niedziela, 28 lutego 2016

I thought we were friends ...

This thing called love,
Can be so cold...
It can be miserable,
Or it can be beautiful...

Caroline
    Leniwie schodzę na parter, sunąc dłonią po drewnianej poręczy, zerkając na pustą ścianę wzdłuż schodów. Dawniej wisiały tutaj fotografie rodzinne, ręcznie malowane portrety i pejzaże. Zastanawiam się gdzie są i kto je zdjął. Zastanawiam się kto mieszkał w tym domu, po katastrofie, która nas stąd wygnała. Zastanawiam się, co kryją liczne skrzynie w piwnicy i na poddaszu i postanawiam to sprawdzić, jak tylko otworzę drzwi. Słyszę wjeżdżający na podwórze samochód i kilka chwil później ktoś dzwoni do drzwi. Myślę, że to Katherine i Tobias przywieźli w końcu Damona i Bonnie, ale chyba nie poszło im tak łatwo, jak myśleli. Mam tylko nadzieję, że wszystko z nimi w porządku. Sięgam dłonią do klamki i otwieram drzwi na oścież, a moim oczom ukazuje się Stefan. Ostatni raz widziałam go, kiedy przybył z moją starą fotografią, którą odnalazł w aktach. Boję się, że znów znalazł coś, co mogłoby mnie obciążyć. Wydaje mi się, że nie dałabym rady zahipnotyzować go po raz kolejny.
- Dzwoniłem- oznajmia, patrząc na mnie oskarżycielskim spojrzeniem. Unoszę delikatnie brwi, zdumiona jego wyrzutami. Zachowuje się tak, jakbym była zobowiązana odbierać zawsze, kiedy zechce mi coś powiedzieć.
- Przepraszam, musiałam nie słyszeć telefonu. Sprzątam w domu i zostawiłam komórkę...- urywam, kiedy uświadamiam sobie, że pomimo gniewu tłumaczę mu swoje zachowanie. Uśmiecha się do mnie blado i delikatnie kiwa głową, dając mi znać, że wszystko w porządku, po czym spogląda przez ramię, jakby chciał się upewnić, że nikt za nim nie stoi.
- Posłuchaj, mam ważną sprawę- oświadcza, a ja zerkam wgłąb holu. Katniss jest w salonie, rozmyśla na temat nadchodzącej walki i posiłków, które udało nam się zebrać. Dodatkowo na tylnym tarasie Elijah postanowił urządzić sobie indywidualny trening sztuk walki. Postanawiam więc porozmawiać z Stefanem na werandzie. Wychodzę, zamykam za sobą drzwi frontowe i przysiadam na huśtawce, którą przykręcił dla mnie Tobias, kilka dni wcześniej
- Co się stało?- pytam, kiedy Stefan opiera się o balustradę i splata ramiona na klatce piersiowej.
- Wiem, że zbytnio się nie znamy, no i zwolniłaś się z pracy u mnie, ponieważ sprzątanie waszego wiekowego domu pochłania za dużo twojego cennego czasu- mówi, a ja słyszę w jego głosie nutkę oskarżenia. Uśmiecham się, bo wiem o co mu chodzi. Nie uwierzył mi, kiedy powiedziałam, że niedługo zacznę nową pracę, więc muszę się zwolnić z jego pubu, a fakt, że zawsze można zastać mnie w domu, tylko upewnia go w przekonaniu, że kłamałam. No cóż, nie mogę się już z tego wycofać.- Ale jak wspominałem moja matka wróciła do miasta i postanowiła wyprawić ten cały bankiet dla mieszkańców. Wiesz, kiedyś to była tradycja, kiedy jednak umarł ostatni burmistrz jakoś zanikła- wyjaśnia, a ja już wiem, o co zechce mnie poprosić. Próbuję szybko wpaść na jakiś odpowiedni powód, dla którego mogłabym mu odmówić. Nic jednak nie przychodzi mi do głowy.- I tak pomyślałem, że może zechciałabyś, no wiesz...- urywa, bo myśli, że wiem, a ja chcę się z nim podroczyć, więc wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Co?- pytam, przyjmując obojętny wyraz twarzy, a on patrzy na mnie, jakbym była głupia. Może nie głupia, tylko nierozumna. Czekam, aż to wykrztusi i czuję się, jak zawstydzona nastolatka. Oboje stoimy na ganku, w domu powinien znajdować się mój surowy ojciec i podsłuchująca pod drzwiami matka, a w tle powinna lecieć muzyka country, z tekstem o pierwszej miłości. Śmieję się w duchu, wciąż czekając, aż Stefan się odezwie.
- No dobrze- oświadcza, rozcierając dłonie.- Chodzi o to, że...- zaczyna, siadając obok mnie i wiem już, że to jakaś poważniejsza sprawa, niż zaproszenie na imprezę. Odsuwam się od niego, bo siedzi nieco zbyt blisko i uważnie mu się przyglądam.- Moja matka jest święcie przekonana, że przez jej zaborczość i wścibskość nie chcę przedstawić jej swojej narzeczonej- wykrztusza, a ja unoszę wysoko brwi.
- To ty masz narzeczoną?- pytam, a on mruży groźnie oczy.
- Dlaczego słyszę w twoim głosie niedowierzanie?- warczy, a ja zaczynam się cicho śmiać.
- Przepraszam, po prostu mnie zaskoczyłeś- mówię na swoją obronę, a on macha dłonią, uznając to za nic ważnego.
- Nie mam narzeczonej, ale ona uważa, że powinienem- tłumaczy mi, a ja przytakuję skinieniem głowy. Co mogłabym powiedzieć? Że w jego sytuacji ciężko wymagać od niego pokochania kogoś, kiedy stosunkowo niedawno zginęła w wypadku jego żona? To byłoby nietaktowne, nawet bardzo.- No wiesz, uważa, że przechodzę ileś tam faz depresji...
- Pięć- mówię, a on zerka na mnie, jednak tego nie komentuje. Kontynuuje.
- A ta obecna, w której ciągle powtarzam, że nie potrzebuję żadnej kobiety jest wyparciem. Podobno boje się zaangażować, bo boję się, że moją nową miłość spotka to, co spotkało moją żonę. Oczywiście, to bzdura. Wypadki zdarzają się codziennie, każdy z nas może za moment zginąć, zjeżdżając z mostu- oświadcza buntowniczo, a ja mogłabym się z nim kłócić. Nie o to jednak chodzi, więc odpycham od siebie tą myśl, uważnie wsłuchując się w jego słowa.- Wiem jednak, że nie da mi spokoju, dopóki naprawdę jej kogoś nie przedstawię i tak pomyślałem, że może zechciałabyś...
- Nie- przerywam mu, kiedy tylko dociera do mnie, o co mnie prosi. Podnoszę się z huśtawki i odchodzę kilka kroków, po czym odwracam się do niego przodem.- Nie- powtarzam, dobitnie i wyraźnie, a on wywraca teatralnie oczami.
- Matka i tak nie zostanie tutaj na długo, Caroline...
- A jeśli zostanie?- pytam, naprawdę zdenerwowana i cofam się, kiedy wstaje i próbuje się do mnie zbliżyć.- Jeśli zostanie, to co? Będziemy udawali parę do końca życia? A może odstawimy szopkę i udamy, że się rozstajemy? Co my mamy po dwanaście lat?- warczę, a on poważnieje. Jego ramiona bezwładnie opadają, a twarz tężeje. Poddaje się i myślę, że to dobrze. Tak, powinien powiedzieć swojej matce, że jest sam i mieć w nosie jej definicje depresji. W końcu nie jest już lekkomyślnym nastolatkiem, a dorosłym facetem po przejściach. Nie może żyć w wyimaginowanym świecie, myśląc, że w ten sposób dogodzi swojej rodzicielce. To jakieś szaleństwo.
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi- szepcze, a ja uchylam usta ze zdumienia. No pięknie, czyli zmieniamy taktykę, na zawiedzionego przyjaciela. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech przez nos, a Stefan wykorzystuje okazję i podchodzi bliżej.- Spójrz na to z innej strony, Caroline- szepcze, a ja zerkam na niego, nie kryjąc zdenerwowania.- Poznasz mieszkańców miasta, może dołączysz do jakiegoś klubu, czy koła zainteresowań?
- Och, cóż za ciekawa propozycja- syczę, a on wywraca oczami.
- Przecież to nic wielkiego- mówi, zerkając mi w oczy. Ma ciepłe spojrzenie. Gdybym była młodsza i nieco mniej rozsądna, prawdopodobnie rozpłynęłabym się pod jego wpływem.- Musisz tylko od czasu, do czasu złapać mnie za rękę- tłumaczy, ujmując moją dłoń.- Uśmiechać się na dźwięk moje imienia- dodaje, stając nieco zbyt blisko. Opuszczam głowę i czuję, jak opiera swoje czoło o moje. Kiedy podnoszę wzrok, widzę tylko jego, zasłania mi cały świat. Wzdycham głośno, a on sunie palcami w górę, przez moje przedramię, łokieć i dociera do karku. Wiem, co robi. Próbuje mnie przekonać, wykorzystując słabości każdej kobiety. Ale przecież ja jestem mądrzejsza, bardziej doświadczona niż inne, wiem, że to tylko gra, że jego dotyk nic nie znaczy. Wiem to i właśnie dlatego mu na to pozwalam. Mogę rozkoszować się tą chwilą, nie martwiąc się o moje zdruzgotane serduszko. To raczej on powinien się bać, że pewnego dnia, kiedy tak będziemy udawali, zrozumie, że jestem kimś więcej i wszystko spadnie mu na głowę. Podnoszę na niego swoje spojrzenie i uśmiecham się blado. Jest taki naiwny, myśli, że może rozegrać to, jak z głupią nastolatką. Gdyby tylko wiedział...
- Pod jednym warunkiem- mówię, odgarniając włosy na plecy i robiąc duży krok w tył, aby móc w końcu odetchnąć własnym powietrzem. Wciąż jednak trzymam jego dłoń.
- Cokolwiek zechcesz- oświadcza, a ja przekrzywiam głowę na bok, niczym zaciekawiony zwierzak.
- Po pierwsze nie przekraczamy granic, jasne?- mruczę, a on zawadiacko się uśmiecha. Śmieję się i wyrywam rękę z jego uścisku.- Po drugie nie używamy słodkich skrótów, jak słonko, kotku i gwiazdeczko- dodaję i tym razem to on głośno się śmieje.- A po trzecie...- mówię, nieco poważniej i biorę głęboki wdech.- Unikamy niezręcznych i krępujących tematów, jak ten o...
- Nie rozmawiamy o mojej żonie, jasne- dokańcza za mnie, a ja wzruszam lekko ramionami.
- Dobrze, ale tylko dopóki twoja matka nie wyjedzie, jasne?
- Oczywiście...
- I nie przesadzaj z troszczeniem się o mnie, potrafię zadbać o siebie sama.
- No pewnie...
- I nie będziemy robić wszystkich tych miłosnych podchodów, jak kupowanie kwiatów, albo...
- Nie lubisz kwiatów?- pyta, unosząc brwi, a ja delikatnie się uśmiecham.
- Lubię, stokrotki- odpowiadam, patrząc jak wycofuje się z werandy. Jak on to robi, że całkowicie tracę przy nim pewność siebie i zaciętość?
- Zapamiętam- mówi, uśmiechając się tak, jakbym spełniła jego najskrytsze marzenie. Czuję się z tym dobrze. Zawsze, kiedy zrobię coś dobrego dla innej osoby, czuję się, jakbym mogła latać. Stefan schodzi po schodkach, dociera do swojego wozu, a ja opieram się o balustradę i splatam ramiona na klatce piersiowej. Odwraca się do mnie i przez moment uważnie się sobie przyglądamy.
- Tylko się nie zakochaj- mówię w końcu, a on otwiera drzwi od strony kierowcy i nie odpowiada. Nie odpowiada i bardzo mnie to martwi.
- Przyjadę po ciebie o szesnastej- rzuca na pożegnanie i wsiada do samochodu.
Patrzę, jak odjeżdża, znika za bramą i cała euforia zwyczajnie pryska. Był moim przyjacielem, dowiedział się o mnie prawdy, zahipnotyzowałam go, aby zapomniał. Mieszałam w jego pamięci, co nie czyni mnie najlepszą kandydatką, na narzeczoną. Oby cała ta sytuacja dobiegła szybko końca.

Beatrice
    Każdy pacjent na oddziale neurologii dostaje osobistego opiekuna, pielęgniarkę, lub pielęgniarza, który jest tylko i wyłącznie do jego dyspozycji. Można ich prosić o wszystko. O książki z szpitalnej biblioteki, codzienną dostawę gazet, gier planszowych, a nawet wysyłanie swojej poczty. Ich zadaniem jest sprawdzanie twojego stanu zdrowia i poprawianie ci humoru, spełnianie najgłupszych zachcianek. Bo kiedy lekarze mówią twoim rodzicom i tobie, że za kilka miesięcy, tygodni, czy dni możesz umrzeć, nie pozostaje im nic innego, jak podarować ci osobistego asystenta, który bez zająknięcia przyniesie ci ogromny pojemnik lodów, albo książkę ulubionego autora. Moją opiekunką jest Rosalie. To przemiła kobieta po czterdziestce, z burzą czarnych, gęstych loków. Zawsze, kiedy jest przy mnie, spina je ciasto z tyłu głowy, bo wie, że jej zazdroszczę. Jeszcze niedawno sama miałam piękne, długie włosy, ale potem rak zżarł moją odporność i musiałam je ściąć. Po prostu kiedy wypadają ci krótkie włosy, mniej razi cię to w oczy. Rosalie wie, że dzisiaj wychodzę na przepustkę. Długo walczyłam z doktorem i matką, aby pozwolili mi na dzień wolnego. Musiałam skłamać, że moja dobra znajoma obchodzi urodziny i chciałabym spędzić ten dzień, na umilaniu jej życia. Łzawa historyjka, pod tytułem " prawdopodobnie już nigdy nie będę miała takiej okazji " przydała się, jak nigdy. Przejęta moim stanem kobieta, kazała mi ubrać koszulkę, sweter i kurtkę, a wokół szyi owinęła mi ogromny szal, jakbyśmy mieszkały na Biegunie. Nie mam jednak serca jej odmawiać. Widzę, że traktuje mnie, jak swoją córkę, a łzy w jej oczach sprawiają, że mam wyrzuty sumienia. Powinnam zostać w łóżku, dokończyć czytać " Pamiętnik " i pozwolić sobie na długie godziny snu. Wiem jednak, że jeżeli nie wyjdę o odpowiedniej porze ze szpitala i nie pojadę z Shanem na spotkanie z jego ludźmi, rodzina Tobiasa ucierpi. Wydaje mi się, że już i tak sprawiłam im dużo bólu.
- Jesteś pewna, że to konieczne? Tak częste wychodzenie może ci zaszkodzić. Nasz klimat nie jest zbyt łagodny- szepcze Rosalie, wpatrując się w lukę w mojej karcie. W dniu, w którym ma się przepustkę, nie prowadzą nad tobą obserwacji i nie wpisują do karty żadnych uwag. Muszą mieć usprawiedliwienie, jeżeli stanie ci się coś poza terenem szpitala. Mówią wtedy, że pacjent opuścił szpital na własne życzenie i nie mieli wpływu na jego stan zdrowia.
- To tylko kilka godzin. Nie będę długo spacerowała, obiecuję- odpowiadam, uśmiechając się do niej pocieszająco, a ona kiwa delikatnie głową i odstępuje ode mnie na krok. Lustruje mnie wolno spojrzeniem.
- No dobrze, już czas- oświadcza, jakbyśmy się żegnały, a ja zeskakuję z łóżka i odruchowo ją przytulam. Mam z nią lepszy kontakt, niż z własną matką i nieco mnie to martwi. Wychodzę z sali i kieruję się do wyjścia, zakładając plecak na oba ramiona. Mam dzień wolny. Czuję się, niczym kobieta sukcesu. Wychodzę z szpitala, który stał się moim domem, jadę na ważne spotkanie biznesowe, a potem... No właśnie, co potem? Tobiasa nie ma w mieście, Katherine także. Kto się mną zaopiekuje?
    Shane czeka na mnie przed wejściem. Siedzi na masce samochodu i blado się do mnie uśmiecha. Przytula mnie na powitanie, otwiera przede mną drzwi od strony pasażera, po czym sam siada za kierownicę. Zaczynamy niezobowiązującą rozmowę, jakby nie działo się nic ważnego.To tylko pozory, dzieje się coś okropnie ważnego w historii mojego życia, rodziny McIntire i całego miasta. A ja jestem główną bohaterką.

***
     Kiedy zgodziłam się pójść na spotkanie z watahą Shane'a, wyobrażałam sobie przyczepę kempingową i kilka namiotów rozbitych nad bagnami, w oddalonej od miasta części lasu. Tymczasem zaparkowaliśmy przed budynkiem starej szkoły podstawowej. Kiedy miałam dziewięć lat ktoś podłożył ogień w toalecie dla chłopców i pierwsze piętro doszczętnie spłonęło. Budynek zamknięto i oznaczono, jako ruinę, a szkołę przeniesiono kilka ulic dalej. Shane gasi silnik i zerka na mnie, z niepewnym wyrazem twarzy.
- Możesz się wycofać- mówi, a ja nie kryję rozbawienia.
- Właściwie to nie mogę- odpowiadam i zauważam, że mój głos drży. Brzmię żałośnie.- Jestem to winna Tobiasowi. Jego rodzina już i tak mnie nienawidzi, za to, że on...no wiesz...chyba umrze razem ze mną- mówię, wzruszając ramionami, a on przytakuje delikatnie skinieniem głowy.- No i to twoi ludzie, prawda?- dodaję, nieco weselej się uśmiechając.- A ty jesteś moim przyjacielem. Rodzina mojego przyjaciela, jest moją rodziną- wypowiadam masę bezsensownych sformułowań, co najwyraźniej go śmieszy i nic dziwnego. Widzi, że jestem zdenerwowana. Wysiada z wozu, ja robię to samo i oboje idziemy w stronę otwartego wejścia. Budynek został wiele razy zdemolowany i obrabowany, przez nudzące się nocą nastolatki. Nigdy go nie zamknięto, więc był ogólnie dostępny. Wielu ciekawskich połamało sobie kończyny, wchodząc do środka i pozwalając, aby pochłonęły ich egipskie ciemności. Wszystkie okna zostały zabite deskami, a prąd odcięty, więc jedynie za dnia w środku można coś zobaczyć, a to wszystko dzięki przedzierającym się pomiędzy dechami promieniom światła. Kiedy jednak na dworze jest ponuro, czyli przez dziewięćdziesiąt procent czasu, w środku nie można obejść się bez latarki, albo chociaż telefonu z jasnym wyświetlaczem. Dzisiaj jest jeden z tych dni, kiedy słońce wręcz nas rozpieszcza. Wchodzimy do środka, Shane sprawdza czy nikt za nami nie idzie i rusza wgłąb holu. Pamiętam te korytarze, szafki wzdłuż ścian. Pamiętam sale i ławki, na których przesiadywaliśmy w przerwach, między zajęciami. Nie wiedząc czemu te wspomnienia wywołują na mojej twarzy uśmiech. Może dlatego, że jako dziewięciolatka byłam szczęśliwa i nieświadoma bałaganu, jaki dział się w mojej rodzinie? Miałam dwójkę rodziców, ciepły dom, jedzenie i obrzydliwe, cholernie drogie różowe pantofle, których zazdrościła mi każda koleżanka. Śmieję się w duchu i skręcam za Shanem w drzwi do dawnej sali gimnastycznej.
    Na trybunach rozsiadło się kilku mężczyzn i kilka kobiet. Na środku sali ktoś postawił stół, wyciągnięty ze stołówki i kilka krzeseł. Tam również siedzi kilka osób. Razem jest ich około trzydziestu, ale nie wiem, czy jestem w stanie to teraz ocenić. Jestem zszokowana. Oczekiwałam fajerwerków, okrzyków radości, albo chociaż jęków zażenowania i rozczarowania, tymczasem nikt nie zauważa, że się pojawiam. Shane spogląda na mnie przez ramię, kiedy zatrzymuję się kilka kroków za nim i kiwa na mnie głową. Podchodzę więc bliżej, a on odchrząkuje i wszyscy zwracają swoje oczy ku nam. Dobra, wolałam, kiedy byłam niezauważalna. Milczę, patrząc na rudowłosą kobietę, która zmierza w naszą stronę. Oprócz ognistych włosów i czarnych oczu ma coś jeszcze, co przykuwa moją uwagę. Przez jej prawe oko i policzek ktoś przeciągnął czymś ostrym, przez co powstała tam gruba, źle zagojona rana, szpecąca jej naprawdę ładną twarz. Zanim jednak do nas dotrze, z trybun zbiega mężczyzna. Jest średniego wzrostu, całkiem dobrze zbudowany. Wymija rudą i wpada na Shane, mocno go obejmując. Jest od niego starszy, to widać i chyba jest jego bratem. Zakładam to, przez wymalowane na jego twarzy szczęście.
- Gdzie się podziewałeś, szczylu?- pyta, potrząsając moim przewodnikiem, a ten śmieje się, odwzajemniając jego czułe gesty. Zapominam się przez chwilę i delikatnie uśmiecham. Poważnieję, słysząc wrogi ton głosu kobiety.
- Cieszę się, że możecie się trochę poprzytulać, chłopcy, ale mamy chyba ważniejsze sprawy, od braterskiej tęsknoty, co?- syczy i oboje poważnieją, ustawiając się po obu moich stronach. Obejmuję się ramionami, czując się niezręcznie.- To jest ta twoja królowa?- pyta, zwracając się do Shane'a i arogancko się przy tym uśmiechając. 
***
    Siedzę na ławce, na trybunach, opierając brodę na dłoni. Wpatruję się w Shane'a, który gorączkuje się, dyskutując z rudą przywódczynią jego sfory. Kobieta ma na imię Lexi, ma trzydzieści dwa lata, a wilkołakiem jest od dziesięciu. Jest alfą, ze względu na swoje geny, ale ma stosunkowo małe poparcie. Mimo wszystko muszą się z nią zgadzać, bo od niej zależy ich życie. To zabawne, ale wiem to wszystko od starszego brata Shane'a, który spokojnie siedzi z boku i przygląda się, jak jego ludzie wykłócają się z mojego powodu.
- Myślisz, że kiedyś się to skończy?- pytam, a on zerka na mnie i cicho się śmieje. Podaje mi butelkę z piwem, odruchowo ją ujmuję, ale zanim się napiję, zerkam na nią i nieruchomieję.- Nie mogę- szepczę, szybko mu ją oddając.- Mam tylko dzień wolnego, a moje leki nie działają dobrze z alkoholem- wyjaśniam, a on przytakuje skinieniem głowy i zerka przed siebie.
- Czyli to prawda?
- Co takiego?- pytam, opierając łokcie na kolanach i spoglądając w tym samym kierunku.
- Umierasz?- pyta wprost, a ja spuszczam wzrok i zagryzam dolną wargę.
- Tak mówią- szepczę w odpowiedzi, a on dopija piwo i odstawia butelkę obok swojej nogi.
- Jak to jest?
- Jak to jest umierać?- pytam, szeroko się uśmiechając, a on zaczyna się śmiać. Rzadko kiedy udaje mi się dogadać z kimś przy pierwszym spotkaniu, a z nim jest łatwo. Po prostu siedzimy, z dala od reszty i rozmawiamy, jakbyśmy znali się całe lata. Odpowiada mi to. Wolę siedzieć z nim, niż uczestniczyć w kłótniach na mój temat. Właściwie jestem najważniejszą osobą w tym miejscu, a nikt nawet nie zwraca na mnie uwagi. Kłócą się o to, że nie wyglądam na królową wilków, czy jakąkolwiek królową. Jestem za młoda, zbyt krucha, wcale nie jestem umierająca, a w ogóle nie nadaję się na przywódcę, bo jestem nieśmiała. Nie wiem, jak to możliwe, że zrozumieli to wszystko, spoglądając na mnie jeden, jedyny raz.- Na początku się tego nie odczuwa- szepczę, zaczynając odpowiadać na pytanie Klausa.- Nie dociera do ciebie nic, oprócz strachu. Boisz się zasnąć, bo myślisz, że możesz się nie obudzić. Boisz się wstać, aby nie upaść. Boisz się jeść, aby nie wymiotować. A kiedy strach mija, zaczyna się atak. Chcesz udowodnić wszystkim, że jesteś silniejszy nić rak. Wstajesz, skaczesz, biegasz, tańczysz i robisz wszystko, czego ci nie wolno, bo myślisz, że to tylko głupi żart i niedługo wszystko wróci do normy. Nie wraca. Normalność, którą znasz, już nigdy nie wraca. Po ataku przychodzi czas na konfrontację. Słabniesz. Zaczynają boleć cię kości, stawy i nawet skóra głowy. Włosy wypadają garściami, zęby się psują, a wzrok coraz częściej płata ci figle. Masz luki w pamięci, zawroty głowy i wahania nastroju. Stajesz się zgryźliwym, uciążliwym rakiem. Rozumiesz, że to już koniec, że nie możesz uciekać i chować się przed tym, co cię czeka. I w końcu to akceptujesz- ostatnie słowa wypowiadam tak cicho, że nawet nie wiem, czy Klaus je słyszy. Patrzę w jeden punkt, daleko przede mną i pozwalam, aby pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i zniknęła w płachtach mojego szala. Pociągam nosem, odwracam głowę i biorę głęboki wdech.
- Przykro mi- oznajmia mężczyzna, a ja gorzko się uśmiecham.
- Podobno ostatnią fazą jest załamanie nerwowe- mówię, znów patrząc mu w oczy.- Ale jeszcze do niej nie dotarłam- dodaję i podnoszę się z ławki. Staję naprzeciwko niego, postanawiając przyśpieszyć bieg wydarzeń. Wiem, że wybrane wilkołaki odczuwają strach, kiedy tylko jestem w niebezpieczeństwie. Kiedy coś mi zagraża, oni to wiedzą i chcą mi pomóc. Gdybym teraz znalazła się w jawnym niebezpieczeństwie, poczuliby to i w końcu uwierzyli, że to ja jestem wybranką. Może nie wyglądam i może oni tego nie czują, ale poczują. Muszę tylko obudzić ich instynkt, muszę się czegoś bać. Wiem, że nie zadziała to z udawanym strachem, więc musi stać się coś okropnego. Zerkam na butelkę, która stoi obok nogi Klausa i ciężko przełykam ślinę. 
- Przepraszam- rzucam głośno w jego stronę, a on marszczy brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Łapię za butelkę, unoszę ją i uderzam w jego głowę. Robię to jednak tak, aby nie stracił przytomności. Wystarczy go rozjuszyć.
- Co do cholery?!- warczy, zrywając się z ławki, a ja cofam się i wbijam w niego swoje spojrzenie.- Ty mała...-syczy, idąc w moją stronę.- Wstrętna...- warczy, wytykając mnie palcem.- Obrzydliwa...- wypluwa, a jego oczy ciemnieją, źrenice zmieniają kształt.- Zaraz ci pokażę...- grozi mi, a z jego ust zaczynają wyłaniać się długie, ostre kły wilka. Ogromna gula wyrasta w moim gardle, brakuje mi tlenu i kończy mi się droga ucieczki, wpadam na ścianę. Wypuszczam butelkę z dłoni, a ona z hukiem toczy się w jego stronę. Krew cieknie po jego uchu i szyi, plamiąc biały t-shirt. Jest coraz bliżej, a im bliżej jest, tym bardziej się złości. Nie wiem już, czy się boję, czy to adrenalina, ale serce wali mi jak młotem, a kropelki potu spływają po moim karku. Żądza krwi u Klausa, jest taka sama, jak u wampirów, po prostu nie chodzi mu o smak, a o widok. Chce mi się odpłacić, za krzywdę, którą niespodziewanie mu wyrządziłam. Taki jest jego instynkt. Taka jest jego natura.
    W jednej chwili ulatuje w powietrze i trafia między ławki na trybunach, z głośnym rykiem bólu. Pomiędzy nami staje dumnie wyprostowana Lexi. Nie pozwoli mnie skrzywdzić.
- Co ty wyprawiasz?!- wrzeszczy Shane, idąc w moją stronę. Osuwam się po ścianie, płytko oddychając. Ukrywam twarz w dłoniach i staram się opanować targające mną emocje. Widzę tylko jej buty. Odwraca się w moją stronę, staje w rozkroku i milczy, uważnie mnie obserwując.
- Przekonałaś mnie- oświadcza nagle, a kiedy podnoszę na nią wzrok, widzę, że się uśmiecha. Wzdycham z ulgą i pozwalam, aby łzy znów napłynęły mi do oczu. Shane patrzy na nią ze zdumieniem, a Klaus zbiera się spomiędzy ławek, które połamały się pod wpływem jego ciężaru i rzuca mi gniewne spojrzenie. Siedzę na podłodze, a Lexi chwilę się waha, po czym kłania się przede mną, tak, jak to zrobił za pierwszym razem Shane. Wszyscy idą w jej ślady, tylko Klaus stoi nieugięty, nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Posyłam mu przepraszające spojrzenie, a on poważnieje i również chyli przede mną czoła. Podnoszę się za pomocą Shane'a i spoglądam w twarz ich alfy.
- Moi przyjaciele was potrzebują- szepczę, a ona przytakuje delikatnym skinieniem głowy i zerka na swoich ludzi.
- Jesteśmy do twojej dyspozycji- oznajmia jakiś mężczyzna, wyłaniając się z tłumu. 

Caroline
    Niedługo szesnasta. Mam na sobie małą czarną i proste, jasne szpilki. W mojej nieziemsko wielkiej torebce mieści się ledwo moja komórka, ale ważne, że pasuje do mojej kreacji. Pierwszy raz od bardzo dawna wyprostowałam włosy i zrobiłam wyzywający makijaż, więc wyglądam nadzwyczaj oryginalnie. Przeglądam się w lustrze w holu, a obok, oparty o ścianę stoi Elijah, zajadając się jabłkiem. Zerkam na niego kątem oka i delikatnie się uśmiecham.
- Dziękuję- oświadczam, a on unosi brwi.
- Jeszcze nie zdążyłem nic powiedzieć- protestuje przeciwko mojej intuicji, a ja wzruszam ramionami.
- Gdybym twoim zdaniem brzydko wyglądała, nie stałbyś tutaj od pięciu minut i nie wgapiał się we mnie jak w obrazek- zauważam, a on cicho się śmieje. Początkowo nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze. Nie lubiłam go, ze względu na jego tajemniczość i powściągliwość, ale odkąd poukładał sprawy z moją siostrą, stał się bardziej otwarty i okazało się, że to miły i zabawny facet. Moglibyśmy zostać przyjaciółmi.
- Masz rację, wyglądasz bardzo ładnie- przytakuje, a ja przekręcam głowę na bok.
- Uważaj, jesteś facetem mojej siostry- rzucam, wytykając go palcem, a z salonu wyłania się zaciekawiona Beatrice. Rano, kiedy wyszła z szpitala, Shane zabrał ją na spotkanie z swoimi ludźmi. Podobno się udało. Katniss nie chciała mi jednak wiele zdradzić. Wiem tylko, że ludzie Shane'a, a teraz także Beatrice zamieszkają w mieście, tworząc nam zaplecze do walki. Szczerze powiedziawszy, ucieszyłam się, bo to oznacza, że nie staniemy do bitwy sami. Widzę, że Beatrice jest nieco przygnębiona. Tobiasa wciąż nie ma, a ja wychodzę, więc będzie musiała spędzić dzień z Katniss, a to oczywiste, że za sobą nie przepadają. Odkąd Shane przywiózł ją do domu, pomagała mi w porządkach na strychu, ale teraz nie jestem już w stanie się nią opiekować. Mijam Elijah i obejmuję ją ramionami.
- Pozdrów ode mnie Stefana- prosi, a ja gorzko się uśmiecham. Ciągle nie pogodziłam się z faktem, że od teraz jesteśmy narzeczeństwem. Martwię się, że zgubię się w całej tej plątaninie kłamstw. Przytakuję jedynie skinieniem głowy i zastanawiam się, jak mogłabym umilić jej ten czas.
- Może wybierzesz się na spacer?- pytam, a ona lekko unosi brwi.- Za domem jest mnóstwo wolnej przestrzeni. Nikt cię tam nie będzie widział, a poza tym, zawsze możesz poprosić Elijah o potowarzyszenie ci, prawda?- oznajmiam, zerkając na mężczyznę, a on blado się uśmiecha.
- Oczywiście- odpowiada, a raczej syczy, a ja cicho się śmieję. Wiem, że weźmie sobie moje słowa do serca, to dżentelmen, godny podziwu. Na pewno dotrzyma Beatrice towarzystwa, podczas gdy ja będę odgrywała swoją rolę na przyjęciu. Słyszę samochód wjeżdżający na podwórze i głośno wzdycham.
- Trzymajcie za mnie kciuki- rzucam cicho i całuję Tris w policzek, po czym ruszam do wyjścia.
    Otwieram drzwi i wychodzę na werandkę, dokonując ostatnich poprawek w moim ubiorze, a kiedy podnoszę wzrok nieco truchleję. Stefan ma na sobie spodnie od garnituru, białą koszulę, z odpiętymi trzema guzikami od góry i czarną marynarkę. Idzie w moją stronę i wygląda perfekcyjnie. Gdyby nie to, że to tylko gra, mogłabym się w nim w tym momencie zakochać.
- Wyglądasz...- duka cicho, stając kilka kroków przede mną i lustrując mnie spojrzeniem.
- Tak, ty też- szepczę i wcale się nie uśmiecham. Martwię się, że z całego tego udawania może wyjść niezły bałagan. Wzdycham i podchodzę, aby go przytulić. Wymijam go i wsiadam do jego samochodu.
    Na tylnym siedzeniu leży bukiet stokrotek. Uśmiecham się.

***
    Bankiet wyprawiony został, ku mojemu zdziwieniu w domu burmistrza miasta, który nazywa się Joseph Potter. Ma czterdzieści dziewięć lat, jest wdowcem, który powtórnie się ożenił, z młodszą o piętnaście lat Jessicą. Jestem w stu procentach pewna, że albo nie jest właścicielem swojego domu, albo jest istotą nadprzyrodzoną, ponieważ mogę przekroczyć jego próg, bez pytania o zgodę. Trochę niepokoi mnie ten fakt, ale nie daję tego po sobie poznać. Stefan nie może się dowiedzieć, że czuję się nieco osaczona. Mam pewne podejrzenia, co do jego matki i jej znajomych, którzy wrócili z nią do miasta, ale jeszcze nie wypowiedziałam ich głośno. Napomknęłam tylko coś Katniss, ale chyba nie wzięła tego do siebie. Poznaję kolejno pana i panią burmistrz, szeryfa tutejszej policji, a potem dyrektora liceum. Po krótkiej, niezobowiązującej rozmowie z nimi wszystkimi, dociera do mnie, że Stefan to nie tylko właściciel baru, a ktoś naprawdę znany i szanowany. Zaczynam wyżej nosić swoją głowę. Tańczymy przez jakiś czas, na pokaz całując się w policzek, czy ramię i pozwalając sobie na kilka niegrzecznych żartów. Wiem, że z boku wyglądamy na idealną parę i wszyscy zastanawiają się, skąd on mnie wziął. Bawi mnie fakt, że nikt z nich, nigdy nie pozna o mnie całej prawdy.
    Idziemy przez parkiet w kierunku jego matki, a ja czuję, jak serce podskakuje mi do gardła. Łapię go za dłoń i zmuszam do zatrzymania się.
- Co się stało?- pyta, zerkając na mnie niepewnie.
- Co, jeżeli mnie nie polubi?- wypalam, zanim się zastanowię, a on parska śmiechem. Piorunuję go wzrokiem i niezauważalnie uderzam w brzuch, tak mocno, że nieco się kuli.- To nie jest zabawne!
- Caroline, chyba nie muszę ci przypominać, że tylko udajemy, prawda?
- Właśnie! To jeszcze gorzej!- oznajmiam, zatrzymując kelnerkę i zabierając z tacy kieliszek z szampanem.- Wiesz jakim upokorzeniem będzie odegranie narzeczonej, której nie polubi przyszła teściowa?- pytam szeptem, a za moimi plecami ktoś przechodzi, więc Stefan łapie mnie za dłoń i przyciąga do siebie, udając, że szepcze mi coś do ucha. Spoglądam nad jego ramieniem na przyglądającą nam sie kobietę i szybko zmieniam pozycję. Obejmuję go ramionami za szyję i zerkam mu w oczy, uroczo się przy tym uśmiechając.- Patrzy się na nas- tłumaczę, a on zagryza delikatnie wargi, aby powstrzymać się od śmiechu.
- Caroline, nie martw się. Mama cię polubi. A nawet jeśli nie, to pamiętaj, że cię kocham i nie liczy się dla mnie jej zdanie, dobrze?- mówi i przyjmuje tak uroczy wyraz twarzy i tak miły ton głosu, że mam wrażenie, jakby mówił to szczerze, prosto z serca. Oblewają mnie zimne poty. Co ja do cholery robię? Prostuję się, dopijam szampana i odstawiam pusty kieliszek na tacę, po czym łapię go za dłoń i idę na rzeź.
- Och, Stefan!- wita go, nieco zbyt entuzjastycznie i całuje jego policzek, zostawiając na nim czerwony ślad. Stoję z boku, chcąc, aby ta chwila trwała wieczność. Nie trwa.- A ty zapewne jesteś tą jedyną, prawda?- zwraca się do mnie, a ja posyłam jej nieco szerszy uśmiech, niż powinnam. Tą jedyną? A czy on nie miał już przypadkiem żony? Zaczynam myśleć, że jego matka to straszna wiedźma.
- Caroline- przedstawiam się, ściskając pośpiesznie jej dłoń.- Miło mi panią poznać- dodaję, a ona wydaje się tak rozczulona, jakby miała za moment rozpłakać się ze szczęścia.
- Grethel, mi również. Stefan ukrywał cię tak dobrze, że powoli traciłam rozum, zastanawiając się kim jesteś- odpowiada, a ja zerkam na mojego udawanego narzeczonego i zaciskam usta w cienką linię. Co mam jej powiedzieć? Że jego narzeczona, którą tak ukrywał nie istnieje, a ja stoję tutaj tylko dlatego, że jestem za słaba, aby odmówić słodkiemu zapachowi jego perfum? Odtrącam od siebie myśl o wyjawieniu prawdy i obejmuję Stefana ramieniem, pozwalając, aby pogawędził sobie z swoją matką. Kiedy unosi kieliszek z czerwonym winem, widzę wyraźny tatuaż na jej nadgarstku. To nic twórczego, żaden ptak, czy też sentencja, to zwyczajny iks. Marszczę brwi, bo wydaje mi się, że już kiedyś widziałam taki tatuaż, a ona najwyraźniej zauważa, że mu się przyglądam, bo naciąga rękawy swojej sukienki i szczelnie go ukrywa. Odwracam wzrok, udając, że zwyczajnie się rozglądam.
- Powiedzcie mi, kiedy planujecie wziąć ślub?- rzuca nagle, a ja patrzę na nią z uchylonymi ustami. Musze wyglądać komicznie.
- Em...my...znaczy się...- jąka się Stefan, a ja jestem pewna, że za moment wszystko spali. Biorę głęboki wdech, przestępuję z nogi na nogę i przejmuję kontrolę.
- Myśleliśmy nad latem. Pogoda nas nie rozpieszcza, a w wakacje możemy liczyć na kilka ładnych, ciepłych dni- odpowiadam, a ona od razu podejmuje temat. Pyta o suknie ślubną, orkiestrę, lokal, listę gości, a ja kłamię jak z nut. Puszczam wodze fantazji i opisuję wymarzony ślub, niczym z bajki Disney'a, a ona wydaje się za moment ulecieć ponad ziemię z zachwytu. Czuję wzrok Stefana na sobie i nie mogę się powstrzymać, aby na niego zerknąć. Widzę w jego oczach coś dziwnego. Nie zdziwienie, nie rozbawienie, ale zachwyt. Jest zachwycony tym co mówię, a może tym o czym mówię? Na litość boską, tylko nie to!
- Bardzo przepraszam, gdzie znajdę toaletę?- pytam i oboje wskazują mi drzwi na końcu korytarza. Całuję przelotnie ramię Stefana i odchodzę pośpiesznie we wskazanym mi kierunku. Słyszę jak jego matka zachwala moją figurę i wyszukany język i przewraca mi się w żołądku.
    Wchodzę do toalety i spoglądam w lustro, opierając dłonie na umywalce. Dyszę. Nie boję się tego, że matka Stefana będzie rozczarowana, kiedy oficjalnie ogłosimy swoje rozstanie, ani tego, że mnie znienawidzi. Boję się tego, że mnie polubi, a mi się to spodoba. Boję się konsekwencji spędzania z nim czasu, ciągłego obejmowania go, czucia jego perfum i ciepła bijącego od jego ciała, ciągłego poprawiania mu kołnierzyka koszuli i przelotnych muśnięć ustami. Boję się, że to wszystko, to o wiele, wiele za dużo, jak na moją silną wolę.
- Myślisz, że ten cały plan się uda?- słyszę głos, dochodzący z korytarza. Ktoś zbliża się do toalety. Drzwi uchylają się, a ja zamykam się pośpiesznie w jednej z kabin. Czy to normalne, że ktoś ma w domu toalety, niczym z dworca publicznego? Nieważne. Wsłuchuję się w rozmowę dwóch kobiet.
- Nie wiem, ale musimy spróbować.
- Po co? Przecież i tak nic z tego nie będziemy miały- puszy się pierwsza z nich.
- Nie mów tak, Rebekah. Grethel zapewniała nas, że wszystkie otrzymamy błogosławieństwo przodków. Musimy tylko pomóc jej zbudzić do życia Freyę.
- Tak i co potem? Pozwolimy, aby wykorzystała tych biednych ludzi do swoich celów? Wiesz co ona robi! Ta biedna dziewczyna umrze, a razem z nią...
- Taka jest przepowiednia, Rebekah!- warczy, a ta pierwsza głośno prycha.
- Ciekawe, czy byłabyś taka chętna, gdyby to twoja córka miała umrzeć, jako Biała Czarownica- syczy w odpowiedzi, a ja zatykam usta dłonią, aby nie wydało się, że je słyszałam. Jedna z nich myje ręce i obie opuszczają toaletę. Wyglądam przez szparę pomiędzy drzwiami, aby upewnić się, że nikogo nie ma i wychodzę. Szybko odnajduję swój telefon i wybieram numer do Katniss.
- Caroline? Co jest? Złamałaś obcas?- wita mnie nieśmiesznym żartem, a ja wyglądam za drzwi łazienki. Stefan wciąż tkwi w tym samym miejscu, rozmawiając z roześmianą matką.
- Zadzwoń po Erin, zaraz będę w domu. Miałam rację, matka Stefana to czarownica i przywiozła ze sobą cały sabat. One wiedzą coś o Beatrice- wyrzucam z siebie pośpiesznie i rozłączam się. Staję przed lustrem, biorę kilka głębokich wdechów i myję dłonie. Wychodzę.
- Już myślałem, że uciekłaś- żartuje Stefan, a ja zaciskam mocno szczęki. Dlaczego wszystkim jest tak do śmiechu? Rozglądam się nerwowo dookoła i wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą.- Wszystko w porządku?- pyta, a ja zerkam na niego i gorzko się uśmiecham.
- Bardzo przepraszam, ale źle się czuję- kłamię, zerkając na jego mamę.- Dzwoniła moja siostra, mamy małe kłopoty rodzinne, nasz brat znowu zniknął z domu. Martwię się- tłumaczę, a ona poważnieje i gładzi delikatnie moje ramię.
- Och, kochana, tak nam przykro- oznajmia, a ja wiem, że kłamie. Jest czarownicą, niemożliwe, żeby nie zauważyła kim jestem. A skoro wie kim jestem, to musi też wiedzieć, że kłamię.
- Odwiozę cię do domu- proponuje Stefan, wyraźnie zmartwiony.
- Nie chcę robić ci kłopotu, mogę po kogoś zadzwonić...
- Daj spokój, nie mów głupstw. Chodź, odwiozę cię.
- Przykro mi- rzuca za mną Grethel, a ja posyłam jej przepraszające spojrzenie.
- Do zobaczenia, pani Jenkins- mówię na pożegnanie, a ona kiwa głową. Odwracam się, wbijam wzrok w wyjście i idę przed siebie. Im szybciej wydostanę się z tego miejsca, tym lepiej.
    W samochodzie nie odzywam się ani słowem, Stefan również. Chyba wyczuł, że dzieje się coś naprawdę złego. Żałuję, że nie mogę powiedzieć mu prawdy. Zasłużył na to. Kiedy parkuje pod moim domem, spoglądam na niego. Jest rozczarowany.
- Stefan, tak bardzo cię przepraszam- szepczę, a on kręci głową.
- Nie, to ja przepraszam. Nie wiedziałem, że macie kłopoty i wpakowałem cię...
- To nic wielkiego- mówię, sięgając dłonią do jego policzka. Spogląda na mnie, a ja czule się do niego uśmiecham.- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze? Pójdziemy na obiad- proponuję, a on zgadza się skinieniem głowy. Odpinam pas i wysiadam. Kieruję się do wejścia, ale po kilku krokach zawracam. Podchodzę do okna, które otworzył i pochylam się, po czym składam na jego ustach delikatny pocałunek.
- Przepraszam, Stefan- szepczę i odchodzę. Przepraszam, że musisz brać w tym udział. Przepraszam, że pewnego dnia mnie znienawidzisz. Przepraszam, że będę musiała walczyć z twoją matką.

Katniss
    Po alarmowym telefonie Caroline, od razu zadzwoniłam do Erin. Oczywiście, znów czułam się winna, bo podczas gdy mój brat zabrał jej wnuczkę, Bóg jeden wie gdzie, ja dzwonię prosząc o pomoc. Na szczęście ta kobieta jest dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam, dobra matka i zgodziła się zjawić. Ku memu zdumieniu zjawiła się ze swoim wnukiem, nie mając z kim go zostawić. Beatrice od razu zgodziła się nim zająć, jednak nie zgodziła się wyjść z salonu. Chce wiedzieć o co chodzi, bo wie, że to coś nowego w jej sprawie. Nie mam sił się z nią wykłócać, więc po prostu pozwalam jej zostać. Caroline nalewa sobie do szklanki whisky i odwraca się w naszą stronę.
- Słyszałam je przez przypadek, nawet o tym nie wiedzą- oznajmia, a ja zerkam na Shane'a.
- To chyba dobrze, prawda?- pytam, a ona wzrusza ramionami.
- Ja tam byłam, Katniss. Rozmawiałam z ta kobietą, uścisnęłam jej dłoń, myślisz, że nie zauważyła, że jest ze mną coś nie tak? Pomyśl, ilu takich jak my jest obecnie w mieście? Tylko nasza rodzina! Co jeżeli Stefan powie jej, gdzie mieszkamy? Co jeżeli juz to wie? Co jeżeli wykorzysta to wszystko przeciwko mnie, przeciwko nam?- Caroline jak zwykle wpada w panikę, a ja staram się poskładać wszystko, co powiedziała w całość.
- Nie rozumiem, to znaczy, że sabat wywołał powrót Białej Czarownicy?- pytam, zerkając na Erin, która uważnie wczytuje się w legendę. Rozciera długimi palcami skronie i głęboko oddycha.
- Nie wiem czy to w ogóle możliwe- odpowiada cicho.- To nie tego rodzaju legenda. Biała Czarownica ma powracać sama, wybierać sama, żaden sabat nie powinien w to ingerować- szepcze. Jest zmęczona, musiała długo nie spać. Martwi się o Bonnie, przez co nie może się skupić. Współczuję jej, z całego serca.
- Jedna z nich wypowiedziała dziwne imię- oświadcza Caroline, siadając obok kobiety.- Treya, Greya...- jąka się, nie mogąc odnaleźć odpowiedniego imienia w pamięci. Erin zerka na nią nerwowo, po czym otwiera odpowiednią stronę księgi i podsuwa ją mojej siostrze.
- Freya?- pyta cicho, a Caroline przytakuje skinieniem głowy. Erin patrzy w moim kierunku, a ja już wiem, że dzieje się coś złego. Wszyscy spoglądamy na Beatrice, która nieco zmieszana podnosi się z podłogi i zostawia Noah na moment samego.
- Kim jest ta Freya?- pyta cicho i wszyscy znów patrzymy na Erin.
- Teraz wszystko jest jasne- oznajmia, zamykając księgę.- Freya, to pierwsza czarownica, jaka zapisała się w historii- oznajmia, patrząc raz na mnie, raz na Tris.- Narodziła się jeszcze przed wikingami, którzy później uznali ją za swoją boginię. Miała brać pod swoje skrzydła młodych kochanków, ale była bezwzględna. Ci, którzy w nią wierzyli i posunęli się do zdrady, ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Kochała życie śmiertelniczki, legendy głoszą, że miała nawet córkę, a kiedy okazało się, że jest istotą magiczną i posiada niezmierzone pokłady mocy i energii odebrała sobie życie, wcześniej urządzając w wiosce, w której żyła krwawą masakrę. Ludzie padali do jej stóp i umierali, niczym zwierzęta na polowaniu. Bawiła się nimi, a to wszystko dlatego, że jej ukochany wybrał inną. Z biegiem czasu, po tym, jak większość zaczęła wierzyć w jednego Boga, uznano ją za Pierwotną Czarownicę. Odkryto, że nagradza tych, którzy zwrócą jej ludzkie ciało. Sabaty zaczęły wzywać ją zza grobu, wierząc, że w ten sposób połączą się z przodkami i otrzymają siłę, młodość i magię, nie zaburzając harmonii. Jednak ciało osoby zdrowej, pełnej sił jest zbyt oporne, aby dać sobą zawładnąć, więc zaczęto wybierać jednostki słabe, często umierające. Freya dostawała to, czego chciała, czarownice również, a po jakimś czasie kłopot znikał...
- Sabat chce ją wykorzystać, do zdobycia wszystkich tych rzeczy, których normalnie nie mógłby mieć?- pytam cicho, a Erin przytakuje skinieniem głowy. Zerkam na Beatrice, która przysiadła na oparciu sofy i wgapia się w czarownicę z uchylonymi ustami. Nie wyobrażam sobie, co musi dziać się w jej głowie, jak bardzo musi się bać i czuć jak wyrzutek. Zaczynam ją lubić, chociaż współczucie komuś, to chyba nie najlepszy powód do obdarzenia go sympatią.
- Freya nie jest tylko najpotężniejszą i najstarszą z nas- mówi Erin, jakby złych wieści nie było dosyć.- Jest okrutna. Po tylu wiekach istnienia w wszechświecie, mężczyźni wciąż ponoszą karę za zdradę jej kochanka. Nie tyle, co osoba poddana rytuałowi staje się istotą nadprzyrodzoną, co Freya przejmuje jej ciało. Osoba poddana rytuałowi zwyczajnie znika- wyjaśnia, a ja słyszę, jak z ust Tris wydobywa się cichy jęk. Opada całkowicie na kanapę i ukrywa twarz w dłoniach, płytko oddychając.
- Da się ją jakoś powstrzymać?- pytam, a Erin wzrusza delikatnie ramionami.
- Należy przerwać rytuał. Jeśli jednak Caroline ma rację i Grethel przygotowywała swój sabat do tego, to nie jesteśmy w stanie tego dokonać. Powstrzymać mogłaby ją tylko śmierć, ale przecież wszyscy wiemy, że zabicie czarownicy nie jest proste...

Tobias
    Kiedy wracamy do domu, panuje w nim kompletna cisza. Na podjeździe stoi samochód Erin, więc Bonnie od razu wbiega do salonu, aby odnaleźć swoją babcię. Witają się nieco zbyt wylewnie, jak na mój gust i zabierając Noah, wychodzą. Katherine i Damon od razu zajmują sie zakwaterowaniem swoich znajomych. Dwójka z nich, Eva i Cooper mają zostać u nas, ze względu na ich pozycję w szeregu. Reszcie mamy załatwić mieszkania w mieście. Nie sądzę, aby to było trudne, w Bornoldswick jest wiele opuszczonych domów. Kiedy zjawiam się w salonie, Caroline pije whisky, co nie zdarza jej się często, a Katniss wydaje się być przygnębiona. Zerkam na Shane'a, wiedząc, że to on był na spotkaniu Tris z jego sforą, jednak nic nie mówi. Spoglądam na Katherine i oboje wiemy już, że dzieje się coś złego.
- Gdzie ona jest?- pytam, a Caroline podnosi na mnie zapuchnięte oczy.
- U ciebie- szepcze, a ja od razu kieruję się w stronę schodów.
    Wchodząc do pokoju, od razu słyszę niemiarowe bicie jej serca. Zamykam za sobą drzwi i przez moment się jej przyglądam. Leży ukryta w mojej pościeli, tyłem do mnie, mocno ściskając moją poduszkę. Coś jest nie tak. Podchodzę bliżej i słyszę, że płacze. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, próbując się uspokoić. Nienawidzę tego, jak sie czuję, kiedy widzę ją w tak opłakanym stanie. Nienawidzę tego, jak bardzo mi na niej zależy. Zachowuję się jak szaleniec, a to całkowicie nie w moim stylu. Siadam obok niej, ujmuję ją za ramiona i podnoszę, aby mocno ją przytulić. Obejmuje mnie swoimi drobnymi rękoma i wtula mokrą od łez twarz w moją szyję, a ja wdycham jej zapach. Pachnie potem, perfumami i moją pościelą. Czuję się dobrze z tym, że przeszła moim zapachem, jakbym mógł ją w ten sposób sobie przywłaszczyć, jakby była już moja.
- Nie umrę, Tobias- mówi, nie odrywając się ode mnie, ani na moment.- Nie umrę, tylko zniknę- tłumaczy, a ja nie kryję zdziwienia. O czym ona mów?.- Nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić, ale kiedy matka Stefana dokończy rytuał, zniknę, a w moim ciele pojawi się Freya, To ona jest Białą Czarownicą, nie ja- mówi, zbyt spokojnie, jak na jej opłakany stan, a ja przełykam ciężko ślinę.- Ja zniknę, a ty umrzesz, bo taka jest jej wola. Wraca i zabija mężczyzn, bo jakiś dupek ją kiedyś zdradził- dodaje, a ja całuję ją w czubek głowy i ujmuję jej twarz w dłonie, zmuszając ją, aby spojrzała mi w oczy. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo przychodzi jej akceptacja, wszystkich tych bzdurnych legend i przypowieści.
- Poradzę sobie, potrafię o siebie zadbać- zapewniam ją, a ona uśmiecha się przez łzy.
- Nawet jeśli stanę się największą jędzą na świecie?- pyta, a ja cicho się śmieję.
- Już jesteś- żartuję, a ona obejmuje mnie za szyję i całując pociąga za sobą na łóżko. Śmieje się w moje usta, co sprawia, że przechodzi mnie przyjemny dreszcz. Lubię fakt, że jestem w stanie ją rozbawić, nawet w tak dramatycznej sytuacji, jak ta. Sprawia to, że czuję się jej potrzebny. Może tak jest? Może mnie potrzebuje?
- Nikt mi ciebie nie zabierze- oznajmiam, uważnie się jej przyglądając i kodując w głowie wszystkie szczegóły. Jakbym mógł jej już nigdy nie zobaczyć. jakby to miał być ostatni raz, kiedy mogę jej dotknąć.

2 komentarze:

  1. Robi się bardzo ciekawie i intrygująco :) Oczywiście wielbię Tris ponad wszystko, ale to już wiesz. Ten pomysł, żeby Caroline udawała narzeczoną bardzo mnie zaciekawił i oczywiście czekam na dalszy rozwój sytuacji :)
    Wybacz taki krótki komentarz, no ale mam mało czasu -.-
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł się raczej nie rozwinie, jeśli mowa o Caroline i Stefanie.
      Nie szkodzi, dziękuję za poświęcenie czasu!
      :*

      Usuń