sobota, 26 września 2015

We're not all alone [part I]

Katherine
    Zajmowaliście się kiedyś przeglądaniem staroci rodzinnych? Zazwyczaj strych, albo piwnica, czy też garaż pełne są pudeł ze starymi fotografiami, książkami kulinarnymi, a nawet częściami garderoby. W naszej piwnicy nie znalazłam nic, co mogłoby mnie zaciekawić, a strych jest zamknięty na cztery spusty. Przypuszczam, że dokonała tego Katniss, która chce coś przed nami ukryć. Normalnie wyważyłabym drzwi i weszła do środka, pomimo jej woli i byłam już gotowa to zrobić, ale zanim zdążyłam uderzyć rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Ne jest to zwyczajny, krótki dźwięk jak w większości domów, ale długi, staromodny odgłos uderzania w dzwoń św. Zygmunta. Chce mi się śmiać, kiedy wyobrażam sobie, co musi myśleć osoba stojąca na werandzie. Pewnie już uciekła, bojąc się, że mieszka tutaj sam Dracula z rodziną. W sumie, można tak powiedzieć. Schodzę po schodach, rozglądając się po domu. Wciąż jestem sama. Nie mam bladego pojęcia gdzie podziała się reszta mojej rodziny. Zapewne szukają sobie zajęcia. Zaledwie dwa dni po przybyciu do Bornoldswick zostaliśmy postawieni przed szarą rzeczywistością- to miasto to zabita dechami, nudna dziura. Nie było imprez powitalnych, krwawych uczt, ani nawet jako takich awantur. Jakbyśmy mieszkali w tym miejscu od zawsze.
    Sięgam dłonią do klamki, naciskam na nią i otwieram drzwi. Moim oczom ukazuje się wysoka, szczupła nastolatka. Ma krótkie, blond włosy, wystające kości policzkowe, wąskie usta, które wygina w nieśmiałym uśmiechu, a dłonie skrywa w kieszeni czarnej skórzanej kurtki.
- Cześć- mówi, z wyraźnym brytyjskim akcentem, a ja delikatnie unoszę brwi. Kimkolwiek jest, nie znam jej i nie mam ochoty poznawać.- Zastałam może Tobiasa?- pyta, a ja poważnieję. Może jednak warto się jej przedstawić?
- Tobiasa?- pytam, robiąc krok w jej stronę.- Przykro mi, ale nie- odpowiadam, opierając się o framugę drzwi.
- Och- mówi, wyraźnie zdumiona. A więc byli umówieni. Minęło czterdzieści osiem godzin, a on już zdążył umówić się z jakąś panną? Muszę schylić przed nim czoło, jest szybszy ode mnie.- W takim razie, chyba pójdę...
- Możesz na niego zaczekać, jeśli chcesz- zauważam, a ona delikatnie pąsowieje, patrząc ponad moim ramieniem. Odwracam się i wywracam teatralnie oczami. Powiedziałam jej, że Tobiasa nie ma, a on pojawia się za mną jak duch i robi ze mnie kłamczuchę. Czyli mogę wykreślić Beatrice z listy moich zdobyczy.- Albo po prostu z nim pogadać- mamroczę, znów na nią zerkając, a ona słabo się uśmiecha.
- Cześć, Tris- odzywa się mój brat, a ja zauważam, jak każdy milimetr jej ciała drży. Spina mięśnie, prostuje się i stara wyglądać jak najlepiej. Splatam ramiona na klatce piersiowej, łobuzersko się przy tym uśmiechając. Komuś tu podoba się mój braciszek. Jeśli o nim mowa, wygląda tak, jakby stojąca przed drzwiami, bez dwóch zdań seksowna nastolatka, latała mu koło nosa. Ciekawi mnie w jakich okolicznościach się poznali, bo najwyraźniej nie wywarła na nim zbyt dobrego wrażenia.- Wejdź- zaprasza ją do środka. Kiedy mnie mija, uderza mnie słodka woń jej krwi i na moment tracę ostrość widzenia. Szybko jednak wracam do siebie, kiedy przypominam sobie o bałaganie jaki zostawiłam w salonie, do którego Tobias prowadzi właśnie swoją znajomą. Normalnie miałabym gdzieś, czy pomyśli, że jetem bałaganiarą, czy nie, ale nie chciałabym, aby zauważyła stertę ponad wiekowych fotografii, z nami w roli głównej. Szybkim krokiem ich doganiam i wchodzę do przestronnego pokoju, w momencie, w których zszokowany Tobias zatrzymuje się w miejscu.
- Robiłam porządki- wyjaśniam, łapiąc za albumy, luźne zdjęcia i obrazki, aby jak najszybciej schować je przed dziewczyną. Nogą odsuwam kartony jak najdalej od niej, a stare stroje przerzucam przez ramię, aby nie mogła się im przyjrzeć i połączyć z odpowiednią dekadą. Kto wie, może jest geniuszem z historii?
- Dużo tutaj starych rzeczy- mamrocze, patrząc znacząco na mojego brata, a ja przeklinam się w duchu. Miałabym gdzieś, czy dowie się o nas w taki, czy inny sposób, ale Tobias wydaje się nie chcieć jej zabijać, czyli nie powinna wiedzieć, że mamy ponad sto pięćdziesiąt lat i wysysamy ludzi z krwi do sucha. Żaden człowiek nie może o tym wiedzieć, chyba, że zaraz po tym umrze.
- Nasi rodzice byli kolekcjonerami- wyjaśnia rozluźniony Tobias, kiedy zgarniam wszystko w kąt i pakuję do kartonów, aby jego przyjaciółka nie zauważyła nic więcej. Najwyraźniej moje przejęcie go bawi, bo uśmiecha się jak chory psychicznie dziadek z demencją starczą. Irytuje mnie wyraz jego twarzy i mam ochotę łupnąć go między oczy. Powstrzymuję się jednak i poprawiam bluzkę, prostując się.
- Zostawię was- mamroczę, uspokajając oddech i wymijając ich w progu. Muszę się napić, natychmiast.

Tobias
    Rozglądam się uważnie pomiędzy drzewami, nawet nie oddychając. Mam wrażenie, że każdy, nawet najmniejszy szmer spłoszy zwierzęta, które się wokół mnie zebrały. Kiedyś, kiedy byłem jeszcze dzieciakiem, Katniss opowiadała mi, że niektóre osoby mają dar przekonywania do siebie, nie tylko ludzi, ale i zwierząt. Uważałem to za historyjkę z bajki o śpiącej królewnie, która mieszka w lesie i śpiewa razem z ptakami. Aż do dziś. Kiedy tylko przekroczyłem granicę lasu poczułem dziwne dreszcze, które przechodziły mnie raz, po razie. Nie potrafiłem ich wyjaśnić. Nie czułem ani strachu, ani głodu, ani podniecenia, a dreszcze nie ustępowały. Z każdym moim krokiem coraz więcej ptaków przysiadało na niskich gałęziach, a w trawie szeleściło coraz więcej gryzoni i innych leśnych pasożytów. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Moja intuicja nigdy mnie nie zawodzi, więc w ułamku sekundy odwróciłem się, będąc gotowym do ataku i spotkałem się oko w oko z ... ogromnym, przeogromnym jeleniem. WIEM JAK ZABAWNIE TO BRZMI! Jego poroże było tak ogromne, że nie mogłem objąć go wzrokiem, a co dopiero ramionami. Grzbiet miał wysoki i ciężki, a kopyta ogromne. Stał nieruchomo, patrząc głęboko w moje oczy, jakby rzucając mi wyzwanie. Jego szkliste, brązowe oczy kogoś mi przypominały, ale porażony bijącą od niego potęgą, nie mogłem dojść do tego kogo. Aż w końcu dzwony kościelne wybiły jedenastą, słychać było je nawet w środku lasu. Odwróciłem wzrok, a zebrane ptaszysko poderwało się do lotu, gryzonie rozbiegły się, a jeleń zaczął cwałować prosto na mnie. Zdołałem go przeskoczyć, nie było to trudne, ale cała magia tej chwili, a raczej jej wyjątkowość poraziły mnie tak bardzo, że jeszcze długo stałem z rozdziawionymi ustami, nie mogąc pojąć sensu tego wszystkiego.
    Tris.
    Przypomniałem sobie o umówionym spotkaniu, pomyślałem o tym, kogo Tris może zastać w domu i jak najszybciej oddaliłem się w tamtym kierunku. Może sprawa z leśnymi zwierzętami wymaga wyjaśnienia, ale co powiem Tris, jeśli Katherine spróbuje wyssać ją z krwi?
    W życiu nie widziałem Kath tak spłoszonej. Zbiera wszystkie starocie do pudeł, które okopuje raz, po razie, byleby zabrać jak najdalej od mojego gościa, a ja nie mogę powstrzymać się przed wykrzywieniem ust w rozbawionym uśmiechu. Moja siostra jest niemożliwa, do granic. Kiedy wychodzi jestem pewien, że zostałem z Tris sam, więc rozluźniam się i wskazuję jej kanapę.
- Twoja siostra wcale nie jest taka zła- zauważa, siadając i krzyżując nogi na sofie.- Właściwie to jest uprzejma- dodaje, wzruszając ramionami. Przypominam sobie, jak w dzień po przyjeździe do miasta, kiedy to nocą Katherine przyłapała mnie na gorącym uczynku, poznałem Beatrice w barze. Nie poszła do szkoły, ponieważ pokłóciła się z matką i chciała zrobić jej na złość. Uznałem to za najbardziej głupią rzecz, jednocześnie nazywając ją idiotką i tak oto zaczęła się nasza znajomość. Beatrice ma siedemnaście lat. Mieszka w mieście zaledwie od czterech, ale szybko się zaklimatyzowała. Jeśli można tak nazwać rozbijanie się po barach i opuszczonych dziurach, w towarzystwie kilku niesfornych nastolatek. Jej matka jest prawnikiem, jednym z dwóch w mieście, więc praktycznie nie ma jej w domu, co źle wpływa na jej relacje z córką. Wiecznie się kłócą, ostatnią wspólną kolację jadły na Wigilię zeszłego roku, a o wspólnych wakacjach nie ma nawet mowy. W ten sposób Beatrice zapisuje się na liście najbardziej samodzielnych nastolatek, jakie kiedykolwiek poznałem. Może dlatego pozwoliłem jej przyjść do mnie po lekcjach, kiedy jej matka przyprowadzi do domu swojego nowego faceta? Przez to, że nie jest rozpieszczoną, pustą córeczką tatusia, które zwykłem wabić i zabijać? Coś mnie w niej zaintrygowało. Może jej szczerość? Tak, zdecydowanie jej szczerość i cięty język. Wyczułem, że się dogadamy. A oprócz tego wcale nie pytała czy może przyjść, po prostu mi to oznajmiła. A ja opowiedziałem jej pokrótce o mojej rodzinie i jestem pewien, że nazwałem Katherine wredną wywłoką.
- Byłem zły, kiedy ci o niej mówiłem- zauważam, uśmiechając się do Tris.- A poza tym, ona lubi być miła dla nowych- dodaję, siadając naprzeciwko niej.
- To dobrze, nie wiem co bym zrobiła, gdyby mnie stąd wyrzuciła- śmieje się dziewczyna, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Dziwię się, że tego nie zrobiła- zauważam, a Tris poważnieje. No tak, wciąż nie jestem mistrzem wyczucia. - Masz ochotę na piwo? Albo drinka?- pytam, wstając z fotela.- Damon chyba mi wybaczy, jak podkradnę mu trochę whisky- mamroczę, podchodząc do barku, na którym powinno pisać własność Damona, nie ruszać. Nie przejmuję się tym jednak, bo wiem, że mój zachlany brat, nawet nie zauważy, że cokolwiek wypiłem. Po chwili zauważam, że Tris wychyla się przez oparcie kanapy, uśmiechając się tak, jakbym był totalnym laikiem w kontaktach z dziewczynami. Wcale nie jestem. Po prostu nie mam bladego pojęcia jak ją traktować, znam ją za krótko. Nie wygląda tak, jakby miała jakiekolwiek zamiary w związku z naszą znajomością. Chyba po prostu szukała miejsca, gdzie może się wyrwać z chorego domu.
- Wiesz, że mam dopiero siedemnaście lat?- pyta, unosząc brwi. No tak, wciąż jest nieletnia.- Nie żebym nigdy nie piła, ale moja matka ma świra na punkcie alkoholu. Jak coś ode mnie wyczuje, to prawdopodobnie wytoczy ci sprawę o demoralizację- wyjaśnia klarownie, a ja wzdycham z rezygnacją w głosie.
- Nie, to nie- mówię, oczywiście żartując i rozglądam się za innym wyjściem z tej sytuacji.
- Możemy coś ugotować- mówi nieśmiało Beatrice, a ja patrzę na nią, jak na wariatkę.
- Ja nie gotuję- mówię, opierając się przedramionami na barku Damona.
- Ale ja gotuję- mówi, jakby moje słowa nic ją nie obchodziły. Patrzę jak podnosi się z kanapy i idzie w stronę holu.
- A ty dokąd?- pytam, rozkładając ramiona.
- Do kuchni- odpowiada, patrząc na mnie rozbawiona.- To takie miejsce, gdzie przyrządza się posiłki. No wiesz...noże, deski, blaty, garnki...
- Zabawne- przerywam jej, gorzko się uśmiechając, a ona chichocze i rusza na poszukiwania kuchni. Wcale nie zajmuje jej to dużo czasu.
    Nie mam wyjścia, idę za nią.

Caroline
    Czego nienawidzę najbardziej? Rozmów o pracę. Nienawidzę wybierać się do miejsca, gdzie będę spędzała mnóstwo godzin nudząc się i denerwując i udawać, że bardzo tego chcę. Nie mogę po prostu patrzeć komuś w oczy i kłamać jakby to było normalne. Właściwie to jest to normalne, ale nie dla mnie. Mam wrażenie, że powinnam się zresetować i nabrać nowych nawyków, które ułatwiłyby mi życie. Jak cudowne mogłoby moje życie gdybym od ręki zapominała o facetach, którzy mnie zranili, jak to robi Katherie! Albo jak cudownie byłoby nie chować urazy, jak potrafi robić to Katniss. Zdobywać wszystko, co się chce, w razie potrzeby posuwając się do kłamstwa, jak to robi Damon, również byłoby świetnie. I tutaj zaczynają się problemy. Nie jestem jak Katniss, Damon, a już zwłaszcza jak Katherine. Jestem bardziej jak Tobias, a raczej on jest jak ja i dobrze. Cieszę się, że mam w rodzinie chociaż jedną uczciwą osobę. Nawet jeśli często mu odbija, to potem przyznaje się do tego bez owijania w bawełnę. Nie to co Kath. Ona zwykle się wypiera, albo sama sobie gratuluje dokonanego mordu.
    Wracając do rozmów o pracę. Długo myślałam o tym czym się zajmę po powrocie do Bornoldswick. No bo nie mam zamiaru bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń. Nienawidzę marnować czasu, chociaż czasami mi się to zdarza. Postanowiłam, że nie wrócę do szkoły po raz setny, bo zaczyna mnie to nudzić, a pracy w szpitalu, czy też za barem się nie podejmę. Jak myślę o wszystkich zakrwawionych pacjentach, jakich musiałabym przyjąć, opatrzyć, czy chociaż obok nich przejść, zbiera mi się na wymioty. Jestem chyba jedynym wampirem, który traci apetyt w styczności z zbyt dużą ilością szkarłatnego płynu. Jako kelnerka pracowałam już nie raz, ale nie jestem wystarczająco cierpliwa, aby podawać piwo zaślinionym rozwodnikom i udawać, że ich komentarze na mój temat mnie cieszą. Zdecydowałam się więc na rozmowę o pracę na weekendy w miejscowym barze, ale nie jako kelnerka czy sprzątaczka, a jako wokalistka. Śpiewałam w lokalach miliony razy. Niezależnie od tego w jakim miejscu na ziemi byłam, zawsze towarzyszyła mi muzyka. Jestem zdania, że muzyka to jedyna rzecz, która potrafi odciągnąć mnie od szarej rzeczywistości i sprawić, że wszystkie kłopoty po prostu znikają. Uwielbiam być na scenie, przed nią, za nią...byleby w moich uszach rozbrzmiewał jakiś rytm. Poza tym, w trakcie tygodnia zawsze mogę zająć się sprzątaniem w tym starym, zakurzonym gmachu, jaki śmiem nazywać domem. A potem się wymyśli.
- W czym mogę pomóc?- pyta młoda dziewczyna, kiedy wchodzę do pustego lokalu.
- Chciałam porozmawiać z właścicielem- wyjaśniam, idąc w jej stronę.
- Przykro mi, ale szef bywa tutaj tylko wieczorami- odpowiada, a ja lekko unoszę brwi.
- Tak, ale ja w sprawie ogłoszenia o pracę- mówię, pewna, że jakoś się dogadamy. Nie mam najlepszego dnia. Nawet mi się to zdarza.
- Och- odpowiada, a ja mam ochotę uderzyć ją w nos. Och? Tak się w tych czasach traktuje osoby chcące podjąć pracę?- Może...ja...STEFAN!- wrzeszczy, aż się wzdrygam ze strachu. Omal nie popękały mi bębenki, co jedynie podnosi mi ciśnienie. Zaciskam powieki i biorę głęboki wdech, aby się uspokoić. To tylko kelnerka, Caroline, nic dziwnego, że nic nie wie- tłumaczę sobie, a w tym czasie z zaplecza wychodzi młody mężczyzna. Uderza mnie woń jego perfum i krwi, więc kiedy otwieram oczy, przez moment nic nie widzę. Kiedy jednak odzyskuję ostrość widzenia moim oczom ukazuje się wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w wytarte dżinsy i szary podkoszulek mężczyzna o burzy blond włosów. - Ta pani przyszła w sprawie ogłoszenia- zauważa kelnerka. Całkowicie zapomniałam o jej istnieniu.
- Dzień dobry- odzywa się mężczyzna, wycierając dłonie w ścierkę. Ma mocny, wyraźny brytyjski akcent, a barwa jego głosu sprawia, że przechodzą mnie ciarki.
- Cześć- mówię, nieśmiało się uśmiechając. Wygląda na mniej więcej dwadzieścia lat, więc nie widzę potrzeby zwracania się do niego, jak do podstarzałego właściciela tej knajpy.- Tak, czytałam, że poszukujecie wokalistki- wyjaśniam, wskazując palcem drzwi, na których wisi ogłoszenie.- Jestem Caroline- przedstawiam się, wystawiając do niego swoją dłoń.
- Stefan- przedstawia się, ściskając moją rękę, a uśmiech nie schodzi z jego twarzy.- Chodź, usiądziemy- dodaje i kładąc dłoń na moim ramieniu prowadzi mnie do najbliższego stolika. Siadam naprzeciwko niego, podczas gdy do lokalu wchodzi dwójka policjantów, wyraźnie już po pracy i zamawia dwa duże piwa.- To bar mojego ojca- zaczyna mówić Stefan, a ja skupiam się na jego ustach tak bardzo, że równie dobrze mógłby nie móc mówić, bo i tak ledwo go słyszę.- Zwykle go tu nie ma. Przyjeżdża wieczorami, sprawdza co się dzieje i ucieka. Wie, że potrafię zająć się tym miejscem. Nie chciał przyjmować żadnego wokalisty, ale go wyprosiłem. Myślę, że jak ktoś coś zaśpiewa w weekendowe wieczory, to gościom będzie raźniej. Przepraszam, wszystko gra?- pyta, a ja mrugam kilkakrotnie zanim zrozumiem jego pytanie.
- Tak- odpowiadam, prostując się i głęboko wzdychając.- Jestem tutaj nowa, szukam jakiejś tymczasowej pracy, no i śpiewam niczego sobie- odpowiadam, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Rozprasza mnie to jak bardzo jest przystojny. Nie mogę dać się zwariować.
- Cóż, mogłabyś przyjść tutaj jutro i zaśpiewać dla ludzi. Jak im się spodobasz, to będziesz mogła zostać na dłużej- proponuje, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Świetnie...

Katniss
    Akta, które dostałam od Erin sprawiają, że wszystko staje się prostsze. Zaczynam rozumieć dlaczego i po co tak naprawdę stworzono Radę. Znam historię jej założycieli, nazwiska, adresy całych rodzin, a nawet przedsięwzięcia. Wiem o tych ludziach dosłownie wszystko, co ułatwia mi zaplanowanie potencjalnego ataku, albo obrony. Wciąż nie mam pewności, czy wszyscy członkowie Rady odeszli. Fakt, że najstarszy z nich w końcu umarł, wcale nie upewnia mnie, że nie miał żadnych potomków, którym przekazał tajemnice i którzy zechcą któregoś dnia mnie odwiedzić. W międzyczasie zajmuję się poznawaniem miasta. Zdążyłam odwiedzić posterunek policji, aby poznać pana szeryfa, a także panią burmistrz miasta. Byłam na bagnach, ale wolałam się nie spoufalać, ponieważ moje kontakty z wilkołakami nigdy nie kończyły się dobrze. Sama Erin zaprosiła mnie na herbatę, aby ustalić więcej szczegółów naszego układu. Cóż, podstawowym warunkiem jest nie krzywdzenie i nie dopuszczanie do krzywdzenia mieszkańców. To oczywiste, dla mnie, ale nie dla mojego rodzeństwa, które musiałam o tym pouczyć. Teraz tylko zostało mi czekać na rozwój wydarzeń. Jestem pewna, że prędzej czy później, któreś z nich, zapewne Katherine, się wyłamie i będę miała kłopoty. Muszę być na to gotowa.
    Po wizycie w gabinecie pani Wers, miejscowego prawnika, wracam do domu, aby zająć się kolejnym członkiem Rady. Ich akta są dla mnie jak ulubiona lektura, od której ciężko jest mi się oderwać. Drzwi są otwarte, w holu wisi czyjaś kurtka i roznosi się obca woń. W rogu salonu stoją pudła, w których rozpoznaję kilka moich dawnych stroi. Zapewne gdybym pogrzebała głębiej, to znalazłabym tam stare zdjęcia, ale nie chcę do tego wracać. Czyżby Caroline postanowiła ugotować obiad? Z nas wszystkich tylko ja i ona trudzimy się tym zadaniem na co dzień. Inni nie jadają tego typu posiłków. Pewna swego wkraczam do kuchni i staję jak wryta, wysoko unosząc brwi. W kuchni nie ma Caroline, ani nawet Katherine. Jest za to Tobias, którego pierwszy raz od przyjazdu widzę w tak cudownym nastroju. Obok niego stoi drobna nastolatka o krótkich włosach, w dłoniach trzymając nóż do krojenia warzyw. Podnosi wzrok i poważnieje, podobnie jak mój brat. Razem wyglądają jak szczęśliwa parka, a mnie bierze na spazmy.
- Katniss- mamrocze Tobias, a ja splatam ramiona na klatce piersiowej, nie kryjąc swojego niezadowolenia z przebiegu sytuacji.- Tris, to właśnie moja najstarsza siostra, Katniss. Kat, to Tris, moja znajoma- przedstawia nas sobie, a ja lustruję dziewczynę wzrokiem. Jej woń jest tak mocna, że równie dobrze mogłaby mieć napisane na czole pokarm. Tobias przyprowadził do naszego domu jakiegoś człowieka, zaledwie dzień po tym jak wielu z nich po prostu zamordował. Zaczynam myśleć, że moja rodzina kompletnie postradała zmysły.
- Możemy pogadać?- pytam, a kiedy kiwa głową wychodzę z kuchni i czekam na niego w salonie.
- Słuchaj, wiem co myślisz, ale ja...
- Zamknij się- warczę, przerywając mu i wytykając go palcem.- Czyś ty oszalał? Przyprowadzasz tutaj jakąś dziewczynę?! I co ty sobie myślisz, co?- pytam, ograniczając mój głos do szeptu. Nie chcę, aby dziewczyna cokolwiek dosłyszała. Tobias wywraca oczami, a ja uderzam go w ramię, ostrzegając, że to nie są przelewki.- Mam ci przypomnieć, kto leżał na tym stole zeszłej nocy?- pytam, a on piorunuje mnie wzrokiem.
- Dobrze wiem, kto!- warczy, odsuwając się ode mnie o krok.- Myślisz, że gdybym się nie kontrolował, to bym ją tutaj wpuścił?
- Gdybyś się kontrolował, nie skrzywdziłbyś nikogo po przyjeździe, Tobias!- mówię, nie mając pojęcia jak mu wytłumaczyć, że postępuje karygodnie. Patrzymy na siebie wyzywająco, a ja mam ochotę go udusić, kiedy w drzwiach staje Kath i wykrzywia usta w łobuzerskim uśmiechu.
- Pozwolisz, Tobias, że zabiorę twoją dziewczynę do domu- mówi, patrząc na mnie, jak na wariatkę. Dobrze wiem, że ma głęboko w poważaniu moje zdanie i martwię się, że niedługo zrobi coś, aby tylko zajść mi za skórę. Tobias przytakuje skinieniem głowy i rusza w stronę schodów, oczywiście obrażając się jak małe dziecko.
- Katherine- zatrzymuję ją, kiedy kieruje się w stronę kuchni.- Jeśli coś jej się stanie, to...
- Wyluzuj, Kat- odpowiada, poważniejąc.- Nie zrobiłabym tego Tobiasowi- wyjaśnia, a ja patrzę jak odwraca się i znika za kuchennymi drzwiami. Tak, Tobiasowi nie, ale mi owszem.

Damon
    Zastanawialiście się kiedyś nad sensem własnego istnienia? No wiecie, myśleliście o tym co zrobiliście do tej pory, o tym czego nie dokonaliście, a mogliście, co chcieliście zrobić, ale nie zrobiliście...o całym swoim życiu? Ja owszem. I za każdym razem dochodzę do jednego wniosku. Nie ma na tym świecie rzeczy, którą chciałbym, a nie mógłbym zrobić. Nie ma czegoś co chciałbym mieć, a nie mógłbym. Nie ma nawet dziewczyny, której bym pragnął, a ona mnie nie. I wiecie co? Uznaję również, że moje życie jest tak nudne, jak nikogo innego. No bo co mi po kilkuminutowej euforii, skoro zaraz po tym ogarnia mnie szara rzeczywistość? Życie bez wyzwań, ograniczeń i słowa niemożliwe jest może szczęśliwe, ale i nudne. Jednocześnie. Zapytacie jak to możliwe? Otóż możliwe i właśnie takie jest moje życie. Wracając do Bornoldswick miałem nadzieję to zmienić. Miałem nadzieję, że moja popaprana rodzina doda trochę pikanterii mojemu życiu, że postawią przede mną jakieś nowe wyzwania, przeszkody, które musiałbym przeskoczyć. A tymczasem jedynym wyzwaniem jest wytrzymać w jednym domu z upartą i arogancką do granic możliwości Katherine. I pomyśleć, że jako jej bliźniak powinienem ją rozumieć. Przecież jesteśmy tacy sami. Ponad innymi, lepsi, szybsi, silniejsi, sprytniejsi, niepotrzebujący aprobaty innych, a jednocześnie tak różni. Ona nie zastanawia się nigdy nad konsekwencjami swoich czynów, nigdy nie zastanawia się, czy coś ma sens, czy nie, po prostu robi co jej się żywnie podoba, idąc po trupach do celu i nic nie może jej powstrzymać. Nawet więzi rodzinne, nawet błagania brata bliźniaka. Jestem zdumiony, że jeszcze nikogo nie zamordowała, nie skrzywdziła żadnego z nas, nie zburzyła naszych nadziei. Wciąż na to czekam, gotowy na kolejne rozczarowania.
- Tak to wygląda?- pyta jakiś głos za mną, a ja wzdrygam się i odwracam głowę nie kryjąc zdziwienia. Siedzę na masce swojego wozu, na wzgórzu, z którego widać całe Bornoldswick. Zanim zacząłem rozpamiętywać złe relacje z Katherine myślałem o tym co dalej i kompletnie straciłem poczucie czasu, tak samo jak kontrolę nad ilością alkoholu, jaki wypijam. Ostatecznie pozostało go w butelce zaledwie na łyk. Obok samochodu, utrzymując odpowiedni dystans stoi czarnowłosa dziewczyna, którą widziałem w domu czarownicy Erin. Wygląda na zniesmaczoną, chociaż nawet nie zdążyłem się jeszcze odezwać.
- Co?- pytam, bo tylko na tyle mnie stać, a ona rozgląda się dookoła nas.
- Budzisz się rano, zabierasz butelkę whisky i jedziesz na odludzie, żeby upić się przed południem?- pyta, znów mi się przyglądając.- Tak wygląda życie wampira?- pyta, a ja czuję się tak, jakby dała mi w twarz. Prostuję się, podnoszę z maski i wydaję nie odczuwać ilości wypitego trunku. Jej słowa sprawiły, że wytrzeźwiałem. Dziewczyna widząc moją minę cicho się śmieje.- Jestem wnuczką Erin- odpowiada, a ja lekko marszczę brwi.- Jestem jak ona- dodaje, a ja nadal nie pojmuję znaczenia jej słów.- O mój Boże- szepcze do siebie, przeczesując swoje krótkie włosy.- Jestem czarownicą- mówi w końcu, a ja uchylam usta.
- Och- mówię i uderza mnie moja głupota. Zachowuję się jak bezmózgowiec.- To wszystko wyjaśnia- mówię upijając ostatni łyk whisky i wyrzucam butelkę za plecy.- Zwykle mam jakiś cel, jak budzę się rano, ale w tym mieście...
- Wieje nudą?- dokańcza za mnie, a ja wzruszam ramionami.
- Jak nigdzie indziej- zauważam i lustruję ją wzrokiem. Ubrana jest w ciemny dres i bluzę z kapturem, chyba biegała.- Nie boisz się biegać w takich miejscach?- pytam marszcząc brwi.
- Czy się boję?- pyta ze śmiechem w głosie.- Jesteś pierwszą osobą, jaką tu spotkałam odkąd biegam przed południem, a do tego jesteś pijany, więc nie, nie boję się- mówi, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Wcale nie jestem pijany- zauważam, unosząc palec na podkreślenie moich słów.
- A ja wcale nie biegałam- kpi ze mnie, a ja staram się na nią nie gniewać. Może ma takie usposobienie? Cokolwiek to jest, zniechęca mnie do niej, więc otwieram drzwi od strony kierowcy, chcąc odjechać w siną dal, byleby jak najdalej od jej ciętego języka. Zanim zdążę wsiąść czuję jak kładzie dłoń na moim przedramieniu i odciąga je od karoserii.- Nie możesz prowadzić w takim stanie- oświadcza, gniewnie marszcząc brwi i próbując wyrwać kluczyki z mojej dłoni. Odpycham ją od siebie, piorunując ją wzrokiem.
- A kto mi zabroni?- pytam, zdenerwowany jej władczym tonem. Żadna tam czarownica nie będzie mi mówiła, co mam robić. Nie jestem pijany, a nawet jeśli to tylko na chwilę. Musiałbym wypić trzy beczki, aby stan upojenia trwał dłużej niż godzinę. Taka już natura krwiopijców. Nawet gdybym chciał, nie mogę upić się do nieprzytomności. Otwieram znów drzwi, ale zanim wsiądę dziewczyna łapie mnie za łokieć i sprawia, że odwracam się w jej stronę.
- Daj mi kluczyki- rozkazuje, a ja patrzę na nią jak na idiotkę.
- Nie możesz prowadzić mojego wozu- zauważam, a ona wznosi wzrok ku niebu.
- Dobrze- mówi, wycierając spocone dłonie w dresy.- W takim razie idziemy na piechotę- mówi, wskazując dłonią drogę za sobą.
- Słucham?- pytam, czując, że stan upojenia mija szybciej niż zwykle.- Bawisz się w szeryfa Teksasu, czy jak?- warczę, splatając ramiona na klatce piersiowej.- Bo to w ogóle nie jest zabawne, wiesz?
- No jasne, że to nie jest zabawne- warczy, uderzając mnie w ramię z taką siłą, że wpadam na drzwi samochodu.- Jesteś pijany, a ja nie. Chcesz prowadzić samochód i jeśli ci na to pozwolę, to prawdopodobnie kogoś potrącisz, co będzie równało się z jego krzywdą, albo nawet śmiercią, a ja nie chcę brać w tym udziału, rozumiesz? Więc albo dajesz mi kluczyki, albo idziemy na piechotę. Istnieje jeszcze wersja numer trzy, ale na pewno nie chcesz jej poznawać- oświadcza na jednym wydechu, wyglądając jak wariatka, która urwała się z psychiatryka.
- Jaka?- pytam, bo ciekawość nie daje mi spokoju.
- Mogę usmażyć ci mózg- oświadcza, całkowicie poważnie, a ja zastanawiam się, czy aby na pewno ta dziewczyna jest zdrowa na umyśle.
- Usmażyć...mój mózg? Możesz usmażyć mój...
- Mam ci zademonstrować!?- warczy, a ja wywracam oczami.
- Dobra!- unoszę wzrok i oddaję jej kluczyki.- Nie myśl, że wygrałaś- oznajmiam widząc wyraz triumfu na jej twarzy.- Prowadzenie samochodu wymaga zmiany biegów- mamroczę złośliwie, a ona mruży oczy jak puma gotująca się do ataku.
- Jeszcze jedno słowo, a umrzesz w męczarniach- syczy, wsiadając do mojego wozu.
    Siedząc na miejscu pasażera zastanawiam się co mnie podkusiło, aby dać jej klucze. Prowadzi katastrofalnie, a do tego przeciąga na każdym biegu i nie potrafi płynnie włączać się do ruchu. Już mam jej powiedzieć, że wolę iść na pieszo, ale zerkam na nią i coś sprawia, że rezygnuję. Jej usta się śmieją, a oczy błyszczą, jakby właśnie spełniało się jej ukryte marzenie. Mam wrażenie, że zaplanowała całą tą awanturę abym dał jej poprowadzić mój samochód. Jeśli tak, to muszę przyznać, że to było cwane.

niedziela, 20 września 2015

Game on

Katherine
    W środku nocy budzi mnie uporczywy dźwięk uderzania czegoś o podłogę i chociaż sypiałam już w gorszych warunkach, tym razem moje nerwy chyboczą się nad przepaścią. Przewracam się na plecy i wbijam wzrok w sufit, chcąc poczekać do momentu, aż uderzanie ustanie. Jak wiedzą wszyscy, którzy kiedykolwiek stanęli mi na drodze, nie należę do cierpliwych, więc już po krótkiej chwili poddaję się i postanawiam urwać głowę osobie, która postanowiła wbijać gwoździe do swojej trumny o trzeciej nad ranem.
    Nigdy nie byłam przekonana co do tej godziny. Trzecia w nocy, przeciwność trzeciej w południe, kiedy to umarł Jezus, co musi oznaczać coś okropnego. Przeciwne dobru, jest zło. Kiedy byłam mała, zawsze wierzyłam w historyjki jakie opowiadał mi Damon, o złych duchach, przychodzących po swoją zemstę, albo młode, niewinne duszyczki. Cóż, nie jestem już ani młoda, ani niewinna i widziałam w swoim życiu tak wiele absurdalnych rzeczy, że wiara w duchy jest przy tym niczym, ale nadal czuję się nieswojo, idąc pustym holem.
    Jest coś, co mnie dziwi i sprawia, że mój żołądek wywraca się na drugą stronę. Caroline rzadko kiedy sypia w nocy, a Damon nie potrzebuje tego w ogóle. Gdzie więc są? Dlaczego w domu, oprócz uporczywego stukania, nie słychać nic więcej? Zaczynam mieć złe przeczucia, a moje dłonie odruchowo zaciskają się w pięści, aby rozgrzać zimne palce.
    Schodzę tak cicho, jak tylko mogę po schodach, lokalizując irytujący odgłos gdzieś w okolicach tylnego wyjścia z domu, starając ułożyć sobie w głowie strategię działania. Wielkim plusem bycia kimś takim, jak ja, jest to, że myśli się i działa dwa razy szybciej, niż się powinno, więc zanim dotrę do salonu, już wiem czym i jak uderzę potencjalnego wroga. Łapię za pogrzebacz, wiszący obok kominka i zawracam, aby przejść przez korytarz. Uporczywe stukanie dochodzi z kuchni, do której jest tylko jedno wejście, na moje nieszczęście oczywiście, ponieważ nie mam zbyt wielkiego pola do popisu. Uspokajam oddech, zaciskam palce na metalowym pręcie i popycham drzwi kuchenne, starając się zachować zimną krew. Normalnie, pewnie rzuciłabym się na włamywacza z kłami, ale w tym mieście należy się mieć na baczności. Nigdy nie wiadomo, kiedy napotka się łowcę, albo starszego od siebie wampira. Takie walki nie leżą po stronie moich ulubionych, więc postanawiam być ostrożna.
    Znajdując się w ciemnej kuchni, mogę lepiej przysłuchać się uporczywemu stukaniu i kiedy tak stoję, zastanawiając się co to takiego, zaczynam się domyślać, że panika ogarnęła mnie zupełnie niepotrzebnie. Jednym ruchem ręki zapalam światło i pogrzebacz ląduje na podłodze, robiąc małych rozmiarów dziurę w panelu podłogowym.
    Na samym środku stołu kuchennego leży dziewczyna. Ubrana w zgrabną, nieco zbyt obcisłą i za krótką sukienkę, z lokami zasłaniającymi niemal całą jej twarz, odwróconą w moją stronę. Tuż nad nią stoi Tobias. Ubrany w czarny strój, jak zwykle, ociera dłonią brodę i szyję umorusane krwią. Jak się domyślam, krwią jego znajomej, która jak prosiak na weselu, leży na naszym stole jadalnianym. Uporczywe stukanie, było więc odgłosem jej krwi, skapującej z jej bezwładnej ręki na podłogę, na której utworzyła się już sporego rozmiaru plama, a cisza jaka panuje w domu, wynika z tego, że moja rodzinka zrobiła sobie grupowe polowanko. Najwyraźniej nie obejmuje ono Tobiasa, ani też mnie. Mogłabym poczuć się głęboko dotknięta tą sprawą, ale mam na głowie martwe, wyssane do ostatniej kropli ciało młodej kobiety, leżące na stole, na którym mamy zjeść jutrzejszą, a właściwie już dzisiejszą kolację. Może gdyby Tobias zostawił w niej trochę życia, to mogłaby zostać w takiej pozycji, w jakiej jest, czekając aż reszta wyssie z niej odrobinę szkarłatnego płynu, ale nic z tych rzeczy.
    Mój najmłodszy brat robi krok w tył, a jedyne co mogę widzieć to jego przekrwawione, wściekłe spojrzenie i wysunięte kły. Jest w transie, z którego nie łatwo będzie go wyciągnąć.
- Tobias- szepczę, a on szczerzy kły, jak wściekły wilk, chcąc dać mi do zrozumienia, że ma głęboko w poważaniu to, co myślę. Oczywiście, że tak.- Po prostu się uspokój- oświadczam, unosząc dłonie, na znak, że nie chcę zrobić niczego głupiego. Właściwie, to on powinien się tłumaczyć, ale jestem nieco zdenerwowana. Nie widzieliśmy się ponad półtora roku. Ostatni raz spotkaliśmy się na festiwalu w Nowym Yorku, a potem nasze drogi znów się rozeszły. Nie mam więc bladego pojęcia jak mogłabym nad nim zapanować. Zerkam na jego ofiarę, a on w ułamku sekundy znajduje się przy mnie i zaciskając dłoń na moim gardle, próbuje pchnąć mnie na ścianę. Pech chciał, że jestem starsza, co równa się z tym, że jestem nieco silniejsza i zdążam odepchnąć go od siebie, zanim sprawi mi więcej bólu. Przelatuje przez wyspę kuchenną i upada na ziemię z głośnym jęknięciem. Jego opłakany stan nie trwa jednak długo, ponieważ zanim zdążę pomyśleć o tym, jak bardzo zła na niego jestem, znów zaciska ręce na mojej krtani, tym razem obie, z obłędem w oczach i nienawiścią wypisaną na twarzy. Jego nogi blokują moje, a dłonie tak mocno zaciskają się na moim gardle, jakby chciał oderwać mi głowę. Widzę, czuję, wiem, że ma nade mną chwilową przewagę, więc postanawiam zmienić taktykę. Rozluźniam wszystkie mięśnie i przestaję oddychać, patrząc głęboko w jego wściekłe oczy. Z każdą chwilą jego zawziętość blednie, a oczy przestają lśnić od złych emocji i kiedy wraca mu zdrowy rozsądek, puszcza mnie, odsuwając się w tył. Pochylam się, opierając dłonie na kolanach i próbuję złapać dech, a na gardle wciąż czuję jego zaciśnięte dłonie.
- Kath- mamrocze, rozglądając się po kuchni.- Ja...co...ja nie wiem...- jąka się, a ja wywracam wściekła oczami. Miał odwagę upolować sobie jakąś puszczalską, zamordować ją w naszym domu i próbować mnie udusić, ale nie ma odwagi się do tego przyznać? To tak bardzo w jego stylu, że aż zbiera mi się na wymioty.
- Sądziłam, że masz to pod kontrolą- oświadczam, prostując się i zaczesując włosy palcami roztrzęsionych dłoni.
- Mam- przeczy moim słowom Tobias, a ja unoszę wysoko brwi. Milknie.

Tobias
    Drętwieją mi palce u rąk, mam pobielałe kłykcie, a oddech płytki, jakbym przebiegł cały maraton. Wszystko dookoła wiruje, ale ja wydaję się stać stabilnie. Co ważniejsze, wydaję się zaciskać dłonie na czyjejś szyi. Próbuję sprawić, aby obraz stał się wyraźniejszy, mniej rozmyty, ale coś mi to uniemożliwia. Jedyne co odczuwam, to chęć zamordowania mojej ofiary, urwania jej głowy, wypicia z niej każdej kropli krwi. Dłonie mojej ofiary zaciskają się mocno na moich nadgarstkach, a mnie sprawia przyjemność fakt, że nie może mnie pokonać. Nagle wiotczeje. Przez moment myślę, że dokonałem swego i ją udusiłem, ale coś sprawia, że się waham. Jej ciało co prawda stało się cięższe i przestała stawiać opór, ale robi to chyba specjalnie. Tak, rozluźnia się. 
    Nagle moje zmysły wracają do normy i mogę trzeźwo ocenić rzeczywistość. Stoję w kuchni mojego domu, a dłonie zaciskam na gardle mojej starszej siostry. Na litość boską, to Katherine! Zabieram dłonie z jej krtani i cofam się, gotowy przyjąć cios, ale ona pochyla się, aby odzyskać kontrolę nad swoim oddechem. Rozglądam się po raz kolejny, a wyssane do resztek ciało, leżące na stole, uderza mnie ze zdwojoną siłą.
- Kath- szepczę, znów patrząc w jej kierunku.- Ja...co...ja nie wiem...- nie potrafię ubrać w słowa tego, co właśnie dzieje się w mojej głowie. Jestem zły, jak diabli, ale nie na nią, a na samego siebie, a do tego czuję się zwyczajnie jak debil. Nie, nie jak debil, jak skończony kretyn do kwadratu, połączony z bestią, ukrytą gdzieś w środku. Zabiłem jakąś dziewczynę. Nie o jej śmierć chodzi, ponieważ śmierć towarzyszy mi od wielu lat, ale o fakt, że przytargałem ją do domu, jakbym chciał coś tym zademonstrować. Czuję jak zbiera mi się na wymioty. Zaczynam czuć obrzydzenie do swojej osoby i nawet obecność Katherine mi nie pomaga. Wręcz przeciwnie, jej słowa mnie dobijają. Ma rację, wcale nie mam nad sobą kontroli, a przynajmniej w łatwy sposób ją straciłem. Próbuję odzyskać wspomnienie chwili, kiedy uznałem, że powstrzymywanie się nie ma sensu, ale jest to w tej chwili niemożliwe. Jestem zbyt rozbity i zły. Kompletnie postradałem zmysły i jedyne o czym myślę, to jak ja to wszystko odkręcę?
- Zabierz ją stąd, zanim wróci Katniss- oświadcza nagle Katherine, a ja patrzę na nią zupełnie tak, jakby właśnie uderzyła mnie w twarz. Tak właśnie się czuję. Uderzyła mnie w twarz ludzkim odruchem, jakim jest chęć pomocy.- Posprzątam tu- dodaje, a ja unoszę wysoko brwi, nie mogąc uwierzyć, że właśnie zgodziła się po mnie posprzątać. Stoję jak wryty, podczas gdy ona wymija mnie i ściąga ze stołu moją ofiarę.- Nie schlebiaj sobie- mówi, najwyraźniej widząc moje zdumienie.- Robię to dla świętego spokoju, nie dla ciebie- wyjaśnia, a ja wyginam usta w bladym uśmiechu. Tak, robi to dla mnie.

Caroline
   Kroczę wysypaną żwirem, pustą ścieżką prowadzącą od bramy miejscowego cmentarza, w jego głąb. W prawej dłoni dzierżę bukiet kwiatów, który udało mi się osobiście sklecić z kwiatów obok domu, a mój oddech delikatnie drży, za każdym razem kiedy myślę o celu mojej podróży. Wiem, że okłamywanie Katniss, że wybieram się po resztę moich rzeczy, było średnim pomysłem na wymówkę, ale nie mogłam na poczekaniu wpaść na coś lepszego. Oczywiście, biorąc pod uwagę jej podejrzliwość, powinnam być bardziej wiarygodna, ale kiedy zdecydowałam się co chcę robić tego poranka, nie miałam już czasu na obmyślanie strategii. To się stało tak nagle. Wyszłam tylnymi drzwiami i miałam zaczekać na Damona oraz Katniss, aby razem wyruszyć na polowanie, kiedy moją uwagę przykuły dzikie kwiaty. Myślami od razu wróciłam do każdego bukietu dzikich kwiatów, jaki otrzymałam od Nicholasa i coś z tyłu głowy podpowiedziało mi, że to znak. Wszystkie te wspomnienia, dzikie kwiaty, sam powrót do domu, był znakiem, że powinnam odnaleźć jego nagrobek i ostatecznie się pożegnać. Tak sobie wmawiam. Prawda jest o wiele okrutniejsza. Za każdym razem kiedy myślę o Nicholasie rozsadza mi głowę, a serce kuje mnie niemiłosiernie, przypominając o krzywdzie jaką mi wyrządził, ale i o szczęściu jakim mnie obdarował. Prawda jest taka, że nie potrafię o nim zapomnieć, a nawet nie chcę, ale wiem, że muszę, jeśli chcę ruszyć naprzód. 
    Odnalezienie starego, ale zadbanego nagrobka nie sprawia mi dużego problemu. Nagrobki są stawiane chronologicznie, więc ten Nicholasa znajduje się na samym końcu ogrodzonego placu. Kiedy zatrzymuję się kilka kroków przed nim, uderza mnie widok świeżego bukietu czerwonych róż. A więc ktoś z jego bliskich, być może z jego rodziny wciąż żyje i odwiedza go na cmentarzu. Fakt ten powinien mnie zaniepokoić, ale odstawiam to na bok, pamiętając o celu, w jakim przybyłam do tego miejsca. Kucam i odkładam bukiet dzikich kwiatów, skrajnie niepasujący do tego, który już tam leży i cicho wzdycham. Nie podnoszę się. Patrzę jedynie na jego nazwisko, wymieniając w głowie wszystkie za i przeciw naszego niedoszłego małżeństwa.
- Miałabym przerąbane- oświadczam nagle, chociaż wcale nie chciałam powiedzieć tego na głos, a fakt ten mnie bawi. Chichoczę jak wariatka. Ktoś, kto widziałby to z boku, na pewno zadzwoniłby na policję, mówiąc, że jakaś świruska śmieje się sama do siebie na miejskim, opustoszałym cmentarzu. Przechodzą mnie ciarki na myśl o tym, że jestem w tym miejscu sama. Nie wierzę w duchy, a przynajmniej te złe, pragnące śmierci, ale i tak odczuwam ogromny strach. Rozglądam się dookoła, po czym oblizuję wargi i postanawiam usiąść na mokrej, zimnej trawie przed nagrobkiem Nicholasa. Słyszałam raz, od jednego szamana w Afryce, że rozmowa z umarłymi oczyszcza naszą duszę, ściąga z nas brzemię, które nosimy od ich śmierci i daje nam wolność. Wciąż uważam, że to wierutne bzdury, ale postanawiam spróbować.
- Cóż, Nicholasie- zaczynam, a głos mi drży. Jaka ja jestem żałosna!- Jeśli tu jesteś, albo gdziekolwiek i mnie słyszysz, musisz wiedzieć, że...- zawieszam głos, ponieważ z niewiadomych powodów moje oczy zachodzą łzami. Muszę zamrugać kilkakrotnie, aby nie poryczeć się jak dziecko.- Tak naprawdę wiem, że mnie nie słyszysz. Nigdy mnie nie słuchałeś. Tak wiele razy próbowałam ci powiedzieć kim jestem, co powinieneś zrobić, co powinieneś czuć, ale ty nie słuchałeś. Uparłeś się, że kochanie mnie będzie twoim życiowym celem. Nie cierpiałeś przez moje kłamstwa, a przez siebie samego. Ponieważ nie potrafiłeś słuchać!- unoszę głos, ale szybko truchleję, przypominając sobie, gdzie się znajduję.- Kochałam cię, jakkolwiek kochać może nastolatka. Prawdziwie, szczerze, czysto i bez żadnych zastrzeżeń. Nawet wtedy, kiedy wyznałeś mi swój mroczny sekret. Kochałam cię i gdyby tylko istniał sposób, aby zmienić moją naturę, poruszyłabym niebo i ziemię, aby tego dokonać. Nie powinnam ci tego mówić, biorąc pod uwagę, że spaliłeś żywcem moich rodziców i moje rodzeństwo szczerze cie nienawidzi, ale...muszę powiedzieć to wszystko, co w sobie duszę, bo mam wrażenie, że któregoś dnia wybuchnę i nie będzie już szansy, aby mnie uratować.- Rozglądam się dookoła siebie i obejmuję kolana ramionami.- Kochałam cię i już zawsze będziesz częścią mojej szalonej historii. Tą piękną częścią, pomimo okrucieństw jakich dokonałeś. Dziękuję, za to, że mogłam nazywać cię moim, choć przez chwilę i...- biorę głęboki wdech przez nos, pozwalając, aby pojedyncza łza potoczyła się po moim policzku.- Żegnaj Nicholasie, nigdy cię nie zapomnę...

Katniss
   Zerkam w prawo, potem w lewo i przechodzę przez ulicę, słysząc szyderczy śmiech Damona. Zatrzymuję się i odwracam na pięcie, aby na niego spojrzeć.
- Coś cię bawi?- pytam, a on przytakuje skinieniem głowy.
- To, że rozglądasz się, zanim przejdziesz przez ulicę- oświadcza, a ja delikatne unoszę brwi.- Wiesz, nawet gdyby przejechał cię czołg, prawdopodobnie nawet byś nie zauważyła, więc nie rozumiem skąd ta ostrożność- wyjaśnia, a ja wznoszę oczy ku niebu.
- Jak miałabym wytłumaczyć kierowcy tego czołgu, że nic mi nie jest?- pytam, a on przez moment się zastanawia, po czym wzrusza ramionami.
- W sumie racja- przyznaje, a ja uśmiecham się triumfalnie, dumna z tego, że po raz pierwszy w całym moim życiu udało mi się nauczyć czegoś mojego brata.- Gdzie tak właściwie idziemy?- pyta, a ja cicho wzdycham.
- Który raz już pytasz? Piąty?
- Czwarty- poprawia mnie, dorównując mi kroku.- A ty mogłabyś w końcu mi odpowiedzieć.
- Jesteśmy już na miejscu- mówię, szczęśliwa, że nie będę musiała wysłuchiwać narzekań Damona. Stoimy na chodniku przed zwyczajnym, białym domkiem, ogrodzonym równie białym płotem. Na ganku stoją dwa krzesła bujane, zupełnie tak, jak u nas, z tym, że jestem pewna, że na tych krzesłach rzeczywiście ktoś czasami odpoczywa.
- Będziemy poznawać mieszkańców miasta?- pyta cicho Damon i dokładnie w tej chwili zza budynku wybiega czarnoskóry chłopiec, z piłką w ręku, śmiejąc się wesoło z faktu, że goni go ogromny owczarek niemiecki. Pies, oczywiście, goni go aby się bawić, ale jestem pewna, że mógłby połknąć chłopca w całości. Odrywam wzrok od dzieciaka i zerkam na okno, w którym poruszyła się jakaś postać.
- To nie będzie sąsiedzka wizyta- oznajmiam, zerkając na mojego brata.- Dziób na kłódkę, uśmiechaj się i udawaj, że wszystko co mówi Erin jest w porządku i jak najbardziej prawdziwe- instruuję go i naciskam na domofon zamontowany obok furtki. Damon poprawia się, a ja zerkam na niego i wzdycham.- Nie uśmiechaj się jak psychol, który chciałby przelecieć jej córkę- radzę mu i od razu poważnieje, przyjmując na usta jedynie blady półuśmiech.- Tak lepiej.
- Wejdźcie- oświadcza głos w domofonie, nawet nie pytając kto przyszedł. Popycham furtkę i wchodzę na wysypaną żwirem ścieżkę, splatając dłonie za plecami.- Wyjmij ręce z kieszeni- dodaję i widzę jak Damon wywraca poddenerwowany oczami. Wiem, że moje instrukcje mogą wydawać się zabawne, ale wiem też jaka jest Erin- konsekwentna i trudna. Nie chciałabym, aby Damon zepsuł wszystko swoją luzacką postawą. Drzwi otwiera nam starsza, czarnoskóra kobieta, ubrana w długi, zielony sweter.- Katniss- rzuca mi na powitanie, kiedy wchodzę na werandę.
- Erin, miło cię znów widzieć- oświadczam, a ona delikatnie skina głową.- Poznaj mojego młodszego brata Damona. Damon, poznaj Erin, miejscową zielarkę- wyjaśniam, a mój brat z całych sił powstrzymuje się, aby nie zadać tego cholernego, świadczącego o jego głupocie pytania, ale nic z tego. Ostatecznie i tak wyślizguje się zza jego zębów.
- Masz na myśli czarownicę?- pyta, unosząc brwi, a Erin posyła mu tak zjadliwe spojrzenie, że przez moment myślę, że pośle nas w diabli. Zamiast jednak to zrobić, ustępuje nam miejsca w progu i posyłając mi nieco łagodniejsze spojrzenie zaprasza nas do środka.
    Wnętrze jej domu jest tak normalne, że chyba dziwi Damona, ale według mnie to nic nadzwyczajnego. Erin rzeczywiście jest najstarszą czarownicą, jaka przetrwała w mieście, ale ma także córkę i wnuczęta, co zobowiązuje ją do niepostradania rozumu.
- Czego się napijecie?- pyta i kątem oka zauważam, jak Damon się uśmiecha. Daję mu kuksańca w bok, jednocześnie odpowiadając na pytanie.
- Jesteśmy tutaj tylko na chwilę, dziękujemy- wyjaśniam, a czarownica prowadzi nas wgłąb domu i zatrzymuje się dopiero kiedy docieramy do przestronnego pokoju, w którym chyba przyjmowani są gośćcie.
- Usiądźcie...

Damon
   Siadam obok Katniss, naprzeciwko podstarzałej czarownicy, która najwyraźniej jest kimś ważnym, skoro moja siostra traktuje ją jak bóstwo. Postanawiam się nie odzywać, dopóki nie będę do tego zmuszony, ponieważ mam talent do koncertowego pieprzenia wszelkich negocjacji.
- O co chodzi, Katniss?- pyta Erin, ostoja spokoju. Zastanawiam się przez chwilę jakim cudem jest tak spokojna, kiedy jakiś dzieciak tak strasznie hałasuje z tyłu jej domu. Ja osobiście już dawno dostałbym szału.
- Wyjaśniłam ci sytuację w liście, ale wiem, że nie byłam zbyt precyzyjna, więc postanowiłam przyjść i wyjaśnić kilka spraw- oznajmia moja siostra, jakby była na jakiś spotkaniu biznesowym, a ja skupiam swoją uwagę na widoku za dużym oknem. W rogu okna widać kawałek stojącej za domem, drewnianej huśtawki, na której siedzi jakaś ciemnowłosa dziewczyna. Wlepiam swoje spojrzenie w tył jej głowy, wsłuchując się w rozmowę Erin i Katniss.
- Wydaje mi się, że byłaś wystarczająco konkretna. Tak samo, jak ja w mojej odpowiedzi- oświadcza starsza z nich.
- Po to tutaj jestem. Musiałaś źle odczytać moje intencje- oponuje ta druga.
- Intencje? A jakie intencje może mieć słynna rodzinna McIntire w powrocie do Bornoldswick?- pyta czarownica, a ja nadal przyglądam się włosom i ramionom nieznajomej.
- Na pewno nie takie, jakich się po nas spodziewasz Erin- wyjaśnia moja starsza siostra.- Chodzi mi tylko o uzyskanie kilku informacji i być może rozejm. Jeżeli jednak go nie uznasz, uszanujemy to, ponieważ, jak słusznie zauważyłaś w swoim liście, nie mamy zbyt wielu praw do tego miejsca.
- Jakich informacji potrzebujecie?- pyta, wyraźnie zmęczona.
- Chcę uzyskać dostęp do wszelkich informacji o radzie miasta- żąda moja siostra, a ja odwracam wzrok od nieznajomej postaci na huśtawce i zerkam na nią, wyraźnie zaskoczony. Nie powiedziała mi nic o tym, że planuje pytać o tę przeklętą radę. Oczywiście, że nie. Gdyby to zrobiła, na pewno bym się nie zgodził tutaj przyjść. Erin patrzy w oczy Katniss, po czym szyderczo się uśmiecha, opierając brodę na długich palcach.
- Rada miasta, co?- pyta opryskliwie.- Przeklęta banda debili- syczy, pochylając się w naszą stronę.- Po co ci te informacje?- pyta bez ogródek, a Katniss długo milczy, najwyraźniej składając fakty.
- Wszyscy chcemy tego samego, Erin. Pokoju, zgody pomiędzy rasami, bezpieczeństwa w mieście. A skoro rada już nie istnieje, to kto miałby się zająć tymi sprawami?
- Wy?- pyta zdumiona czarownica, unosząc wysoko brwi.- Przepraszam, ale chyba się gubię. Chcecie zająć się bezpieczeństwem miasta?
- Nie tyle bezpieczeństwem, co hierarchią- oznajmia nagle Katniss, a ja mrużę oczy, mając wrażenie, że kompletnie postradała zmysły. Co ona znowu plecie? Jaka hierarchia?- Dobrze wiesz Erin, że to miasto, to magnes na takich jak my. Czarownice, wampiry, a nawet wilkołaki i hybrydy. Czy nie warto byłoby zająć się każdym z osobna? Przyjrzeć się grupom zamieszkującym las i bagna, miasto. Zadbać o to, aby nasz maleńki sekret został utrzymany w tajemnicy?
- Na jakich warunkach? Będziecie mogli mordować trójkę ludzi na tydzień, czy może swobodnie biegać po miećcie i wysysać z ludzi życie?- pyta zjadliwie staruszka, a ja jestem w stanie rozumieć jej poruszenie. Nie było nas w mieście od półtora wieku, a nagle wpadamy i chcemy ustalać zasady. To zrozumiałe, że Erin nie widzi w tym dobrych stron.
- Zgodzisz się udostępnić nam informacje o radzie i przyznać pozycję w mieście, a my zgodzimy się na jakiekolwiek warunki, które ustalisz. Może dopiero wróciliśmy, ale wiem, że jesteś ostatnią, która ostała się tutaj z twojego klanu, a starych wilków tez nie ma tutaj wielu. Czyli pozostała nas garstka.
- Nas?
- Założycieli miasta- wyjaśnia Katniss, a ja teatralnie się krzywię. Nienawidzę tego określenia, ale rzeczywiście, widniejemy na liście założycieli Bornoldswick i nikt tego nie zmieni. I jak tu żyć w ukryciu, kiedy kopie tej listy wiszą na każdej tablicy informacyjnej w mieście? Jakieś szaleństwo. Erin podnosi się z miejsca, obchodzi kanapę i sięga po maleńki kluczyk, zawieszony na czymś na rodzaj różańca. Do Boga jej daleko, bynajmniej takie jest moje zdanie. Każda istota nadprzyrodzona, jest w moim mniemaniu wykolejeniem, więc na pewno nie pochodzi od Najwyższego. Katniss zwykle myślała inaczej, ale nie mam zamiaru we wszystkim się z nią zgadzać.  Starsza kobieta otwiera komodę stojącą w rogu pokoju kluczem i podnosi jej wieko. Zabawne, pewnie ma takie skrytki w całym domu. Wyjmuje grubą, szarą teczkę i zamyka znów komodę, wracając na kanapę. Gruba teka leży pomiędzy nami, a ja widzę jak Katniss pali chęć dorwania się do niej i przeczytania wszystkiego, o wszystkich z Rady. Będzie jak Coulson z Tarczy, który wiedział nawet gdzie mają zwyczaj jadać jego agenci. Przypominam sobie, jak byłem w kinie na tej zabawnej ekranizacji o superbohaterach, jak im tam było? Avengers! Tak, to było zabawne, chociaż gdybym mógł wybierać, zostałbym Thorem. Niezły był z niego gość.
- Dokumentacja jest twoja, ale nie licz na to, że będę żyła na wasza komendę Katniss. Szanuję cię, wiem jak wiele poświęciłaś dla swojej rodziny, a nawet dla naszego miasta. Moja córka cię uwielbiała, zanim, no wiesz...
- Przykro mi Erin- odpowiada Katniss, a ja delikatnie marszczę brwi.
- Jeżeli komukolwiek w tym mieście, spadnie włos z głowy i zrobi to któreś z was, to klnę się na Boga, że skończycie jak wasi rodzice- ostrzega nas czarownica, a ja podnoszę się z kanapy, patrząc jak moja starsza siostra bierze w dłonie skarbnicę wiedzy o naszych odwiecznych wrogach. A więc to już się zaczęło. Dzień po przyjeździe Katniss straciła rozum. Mogłem to przewidzieć.
    Kiedy kierujemy się do wyjścia mogę spojrzeć tajemniczej dziewczynie z huśtawki w twarz. Ma delikatną, gładką, ciemną cerę, proste, czarne włosy i grzywkę, a usta ściągnęła w cienką linię, najwyraźniej zaniepokojona naszymi odwiedzinami. Posyłam jej pewny siebie uśmiech i wychodzę zza drzwi.
- Mam nadzieję, że Bornoldswick w końcu zazna spokoju- oznajmia na pożegnanie Erin.
- My również- wtóruje jej Katniss.

niedziela, 13 września 2015

' La Familie '

Katherine
Bornoldswick, niewielkie miasteczko Wielkiej Brytanii, zamieszkane przez zaledwie kilkaset osób, znane jest głównie z... nie chcę kłamać, ale z niczego. Współczesny świat, przepełniony nowoczesną technologią, skupiający się na gigantach gospodarki i handlu, omija szerokim łukiem miasto, jak to. Mała, zatęchła dziura, gdzie psy ciągają za sobą budy, a o zniknięciu danego mieszkańca nie wie kompletnie nikt, zwana bywa końcem świata. W tym miejscu się umiera...i tyle. Nie ma możliwości rozwijania się zawodowo, a tym bardziej wybicia się jako artysta. Tutejsze grajki, nigdy nie zaznają smaku sławy i zachwytu ich talentem, a młode damy, marzące o karierach aktorek i modelek, kiedyś udławią się swoją wybujałą wyobraźnią. Mieszkańcy tego miasta, w większości, nigdy nie przekroczyli granic, więc nie wiedzą jakie luksusy skrywa wielki świat za wodą. W mieście jest dokładnie jeden kościół, gdzie co niedzielę wszyscy zbierają się, aby pogadać z Bogiem, w którego wierzą, dokładnie jeden bar, gdzie faceci zapijają kolejną kłótnię z żoną, jeden park, jedno przedszkole, jedno liceum i jeden posterunek policji. Wszyscy łudzą się, że składa się to na wzór idealnego, brytyjskiego miasteczka, ale jak dla mnie, miejsce to mogłoby być miejscem urodzenia samego Jacksona, a i tak byłoby żałosne. No cóż...jedyne co mamy tutaj, takie samo jak w Londynie, to angielska pogoda. Deszcz. Tutaj ciągle pada! Nie żebym narzekała, bo biorąc pod uwagę moją naturę, ciągłe zachmurzenie jest niczym manna z nieba.
    Siedząc na tylnej kanapie żółtej taksówki, zastanawiam się, czy to właśnie klimat przywiał mnie tutaj z powrotem, czy ogromna narośl w postaci braku empatii i jakichkolwiek ludzkich odruchów? Nie wiem i szczerze, w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Tak już mam zapisane w kodzie dna, nigdy nie rozpamiętuję swoich czynów, a już na pewno ich nie żałuję.
    Taksówkarz zatrzymuje się na piaszczystym podjeździe domu, a ja zastanawiam się, co się stanie, kiedy wysiądę.
    Dom, na który patrzę ma ogromną, drewnianą werandę, nad którą widnieje również przestronny balkon. Drewno pokrywa wiekowy bluszcz z białymi kwiatami, a tuż obok wejścia stoją dwa bujane krzesła. Pomimo urokliwego wyglądu, na pierwszy rzut oka można spostrzec, że przydałby mu się remont. Schody mają dziury, farba i tynk poodpadały w wielu miejscach, tworząc z ścian łaciate pole, a wszystko razem wzięte okropnie skrzypi.
- Pomyliłem adresy?- pyta taksówkarz, dyskretnie dając mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru sterczeć przed tym domem do usranej śmierci, więc posyłam mu znaczące spojrzenie i wygrzebuję z portfela kilkadziesiąt dolarów.
- Zdzierca- mamroczę, kiedy wysiadam z jego obskurnego wozu, a kiedy trzaskam drzwiami, udaje mi się dosłyszeć pogardliwe 'jędza'. Nie on pierwszy i nie ostatni, tak o mnie mówi. Zerkam na walizkę, która stoi przy mojej prawej nodze i ciężko wzdycham. Jak ja, do licha, przejdę po tym piasku, w moich nowych butach? Zaciskam usta w cienką linię, patrząc na czternastocentymetrowe szpilki, bijąc się w duchu, jak ja mogłam je założyć? Wbrew pozorom, pierwsze wrażenie, nie ma dzisiaj najmniejszego znaczenia. Drzwi domu wydają przeraźliwy dźwięk, więc podnoszę głowę i moim oczom ukazuje się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany cały na czarno, co sprawia, że wydaje się przeraźliwie wychudzony. Wyraz jego twarzy sprawia, że moje usta wykrzywia zjadliwy uśmieszek.
- Też się cieszę, że cię widzę, Tobias- oznajmiam, ruszając w jego stronę. Moje buty grzęzną w piachu, ale nie pozwalam sobie, na choćby jedno zachwianie. Nie dam temu gówniarzowi tej satysfakcji. Kiedy docieram do schodów, kamień spada z mojego serca. W sumie to tak, jakby skała obijała się o skałę, ale to nieważne. Stawiam walizkę z hukiem na drewnianej podłodze i prostuję się, oblizując usta. Patrzę w oczy Tobiasa, zastanawiając się, co tak właściwie powinnam mu powiedzieć i nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo się cieszę, kiedy słyszę, że w domu jest ktoś jeszcze. Nie ktoś, a wszyscy.
- Jestem ostatnia?- pytam, delikatnie unosząc brwi.
- Jak zawsze- odpowiada chłopak, odsuwając się i ustępując mi miejsca w drzwiach. Rzucam mu znaczące spojrzenie, które ma zastąpić moje podziękowania i wchodzę do środka, ciągnąc za sobą walizkę, Wnętrze domu wydaje się być nienaruszenie identyczne, jak ostatnim razem, kiedy tu byłam i wcale nie uważam tego za nic dziwnego. Wręcz przeciwnie, właśnie tego się spodziewałam. Te same panele podłogowe, te same firany, meble, fotografie i obrazy, a nawet ten sam układ książek na regale, który znajduje się w salonie, do którego wkraczam. Momentalnie chcę zawrócić. Całą podróż samolotem i taksówką zastanawiałam się, co zrobię, jak już dotrę na miejsce i teraz już wiem. Ogarnia mnie panika. Co powinnam powiedzieć, co zrobić, jak się zachować? Jaką maskę powinnam przybrać tym razem? Postanawiam się rozejrzeć.
    Chłopak, który przywitał mnie w drzwiach, Tobias, to najmłodszy z nas. Żartobliwie nazywamy go numerem pięć, ale okropnie tego nie lubi. Jest porywczy, często bezpodstawnie stawia zarzuty, gniewa się i jego hobby jest chyba obijanie cudzych facjat. Taką przynajmniej ma opinię. Oprócz tego mówi się, że jest najbardziej zawziętym i lojalnym, z nas wszystkich. Ja uważam nieco inaczej. Dla mnie zawsze będzie szczylem, który donosił na mnie najstarszej siostrze.
    Jeśli mówić o najstarszej, jest nią ułożona, zawsze rozsądna, planująca wszystko na rok do przodu, Katniss. Stoi przy oknie, głowę opierając o szybę i uparcie obserwuje ogród na tyłach domu. Zawsze uważałam, że moja nienawiść do niej jest tak ogromna, że nic nie może jej przezwyciężyć. Jest jednak osobą odpowiedzialną. Kiedy przyszedł na to czas, wzięła nas wszystkich pod swoje skrzydło, postanawiając nas wychować. Nie powiedziałabym, że dobrze jej szło, ale lepsze to, niż sierociniec.
    Na prawo od niej, w zapadłym, starym, okurzonym fotelu siedzi przesłodka, na pierwszy rzut oka, Caroline. Jej krótkie, blond włosy sięgają zaledwie szczupłych ramion, a niebieskie oczka świdrują mnie i mam wrażenie, że za moment przeszyją mnie na wskroś. Caroline jest tylko rok starsza od Tobiasa, więc jest numerem cztery. Uwielbiam nazywać członków mojej rodziny numerkami, jest mi wtedy o niebo łatwiej.
   Ja mam numer dwa, albo trzy. Dlaczego miałabym mieć prawo wyboru? Ponieważ jest jeszcze on, Damon. Siedzi na sofie, nogę zakładając na nogę i szelmowsko się do mnie uśmiechając. Odkąd pamiętam, ten cholerny uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Nie ważne czy aktualnie się wścieka, jest zraniony, czy powinien płakać, on wiecznie się uśmiecha. Czy jest to irytujące? Cóż, nie znam bardziej irytującej osoby od niego i myślę, że on mówi o mnie to samo. Właśnie na tym polega wzajemna miłość bliźniaków, albo nienawiść, jakkolwiek nazwać nasze relacje. A więc równie dobrze, w naszej rodzinie nie musiałoby być numeru trzy, ponieważ oboje stoimy na drugim miejscu, zaledwie rok po Katniss.
    Póki co zauważyli mnie tylko Damon, Tobias i Caroline, Katniss wydaje się być kompletnie nieobecna. Nie wiem czy powinnam przeszkadzać jej w głębokim rozmyślaniu nad sensem życia, ale szczerze uważam, że czasami myśli za dużo.
- Miałam wrażenie, że to spotkanie rodzinne po latach, a nie pogrzeb babci Queen- oświadczam, a ton mojego głosu i czarny humor rozładowują napięcie. Momentalnie w moich uszach rozbrzmiewa wesoły śmiech Caroline, która zrywa się na proste nogi i pędzi w moją stronę, aby nieco zbyt entuzjastycznie mnie przywitać. Zaraz po niej zjawia się Damon i oschle, jak przystało na brata, obejmuje mnie, poklepując po plecach. Dopiero kiedy wymieniam spostrzegawcze spojrzenia z Tobiasem, mam odwagę spojrzeć w twarz Katniss. Ramiona opuściła wzdłuż tułowia, usta wygięła w czymś na rodzaj uśmiechu, a jej oczy starają się zajrzeć dosłownie wszędzie, poczynając od moich szpilek, po sam dekolt.
- Miło cię wi...- zaczyna, ale macham ręką, bo wiem, jak trudne jest dla niej to spotkanie. Zapewne tak samo trudne jak dla mnie, albo może nawet trudniejsze, ponieważ z nas dwóch to ona zawsze chowała urazę najdłużej.
- Cześć, Kat- rzucam w jej kierunku, a ona kiwa głową i obie odwracamy wzrok. Wesoła atmosfera po prostu pryska, a wszyscy znów milczą, jak na zbiorowej stypie. Co mi do licha strzeliło do głowy, aby zgodzić się na przyjazd w to miejsce?!

Tobias
    Nogi niosą mnie schodami na górę, a w dłoniach dzierżę dwa kubki z herbatą. Mijając powieszone na ścianie, wzdłuż klatki schodowej lustro, przypominam sobie obraz siebie samego, jaki kiedyś zarysowała mi pewna dama z Polski. Uznała mnie za postać majestatyczną, dumną, a nawet nieco pyszną, która bardziej wzbudza respekt, niż poczucie bezpieczeństwa. Wziąłem sobie jej słowa do siebie i próbowałem nawet to zmienić. Próbowałem bardziej ufać ludziom, puścić w zapomnienie wszystkie złe wspomnienia, zacząć żyć od nowa, ale okazuje się, że to trudniejsze, niż nauczenie się samokontroli. Człowiek nie może się zmienić z dnia, na dzień, a jeśli już to robi, to tylko dlatego, że ktoś go do tego popchnął. Z całego mojego rodzeństwa, tylko jedna osoba próbowała kiedykolwiek utrzymać mnie w ryzach, a była to Caroline, która aktualnie siedzi na balkonie, wlepiając tęskny wzrok w łąkę obok domu. Siadam obok niej, bez słowa i podaję jej kubek z herbatą, wiedząc jak bardzo ją lubi. Brytyjska herbatka potrafi czynić cuda. Przez moment patrzę przed siebie myśląc o tym co nas czeka, o tym co działo sie tego dnia i dochodzę do wniosku, że jak na pierwszy dzień reszty naszego wspólnego życia, nie było wcale tak źle.
- Prawda?- pyta, ze śmiechem moja siostra.- Sądziłam, że Katherine rzuci się na Damona z pazurami- zauważa, a ja przytakuję skinieniem głowy.
- Albo na Katniss, biorąc pod uwagę napięcie pomiędzy nimi- dodaję, a blondynka wzdycha, zaczesując włosy za ucho. Pomimo niezbyt wesołego tematu, uśmiech nie znika z jej twarzy. To jej najmocniejsza i najlepsza cecha, zawsze jest szczęśliwa. Ale może to tylko pozory?
- Byłaś daleko?- pytam, upijając łyk herbaty. Caroline zerka na mnie pytająco.- Czy byłaś daleko, kiedy dostałaś list od Katniss- wyjaśniam, a ona odstawia kubek na podłogę i obejmuje się ramionami. Niespełna dwa tygodnie temu dostałem list od mojej najstarszej siostry, który, w skrócie, mówił o tym, że powinniśmy dać sobie ostatnią szansę. potem okazało się, że każde z nas dostało list o tej samej treści.
- Na Alasce- odpowiada Caroline, a ja wysoko unoszę brwi.
- Poważnie?
- Tak, to świetne miejsce, no i świetni ludzie- wyjaśnia, wzruszając ramionami.- A ty?
- Ja?- śmieję się cicho.- A ja byłem w Chicago- odpowiadam, zgodnie z prawdą.- Zdołałem pobyć tam może kilka dni, a już dostałem ten przeklęty list i...
- Też to poczułeś?- pyta cicho Caroline.- Jak czytałeś ten list? Też poczułeś, że to może być nasza jedyna szansa? Że jeśli nie spróbujemy, to wszystko przepadnie? Nasza historia, wspomnienia, więzi, nasza rodzina?- pyta, a każde jej słowo dociera do mojego serca, wbijając w nie maleńką szpilkę. Zaczynam odczuwać dyskomfort i zdenerwowanie, z powodu rozmowy o tak głębokich odczuciach, ale nie chcę zabierać Caroline przyjemności rozpowiadania o nich. Nie chcę aby uśmiech zniknął z jej twarzy, a pasja z głosu. Nie chcę jej rozczarować moją obojętnością, więc uśmiecham się i delikatnie kiwam głową.
- Tak, coś koło tego- odpowiadam wymijająco, a ona wzdycha ciężko, znów biorąc w dłonie kubek z herbatą. Po raz pierwszy tego dnia uświadamiam sobie, że cała misja naprawiania naszej rodziny będzie cięższym zadaniem, niż mi się wydawało.

Damon
    Zerkam kontem oka, jak Katniss wychodzi z kuchni, zabierając ze sobą butelkę wody i nową lekturę, którą upatrzyła sobie w kiosku, nieopodal rynku miasta. Spędziłem z nią dwa dni, ponieważ oboje spotkaliśmy się w drodze do domu. Oczywiście, wcale tego nie chcieliśmy, ale dobre wychowanie nie pozwoliło nam się rozejść. Takim też oto sposobem dotarliśmy na miejsce razem, wcześniej odwiedzając niezliczoną ilość sklepów z gazetami lokalnymi i romansidłami dla starszych pań. Zacząłem się już bać, że dopada ją demencja starcza, kiedy drugi raz chciała kupić tę samą książkę. Zrezygnowała z niej jednak, na rzecz czasopisma dla fanatyków golfa i wędkarstwa. Nie mam bladego pojęcia po co jej całe to badziewie, ale nie mam zamiaru o to pytać. Jeszcze by się okazało, że kolejne dwa dni będę musiał przesiedzieć na kanapie, słuchając jak to przez kilka ostatnich lat rozwinęła sie w niej chęć uprawiania nudnych sportów dla leniwych bogaczy. Wolałem puścić ten fakt mimo 'oczu' i o nic nie pytać. Kiedy drzwi zamykają się za jej irytująco opanowaną i cichą osobą, nachylam się w stronę brunetki, opierającej się o blat wyspy kuchennej.
- Spóźniłaś się- warczę, a ona unosi brwi, pchając do ust kolejną wisienkę.
- Wiesz jak trudno jest złapać taksówkę do tej dziury?- pyta, a ja wywracam teatralnie oczami. Wygodna, wiecznie odstrzelona, jak na wesele, Katherine musiała przyjechać taksówką, ponieważ jej chude, wampirze nóżki nie dałyby rady ponieść jej taki kawał w metrowych szpilach, za które zapewne zapłaciła kupę hajsu. Kim ona jest?!- Znowu to robisz- oświadcza, wytykając mnie palcem.
- Co?- pytam, marszcząc brwi i kradnąc jej spod nosa wiśnię.
- Oceniasz mnie- oświadcza, a ja cicho wzdycham. Zapomniałem, że jesteśmy bliźniętami, co oznacza, że w dziwny, nienaturalny sposób możemy wiedzieć o czym myśli w danej chwili to drugie. Okropny, uciążliwy dar, naruszający naszą wzajemną sferę prywatnych myśli.- Dobrze wiesz, że nie lubię biegać jak postrzelona po lasach- dodaje, a ja wzruszam ramionami.
- Powinnaś wstawić się na czas, Katniss bardzo na tym zależało- mamroczę, chociaż wiem, że puści to mimo uszu. Tak też robi, podchodząc do lodówki i wyciągając miseczkę ze świeżymi truskawkami, które swoją drogą Katniss również kupiła przed przyjazdem do domu.- Zadbała o wszystko. Napisała do nas te listy, upewniła się, że dom stoi pusty i nikt go nie kupił no i przygotowała się na nasze przybycie- próbuję jej bronić, chociaż Katherine wydaje się być odporna, na moją paplaninę.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że przygotowała się na konfrontację ze mną i tylko ze mną, ponieważ to ja tworzę największy problem- mamrocze, z ustami pełnymi świeżych owoców. Nie wiem co mam odpowiedzieć. Nie jestem i nigdy nie byłem w temacie sporu pomiędzy moją bliźniaczką, a starszą siostrą i nigdy nie mogłem opisać się po żadnej ze stron. Teraz też tak jest, z tą różnicą, że konflikt pomiędzy nimi wyraźnie się zaostrzył. Nie wpłynął on jednak na decyzję Katniss o zaproszeniu Katherine do domu, co stawiało ją w dobrej pozycji.
- Ona naprawdę się stara, Kath- szepczę, a moja bliźniaczka posyła mi piorunujące spojrzenie, pod którym nigdy nie miałem zwyczaju się kulić. Nie boję się jej ani trochę.
- Uważasz, że ja się nie staram?!- pyta z wyrzutem w głosie, a ja cicho wzdycham.- Staram się, Damon! Jestem tutaj od czterdziestu minut, a ty już zdążyłeś znaleźć powód do potępienia mnie? Co to jest za sposób na spotkanie p latach, co? Bo jeśli to jakaś twoja przemyślana strategia, to nie działa...
- Nie mam żadnej strategii, Kath!- przerywam jej, bo czuję, że jeśli powie jeszcze jedno, bezsensowne zdanie, to ją uduszę.- W tym rzecz! Nikt z nas, niczego nie planował! Mieliśmy wszyscy puścić w zapomnienie minione lata i zacząć od nowa!
- Co za bzdury!- warczy moja siostra, cofając się dwa kroki.- Chcesz mi powiedzieć, że tak po prostu o wszystkim zapomniałeś?!- pyta, mrużąc oczy.- Tak po prostu, z dnia na dzień, zapomniałeś, że pokłóciłeś się jak cholera z Tobiasem, olałeś ze trzy razy Caroline i mnie nienawidzisz?!
- Nie nienawidzę cię- szepczę, a ona milknie, ciężko oddychając.
- Nie wierzę ci, Damon- oświadcza, a ja cicho wzdycham.- Możesz mnie akceptować, lubić moje towarzystwo, a nawet kochać, ale wiem, że mimo to i tak będziesz mnie nienawidził- mówi, a jej oczy nie zachodzą łzami, tak jakby to zrobił oczy Caroline, albo Katniss. Jej spojrzenie jest ostre, zawzięte, nieugięte i pewne słów, które wypowiada.- Nie próbuj mnie okłamywać, przekonywać, że wcale nie jestem czarną owcą, bo jestem. I wiesz co? Cholernie mi z tym dobrze!
- Znakomicie!- warczę, prostując się i piorunując ją wzrokiem.
- Świetnie!- odkrzykuje, a ja odwracam się na pięcie i idę w stronę drzwi.
- Cudownie!- wtóruję jej, ale wiem, że nie da za wygraną.
- Wyśmienicie!- krzyczy, kiedy znikam za drzwiami kuchni. Mam jej dość, a widzimy się od niecałej godziny. Podnoszę głowę i widzę Katniss, która siedzi na kanapie w salonie i patrzy na mnie z gniewnym wyrazem twarzy.

Katniss
   Pierwszy dzień jest najtrudniejszy. Nieważne czy idziesz do nowej szkoły, przeprowadzasz się w nowe miejsce, poznajesz nowych ludzi, czy wracasz do domu, aby spróbować zżyć ze sobą swoją porąbaną rodzinę. Najtrudniejszy jest pierwszy dzień i każdy z nas musi go przetrwać na własny sposób. Caroline zaszyła się na górze, zapewne bojąc się konfrontacji, a Tobias postanowił jej towarzyszyć. Ja pomyślałam, że znalezienie sobie zajęcia, które odciągnie mnie od niezręcznych spotkań w drzwiach z Katherine, albo kłótni z nią, będzie odpowiednie. Nie jestem jednak w stanie czytać, kiedy z kuchni docierają mnie odgłosy pierwszej kłótni. Na litość boską, jesteśmy w domu od niespełna godziny! Jak to możliwe, że Katherine i Damon już zdążyli podnieść sobie nawzajem ciśnienie? Nasłuchuję jak się przekomarzają, a kiedy Damon zjawia się w salonie, posyłam mu gniewne spojrzenie.
- To waszym zdaniem jest nowy początek?- pytam, unosząc brwi, a on wzdycha i ciężko opada na fotel, naprzeciwko mnie.
- Ona mnie wykończy- szepcze, bardziej do siebie, niż do mnie, a ja odkładam książkę i pochylam się w jego stronę.
- To jej specjalność- zauważam, a on zerka na mnie tak, jakby nawet po kłótni z Katherine, nie życzył sobie, abym ją krytykowała.- Kath ma ciężki charakter, jak my wszyscy! Naszym zadaniem jest nauczenie się, jak żyć pomiędzy i ze sobą. Nie możesz jej karcić za każde zdanie i zawsze chcieć mieć ostatnie słowo- zauważam, a on wznosi oczy ku górze.
- To ona zawsze ma ostatnie słowo- zauważa oschle, a ja delikatnie się uśmiecham. Tak, odkąd pamiętam Katherine grała ostatnią nutę. Rozumiem Damona, ale jednocześnie wiem, że nie mogę go popierać. Nie mogę popełniać błędów z przeszłości i faworyzować jedno z bliźniąt, ponieważ wiem z doświadczenia, że prowadzi to do niezłej draki, a tego nie chcę. Nikt z nas nie chce.
- Katherine potrzebuje czasu i ty również- zauważam, znów sięgając po moją książkę.- Odpuść jej- dodaję i upijam łyk herbaty, po czym wracam do książki, opowiadającej historię Jamiego i Laury, kompletnie zagubionych w świecie randkowania i miłości- coś o tym wiem. 

Caroline
    Rozmowa z Tobiasem odciąga moją uwagę od krzyków, dochodzących nas z dołu. Przez wiele lat zdążyłam przywyknąć, że nasze kochane bliźnięta wiecznie się kłócą. Nawet kiedy się nie kłócą, ich rozmowy mają w sobie coś z rywalizacji. Mają to chyba zapisane w kodach dna, więc nikt nie może tego zmienić. Dogadują się tylko wtedy, kiedy mają wspólnego wroga. 
    Myśląc o wrogach, zerkam ponad drewnianą barierą balkonu na łąkę rozciągającą się po lewej stronie i wracam pamięcią do wyglądu, głosu, śmiechu, mojego imienia pobrzmiewającego w ustach Nicholasa, mojej dawnej miłości. Nie mogę pojąć, że od naszego ostatniego spotkania, które tak starannie próbowałam usunąć z mojej pamięci, minęło prawie półtora wieku. Jak ten czas szybko ucieka! Czy ja w ogóle dobrze go wykorzystałam? Czy miałam go choć przez moment w ryzach? Nie, myślę, że przefrunął przez moje palce, całkowicie zmarnowany. Nie mogę jednak cofnąć czasu. Gdybym mogła, cofnęłabym się do roku 1865 i zdzieliła młodą mnie w twarz. Jak mogłam być tak ślepa, tak głupia, aby zakochać się w łowcy wampirów? Swoją drogą, on też nie należał do najsprytniejszych, skoro nie poznał się na mnie już przy pierwszym spotkaniu. Miałam szczęście, że nie przypłaciłam tego romansu życiem.
- Myślisz, że jest tutaj jego nagrobek?- pytam, przerywając Tobiasowi jego monolog, dotyczący jego ostatnich miesięcy z podróży.- Nicholasa?- precyzuję, a on dziwacznie się spina. Nie wiem jaki ma ku temu powód i zaczyna mnie to interesować, ale odpuszczam, zanim zdążę zapytać. To logiczne, że moja rodzina ma problem z rozmowami o Nicholasie, łowcy, który spalił na stosie naszych rodziców.- No tak- szepczę, delikatnie się uśmiechając.- Przepraszam...
- Nie musisz- odpowiada Tobias.- Sądzę, że tak- dodaje, a ja cicho wzdycham.- Sądzę, że jest tutaj nawet jego pomnik- dodaje, a ja cicho chichoczę.
- Król łowców, który zakochał sie w wampirzycy- oświadczam, w powietrzu zarysowując tablicę tytułową na pomniku Nicholasa.
- Całkiem śliczną, swoją drogą- dodaje Tobias, a ja unoszę wyżej brodę. Lubię jak ktoś mnie komplementuje, nawet jeśli jest to mój młodszy brat. Pomimo żartów na temat Nicholasa i szczerej nienawiści do jego osoby, w głębi duszy wciąż tęsknię za jego subtelnym dotykiem.
    Mam nadzieję, że nowe życie z moją poplątaną rodziną, pomoże mi o nim zapomnieć. 

czwartek, 10 września 2015

PROLOG

   Dawno, dawno temu, za górami i lasami, w niewielkim, brytyjskim miasteczku stał ogromny dom. Od lat opustoszały, odstraszał, pomimo swego urokliwego wyglądu. Przez lata bluszcz zarósł ściany, trawa urosła do ogromnych rozmiarów, a brama zardzewiała, uniemożliwiając innym wejście na ogromną posiadłość, otaczającą ponury budynek. Z jej prawej strony rozciągał się las, a z lewej przepiękny, choć uschnięty ogród. Stara, brudna fontanna odstraszała przechodniów, a ławki wokół niej sypały się, deska po desce. Tak, jak na początku młodzi chuligani z ochotą włamywali się na starą posiadłość, tak teraz nikt nie odważyłby się tam wejść. Istniała plotka, głosząca, że dom jest nawiedzony.
    Aż w 1861 roku zjawiła się rodzina, która otworzyła zardzewiałe wrota, pozbyła się ogromnych krzaczysk zarastających podjazd, zadbała o to, aby fontanna znów przyciągała wzrok, a ławki były w całości. Posiadłość odzyskała swój dawny urok i co najważniejsze sławę wśród mieszkańców miasta.
    Nowo przybyła rodzina uchodziła za idealny przykład dobrej, zamożnej, godnej uwagi familii. Głową rodziny był niejaki Broderyk, uczony i polityk. Wybranką jego serca była przepiękna, powściągliwa i urocza Eleonor. Razem posiadali aż piątkę dzieci.
    Najstarsza z rodzeństwa była młoda dama, której uśmiech był niemal tak rzadki, jak święta Bożego Narodzenia. Katniss należała do osób ostrożnie dobierających sobie kompanów i zachowujących się zawsze zgodnie z zasadami dobrego wychowania. Jej całkowitymi przeciwieństwami, były bliźnięta, młodsze jedynie o rok. Wydawało się jednak, że różnica pomiędzy nimi była o wiele większa. Bliźnięta należały do tej grupy ludzi, którzy nie potrzebują cudzej aprobaty, bo wszystko co robią, jest dobre, niezależnie od tego kogo ranią, albo komu aktualnie rujnują życie. Niedługo, bo dwa lata po nich, narodziła się Caroline. Urocza, ponętna i przesłodka blondynka, która zawsze znajdywała powód do uśmiechu, należała do tych ludzi, którzy, przez swoją niewinność, często cierpią. W jej wypadku uczenie się na własnych błędach, niestety, nie działało. Najmłodszy był Tobias. Chociaż miał zaledwie siedemnaście lat, wyglądał na rosłego i silnego mężczyznę. Nie był jak inni młodzi panowie. Był wyjątkowo nieprzychylny dla nowo poznanych i impulsywny. Wdawanie się z nim w dyskusję, nie mogło skończyć się dobrze.
    Chociaż dla innych rodzina McIntire wydawała się przykładem do naśladowania, w środku, za zamkniętymi drzwiami, zamieniali się w grupę potworów, często nie potrafiących nad sobą zapanować.
    Jako rodzina, skrywali okropną, mroczną tajemnicę, której za wszelką cenę chcieli chronić, jednocześnie popełniając masę błędów, które stawiały ich w niewygodnej pozycji.
    Niespełna kilka miesięcy po przybyciu do miasta młoda, uczuciowa Caroline, zadłużyła się w przystojnym, postawnym Nicholasie i całkowicie straciła dla niego głowę. Nicholas towarzyszył jej na każdym kroku, a dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, że trzyma przy sobie największego wroga swojej rodziny. Po kilku miesiącach regularnych schadzek, Nicholas, w całkiem przyjemny sposób, oznajmił swojej lubej, że jego przeznaczeniem jest wyłapywanie i mordowanie takich, jak ona. Oczywiście, kompletnie nieświadomy prawdy o jej rodzinie, zaślepiony uczuciami wobec niej, odrzucał od siebie myśl, że mogłaby być jego naturalnym wrogiem.
    Była.
    Cała jej rodzina stanęła w kręgu ognia i chociaż nie wzbudzała podejrzeń, to i tak musiała trzymać się na baczności.
    W idealnej rodzinie McIntire, nie istniało jednak pojęcie bycia ostrożnym, więc już kilka miesięcy po ujawnieniu natury Nicholasa, Broderyk stracił nad sobą kontrolę, tym samym podpisując na siebie wyrok.
    Eleonor, ukochana Broderyka i matka piątki rodzeństwa, okazała zabawiać się z ojcem młodego łowcy, tuż za plecami swojego zapracowanego męża. Jaki był tego finał?
    Bornoldswick, miasteczko, które piątka rodzeństwa zaczęła traktować jako swój dom, stało się najniebezpieczniejszym miejscem na ziemi, do którego zjeżdżały się całe klany łowców, aby ujrzeć egzekucję Eleonor i Broderyka McIntire, dwójki najstarszych krwiopijców, jakich widziała ta ziemia. Zapytacie, co stało się z rodzeństwem? Zmuszeni do oglądania śmierci swoich rodziców, postanowili nie dopuścić, aby spotkał ich ten sam los. Ich dom stał się twierdzą, a oni musieli bronić się przed natarczywymi agresorami. Ostatecznie udało im się wygrać bitwę z Radą Miasta, pragnącą ich śmierci. Ale chociaż udało im się zamordować łowców, ich życie w mieście zostało przekreślone. W noc po wielkiej masakrze, w skutek której wielu mieszkańców zginęło z ich rąk, wyjechali. Jedno, po drugim opuściło miasto, rozchodząc się w różne strony świata.
    Nie raz, nie dwa wpadali na siebie w różnych miejscach, o różnym czasie, ale niemal nigdy nie zostawali razem na dłużej. Okropne wydarzenia z przeszłości, które odbiły swoje piętno na ich życiach, nie dawały im spokoju, a więc unikali rodzinnych spotkań, aby nie musieć wracać pamięcią do tego, jakże drastycznego momentu ich egzystencji.
    Jacy więc są teraz? Kim się stali? Jakie wiodą życie?
    Każde z nich, co do jednego, wraca do Bornoldswick, teraz, w sto pięćdziesiątą rocznicę walki z Radą Miasta, aby spróbować odbudować swój dom i stworzyć nową, nie idealną, ale zżytą rodzinę...