Katherine
Zajmowaliście się kiedyś przeglądaniem staroci rodzinnych? Zazwyczaj strych, albo piwnica, czy też garaż pełne są pudeł ze starymi fotografiami, książkami kulinarnymi, a nawet częściami garderoby. W naszej piwnicy nie znalazłam nic, co mogłoby mnie zaciekawić, a strych jest zamknięty na cztery spusty. Przypuszczam, że dokonała tego Katniss, która chce coś przed nami ukryć. Normalnie wyważyłabym drzwi i weszła do środka, pomimo jej woli i byłam już gotowa to zrobić, ale zanim zdążyłam uderzyć rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Ne jest to zwyczajny, krótki dźwięk jak w większości domów, ale długi, staromodny odgłos uderzania w dzwoń św. Zygmunta. Chce mi się śmiać, kiedy wyobrażam sobie, co musi myśleć osoba stojąca na werandzie. Pewnie już uciekła, bojąc się, że mieszka tutaj sam Dracula z rodziną. W sumie, można tak powiedzieć. Schodzę po schodach, rozglądając się po domu. Wciąż jestem sama. Nie mam bladego pojęcia gdzie podziała się reszta mojej rodziny. Zapewne szukają sobie zajęcia. Zaledwie dwa dni po przybyciu do Bornoldswick zostaliśmy postawieni przed szarą rzeczywistością- to miasto to zabita dechami, nudna dziura. Nie było imprez powitalnych, krwawych uczt, ani nawet jako takich awantur. Jakbyśmy mieszkali w tym miejscu od zawsze.
Sięgam dłonią do klamki, naciskam na nią i otwieram drzwi. Moim oczom ukazuje się wysoka, szczupła nastolatka. Ma krótkie, blond włosy, wystające kości policzkowe, wąskie usta, które wygina w nieśmiałym uśmiechu, a dłonie skrywa w kieszeni czarnej skórzanej kurtki.
- Cześć- mówi, z wyraźnym brytyjskim akcentem, a ja delikatnie unoszę brwi. Kimkolwiek jest, nie znam jej i nie mam ochoty poznawać.- Zastałam może Tobiasa?- pyta, a ja poważnieję. Może jednak warto się jej przedstawić?
- Tobiasa?- pytam, robiąc krok w jej stronę.- Przykro mi, ale nie- odpowiadam, opierając się o framugę drzwi.
- Och- mówi, wyraźnie zdumiona. A więc byli umówieni. Minęło czterdzieści osiem godzin, a on już zdążył umówić się z jakąś panną? Muszę schylić przed nim czoło, jest szybszy ode mnie.- W takim razie, chyba pójdę...
- Możesz na niego zaczekać, jeśli chcesz- zauważam, a ona delikatnie pąsowieje, patrząc ponad moim ramieniem. Odwracam się i wywracam teatralnie oczami. Powiedziałam jej, że Tobiasa nie ma, a on pojawia się za mną jak duch i robi ze mnie kłamczuchę. Czyli mogę wykreślić Beatrice z listy moich zdobyczy.- Albo po prostu z nim pogadać- mamroczę, znów na nią zerkając, a ona słabo się uśmiecha.
- Cześć, Tris- odzywa się mój brat, a ja zauważam, jak każdy milimetr jej ciała drży. Spina mięśnie, prostuje się i stara wyglądać jak najlepiej. Splatam ramiona na klatce piersiowej, łobuzersko się przy tym uśmiechając. Komuś tu podoba się mój braciszek. Jeśli o nim mowa, wygląda tak, jakby stojąca przed drzwiami, bez dwóch zdań seksowna nastolatka, latała mu koło nosa. Ciekawi mnie w jakich okolicznościach się poznali, bo najwyraźniej nie wywarła na nim zbyt dobrego wrażenia.- Wejdź- zaprasza ją do środka. Kiedy mnie mija, uderza mnie słodka woń jej krwi i na moment tracę ostrość widzenia. Szybko jednak wracam do siebie, kiedy przypominam sobie o bałaganie jaki zostawiłam w salonie, do którego Tobias prowadzi właśnie swoją znajomą. Normalnie miałabym gdzieś, czy pomyśli, że jetem bałaganiarą, czy nie, ale nie chciałabym, aby zauważyła stertę ponad wiekowych fotografii, z nami w roli głównej. Szybkim krokiem ich doganiam i wchodzę do przestronnego pokoju, w momencie, w których zszokowany Tobias zatrzymuje się w miejscu.
- Robiłam porządki- wyjaśniam, łapiąc za albumy, luźne zdjęcia i obrazki, aby jak najszybciej schować je przed dziewczyną. Nogą odsuwam kartony jak najdalej od niej, a stare stroje przerzucam przez ramię, aby nie mogła się im przyjrzeć i połączyć z odpowiednią dekadą. Kto wie, może jest geniuszem z historii?
- Dużo tutaj starych rzeczy- mamrocze, patrząc znacząco na mojego brata, a ja przeklinam się w duchu. Miałabym gdzieś, czy dowie się o nas w taki, czy inny sposób, ale Tobias wydaje się nie chcieć jej zabijać, czyli nie powinna wiedzieć, że mamy ponad sto pięćdziesiąt lat i wysysamy ludzi z krwi do sucha. Żaden człowiek nie może o tym wiedzieć, chyba, że zaraz po tym umrze.
- Nasi rodzice byli kolekcjonerami- wyjaśnia rozluźniony Tobias, kiedy zgarniam wszystko w kąt i pakuję do kartonów, aby jego przyjaciółka nie zauważyła nic więcej. Najwyraźniej moje przejęcie go bawi, bo uśmiecha się jak chory psychicznie dziadek z demencją starczą. Irytuje mnie wyraz jego twarzy i mam ochotę łupnąć go między oczy. Powstrzymuję się jednak i poprawiam bluzkę, prostując się.
- Zostawię was- mamroczę, uspokajając oddech i wymijając ich w progu. Muszę się napić, natychmiast.
Tobias
Rozglądam się uważnie pomiędzy drzewami, nawet nie oddychając. Mam wrażenie, że każdy, nawet najmniejszy szmer spłoszy zwierzęta, które się wokół mnie zebrały. Kiedyś, kiedy byłem jeszcze dzieciakiem, Katniss opowiadała mi, że niektóre osoby mają dar przekonywania do siebie, nie tylko ludzi, ale i zwierząt. Uważałem to za historyjkę z bajki o śpiącej królewnie, która mieszka w lesie i śpiewa razem z ptakami. Aż do dziś. Kiedy tylko przekroczyłem granicę lasu poczułem dziwne dreszcze, które przechodziły mnie raz, po razie. Nie potrafiłem ich wyjaśnić. Nie czułem ani strachu, ani głodu, ani podniecenia, a dreszcze nie ustępowały. Z każdym moim krokiem coraz więcej ptaków przysiadało na niskich gałęziach, a w trawie szeleściło coraz więcej gryzoni i innych leśnych pasożytów. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Moja intuicja nigdy mnie nie zawodzi, więc w ułamku sekundy odwróciłem się, będąc gotowym do ataku i spotkałem się oko w oko z ... ogromnym, przeogromnym jeleniem. WIEM JAK ZABAWNIE TO BRZMI! Jego poroże było tak ogromne, że nie mogłem objąć go wzrokiem, a co dopiero ramionami. Grzbiet miał wysoki i ciężki, a kopyta ogromne. Stał nieruchomo, patrząc głęboko w moje oczy, jakby rzucając mi wyzwanie. Jego szkliste, brązowe oczy kogoś mi przypominały, ale porażony bijącą od niego potęgą, nie mogłem dojść do tego kogo. Aż w końcu dzwony kościelne wybiły jedenastą, słychać było je nawet w środku lasu. Odwróciłem wzrok, a zebrane ptaszysko poderwało się do lotu, gryzonie rozbiegły się, a jeleń zaczął cwałować prosto na mnie. Zdołałem go przeskoczyć, nie było to trudne, ale cała magia tej chwili, a raczej jej wyjątkowość poraziły mnie tak bardzo, że jeszcze długo stałem z rozdziawionymi ustami, nie mogąc pojąć sensu tego wszystkiego.
Tris.
Przypomniałem sobie o umówionym spotkaniu, pomyślałem o tym, kogo Tris może zastać w domu i jak najszybciej oddaliłem się w tamtym kierunku. Może sprawa z leśnymi zwierzętami wymaga wyjaśnienia, ale co powiem Tris, jeśli Katherine spróbuje wyssać ją z krwi?
W życiu nie widziałem Kath tak spłoszonej. Zbiera wszystkie starocie do pudeł, które okopuje raz, po razie, byleby zabrać jak najdalej od mojego gościa, a ja nie mogę powstrzymać się przed wykrzywieniem ust w rozbawionym uśmiechu. Moja siostra jest niemożliwa, do granic. Kiedy wychodzi jestem pewien, że zostałem z Tris sam, więc rozluźniam się i wskazuję jej kanapę.
- Twoja siostra wcale nie jest taka zła- zauważa, siadając i krzyżując nogi na sofie.- Właściwie to jest uprzejma- dodaje, wzruszając ramionami. Przypominam sobie, jak w dzień po przyjeździe do miasta, kiedy to nocą Katherine przyłapała mnie na gorącym uczynku, poznałem Beatrice w barze. Nie poszła do szkoły, ponieważ pokłóciła się z matką i chciała zrobić jej na złość. Uznałem to za najbardziej głupią rzecz, jednocześnie nazywając ją idiotką i tak oto zaczęła się nasza znajomość. Beatrice ma siedemnaście lat. Mieszka w mieście zaledwie od czterech, ale szybko się zaklimatyzowała. Jeśli można tak nazwać rozbijanie się po barach i opuszczonych dziurach, w towarzystwie kilku niesfornych nastolatek. Jej matka jest prawnikiem, jednym z dwóch w mieście, więc praktycznie nie ma jej w domu, co źle wpływa na jej relacje z córką. Wiecznie się kłócą, ostatnią wspólną kolację jadły na Wigilię zeszłego roku, a o wspólnych wakacjach nie ma nawet mowy. W ten sposób Beatrice zapisuje się na liście najbardziej samodzielnych nastolatek, jakie kiedykolwiek poznałem. Może dlatego pozwoliłem jej przyjść do mnie po lekcjach, kiedy jej matka przyprowadzi do domu swojego nowego faceta? Przez to, że nie jest rozpieszczoną, pustą córeczką tatusia, które zwykłem wabić i zabijać? Coś mnie w niej zaintrygowało. Może jej szczerość? Tak, zdecydowanie jej szczerość i cięty język. Wyczułem, że się dogadamy. A oprócz tego wcale nie pytała czy może przyjść, po prostu mi to oznajmiła. A ja opowiedziałem jej pokrótce o mojej rodzinie i jestem pewien, że nazwałem Katherine wredną wywłoką.
- Byłem zły, kiedy ci o niej mówiłem- zauważam, uśmiechając się do Tris.- A poza tym, ona lubi być miła dla nowych- dodaję, siadając naprzeciwko niej.
- To dobrze, nie wiem co bym zrobiła, gdyby mnie stąd wyrzuciła- śmieje się dziewczyna, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Dziwię się, że tego nie zrobiła- zauważam, a Tris poważnieje. No tak, wciąż nie jestem mistrzem wyczucia. - Masz ochotę na piwo? Albo drinka?- pytam, wstając z fotela.- Damon chyba mi wybaczy, jak podkradnę mu trochę whisky- mamroczę, podchodząc do barku, na którym powinno pisać własność Damona, nie ruszać. Nie przejmuję się tym jednak, bo wiem, że mój zachlany brat, nawet nie zauważy, że cokolwiek wypiłem. Po chwili zauważam, że Tris wychyla się przez oparcie kanapy, uśmiechając się tak, jakbym był totalnym laikiem w kontaktach z dziewczynami. Wcale nie jestem. Po prostu nie mam bladego pojęcia jak ją traktować, znam ją za krótko. Nie wygląda tak, jakby miała jakiekolwiek zamiary w związku z naszą znajomością. Chyba po prostu szukała miejsca, gdzie może się wyrwać z chorego domu.
- Wiesz, że mam dopiero siedemnaście lat?- pyta, unosząc brwi. No tak, wciąż jest nieletnia.- Nie żebym nigdy nie piła, ale moja matka ma świra na punkcie alkoholu. Jak coś ode mnie wyczuje, to prawdopodobnie wytoczy ci sprawę o demoralizację- wyjaśnia klarownie, a ja wzdycham z rezygnacją w głosie.
- Nie, to nie- mówię, oczywiście żartując i rozglądam się za innym wyjściem z tej sytuacji.
- Możemy coś ugotować- mówi nieśmiało Beatrice, a ja patrzę na nią, jak na wariatkę.
- Ja nie gotuję- mówię, opierając się przedramionami na barku Damona.
- Ale ja gotuję- mówi, jakby moje słowa nic ją nie obchodziły. Patrzę jak podnosi się z kanapy i idzie w stronę holu.
- A ty dokąd?- pytam, rozkładając ramiona.
- Do kuchni- odpowiada, patrząc na mnie rozbawiona.- To takie miejsce, gdzie przyrządza się posiłki. No wiesz...noże, deski, blaty, garnki...
- Zabawne- przerywam jej, gorzko się uśmiechając, a ona chichocze i rusza na poszukiwania kuchni. Wcale nie zajmuje jej to dużo czasu.
Nie mam wyjścia, idę za nią.
Caroline
Czego nienawidzę najbardziej? Rozmów o pracę. Nienawidzę wybierać się do miejsca, gdzie będę spędzała mnóstwo godzin nudząc się i denerwując i udawać, że bardzo tego chcę. Nie mogę po prostu patrzeć komuś w oczy i kłamać jakby to było normalne. Właściwie to jest to normalne, ale nie dla mnie. Mam wrażenie, że powinnam się zresetować i nabrać nowych nawyków, które ułatwiłyby mi życie. Jak cudowne mogłoby moje życie gdybym od ręki zapominała o facetach, którzy mnie zranili, jak to robi Katherie! Albo jak cudownie byłoby nie chować urazy, jak potrafi robić to Katniss. Zdobywać wszystko, co się chce, w razie potrzeby posuwając się do kłamstwa, jak to robi Damon, również byłoby świetnie. I tutaj zaczynają się problemy. Nie jestem jak Katniss, Damon, a już zwłaszcza jak Katherine. Jestem bardziej jak Tobias, a raczej on jest jak ja i dobrze. Cieszę się, że mam w rodzinie chociaż jedną uczciwą osobę. Nawet jeśli często mu odbija, to potem przyznaje się do tego bez owijania w bawełnę. Nie to co Kath. Ona zwykle się wypiera, albo sama sobie gratuluje dokonanego mordu.
Wracając do rozmów o pracę. Długo myślałam o tym czym się zajmę po powrocie do Bornoldswick. No bo nie mam zamiaru bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń. Nienawidzę marnować czasu, chociaż czasami mi się to zdarza. Postanowiłam, że nie wrócę do szkoły po raz setny, bo zaczyna mnie to nudzić, a pracy w szpitalu, czy też za barem się nie podejmę. Jak myślę o wszystkich zakrwawionych pacjentach, jakich musiałabym przyjąć, opatrzyć, czy chociaż obok nich przejść, zbiera mi się na wymioty. Jestem chyba jedynym wampirem, który traci apetyt w styczności z zbyt dużą ilością szkarłatnego płynu. Jako kelnerka pracowałam już nie raz, ale nie jestem wystarczająco cierpliwa, aby podawać piwo zaślinionym rozwodnikom i udawać, że ich komentarze na mój temat mnie cieszą. Zdecydowałam się więc na rozmowę o pracę na weekendy w miejscowym barze, ale nie jako kelnerka czy sprzątaczka, a jako wokalistka. Śpiewałam w lokalach miliony razy. Niezależnie od tego w jakim miejscu na ziemi byłam, zawsze towarzyszyła mi muzyka. Jestem zdania, że muzyka to jedyna rzecz, która potrafi odciągnąć mnie od szarej rzeczywistości i sprawić, że wszystkie kłopoty po prostu znikają. Uwielbiam być na scenie, przed nią, za nią...byleby w moich uszach rozbrzmiewał jakiś rytm. Poza tym, w trakcie tygodnia zawsze mogę zająć się sprzątaniem w tym starym, zakurzonym gmachu, jaki śmiem nazywać domem. A potem się wymyśli.
- W czym mogę pomóc?- pyta młoda dziewczyna, kiedy wchodzę do pustego lokalu.
- Chciałam porozmawiać z właścicielem- wyjaśniam, idąc w jej stronę.
- Przykro mi, ale szef bywa tutaj tylko wieczorami- odpowiada, a ja lekko unoszę brwi.
- Tak, ale ja w sprawie ogłoszenia o pracę- mówię, pewna, że jakoś się dogadamy. Nie mam najlepszego dnia. Nawet mi się to zdarza.
- Och- odpowiada, a ja mam ochotę uderzyć ją w nos. Och? Tak się w tych czasach traktuje osoby chcące podjąć pracę?- Może...ja...STEFAN!- wrzeszczy, aż się wzdrygam ze strachu. Omal nie popękały mi bębenki, co jedynie podnosi mi ciśnienie. Zaciskam powieki i biorę głęboki wdech, aby się uspokoić. To tylko kelnerka, Caroline, nic dziwnego, że nic nie wie- tłumaczę sobie, a w tym czasie z zaplecza wychodzi młody mężczyzna. Uderza mnie woń jego perfum i krwi, więc kiedy otwieram oczy, przez moment nic nie widzę. Kiedy jednak odzyskuję ostrość widzenia moim oczom ukazuje się wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w wytarte dżinsy i szary podkoszulek mężczyzna o burzy blond włosów. - Ta pani przyszła w sprawie ogłoszenia- zauważa kelnerka. Całkowicie zapomniałam o jej istnieniu.
- Dzień dobry- odzywa się mężczyzna, wycierając dłonie w ścierkę. Ma mocny, wyraźny brytyjski akcent, a barwa jego głosu sprawia, że przechodzą mnie ciarki.
- Cześć- mówię, nieśmiało się uśmiechając. Wygląda na mniej więcej dwadzieścia lat, więc nie widzę potrzeby zwracania się do niego, jak do podstarzałego właściciela tej knajpy.- Tak, czytałam, że poszukujecie wokalistki- wyjaśniam, wskazując palcem drzwi, na których wisi ogłoszenie.- Jestem Caroline- przedstawiam się, wystawiając do niego swoją dłoń.
- Stefan- przedstawia się, ściskając moją rękę, a uśmiech nie schodzi z jego twarzy.- Chodź, usiądziemy- dodaje i kładąc dłoń na moim ramieniu prowadzi mnie do najbliższego stolika. Siadam naprzeciwko niego, podczas gdy do lokalu wchodzi dwójka policjantów, wyraźnie już po pracy i zamawia dwa duże piwa.- To bar mojego ojca- zaczyna mówić Stefan, a ja skupiam się na jego ustach tak bardzo, że równie dobrze mógłby nie móc mówić, bo i tak ledwo go słyszę.- Zwykle go tu nie ma. Przyjeżdża wieczorami, sprawdza co się dzieje i ucieka. Wie, że potrafię zająć się tym miejscem. Nie chciał przyjmować żadnego wokalisty, ale go wyprosiłem. Myślę, że jak ktoś coś zaśpiewa w weekendowe wieczory, to gościom będzie raźniej. Przepraszam, wszystko gra?- pyta, a ja mrugam kilkakrotnie zanim zrozumiem jego pytanie.
- Tak- odpowiadam, prostując się i głęboko wzdychając.- Jestem tutaj nowa, szukam jakiejś tymczasowej pracy, no i śpiewam niczego sobie- odpowiadam, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Rozprasza mnie to jak bardzo jest przystojny. Nie mogę dać się zwariować.
- Cóż, mogłabyś przyjść tutaj jutro i zaśpiewać dla ludzi. Jak im się spodobasz, to będziesz mogła zostać na dłużej- proponuje, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Świetnie...
Katniss
Akta, które dostałam od Erin sprawiają, że wszystko staje się prostsze. Zaczynam rozumieć dlaczego i po co tak naprawdę stworzono Radę. Znam historię jej założycieli, nazwiska, adresy całych rodzin, a nawet przedsięwzięcia. Wiem o tych ludziach dosłownie wszystko, co ułatwia mi zaplanowanie potencjalnego ataku, albo obrony. Wciąż nie mam pewności, czy wszyscy członkowie Rady odeszli. Fakt, że najstarszy z nich w końcu umarł, wcale nie upewnia mnie, że nie miał żadnych potomków, którym przekazał tajemnice i którzy zechcą któregoś dnia mnie odwiedzić. W międzyczasie zajmuję się poznawaniem miasta. Zdążyłam odwiedzić posterunek policji, aby poznać pana szeryfa, a także panią burmistrz miasta. Byłam na bagnach, ale wolałam się nie spoufalać, ponieważ moje kontakty z wilkołakami nigdy nie kończyły się dobrze. Sama Erin zaprosiła mnie na herbatę, aby ustalić więcej szczegółów naszego układu. Cóż, podstawowym warunkiem jest nie krzywdzenie i nie dopuszczanie do krzywdzenia mieszkańców. To oczywiste, dla mnie, ale nie dla mojego rodzeństwa, które musiałam o tym pouczyć. Teraz tylko zostało mi czekać na rozwój wydarzeń. Jestem pewna, że prędzej czy później, któreś z nich, zapewne Katherine, się wyłamie i będę miała kłopoty. Muszę być na to gotowa.
Po wizycie w gabinecie pani Wers, miejscowego prawnika, wracam do domu, aby zająć się kolejnym członkiem Rady. Ich akta są dla mnie jak ulubiona lektura, od której ciężko jest mi się oderwać. Drzwi są otwarte, w holu wisi czyjaś kurtka i roznosi się obca woń. W rogu salonu stoją pudła, w których rozpoznaję kilka moich dawnych stroi. Zapewne gdybym pogrzebała głębiej, to znalazłabym tam stare zdjęcia, ale nie chcę do tego wracać. Czyżby Caroline postanowiła ugotować obiad? Z nas wszystkich tylko ja i ona trudzimy się tym zadaniem na co dzień. Inni nie jadają tego typu posiłków. Pewna swego wkraczam do kuchni i staję jak wryta, wysoko unosząc brwi. W kuchni nie ma Caroline, ani nawet Katherine. Jest za to Tobias, którego pierwszy raz od przyjazdu widzę w tak cudownym nastroju. Obok niego stoi drobna nastolatka o krótkich włosach, w dłoniach trzymając nóż do krojenia warzyw. Podnosi wzrok i poważnieje, podobnie jak mój brat. Razem wyglądają jak szczęśliwa parka, a mnie bierze na spazmy.
- Katniss- mamrocze Tobias, a ja splatam ramiona na klatce piersiowej, nie kryjąc swojego niezadowolenia z przebiegu sytuacji.- Tris, to właśnie moja najstarsza siostra, Katniss. Kat, to Tris, moja znajoma- przedstawia nas sobie, a ja lustruję dziewczynę wzrokiem. Jej woń jest tak mocna, że równie dobrze mogłaby mieć napisane na czole pokarm. Tobias przyprowadził do naszego domu jakiegoś człowieka, zaledwie dzień po tym jak wielu z nich po prostu zamordował. Zaczynam myśleć, że moja rodzina kompletnie postradała zmysły.
- Możemy pogadać?- pytam, a kiedy kiwa głową wychodzę z kuchni i czekam na niego w salonie.
- Słuchaj, wiem co myślisz, ale ja...
- Zamknij się- warczę, przerywając mu i wytykając go palcem.- Czyś ty oszalał? Przyprowadzasz tutaj jakąś dziewczynę?! I co ty sobie myślisz, co?- pytam, ograniczając mój głos do szeptu. Nie chcę, aby dziewczyna cokolwiek dosłyszała. Tobias wywraca oczami, a ja uderzam go w ramię, ostrzegając, że to nie są przelewki.- Mam ci przypomnieć, kto leżał na tym stole zeszłej nocy?- pytam, a on piorunuje mnie wzrokiem.
- Dobrze wiem, kto!- warczy, odsuwając się ode mnie o krok.- Myślisz, że gdybym się nie kontrolował, to bym ją tutaj wpuścił?
- Gdybyś się kontrolował, nie skrzywdziłbyś nikogo po przyjeździe, Tobias!- mówię, nie mając pojęcia jak mu wytłumaczyć, że postępuje karygodnie. Patrzymy na siebie wyzywająco, a ja mam ochotę go udusić, kiedy w drzwiach staje Kath i wykrzywia usta w łobuzerskim uśmiechu.
- Pozwolisz, Tobias, że zabiorę twoją dziewczynę do domu- mówi, patrząc na mnie, jak na wariatkę. Dobrze wiem, że ma głęboko w poważaniu moje zdanie i martwię się, że niedługo zrobi coś, aby tylko zajść mi za skórę. Tobias przytakuje skinieniem głowy i rusza w stronę schodów, oczywiście obrażając się jak małe dziecko.
- Katherine- zatrzymuję ją, kiedy kieruje się w stronę kuchni.- Jeśli coś jej się stanie, to...
- Wyluzuj, Kat- odpowiada, poważniejąc.- Nie zrobiłabym tego Tobiasowi- wyjaśnia, a ja patrzę jak odwraca się i znika za kuchennymi drzwiami. Tak, Tobiasowi nie, ale mi owszem.
Damon
Zastanawialiście się kiedyś nad sensem własnego istnienia? No wiecie, myśleliście o tym co zrobiliście do tej pory, o tym czego nie dokonaliście, a mogliście, co chcieliście zrobić, ale nie zrobiliście...o całym swoim życiu? Ja owszem. I za każdym razem dochodzę do jednego wniosku. Nie ma na tym świecie rzeczy, którą chciałbym, a nie mógłbym zrobić. Nie ma czegoś co chciałbym mieć, a nie mógłbym. Nie ma nawet dziewczyny, której bym pragnął, a ona mnie nie. I wiecie co? Uznaję również, że moje życie jest tak nudne, jak nikogo innego. No bo co mi po kilkuminutowej euforii, skoro zaraz po tym ogarnia mnie szara rzeczywistość? Życie bez wyzwań, ograniczeń i słowa niemożliwe jest może szczęśliwe, ale i nudne. Jednocześnie. Zapytacie jak to możliwe? Otóż możliwe i właśnie takie jest moje życie. Wracając do Bornoldswick miałem nadzieję to zmienić. Miałem nadzieję, że moja popaprana rodzina doda trochę pikanterii mojemu życiu, że postawią przede mną jakieś nowe wyzwania, przeszkody, które musiałbym przeskoczyć. A tymczasem jedynym wyzwaniem jest wytrzymać w jednym domu z upartą i arogancką do granic możliwości Katherine. I pomyśleć, że jako jej bliźniak powinienem ją rozumieć. Przecież jesteśmy tacy sami. Ponad innymi, lepsi, szybsi, silniejsi, sprytniejsi, niepotrzebujący aprobaty innych, a jednocześnie tak różni. Ona nie zastanawia się nigdy nad konsekwencjami swoich czynów, nigdy nie zastanawia się, czy coś ma sens, czy nie, po prostu robi co jej się żywnie podoba, idąc po trupach do celu i nic nie może jej powstrzymać. Nawet więzi rodzinne, nawet błagania brata bliźniaka. Jestem zdumiony, że jeszcze nikogo nie zamordowała, nie skrzywdziła żadnego z nas, nie zburzyła naszych nadziei. Wciąż na to czekam, gotowy na kolejne rozczarowania.
- Tak to wygląda?- pyta jakiś głos za mną, a ja wzdrygam się i odwracam głowę nie kryjąc zdziwienia. Siedzę na masce swojego wozu, na wzgórzu, z którego widać całe Bornoldswick. Zanim zacząłem rozpamiętywać złe relacje z Katherine myślałem o tym co dalej i kompletnie straciłem poczucie czasu, tak samo jak kontrolę nad ilością alkoholu, jaki wypijam. Ostatecznie pozostało go w butelce zaledwie na łyk. Obok samochodu, utrzymując odpowiedni dystans stoi czarnowłosa dziewczyna, którą widziałem w domu czarownicy Erin. Wygląda na zniesmaczoną, chociaż nawet nie zdążyłem się jeszcze odezwać.
- Co?- pytam, bo tylko na tyle mnie stać, a ona rozgląda się dookoła nas.
- Budzisz się rano, zabierasz butelkę whisky i jedziesz na odludzie, żeby upić się przed południem?- pyta, znów mi się przyglądając.- Tak wygląda życie wampira?- pyta, a ja czuję się tak, jakby dała mi w twarz. Prostuję się, podnoszę z maski i wydaję nie odczuwać ilości wypitego trunku. Jej słowa sprawiły, że wytrzeźwiałem. Dziewczyna widząc moją minę cicho się śmieje.- Jestem wnuczką Erin- odpowiada, a ja lekko marszczę brwi.- Jestem jak ona- dodaje, a ja nadal nie pojmuję znaczenia jej słów.- O mój Boże- szepcze do siebie, przeczesując swoje krótkie włosy.- Jestem czarownicą- mówi w końcu, a ja uchylam usta.
- Och- mówię i uderza mnie moja głupota. Zachowuję się jak bezmózgowiec.- To wszystko wyjaśnia- mówię upijając ostatni łyk whisky i wyrzucam butelkę za plecy.- Zwykle mam jakiś cel, jak budzę się rano, ale w tym mieście...
- Wieje nudą?- dokańcza za mnie, a ja wzruszam ramionami.
- Jak nigdzie indziej- zauważam i lustruję ją wzrokiem. Ubrana jest w ciemny dres i bluzę z kapturem, chyba biegała.- Nie boisz się biegać w takich miejscach?- pytam marszcząc brwi.
- Czy się boję?- pyta ze śmiechem w głosie.- Jesteś pierwszą osobą, jaką tu spotkałam odkąd biegam przed południem, a do tego jesteś pijany, więc nie, nie boję się- mówi, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Wcale nie jestem pijany- zauważam, unosząc palec na podkreślenie moich słów.
- A ja wcale nie biegałam- kpi ze mnie, a ja staram się na nią nie gniewać. Może ma takie usposobienie? Cokolwiek to jest, zniechęca mnie do niej, więc otwieram drzwi od strony kierowcy, chcąc odjechać w siną dal, byleby jak najdalej od jej ciętego języka. Zanim zdążę wsiąść czuję jak kładzie dłoń na moim przedramieniu i odciąga je od karoserii.- Nie możesz prowadzić w takim stanie- oświadcza, gniewnie marszcząc brwi i próbując wyrwać kluczyki z mojej dłoni. Odpycham ją od siebie, piorunując ją wzrokiem.
- A kto mi zabroni?- pytam, zdenerwowany jej władczym tonem. Żadna tam czarownica nie będzie mi mówiła, co mam robić. Nie jestem pijany, a nawet jeśli to tylko na chwilę. Musiałbym wypić trzy beczki, aby stan upojenia trwał dłużej niż godzinę. Taka już natura krwiopijców. Nawet gdybym chciał, nie mogę upić się do nieprzytomności. Otwieram znów drzwi, ale zanim wsiądę dziewczyna łapie mnie za łokieć i sprawia, że odwracam się w jej stronę.
- Daj mi kluczyki- rozkazuje, a ja patrzę na nią jak na idiotkę.
- Nie możesz prowadzić mojego wozu- zauważam, a ona wznosi wzrok ku niebu.
- Dobrze- mówi, wycierając spocone dłonie w dresy.- W takim razie idziemy na piechotę- mówi, wskazując dłonią drogę za sobą.
- Słucham?- pytam, czując, że stan upojenia mija szybciej niż zwykle.- Bawisz się w szeryfa Teksasu, czy jak?- warczę, splatając ramiona na klatce piersiowej.- Bo to w ogóle nie jest zabawne, wiesz?
- No jasne, że to nie jest zabawne- warczy, uderzając mnie w ramię z taką siłą, że wpadam na drzwi samochodu.- Jesteś pijany, a ja nie. Chcesz prowadzić samochód i jeśli ci na to pozwolę, to prawdopodobnie kogoś potrącisz, co będzie równało się z jego krzywdą, albo nawet śmiercią, a ja nie chcę brać w tym udziału, rozumiesz? Więc albo dajesz mi kluczyki, albo idziemy na piechotę. Istnieje jeszcze wersja numer trzy, ale na pewno nie chcesz jej poznawać- oświadcza na jednym wydechu, wyglądając jak wariatka, która urwała się z psychiatryka.
- Jaka?- pytam, bo ciekawość nie daje mi spokoju.
- Mogę usmażyć ci mózg- oświadcza, całkowicie poważnie, a ja zastanawiam się, czy aby na pewno ta dziewczyna jest zdrowa na umyśle.
- Usmażyć...mój mózg? Możesz usmażyć mój...
- Mam ci zademonstrować!?- warczy, a ja wywracam oczami.
- Dobra!- unoszę wzrok i oddaję jej kluczyki.- Nie myśl, że wygrałaś- oznajmiam widząc wyraz triumfu na jej twarzy.- Prowadzenie samochodu wymaga zmiany biegów- mamroczę złośliwie, a ona mruży oczy jak puma gotująca się do ataku.
- Jeszcze jedno słowo, a umrzesz w męczarniach- syczy, wsiadając do mojego wozu.
Siedząc na miejscu pasażera zastanawiam się co mnie podkusiło, aby dać jej klucze. Prowadzi katastrofalnie, a do tego przeciąga na każdym biegu i nie potrafi płynnie włączać się do ruchu. Już mam jej powiedzieć, że wolę iść na pieszo, ale zerkam na nią i coś sprawia, że rezygnuję. Jej usta się śmieją, a oczy błyszczą, jakby właśnie spełniało się jej ukryte marzenie. Mam wrażenie, że zaplanowała całą tą awanturę abym dał jej poprowadzić mój samochód. Jeśli tak, to muszę przyznać, że to było cwane.
Hejo kochana! :3
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że Tobias mógłby przyprowadzić jakąś dziewczynę. Nie wiem, czy to dobrze, że się z nią zadaje. W końcu jest wampirem i mógłby stracić panowanie nad sobą. No ale z drugiej strony to fajnie, że kogoś poznał. Przynajmniej nie będzie musiał męczyć się w tym domu wariatów, jak to mówią xD
Też lubię śpiewać, ale niestety słoń nadepnął mi na ucho :( Caroline to najpogodniejsza osoba z całej rodzinki. Fajnie, że znalazła sobie pracę. Jestem pewna, że zostanie przyjęta na stałe :D
Hehe. Niezła była ta rozmowa Damona z wnuczką Erin. Mam rozumieć, że ona częściej będzie gościła w opowiadaniu? :D
Z niecierpliwością czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
No tak , wnuczka Erin będzie częstym gościem :):) Caroline to taki promyczek, ale to się zmieni :*
UsuńDziękuję :*
Fajny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńChyba Tris nie jest bezpieczna w tym domu
Ciekawe jak Caroline poradzi sobie ze śpiewaniem
Już lubię wnuczkę Erin :D
Pozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Jak zawsze punkt widzenia Katherine jest jednym z moich ulubionych. Ciekawa jestem, co ją
OdpowiedzUsuńpodkusiło do oglądania pamiątek rodzinnych? Myślałam, że ona bynajmniej nie jest tą
sentymentalną osóbką która lubi powspominać stare czasy nad zdjęciami i przedmiotami. Ale
może to tylko powierzchowność. Śmieszne, że tak się przejęła tą dziewczyną - Tris. Tym, czy
weźmie ją za kłamczuchę. Wampiry obchodzą takie błahostki? Szukała psiapsiółki? xD
Ciekawa jestem, o co chodzi z tymi zwierzętami, z tym jeleniem, którego spotkał Tobias. Ma
jakiś dar? Czy zwierzęta coś wyczuwają? Może jeleń, jako król puszczy, uznał go za
zagrożenie, konkurenta? Niewiele z tego rozumiem. :D
Wątek z Tris wreszcie przybliżył mi nieco postać Tobiasa i facet zyskał nieco mojej
sympatii, tak po prostu. Za to rozbraja mnie beztroska Tris, która chce gotować i czuje się
tak swobodnie, nieświadomie, w domu pełnym wampirów. Czy Twoje wampiry przełkną zwykłe
jedzenie? Czy Tobias zachowa pozory?
Ach, Caroline. Zaledwie wyszła z domu i już znalazła obiekt westchnień. Mam nadzieję, że w
obłędzie na punkcie przyszłego szefa nie zapomni łatwo o pierwszej miłości. Jest słodka i
urocza, ale dlaczego krew ją mdli? Tylko ludzka, czy każda?
Nie rozumiem bulwersu Katniss na punkcie Tris. Skoro była w domu, mogła już odpuścić
chłopakowi i po prostu mieć ich na oku. Zamiast tego zrobiła aferę i za jej pośrednictwem
bogu ducha winna dziewczyna została wyproszona z domu. Jędza. :D Widzę, że stara się żyć
normalnie i zapewnić rodzeństwu byt, ale czy to naprawdę zda egzamin? Nie może ich
uszczęśliwiać na siłę.
Damon sentymentalny, czyli rozterki wampira w poszukiwaniu sensu życia. Życie wampira jest
nudne i bezsesowne, a wszelkie uciechy trwają zaledwie krótką chwilę. Prawda to... Wszyscy
tak jaramy się wampirami, ale dla nich nieśmiertelność może być realną i niekończącą się
udręką, jedynie przeplataną chwilami uniesień. I tym właśnie powinien się cieszyć -
momentem, w którym widzi radość w oczach Bonnie. Chyba z tej znajomości będzie coś więcej, choć ich temperamenty zwiastują gorący i burzliwy nastrój. ;)
Pozdrawiam!
Kurczę, notatnik w którym pisałam komentarz zepsuł mi formatowanie, wybacz.
Usuń