję, a kiedy odwracam głowę widzę wnuczkę Erin, pochyloną przy oknie samochodu.- Babcia kazała zaprosić cię do środka- tłumaczy, kiedy desperacko ocieram łzy i wszystkie myśli o śmierci po prostu znikają. Muszę się z tym zmierzyć, bo właśnie taka jest moja rola w rodzinie. Nie jestem tylko najstarszą siostrą, a powodem wszystkich niepowodzeń. Moją rolą jest naprawienie tego.
    Erin przyjmuje mnie jak zwykle z otwartymi ramionami. Czasami mam wrażenie, że traktuje mnie jak własną córkę, ale wiem, że jesteśmy naturalnymi wrogami, co oznacza, że nie możemy trzymać się zbyt blisko. Kiedy opowiadam jej o przygodzie Katherine, siedzi w milczeniu, nie wyrażając żadnych emocji, więc kiedy kończę mam wrażenie jakbym mówiła do samej siebie. Długo milczy, aż w końcu odkłada filiżankę z herbatą na stolik i spogląda na mnie ciepłym wzrokiem. Nikt, nigdy nie obdarzył mnie takim spojrzeniem. Współczuje mi.
- Och, Katniss- szepcze, kręcąc głową na boki.- Czy wiesz, co to oznacza?- pyta, a ja na moment przymykam powieki.
- Wojnę...
- Nie byle jaką wojnę, moja droga. Ten blondwłosy potwór, Share, była najgorsza z nich wszystkich. Była bezlitosna, zawzięta, pełna gniewu i żądna zemsty. Zanim dorosła w mieści było spokojnie. Ludzie żyli według własnych zasad, we własnej mentalności, ale kiedy jej rodzice odeszli, a ona objęła władzę wszystko się zmieniło. Potrafiła powalić na kolana nawet najlepszych. Kontrolowała dosłownie wszystkich. Wiedziała o każdym najmniejszym zaklęciu, na jakie czarownica się zdobyła, a kiedy miała dobry humor mocno za to płaciłyśmy. Z biegiem czasu nasza magia ograniczała się do zapalania świec, a ludzie byli zastraszani. Większość z nich nie wiedziała nawet czego się boi. Powstawały różne wersje. Mafia, chuligaństwo, zatargi rodzinne, ale prawda była bardziej drastyczna. Wilki z Bornoldswick, a nawet te spoza miasta padły przed nią na kolana, a każdy kto zechciał się przeciwstawić umarł na oczach reszty. Teraz, kiedy twoja siostra zabiła Share i to w tak banalny sposób, wszystkie wilki ślepo zapatrzone w jej osobę staną do walki, aby ją pomścić. Bornoldswick ucierpi na tej wojnie bardziej, niż na jakejkolwiek do tej pory, Katniss. I nie ma możliwości, aby udało wam się tego uniknąć.
    Patrzę w twarz tej staruszki i zastanawiam się jak wiele musiała przejść w życiu, aby tylko zostać w tym mieście.
- Gdzie jest reszta czarownic?- pytam, bo o interesuje mnie najbardziej.
- Kiedy Share dopadła i publicznie zamordowała kilka z nas zdecydowałyśmy rozbić bractwo. Czarownice wyjechały, zajmując różne miejsca w Wielkiej Brytanii, aby już nigdy nie spotkać na drodze Share. Uwierz mi na słowo, że w całej naszej historii ni było nikogo, kto zaszedłby nam za skórę tak bardzo, jak ona.
- Dlaczego więc tutaj zostałaś?
- Ktoś musiał chronić mieszkańców miasta, sprawiać, że wciąż wierzą w swoją siłę i sens bycia. Nie potrafiłam stąd wyjechać, nie potrafiłam zostawić swojego domu- tłumaczy kobieta, a ja czuję, że nawet trochę ją rozumiem. Porzucenie miejsca, które nazywa się domem, zawsze jest trudne. Czasami nawet niewykonalne. Długo obmyślam plan, próbuję poskładać kawałki układanki, połączyć fakty, wpaść na coś rozsądnego i o dziwo wyprzedza mnie wnuczka Erin.
- Śmierć Share postawi wilki na nogi, będą chciały zemsty, ale czy nie ma tutaj takich, którzy chcieli się jej pozbyć?- pyta, a ja spoglądam na Erin.
- Oczywiście, że są- odpowiada kobieta, a ja czuję, jak ogarnia mnie uczucie nadziei. Mam przed oczami wizję wolnego od wilkołaków Bornoldswick, lepszej Katherine i całej naszej rodziny w dobrych relacjach i sprawia to, że cała chodzę. Muszę jak najszybciej powiedzieć o tym komukolwiek z mojego rodzeństwa. Znając życie będzie to Damon, bo on jako jedyny potrafi słuchać bez irytowania mnie głupimi pytaniami. Na głupie pytania w jego wypadku przychodzi czas później. - Musisz zebrać wszystkie siły, Katniss. Wszystkich dłużników, jakich ma twoja rodzina, wszystkich przyjaciół, znajomych, a nawet dawnych wrogów, aby stanąć do walki. A to nadal nie będzie wystarczająco, aby wygrać.
- Więc nam pomożecie- proponuję, a ona zaczyna rozmasowywać sobie skronie, wyraźnie poruszona moimi słowami. Czekam na odpowiedź w napięciu, aż w końcu widzę. Delikatne skinienie głowy, spuszczony wzrok i dłonie złożone na kolanach. Zgodziła się...

Damon
    Liverpool to jedno z tych miejsc Anglii, w których bywałem często i które niekoniecznie lubię. Spotkało mnie tutaj wiele nieprzyjemności ze strony tutejszych czarownic, a ja sam nie pozostałem im dłużny, więc nie jestem tuta mile widziany. Natomiast inaczej jest z moją siostrą, na której wydają się spoczywać wszystkie spojrzenia w barze, w którym przebywamy. Czuję się osaczony i jedyne o czym myślę, to aby jak najszybciej się stąd wydostać, ale Katherine jest uparta. Siedzi niewzruszenie przy stoliku, obserwując wejście. Zaczyna dzwonić mi telefon.
- Odbierz, to na pewno nasza urocza siostra- zauważa Kath, a ja zerkam na wyświetlacz. Oczywiście, że to Katniss. Paradoks chciał, że tylko ona ma mój numer, a przynajmniej tak mi się wydaje. Odbieram.
- Nikogo nie zjedliśmy, jeśli to twoje pytanie- oznajmiam, rozglądając się leniwie dookoła siebie.
- Masz przyjaciół?- pyta Katniss, a ja unoszę delikatnie brwi.
- Ja...em...
- Masz, czy nie?- warczy, wyraźnie się spiesząc.- Przyjaciół, znajomych, dłużników? Uratowałeś życie jakiemuś desperatowi, albo zadowoliłeś jakąś czarownicę? Masz kogokolwiek, kto zareaguje, kiedy zadzwonisz, albo się zjawisz?- dopytuje i zanim zdążę odpowiedzieć Katherine wyrywa mi telefon.
- Co jest grane?- pyta, kiedy próbuję odebrać od niej moją własność.
- Mamy zaledwie kilka dni. Cztery, może pięć, góra tydzień zanim cała sfora ilkołąkow dorwie się do miasta i rozerwie je na strzępy. Jedyną linią obrony, jaką mamy to ludzie, którzy zechcą nam pomóc. Nie liczę na to, że ktokolwiek stanie za wami murem, ale może za drobną opłatą ktoś zechce nas odwiedzić?- pyta, a Katherine mruży oczy, niemalże na głos mówiąc co za świnia z tej Katniss! Chce mi się śmiać, ale ostatkami sił się powstrzymuję, aby nie przerywać ich wyczerpującej konwersacji.
- Tak się składa, że właśnie czekamy na kogoś takiego- odpowiada, dumna z siebie moja siostra bliźniaczka, a po drugiej stronie dosłyszeć można krótkie och.- Tak, zadzwonimy jak będziemy wiedzieli na czym stoimy- dodaje Katherine i oddaje mi telefon, zaraz po tym jak rozłącza połączenie.
- Nigdy ci się nie znudzi, co?- pytam, chowając komórkę.
- Co takiego?
- Rywalizacja. Kiedy Katniss wpada na coś genialnego, ty musisz ją przebić. Inaczej zżera cię zazdrość i dostajesz świra- tłumaczę, nie owijając w bawełnę.
- To nie jest prawda. Katniss nie miewa genialnych pomysłów- odpowiada, po czym odstawia szklankę i z automatu podnosi się od stolika.- Breth!- oznajmia, rozkładając ramiona i mocno tuląc faceta, który pojawił się dosłownie znikąd. Kiedy na niego patrzę, widzę stuprocentową hybrydę. Postawny, wysoki, umięśniony, w czarnym garniturze z przenikliwym spojrzeniem dwóch odmiennych kolorystycznie oczu. Nawet we mnie potrafi wzbudzić respekt, a to niemalże niewykonalne.- Breth, poznaj mojego brata Damona. Damon, poznaj Bretha, mojego dobrego przyjaciela- oświadcza Katherine, a ja wymieniam uścisk dłoni z naszym przyszłym sojusznikiem.

5 komentarzy:

  1. Łooo... Jestem pod wrażeniem, to naprawdę.. Pfff... Nawet nie wiem jakich użyć słów. Potrafisz dobrze utrzymać atmosferę. Do tej pory akceptowałam wilkołaki tylko w opowiadaniu Maggie, wampiry dostały dwa miejsca gdzie je akceptuje, więc teraz jak się bardziej wciągnęłam w opowieść jestem mile zaskoczona. Jestem ciekawa dalszych zdarzeń. No i już podejrzewam, że rodzeństwo wygra. No ale może mnie zaskoczyć. Ej.. Byłoby fajnie jakby Beatrice też miała coś wspólnego z tym nadnaturalnym światem, ale ten guz to blokował... Taaaa moje chore myślenie -_- Nie słuchaj mnie.
    Życzę weny i czasu.
    Pozdrawiam :)
    Incaligo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to, że opowiadanie Ci się spodobało. To dla mnie bardzo ważne :)
      Dziękuję za Twoją opinię ! :)

      Usuń
  2. Hejo kochana! :3
    Hehe. Będzie króciutko xD
    Rozdział jak zawsze bardzo mi się podobał :D
    A więc tak Katherine się wydostała! xD
    Widać, że Tobiasowi zależy na Tris. Jest dla niego ważna.
    Współczuję dziewczynie. Mam nadzieję, że nie skrzywdzisz jej w opowiadaniu. Polubiłam ją. Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie chce wyzbyć się wspomnień...
    Hm... Może rodzeństwo wygra tą całą wojnę? ;)
    Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och ta Tris, chyba przejęła rolę głównej bohaterki :D Zobaczymy co się z nią stanie, póki co to wielka tajemnica :D
      <3

      Usuń
  3. Kath to niezła wojowniczka zabiła chyba tą najgroźniejszą? UUU teraz dopiero będzie się działo :D
    Tris chyba nie jest taka święta... na pewno coś ukrywa
    Rozdział bardzo fajny szybka akcja lubię takie ;)

    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń