Come forth to help us,
We need your help.
We need your help.
Tobias
Siedzę w rogu sali szpitalnej, w której leży Beatrice. Od jej feralnej ucieczki minęły dwa dni i sprawa zdążyła już ucichnąć. Damon odniósł ją niezauważony do sali, a kiedy przyszły pielęgniarki, uznały, że Tris jedynie miała zamiar uciec, ale nie zdołała tego dokonać, przez osłabienie organizmu. Oczywiście, dla nas taka wersja jest wygodna. Gorzej z matką Beatrice, która omal nie wysadziła szpitala w powietrze, kiedy dowiedziała się o zamiarach córki. Wcześniej miały kiepski kontakt, teraz nie mają go w ogóle.
Beatrice śpi. Spała już, kiedy przyszedłem i nie chciałem jej budzić. Wiem, że potrzebuje dużo odpoczynku. Siedzę więc grzecznie w kącie, czytając pierwszą, lepszą książkę ze sterty obok jej łóżka. Nie mogę uwierzyć, że przeczytała je wszystkie. Nic dziwnego, że ma takie wybujałe wyobrażenia na temat randek, skoro żyje w świecie książek Nicholasa Sparksa. Nie mam jej jednak tego za złe, w końcu o wampirach również piszą wiele książek.
Beatrice otwiera oczy, odwraca głowę w moją stronę i delikatnie przewraca się na bok. Obserwuje mnie, a na jej spierzchniętych ustach maluje się blady uśmiech. Pozwalam jej na mnie popatrzeć, ale tylko przez chwilę.
- Gapisz się- zauważam i słyszę jej cichy chichot.
- A ty czytasz Ostatnią Piosenkę- odpowiada, a ja zerkam na okładkę książki, którą trzymam w dłoni.
- Rzeczywiście- odpowiadam i odkładam ją na bok, po czym przysuwam się z krzesłem bliżej do łóżka dziewczyny. Pochylam się i delikatnie całuję jej policzek.- Jak się czujesz?- pytam, lekko przekrzywiając głowę na bok.
- Miałam w planie trochę pokaprysić, ale skoro tutaj jesteś, to sobie odpuszczę- odpowiada, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Dałabyś tym pielęgniarką czasami odpocząć- zauważam, opadając ciężko na oparcie krzesła. Widzę, jak jej oczy ciemnieją, a mina tężeje. Łatwo jest ją teraz zdenerwować. Od razu postanawiam zmienić temat.- Katherine ma urodziny za trzy dni- oświadczam, a ona poprawia swoją kołdrę i podnosi się nieco wyżej.
- To wy obchodzicie jeszcze urodziny?- pyta i robi to tak luźno, że aż mnie bawi. Śmieję się.
- To zależy od roku.
- Jak to od roku?- pyta, unosząc brwi. Lubię z nią rozmawiać. Przestaje wtedy rozmyślać o swojej chorobie i nieco się rozpromienia, co skutkuje słodkim rumieńcem na jej policzkach. Taki widok mnie zadowala, jak żaden inny.
- Kiedy żyjesz tyle lat, to nie dzielisz czasu na dni, a na lata. Ty miałaś zły tydzień, ja miałem okropny rok, albo i nawet dwa- wyjaśniam, wzruszając ramiona.- Zazwyczaj, jak jest między nami naprawdę źle, to żadne z nas nie obchodzi urodzin. Teraz też nie jest najlepiej, ale o wiele lepiej, niż rok temu.
- Co robiliście rok temu?- pyta zaciekawiona, a ja blado się uśmiecham.
- Cały rok spędziłem w Chicago- odpowiadam, splatając dłonie w koszyczek na brzuchu.- Z tego, co wiem, Caroline była na Alasce, a Damon w Nowym Jorku. On zawsze gustował w ogromnych miastach.
- A co z Katniss?- rzuca w powietrze, a ja poważnieję. Wracam wspomnieniami do ostatniego spotkania, przed powrotem do Bornoldswick, z moją najstarszą siostrą i aż przechodzą mnie dreszcze. Pamiętam, jakby to było wczoraj...
Miasto było pogrążone w wszechobecnym smutku. Była noc, ale mimo późnej pory wielu ludzi wciąż tkwiło na ulicach. Padał deszcz, rozganiający ich do domów. Tu i ówdzie jakiś bezdomny chował się pod płaszczem, kartonem, albo w progu kamienicy. Ludzie szaleli. Bali się o strój, o buty, makijaż, fryzurę, albo że zachorują. A ja po prostu szedłem przed siebie, prowadzony dziwnym przeczuciem, że w tą okrutną noc spotka mnie w końcu coś dobrego. Widziałem ją. Cały dzień widziałem ją krok za mną. Siedziała dwa stoliki obok, kiedy jadłem śniadanie w ulubionej naleśnikarni. Obserwowała mnie z dachu budynku, obok którego karmiłem się na młodej prawniczce. Stała w tłumie, który towarzyszył mi na przejściu dla pieszych. Śledziła mnie cały dzień, a może i więcej, nie chcąc abym to zauważył. Ale zauważyłem i nie mogłem przestać o niej myśleć. Nienawidziłem jej. Odkąd tylko pozwoliła rodzicom zamienić mnie w kreaturę, którą jestem, darzyłem ją szczerą nienawiścią. Ale gdzieś pomiędzy tą nienawiścią kryły się inne emocje. Radość, za każdym razem, kiedy dzwoniła i nagrywała się na pocztę, albo wysyłała list. Smutek, za każdym razem, kiedy uświadamiałem sobie, że nie chce ze mną porozmawiać bezpośrednio. I szacunek, za każdym razem, kiedy pomyślałem, ile dla mnie zrobiła. Aż w końcu zwykła tęsknota. Przeżyłem wiele rozczarowań, rozstań, kłótni, bitew i pożegnań, ale z nią zawsze było najgorzej. Mieliśmy słaby kontakt, odkąd pamiętam. Jak to zwykle bywa, między najstarszym, a najmłodszym członkiem rodzeństwa. Ale instynktownie skupiała całą swoją uwagę właśnie na mnie. Kiedy próbowałem uciekać z domu, czekała w połowie drogi i piorunując mnie wzrokiem, ustawiała do pionu. Kiedy kłóciłem się z Katherine, jak pies z kotem, stawała za moimi plecami i przywoływała do porządku właśnie ją, a nie mnie. Jako człowiek uznawałem, że mnie bagatelizuje. Uznawałem, że ma mnie za dzieciaka, który nie poradzi sobie w życiu i dlatego zawsze mnie broni. Po przemianie, ale stosunkowo długo po, zrozumiałem, że była to instynktowna troska. Nie miałem jej tego za złe. Dzięki zasadom i wartością, które mi wpoiła, jestem tym, kim jestem obecnie. Kto wie, kim bym się stał, słuchając chorych rad Katherine, albo praktykując rozpustne życie, jak Damon? Nawet Caroline nigdy nie poświęciła mi tyle uwagi, co Katniss.
Szła tak szybko, jak tylko mogła w tłumie uciekających przed deszczem ludzi. Na głowie miała kaptur długiego, czarnego płaszcza, który zlewał się z szarym otoczeniem. Nie mogłem jednak się mylić. To musiała być ona. Jej ciemne loki powiewały na wietrze, wyrywając się spod materiału chroniącego jej głowę. Mogłem przewidzieć co zrobi. Potrafiłem to od zawsze. Przyśpieszała z każdym krokiem, aby przy najbliższej okazji spróbować mnie zgubić. Nie było o tym mowy. Sam skręciłem pośpiesznie w prawo i zwinnie wdrapałem się po schodach pożarowych na sam szczyt budynku. W tym miejscu mogłem sobie pozwolić na użycie wampirzych zdolności. Przeskoczyłem trzy, może cztery dachy, kamienic stojących w rzędzie i zatrzymałem się. Patrzyłem w dół, na ślepy zaułek, w który trafiła. Nie zwracałem na siebie jej uwagi, chcąc uważnie jej się przyjrzeć. Odwróciła się, aby upewnić się, że za nią nie idę, po czym zrzuciła kaptur, pozwalając aby deszcz zmywał jej włosy i rozgrzaną twarz. Patrzyłem, jak opiera się o mur, po czym pochyla się i opiera dłonie na kolanach. Czekałem cierpliwe i w końcu jej perlisty, wesoły śmiech dotarł do moich uszu. Żaden człowiek nie był w stanie tego usłyszeć, chyba, że stanąłby z nią oko, w oko, ale ja słyszałem to wyraźnie. Wyraźniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Poczułem, jak błoga radość ogarnęła mnie całego, od stóp, po czubek głowy.
Po kilku chwilach zeskoczyłem na dół, miękko wylądowałem na mokrym bruku i stanąłem kilka kroków przed nią. Zamarła. Najpierw się wyprostowała, potem podniosła głowę, a dopiero na samym końcu odważyła się na mnie spojrzeć.
- Paskudna noc na spacerowanie- oświadczyłem, splatając ramiona na klatce piersiowej. Milczała. Wiedziałem jednak, że nie była na mnie zła. Zwyczajnie nie lubiła okazywać żadnych emocji. Czekałem, aż się przełamie, a kiedy to zrobiła, poczułem jej silne, stanowcze ramiona oplatające moją szyję i usłyszałem jej szloch. Były to łzy szczęścia. Tuliła mnie tak mocno, jakbym wstał z grobu, a ja nie udawałem, że mi to przeszkadza. Odwzajemniłem jej uścisk i uniosłem ją lekko ponad ziemię, chcąc, aby wiedziała, jak bardzo cieszę się z tego spotkania.
Beatrice uśmiecha się tak szeroko, jakbym prosił ją o rękę, a mi wcale nie jest do śmiechu.- Została z tobą w Chicago?- pyta, przekrzywiając głowę na bok.
- Nie- odpowiadam, kręcąc głową.- Ona nigdy nie zostaje- dodaję, a jej twarz tężeje.
- Co się stało?- pyta, chyba zauważając, że wesołe wspomnienie łączy się z czymś przykrym.
- Katniss przyjechała sprawdzić, czy wieści, które otrzymała przed kilkoma dniami są prawdą- wyjaśniam, poprawiając się na niewygodnym, drewnianym krześle.
- Jakie wieści?- szepcze, a ja zerkam w jej oczy i lekko unoszę jeden kącik ust.
- Ktoś przekazał jej, że zginąłem...
- O mój Boże, Tobias- wyrywa się jej, zanim zasłoni usta dłońmi. Jej oczy znów ciemnieją, a usta przestają się śmiać. Powraca myśl o nadchodzącej śmierci.
- Katniss nie mogła uwierzyć, że naprawdę umarłem. Jak zwykle miała nadzieję, za nas oboje- dodaję cicho, a Tris opada na poduszkę i wbija wzrok w sufit. Milczy, ale wiem o co chodzi. Teraz jej myśli ograniczają się tylko do jednego, śmierci naszej dwójki. Nie powiedzieliśmy jej o tym, że wybranek jej serca ma umrzeć, ale ona to wie. Przeczuwa to, na podstawie wizji, które atakują ją coraz częściej. Kobieta w brudnej, białej sukni zawsze powtarza, że może nas uratować, ale także zgubić. Wybór należy do niej. Dodaje również, że ten, którego pokochała ucierpi najmocniej. Nie mówię wprost, że jestem gotowy odejść, nawet jeżeli to, co jest miedzy nami, to szczeniackie zauroczenie, ale Beatrice to wie. Zna mnie, chociaż od niedawna, to już bardzo dobrze. Ma talent do rozpoznawania osobowości i analizowania ich. Nie chcę jej oszukiwać, więc nawet jej nie pocieszam.
- Nie kocham cię, Tobias- szepcze, uparcie patrząc w śnieżnobiały sufit, a ja na moment zamieram. Przyglądam się jej uważnie, analizując jej słowa. Nie kocha mnie. Nie kocha mnie. Nie kocha mnie. Nie kocha mnie. Powtarzam w myślach, chcąc zakodować sobie ten fakt. Nie kocha mnie, będąc zapisaną mi w gwiazdach, czy innych bzdurach, w które muszę wierzyć, będą wytworem najgorszych koszmarów ludzkich. Nie kocha mnie, szepcząc moje imię przez sen. Nie kocha mnie, uparcie szukając mojej dłoni, kiedy ma kolejną wizję, albo kolejny koszmar. Nie kocha mnie, uśmiechając się na mój widok. Nie kocha mnie, kiedy moje imię kołacze się w jej myślach na każdym kroku. Moje myśli mimowolnie wywołują na moich ustach uśmiech, pomimo jej przykrych słów. Przysuwam się nieco bliżej z krzesłem i ujmuję delikatnie jej dłoń. Drży, próbuje ją wyrwać z mojego uścisku, ale jej nie pozwalam. Unoszę ją do ust i całuję delikatnie jej kłykcie.
- Jeszcze nie- odpowiadam, na jej nieszczere wyznanie, a ona otwiera szeroko oczy i rzuca mi gniewne spojrzenie. Moje rozbawienie ją drażni, jednocześnie ją wzruszając. Oboje dobrze wiemy, że kochać kogoś, a być w kimś zakochanym to dwie, różne sprawy. Beatrice jest we mnie zakochana, odkąd tylko spotkałem ją w barze. Widzę to w jej oczach. Po tylu latach jestem w stanie stwierdzić, kiedy kobieta darzy mnie jakimkolwiek uczuciem, a co dopiero tak mocnym.
Tris podnosi się i mocno obejmuje mnie ramionami. Podobnie, jak Katniss w moim wspomnieniu, z tym, że jej ramiona są liche, chude i kościste. Ale uścisk jest równie mocny.
- Przepraszam- szepcze mi do ucha, a ja odsuwam ją od siebie delikatnie i opieram swoje czoło o jej, przymykając powieki.
- Nie przepraszaj- mówię, delikatnie gładząc jej ramiona. Kiedy znów na siebie zerkamy wszystko się zmienia. Zawsze, kiedy jest tak niebezpiecznie blisko mnie rośnie między nami ogromne napięcie. Elektryczność, nad którą nie możemy zapanować. Nieważne jest w tym momencie, w jakim stanie jest Beatrice, albo w jak okrutnych okolicznościach się znajdujemy. Ważni jesteśmy tylko my. Nie lubię tego uczucia, ponieważ nawet jeśli jest ono miłe, mam wrażenie, że mógłbym ją zniszczyć jednym skinieniem palca, albo zwyczajnym pocałunkiem. Jest taka krucha. Czuję jak jej delikatne dłonie suną od moich ramion, przez szyję, aż do twarzy. Obejmuje palcami moje policzki, uważnie patrząc w moje oczy. Jest taka niewinna. Przez tyle lat przywykłem do kobiet wyuzdanych, pewnych swego, wiedzących czego ode mnie chcą i niemal nigdy nie była to miłość. Beatrice jest inna. Młoda, ale dojrzała umysłowo. Niewinna, delikatna. Zwyczajnie zakochana. Zakochana we mnie.
Czy kiedykolwiek spotkało mnie uczucie tego rodzaju? Poczucie bycia czyimś uzależnieniem, lekiem na cudze choroby? Czy kiedykolwiek widziałem w czyiś oczach swoje odbicie? Być może, ale nigdy nie było ono tak wyraźne, jak to w oczach Tris. Nie wiem, jak opisać to, co czuję, kiedy nasze usta się stykają. Jest to coś na rodzaj bólu, który dotyka każdego zakamarka twojego ciała i wstrząsa tobą, niczym dynamit. Nie jest to ból, przez który się cierpi, a taki, który dodaje ci energii. Nasze dłonie się odnajdują, usta nie mogą od siebie oderwać, a cały świat przestaje istnieć.
Kocham ją. Jak śmiesznie jest przyznać się do miłości w obliczu nadchodzącej śmierci.
- Dzień dobry- zimny, prosty ton głosu mojej najstarszej siostry sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. Odrywam się od Beatrice, która momentalnie się czerwieni i zerkam na Katniss. Widzę, że nie przynosi dobrych wieści.
Katherine
Siadam na parapecie w bibliotece, której już dawno nie odwiedzałam i zerkam na podwórze. Jest szare, smutne, wciąż zaniedbane. Jakbyśmy nigdy nie wrócili. Jakby dom był wciąż opuszczony, chociaż odwiedza go tak dużo osób. Jakby nigdy nie wróciło tu życie. I nie wróciło. Wszyscy jesteśmy właściwe martwi, a ci, którzy żyją i opiszą się po naszej stronie już niedługo zginą.
- Nie pomyśleliśmy o tym- szepcze, do stojącego za mną Elijah. Mogę wyczuć jego obecność, ale jakaś dziwna mgła zasłania jego umysł. Zamknął się przede mną, a ja zastanawiam się jaki jest tego powód. Nie mam jednak odwagi zapytać.- Jest nas za mało, nikt nie zechce nam pomóc- mówię, czując jego dłonie na moich spiętych ramionach.- Nie polowaliśmy już naprawdę długo, zbyt długo, aby dać wilkom radę. To będzie jedna wielka porażka.
- Nie będzie- odpowiada, kiedy zerkam w jego spokojną twarz.- Niedługo wróci twój brat ze wsparciem.
- Żartujesz?- śmieję się i odwracam do niego przodem.- Kobieta, do której pojechał z całą pewnością go nienawidzi, jak wszystkie, które poznał do te pory. Nie wierzę ze nam pomoże.
- W moja pomoc tez nie wierzyłaś- zauważa, a ja poważnieje. Ma rację, nie wierzyłam. Jednak nasza historia pozostawiła wiele niedopowiedzeń, nie wiem jak jest z historią Damona i potężnej czarownicy, do której się wybrał. Oby również miała jakiś powód do powrotu do starych spraw.- A jednak tutaj jestem i chcę wam pomóc- dodaje cicho Elijah, ujmując w dłonie kosmyk moich włosów i delikatnie przesuwając wierzchem dłoni po moim policzku. Zamykam na moment oczy, biorąc głęboki wdech przez nos. Jego dotyk sprawia, że przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
- Przestań- proszę go, ujmując jego dłoń i ściągając ją z swojej twarzy. Podnoszę się z parapetu i wymijając go ruszam do wyjścia.
- Dlaczego?- pyta głośno, a ja zatrzymuję się i zamykam oczy, starając się zapanować nad emocjami. Odwracam się do niego i posyłam mu niepewne spojrzenie.- Ja tego chcę- oświadcza patrząc na mnie uważnie.- Ty tez tego chcesz, Katherine. Widzę jak na mnie patrzysz, jak reagujesz na mój dotyk, na moją bliskość. Pożądasz mnie, tak samo jak ja ciebie...
- Przestań- powtarzam, tym razem głośniej i wyraźniej, ale on mnie nie słucha. Zna mnie. Wie, jak doprowadzić mnie do utraty kontroli samym słowem.
- Myślisz, że jestem tutaj, żeby szukać w tobie dawnej Kateriny?- pyta, łobuzersko się do mnie uśmiechając.- Nie muszę tego robić. Bo może się zmieniłaś, może nie jesteś już delikatna i niewinna. Może popełniłaś wiele błędów i powinienem cię nienawidzić, ale tak nie jest. Nie potrafię cię nienawidzić, bo jedno się w tobie nie zmieniło. Wciąż jesteś moja- oświadcza głosem tak pewnym i przekonującym, że sama zaczynam wierzyć w jego słowa.- Wciąż należysz cała do mnie, nawet jeśli nie chcesz tego przyznać- dodaje cicho i zbliża się do mnie, a ja zaczynam się cofać.
- To nieprawda- warczę, zła do granic możliwości.- Nie możesz wciąż mnie bronić, Elijah! Nie rozumiesz? Ja nie jestem kobietą, którą się kocha, tylko taką, którą wyrzuca się ze swojego życia i pali wszystkie mosty. Zrozum to wreszcie i przestań żyć złudzeniami!
- To nie jest złudzenie!- odpowiada, równie zdenerwowany.- Kocham cię!
- Więc przestań, do cholery jasnej!- wrzeszczę, dając upust złości. Elijah zamiera, wyraźnie porażony moimi słowami. Wiem, że prawdopodobnie dałam mu tym w twarz, ale nie mogłam się powstrzymać.- Twoja miłość wszystko komplikuje. Nie mogę oddychać, rozumiesz? Nie mogę być sobą, bo ciągle się boję, że cię rozczaruje!
- Nie musisz się bać! Myślisz, że ja jestem święty? Ja też jestem potworem, Kath! My wszyscy jesteśmy potworami.
- To niczego nie zmienia- szepcze, a on odwraca się, próbując ukryć frustrację. Przeczesuje palcami włosy i odwracam wzrok. Jego widok mnie rani. Rani mnie myśl, że to wszystko, co było między nami, stało się mi tak odległe. Po prostu nie potrafię zaakceptować faktu, że wszystkie moje grzechy zostały mi odpuszczone. Nie potrafię, ponieważ sama nigdy sobie nie wybaczyłam.
- To zmienia wszystko, Katherine- odzywa się po chwili ciszy, a ja znów patrzę w jego twarz. Stoi kilka kroków przede mną, patrząc na mnie tak uważnie, jakby chciał wypalić dziurę w moim ciele i przejrzeć mnie na wskroś. W jego oczach widzę pożądanie, jakiego nie widziałam w żadnych innych oczach. Narasta między nami napięcie, sytuacja szybko się zmienia i w ułamku sekundy dopadamy do siebie, aby złączyć się w namiętnym pocałunku. Obejmuję go za szyję, a on przyciąga mnie, łapiąc w talii i opiera o regał z książkami. Zdejmuje jego marynarkę i rozwiązuje krawat, podczas gdy on podnosi mnie i zmusza abym objęła go nogami wokół pasa. Emocje biorą górę. Elijah sadza mnie na stoliku, z którego spada stos wcześniej ułożonych książek i zaczyna obsypywać pocałunkami moją szyję i dekolt. Jego bliskość, agresja w dotyku i zimne usta sprawiają, że całkowicie odpływam, oddając mu się do reszty...
Damon
Z czarownicami jest taki problem, że kiedy znajdą sobie jakiś szczytny cel, to udają, że dążenie do niego jest najlepszym wyborem ich życia. W ten oto sposób uznały wampiry za naturalnych wrogów i przekazują sobie to przekonanie z pokolenia, na pokolenie. Z tym, że im bardziej postępuje cywilizacja i im bardziej jesteśmy w potrzebie współpracy, tym częściej ta zasada się nie sprawdza. Czarownice mają słabość do wampirzych jednostek, ponieważ je pociągają i ciekawią, a do tego są źródłem ogromnych pokładów nadludzkich mocy.
- Tak więc i ja, w całym moim wampirzym życiu miałem do czynienia z czarownicami- mówię, patrząc na siedzącą na miejscu pasażera Bonnie, która grzecznie wysłuchuje mojej historii.- Niektóre traktowały mnie gorzej, inne lepiej, ale zawsze mogłem wyciągnąć z tego jakaś lekcję.
- Jaka lekcję wyciągniesz z zabierania mnie w podróż, w którą nie chciałam jechać?- pyta, wyraźnie zdenerwowana, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Zobaczysz, że było warto, jak już będziemy na miejscu.
- Na miejscu, czyli gdzie?- pyta, a ja zerkam na nią i blado się uśmiecham.
- Kilka lat temu poznałem pewną czarownicę. Była młoda, energiczna, pełna życia i przede wszystkim chętna do współpracy. A ja potrzebowałem towarzystwa. Zaprzyjaźniliśmy się.
- Tak od razu?- dziwi się Bonnie, a ja piorunuję ją wzrokiem.
- Od razu!- odpowiadam, nie kryjąc oburzenia.- Poza tym oboje mieliśmy w tym interes.
- Jaki interes?
- Ona miała pewien problem z sabatem, a ja szukałem Tobiasa. Zawarliśmy umowę- wyjaśniam, patrząc uparcie przed siebie.
- I co? Pomogła ci go znaleźć?
- Tak- wzruszam ramionami.- A ja pomogłem jej i nasze drogi się rozeszły- dodaję nieco ciszej i delikatnie odchrząkuję. Czuję jak ogromna gula wyrasta w moim gardle i próbuje zmusić mnie do jakiegoś aktu tęsknoty, ale nic z tego. Nie należę do tego rodzaju ludzi. Bonnie wyjmuje telefon i znów zaczyna przeszukiwać mapy, a ja cicho wzdycham. Robi to odkąd tylko wyjechaliśmy poza miasto. Boi się i za wszelką cenę chce się dowiedzieć gdzie ją wiozę. Nagle wygląda jakby została olśniona. Jej ręce opadają niemrawo na kolana, a twarz odwraca się w moją stronę.
- Jedziemy do Londynu, prawda?- pyta szeptem a ja z ledwością powstrzymuję pchający się na moje usta uśmiech...
Katniss
Opieram się o drzwi wejściowe do sali Beatrice i uważnie ją obserwuję, podczas gdy Shane przedstawia jej i Tobiasowi sytuację.
- Byliśmy w lesie. Osady, które były założone jeszcze dwa dni temu zniknęły, a ślad po wilkach po prostu wyparował. Nie mogę ich wyczuć, wytropić, jakby zniknęli. A przecież to niemożliwe, mój instynkt by na to nie pozwolił- mówi, siedząc na jednym z krzeseł.- Powinienem słyszeć ich myśli, kiedy są blisko, a jeśli nie to powinienem ich czuć. Tymczasem jest tak, jakby nigdy nie odwiedzili tego miasta.
- Wycofali się?- pyta naiwna Tris, a ja nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Jest taka łatwowierna, że aż ciężko się na nią gniewać.
- Myślimy, że mają wsparcie czarownic- mówię, patrząc na mojego brata, który analizuje nasze słowa.- Ukryły ich, ale żeby tego dokonać muszą być blisko. Erin mówi, że rzeczywiście w mieście dzieje się coś dziwnego, ale nie może zlokalizować źródła mocy, która ją niepokoi. Ale za to Caroline wspomniała, że w mieście pojawiła się grupa kobiet. Matka właściciela tego baru i jej...
- Matka Stefana?- pyta Beatrice, a ja zerkam na nią, lekko marszcząc brwi.
- Znasz ją?
- Oczywiście, że tak! Nie wiedziałam, że wróciła do miasta. I co ona może mieć wspólnego z...- urywa, bo chyba dociera do niej powaga sytuacji. Opada ciężko na poduszki i splata ramiona na klatce piersiowej.- Świetnie- warczy, zamykając oczy i biorąc kilka głębokich wdechów przez nos.- Wszyscy naokoło są w temacie, tylko nie ja. Nawet Grethel - dodaje, a ja cicho się śmieję. Nie mogę uwierzyć, że właśnie taki ma w tym momencie problem. Tylko to ją interesuje. Tylko to, że nie czuje się wyjątkowo, tak jak my. Jest...urocza. Szybko odpycham od siebie te myśli i wracam spojrzeniem do Tobiasa.
- Musimy ich znaleźć- oświadczam, podchodząc nieco bliżej.- Jeżeli są dla nas nie do odnalezienia, mogą zaatakować w każdej chwili. A w tym momencie nie jesteśmy na to gotowi. Katherne i Elijah muszą w końcu stanąć na nogi i ściągnąć więcej pomocy, a Damon wyjechał rano do Londynu, zabierając ze sobą wnuczkę Erin. Ona sama nie może się narażać, bo ma w domu prawnuka, którym musi się opiekować. A na dodatek Beatrice wciąż przebywa w szpitalu i nie zapowiada się, aby miało się to zmienić.
- Oczywiście, że to się nie zmieni. Moja matka prędzej da się pociąć, niż wypuści mnie z tej sali- oznajmia nastolatka, a ja cicho wzdycham.
- Nie damy rady bronić domu, miasta i szpitala jednocześnie. A oprócz tych wilków, które chcą zemsty za swoją królową, jest jeszcze wataha Joshuy, która chce wstąpić w szeregi Białej Czarownicy- mówię, akcentując każdy ważny fakt dla naszej sprawy.- Gdyby odłączyli się od miejscowych, może byłoby nam łatwiej przekonać ich, że nie chcemy jej krzywdy. Tak, jak przekonaliśmy Josha, ale to niemożliwe, kiedy kryje ich zaklęcie maskujące- dodaję, a Beatrice odsuwa kołdrę i siada na skraju łóżka, spuszczając stopy na zimną posadzkę.
- A gdyby tak sami do mnie przyszli?- pyta, a ja poważnieję. Jest to pierwsze zdanie, które wypowiada jako jedna z nas, bez płaczu, drgawek i ogólnej paniki. Wygląda, jak słaba nastolatka, albo raczej słaby geniusz zbrodni. Jej oczy wręcz lśnią od podekscytowania.
- Przyjdą- oświadczam, opierając się na ramieniu Josha.- A my nie damy rady cię obronić.
- Może nie musimy jej bronić- odzywa się wilkołak, podnosząc na mnie wzrok. Widzę, że wpadł na jakiś pomysł i już się tego boję.- Przecież oni czują to, co ja. Chcą ją chronić. Jeżeli przyjdą i...
- Zobaczą, że nic mi nie jest, to nie będą dłużej zagrożeniem- dokańcza za niego Tris, a ja wymieniam porozumiewawcze spojrzenie z moim bratem. Oboje mamy wrażenie, jakbyśmy grali w jakimś filmie o nastoletnich bohaterach. Beatrice wpadła na jakiś sensowny pomysł po raz pierwszy i co najdziwniejsze plan ten może się udać. Nie jestem jednak pewna, jak zareaguje Tobias.
- Nie ma mowy, nie możemy ich wpuścić do szpitala- zauważa, a ja odwracam się i zaczynam przechadzać w tę i z powrotem, gorączkowo poszukując jakiegoś wyjścia z sytuacji.- Poza tym jaką mamy pewność, że to im wystarczy?
- Tam jest mój brat!- unosi się Josh, wstając z krzesła.- Znam go i wiem co czuje! Może myślicie, że macie to pod kontrolą, ale nie wierzę, że nasi już się tutaj nie kręcą i nie badają otoczenia. Na pewno są tutaj każdego dnia i tylko czekają na okazję, aby dostać się do Beatrice.
- Co nie oznacza, że mamy im na to pozwolić!- warczy Tobias, również wstając i patrząc wyzywająco na wilkołaka. Oboje się spinają, a ja w końcu to widzę. Joshua jest oddany Białej Czarownicy, a Tobias ją kocha. Przepowiednia się spełnia.
- Wystarczy- oznajmiam, stając pomiędzy nimi. Kładę dłoń na klatce piersiowej Joshuy i zmuszam go, aby wycofał się do drzwi, po czym spoglądam w oczy Tobiasa.- Wymyślimy coś innego, okej?- pytam, a on kiwa przytakująco głową.
- Nie będzie takiej potrzeby- odzywa się spokojnie Beatrice i ujmuje dłoń mojego brata.- Ja pójdę do nich- dodaje, a ja unoszę wysoko brwi, nie kryjąc zdziwienia jej oświadczeniem.- Jeżeli mam już być powodem waszych problemów, to chcę się na coś przydać- tłumaczy, a Tobias już otwiera usta, aby ją zrugać, kiedy ucisza go, unosząc dłoń.- Jeżeli chcecie tu zostać, wszyscy musimy trzymać się razem.
Bonnie
Lokal, do którego wchodzimy jest inny niż reszta w tej dzielnicy. W przeciwieństwie do tamtych, w tym jest tylko kilka osób, pochowanych po kątach. Za barem stoi niska nastolatka, podobna do naszej miastowej Valerie, która ani drgnie, kiedy siadamy na stołkach. Damon ją wzywa i zamawia dwa drinki, ale poprawiam go i proszę o wodę z cytryną. W tym miejscu jest coś nie tak. Czuję dziwne drgania za każdym razem, kiedy czegoś się dotknę i moja energia słabnie. Jakby wszystkie rzeczy były zaczarowane, albo przeklęte. Nigdy nie mogę do końca sprecyzować swoich odczuć, zwłaszcza, kiedy jestem zdenerwowana, a teraz umieram z stresu. Nie wiem co to za miejsce i kogo tutaj spotkamy. Nie wiem czego powinnam oczekiwać i na co się przygotować, a Damon wciąż nie odpowiada na moje pytania. Mam ochotę wyjść i wrócić do domu autobusem. Z tym, że Bornoldswick jest na drugim krańcu świata.
Grzecznie więc czekam, aż rozwinie się sytuacja. Kelnerka stawia przed nami dwie szklanki, a Damon prosi, aby momencik zaczekała.
- Dawniej, kiedy tu bywałem na scenie śpiewała tak śliczna kobieta- oświadcza, patrząc na znudzoną dziewczynę.- Miała takie loki i ciemną karnację, a poza tym chyba była spokrewniona z właścicielem tego miejsca- tłumaczy, a żująca teatralnie gumę blondynka ogląda swoje zadbane paznokcie.
- Paloma?- pyta, unosząc wzrok na mojego towarzysza, a on na moment poważnieje.
- Tak- uśmiecha się, nieco zbyt uroczo.- Paloma- potwierdza, a nastolatka wskazuje na ścianę za swoimi plecami.
- Druga z lewej?- dopytuje, a ja zerkam na wiszące za nią fotografie. Przedstawiają rodzinę właścicieli tego baru, stojących przed wejściem. Nic oprócz nich się nie zmieniało. Wciąż te same barwy i ta sama nazwa na neonowym szyldzie. Tylko stojąca na czele osoba zawsze inna. Zerkam na drugie zdjęcie od lewej i zapiera mi dech w piersi. Młoda kobieta, ubrana w skórzaną kurtkę i czerwoną koszulę w kratę, wygląda na fotografii zniewalająco. Ma ciemną karnację, czekoladowe oczy, ale najbardziej widoczna jest burza jej przepięknych, gęstych, długich loków, opadająca na jej ramiona.
- Właśnie ta- odpowiada rozmarzony Damon, a ja odrywam oczy od ściany i znów na niego zerkam. Sam nie może przestać napawać się tym widokiem. A więc łączyło ich coś więcej, niż zwykła przyjaźń.
- Masz nieco nieaktualne wiadomości- oświadcza dziewczyna, przechylając głowę na bok. Damon czaruje ją swoim wyglądem i tym dziwacznym spojrzeniem, które dla mnie jest bardziej zabawne, niż uwodzicielskie.- Paloma już tutaj nie śpiewa.
- Nie? A gdzie?- pyta mój towarzysz, wyraźnie przejęty.
- Ona jest tutaj właścicielką- wyjaśnia blondynka, a wampir unosi wysoko brwi. Siedzę, nieco znudzona tą ich wymianą zdań i rozglądam się dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś punktu zainteresowania. I odnajduję. W rogu, obok drzwi siedzi kobieta. Ma ciemną karnację, rude włosy i długie, czerwone paznokcie, którymi zarysowuje różne wzory na blacie stolika. Jej usta poruszają się szybko w rytm słów. Podnosi głowę, patrzy w moim kierunku i nieustannie wyszeptuje słowa zaklęcia.
- Damon- szepczę, próbując zwrócić na siebie uwagę wampira, ale nie reaguje. Tymczasem czarownica zaczyna mówić głośniej, podnosząc się od stolika i idąc w naszą stronę.- Damon!- warczę, łapiąc go za ramię i zmuszając, aby zauważył, co się dzieje. Trzy kobiety, rozrzucone po barze okazują się znać, a nawet współpracować. Łacina wychodzi z ich ust, okrążają nas i rzucają obce mi zaklęcia.
- Ach, no i zapomniałam- odzywa się kelnerka zza naszych pleców.- Czekałyśmy na ciebie naprawdę długo- tłumaczy, kiedy oboje patrzymy w jej rozweseloną twarz.
Czuję, jak jakaś niewidzialna siła zaciska pętlę wokół mojego karku i odcina mi dopływ tlenu. Łapię się za szyję i pochylam, chcąc złapać oddech. W tym samym momencie Damon wydaje okrzyk bólu i łapiąc się za głowę pada na podłogę. Upadam obok niego, a przed oczami pojawiają mi się ciemne plamy. Powoli tracę przytomność. Zanim nastanie ciemność, widzę wychylającą się zza lady baru nastolatkę.
- Trzeba mieć tupet, żeby po czymś takim jeszcze tutaj wracać- oświadcza, a czarownica, która siedziała obok drzwi, stawia stopy tuż obok mojej głowy.
- Nic im nie róbcie, Paloma musi ich zobaczyć.
Siedzę w rogu sali szpitalnej, w której leży Beatrice. Od jej feralnej ucieczki minęły dwa dni i sprawa zdążyła już ucichnąć. Damon odniósł ją niezauważony do sali, a kiedy przyszły pielęgniarki, uznały, że Tris jedynie miała zamiar uciec, ale nie zdołała tego dokonać, przez osłabienie organizmu. Oczywiście, dla nas taka wersja jest wygodna. Gorzej z matką Beatrice, która omal nie wysadziła szpitala w powietrze, kiedy dowiedziała się o zamiarach córki. Wcześniej miały kiepski kontakt, teraz nie mają go w ogóle.
Beatrice śpi. Spała już, kiedy przyszedłem i nie chciałem jej budzić. Wiem, że potrzebuje dużo odpoczynku. Siedzę więc grzecznie w kącie, czytając pierwszą, lepszą książkę ze sterty obok jej łóżka. Nie mogę uwierzyć, że przeczytała je wszystkie. Nic dziwnego, że ma takie wybujałe wyobrażenia na temat randek, skoro żyje w świecie książek Nicholasa Sparksa. Nie mam jej jednak tego za złe, w końcu o wampirach również piszą wiele książek.
Beatrice otwiera oczy, odwraca głowę w moją stronę i delikatnie przewraca się na bok. Obserwuje mnie, a na jej spierzchniętych ustach maluje się blady uśmiech. Pozwalam jej na mnie popatrzeć, ale tylko przez chwilę.
- Gapisz się- zauważam i słyszę jej cichy chichot.
- A ty czytasz Ostatnią Piosenkę- odpowiada, a ja zerkam na okładkę książki, którą trzymam w dłoni.
- Rzeczywiście- odpowiadam i odkładam ją na bok, po czym przysuwam się z krzesłem bliżej do łóżka dziewczyny. Pochylam się i delikatnie całuję jej policzek.- Jak się czujesz?- pytam, lekko przekrzywiając głowę na bok.
- Miałam w planie trochę pokaprysić, ale skoro tutaj jesteś, to sobie odpuszczę- odpowiada, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Dałabyś tym pielęgniarką czasami odpocząć- zauważam, opadając ciężko na oparcie krzesła. Widzę, jak jej oczy ciemnieją, a mina tężeje. Łatwo jest ją teraz zdenerwować. Od razu postanawiam zmienić temat.- Katherine ma urodziny za trzy dni- oświadczam, a ona poprawia swoją kołdrę i podnosi się nieco wyżej.
- To wy obchodzicie jeszcze urodziny?- pyta i robi to tak luźno, że aż mnie bawi. Śmieję się.
- To zależy od roku.
- Jak to od roku?- pyta, unosząc brwi. Lubię z nią rozmawiać. Przestaje wtedy rozmyślać o swojej chorobie i nieco się rozpromienia, co skutkuje słodkim rumieńcem na jej policzkach. Taki widok mnie zadowala, jak żaden inny.
- Kiedy żyjesz tyle lat, to nie dzielisz czasu na dni, a na lata. Ty miałaś zły tydzień, ja miałem okropny rok, albo i nawet dwa- wyjaśniam, wzruszając ramiona.- Zazwyczaj, jak jest między nami naprawdę źle, to żadne z nas nie obchodzi urodzin. Teraz też nie jest najlepiej, ale o wiele lepiej, niż rok temu.
- Co robiliście rok temu?- pyta zaciekawiona, a ja blado się uśmiecham.
- Cały rok spędziłem w Chicago- odpowiadam, splatając dłonie w koszyczek na brzuchu.- Z tego, co wiem, Caroline była na Alasce, a Damon w Nowym Jorku. On zawsze gustował w ogromnych miastach.
- A co z Katniss?- rzuca w powietrze, a ja poważnieję. Wracam wspomnieniami do ostatniego spotkania, przed powrotem do Bornoldswick, z moją najstarszą siostrą i aż przechodzą mnie dreszcze. Pamiętam, jakby to było wczoraj...
Miasto było pogrążone w wszechobecnym smutku. Była noc, ale mimo późnej pory wielu ludzi wciąż tkwiło na ulicach. Padał deszcz, rozganiający ich do domów. Tu i ówdzie jakiś bezdomny chował się pod płaszczem, kartonem, albo w progu kamienicy. Ludzie szaleli. Bali się o strój, o buty, makijaż, fryzurę, albo że zachorują. A ja po prostu szedłem przed siebie, prowadzony dziwnym przeczuciem, że w tą okrutną noc spotka mnie w końcu coś dobrego. Widziałem ją. Cały dzień widziałem ją krok za mną. Siedziała dwa stoliki obok, kiedy jadłem śniadanie w ulubionej naleśnikarni. Obserwowała mnie z dachu budynku, obok którego karmiłem się na młodej prawniczce. Stała w tłumie, który towarzyszył mi na przejściu dla pieszych. Śledziła mnie cały dzień, a może i więcej, nie chcąc abym to zauważył. Ale zauważyłem i nie mogłem przestać o niej myśleć. Nienawidziłem jej. Odkąd tylko pozwoliła rodzicom zamienić mnie w kreaturę, którą jestem, darzyłem ją szczerą nienawiścią. Ale gdzieś pomiędzy tą nienawiścią kryły się inne emocje. Radość, za każdym razem, kiedy dzwoniła i nagrywała się na pocztę, albo wysyłała list. Smutek, za każdym razem, kiedy uświadamiałem sobie, że nie chce ze mną porozmawiać bezpośrednio. I szacunek, za każdym razem, kiedy pomyślałem, ile dla mnie zrobiła. Aż w końcu zwykła tęsknota. Przeżyłem wiele rozczarowań, rozstań, kłótni, bitew i pożegnań, ale z nią zawsze było najgorzej. Mieliśmy słaby kontakt, odkąd pamiętam. Jak to zwykle bywa, między najstarszym, a najmłodszym członkiem rodzeństwa. Ale instynktownie skupiała całą swoją uwagę właśnie na mnie. Kiedy próbowałem uciekać z domu, czekała w połowie drogi i piorunując mnie wzrokiem, ustawiała do pionu. Kiedy kłóciłem się z Katherine, jak pies z kotem, stawała za moimi plecami i przywoływała do porządku właśnie ją, a nie mnie. Jako człowiek uznawałem, że mnie bagatelizuje. Uznawałem, że ma mnie za dzieciaka, który nie poradzi sobie w życiu i dlatego zawsze mnie broni. Po przemianie, ale stosunkowo długo po, zrozumiałem, że była to instynktowna troska. Nie miałem jej tego za złe. Dzięki zasadom i wartością, które mi wpoiła, jestem tym, kim jestem obecnie. Kto wie, kim bym się stał, słuchając chorych rad Katherine, albo praktykując rozpustne życie, jak Damon? Nawet Caroline nigdy nie poświęciła mi tyle uwagi, co Katniss.
Szła tak szybko, jak tylko mogła w tłumie uciekających przed deszczem ludzi. Na głowie miała kaptur długiego, czarnego płaszcza, który zlewał się z szarym otoczeniem. Nie mogłem jednak się mylić. To musiała być ona. Jej ciemne loki powiewały na wietrze, wyrywając się spod materiału chroniącego jej głowę. Mogłem przewidzieć co zrobi. Potrafiłem to od zawsze. Przyśpieszała z każdym krokiem, aby przy najbliższej okazji spróbować mnie zgubić. Nie było o tym mowy. Sam skręciłem pośpiesznie w prawo i zwinnie wdrapałem się po schodach pożarowych na sam szczyt budynku. W tym miejscu mogłem sobie pozwolić na użycie wampirzych zdolności. Przeskoczyłem trzy, może cztery dachy, kamienic stojących w rzędzie i zatrzymałem się. Patrzyłem w dół, na ślepy zaułek, w który trafiła. Nie zwracałem na siebie jej uwagi, chcąc uważnie jej się przyjrzeć. Odwróciła się, aby upewnić się, że za nią nie idę, po czym zrzuciła kaptur, pozwalając aby deszcz zmywał jej włosy i rozgrzaną twarz. Patrzyłem, jak opiera się o mur, po czym pochyla się i opiera dłonie na kolanach. Czekałem cierpliwe i w końcu jej perlisty, wesoły śmiech dotarł do moich uszu. Żaden człowiek nie był w stanie tego usłyszeć, chyba, że stanąłby z nią oko, w oko, ale ja słyszałem to wyraźnie. Wyraźniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Poczułem, jak błoga radość ogarnęła mnie całego, od stóp, po czubek głowy.
Po kilku chwilach zeskoczyłem na dół, miękko wylądowałem na mokrym bruku i stanąłem kilka kroków przed nią. Zamarła. Najpierw się wyprostowała, potem podniosła głowę, a dopiero na samym końcu odważyła się na mnie spojrzeć.
- Paskudna noc na spacerowanie- oświadczyłem, splatając ramiona na klatce piersiowej. Milczała. Wiedziałem jednak, że nie była na mnie zła. Zwyczajnie nie lubiła okazywać żadnych emocji. Czekałem, aż się przełamie, a kiedy to zrobiła, poczułem jej silne, stanowcze ramiona oplatające moją szyję i usłyszałem jej szloch. Były to łzy szczęścia. Tuliła mnie tak mocno, jakbym wstał z grobu, a ja nie udawałem, że mi to przeszkadza. Odwzajemniłem jej uścisk i uniosłem ją lekko ponad ziemię, chcąc, aby wiedziała, jak bardzo cieszę się z tego spotkania.
Beatrice uśmiecha się tak szeroko, jakbym prosił ją o rękę, a mi wcale nie jest do śmiechu.- Została z tobą w Chicago?- pyta, przekrzywiając głowę na bok.
- Nie- odpowiadam, kręcąc głową.- Ona nigdy nie zostaje- dodaję, a jej twarz tężeje.
- Co się stało?- pyta, chyba zauważając, że wesołe wspomnienie łączy się z czymś przykrym.
- Katniss przyjechała sprawdzić, czy wieści, które otrzymała przed kilkoma dniami są prawdą- wyjaśniam, poprawiając się na niewygodnym, drewnianym krześle.
- Jakie wieści?- szepcze, a ja zerkam w jej oczy i lekko unoszę jeden kącik ust.
- Ktoś przekazał jej, że zginąłem...
- O mój Boże, Tobias- wyrywa się jej, zanim zasłoni usta dłońmi. Jej oczy znów ciemnieją, a usta przestają się śmiać. Powraca myśl o nadchodzącej śmierci.
- Katniss nie mogła uwierzyć, że naprawdę umarłem. Jak zwykle miała nadzieję, za nas oboje- dodaję cicho, a Tris opada na poduszkę i wbija wzrok w sufit. Milczy, ale wiem o co chodzi. Teraz jej myśli ograniczają się tylko do jednego, śmierci naszej dwójki. Nie powiedzieliśmy jej o tym, że wybranek jej serca ma umrzeć, ale ona to wie. Przeczuwa to, na podstawie wizji, które atakują ją coraz częściej. Kobieta w brudnej, białej sukni zawsze powtarza, że może nas uratować, ale także zgubić. Wybór należy do niej. Dodaje również, że ten, którego pokochała ucierpi najmocniej. Nie mówię wprost, że jestem gotowy odejść, nawet jeżeli to, co jest miedzy nami, to szczeniackie zauroczenie, ale Beatrice to wie. Zna mnie, chociaż od niedawna, to już bardzo dobrze. Ma talent do rozpoznawania osobowości i analizowania ich. Nie chcę jej oszukiwać, więc nawet jej nie pocieszam.
- Nie kocham cię, Tobias- szepcze, uparcie patrząc w śnieżnobiały sufit, a ja na moment zamieram. Przyglądam się jej uważnie, analizując jej słowa. Nie kocha mnie. Nie kocha mnie. Nie kocha mnie. Nie kocha mnie. Powtarzam w myślach, chcąc zakodować sobie ten fakt. Nie kocha mnie, będąc zapisaną mi w gwiazdach, czy innych bzdurach, w które muszę wierzyć, będą wytworem najgorszych koszmarów ludzkich. Nie kocha mnie, szepcząc moje imię przez sen. Nie kocha mnie, uparcie szukając mojej dłoni, kiedy ma kolejną wizję, albo kolejny koszmar. Nie kocha mnie, uśmiechając się na mój widok. Nie kocha mnie, kiedy moje imię kołacze się w jej myślach na każdym kroku. Moje myśli mimowolnie wywołują na moich ustach uśmiech, pomimo jej przykrych słów. Przysuwam się nieco bliżej z krzesłem i ujmuję delikatnie jej dłoń. Drży, próbuje ją wyrwać z mojego uścisku, ale jej nie pozwalam. Unoszę ją do ust i całuję delikatnie jej kłykcie.
- Jeszcze nie- odpowiadam, na jej nieszczere wyznanie, a ona otwiera szeroko oczy i rzuca mi gniewne spojrzenie. Moje rozbawienie ją drażni, jednocześnie ją wzruszając. Oboje dobrze wiemy, że kochać kogoś, a być w kimś zakochanym to dwie, różne sprawy. Beatrice jest we mnie zakochana, odkąd tylko spotkałem ją w barze. Widzę to w jej oczach. Po tylu latach jestem w stanie stwierdzić, kiedy kobieta darzy mnie jakimkolwiek uczuciem, a co dopiero tak mocnym.
Tris podnosi się i mocno obejmuje mnie ramionami. Podobnie, jak Katniss w moim wspomnieniu, z tym, że jej ramiona są liche, chude i kościste. Ale uścisk jest równie mocny.
- Przepraszam- szepcze mi do ucha, a ja odsuwam ją od siebie delikatnie i opieram swoje czoło o jej, przymykając powieki.
- Nie przepraszaj- mówię, delikatnie gładząc jej ramiona. Kiedy znów na siebie zerkamy wszystko się zmienia. Zawsze, kiedy jest tak niebezpiecznie blisko mnie rośnie między nami ogromne napięcie. Elektryczność, nad którą nie możemy zapanować. Nieważne jest w tym momencie, w jakim stanie jest Beatrice, albo w jak okrutnych okolicznościach się znajdujemy. Ważni jesteśmy tylko my. Nie lubię tego uczucia, ponieważ nawet jeśli jest ono miłe, mam wrażenie, że mógłbym ją zniszczyć jednym skinieniem palca, albo zwyczajnym pocałunkiem. Jest taka krucha. Czuję jak jej delikatne dłonie suną od moich ramion, przez szyję, aż do twarzy. Obejmuje palcami moje policzki, uważnie patrząc w moje oczy. Jest taka niewinna. Przez tyle lat przywykłem do kobiet wyuzdanych, pewnych swego, wiedzących czego ode mnie chcą i niemal nigdy nie była to miłość. Beatrice jest inna. Młoda, ale dojrzała umysłowo. Niewinna, delikatna. Zwyczajnie zakochana. Zakochana we mnie.
Czy kiedykolwiek spotkało mnie uczucie tego rodzaju? Poczucie bycia czyimś uzależnieniem, lekiem na cudze choroby? Czy kiedykolwiek widziałem w czyiś oczach swoje odbicie? Być może, ale nigdy nie było ono tak wyraźne, jak to w oczach Tris. Nie wiem, jak opisać to, co czuję, kiedy nasze usta się stykają. Jest to coś na rodzaj bólu, który dotyka każdego zakamarka twojego ciała i wstrząsa tobą, niczym dynamit. Nie jest to ból, przez który się cierpi, a taki, który dodaje ci energii. Nasze dłonie się odnajdują, usta nie mogą od siebie oderwać, a cały świat przestaje istnieć.
Kocham ją. Jak śmiesznie jest przyznać się do miłości w obliczu nadchodzącej śmierci.
- Dzień dobry- zimny, prosty ton głosu mojej najstarszej siostry sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. Odrywam się od Beatrice, która momentalnie się czerwieni i zerkam na Katniss. Widzę, że nie przynosi dobrych wieści.
Katherine
Siadam na parapecie w bibliotece, której już dawno nie odwiedzałam i zerkam na podwórze. Jest szare, smutne, wciąż zaniedbane. Jakbyśmy nigdy nie wrócili. Jakby dom był wciąż opuszczony, chociaż odwiedza go tak dużo osób. Jakby nigdy nie wróciło tu życie. I nie wróciło. Wszyscy jesteśmy właściwe martwi, a ci, którzy żyją i opiszą się po naszej stronie już niedługo zginą.
- Nie pomyśleliśmy o tym- szepcze, do stojącego za mną Elijah. Mogę wyczuć jego obecność, ale jakaś dziwna mgła zasłania jego umysł. Zamknął się przede mną, a ja zastanawiam się jaki jest tego powód. Nie mam jednak odwagi zapytać.- Jest nas za mało, nikt nie zechce nam pomóc- mówię, czując jego dłonie na moich spiętych ramionach.- Nie polowaliśmy już naprawdę długo, zbyt długo, aby dać wilkom radę. To będzie jedna wielka porażka.
- Nie będzie- odpowiada, kiedy zerkam w jego spokojną twarz.- Niedługo wróci twój brat ze wsparciem.
- Żartujesz?- śmieję się i odwracam do niego przodem.- Kobieta, do której pojechał z całą pewnością go nienawidzi, jak wszystkie, które poznał do te pory. Nie wierzę ze nam pomoże.
- W moja pomoc tez nie wierzyłaś- zauważa, a ja poważnieje. Ma rację, nie wierzyłam. Jednak nasza historia pozostawiła wiele niedopowiedzeń, nie wiem jak jest z historią Damona i potężnej czarownicy, do której się wybrał. Oby również miała jakiś powód do powrotu do starych spraw.- A jednak tutaj jestem i chcę wam pomóc- dodaje cicho Elijah, ujmując w dłonie kosmyk moich włosów i delikatnie przesuwając wierzchem dłoni po moim policzku. Zamykam na moment oczy, biorąc głęboki wdech przez nos. Jego dotyk sprawia, że przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
- Przestań- proszę go, ujmując jego dłoń i ściągając ją z swojej twarzy. Podnoszę się z parapetu i wymijając go ruszam do wyjścia.
- Dlaczego?- pyta głośno, a ja zatrzymuję się i zamykam oczy, starając się zapanować nad emocjami. Odwracam się do niego i posyłam mu niepewne spojrzenie.- Ja tego chcę- oświadcza patrząc na mnie uważnie.- Ty tez tego chcesz, Katherine. Widzę jak na mnie patrzysz, jak reagujesz na mój dotyk, na moją bliskość. Pożądasz mnie, tak samo jak ja ciebie...
- Przestań- powtarzam, tym razem głośniej i wyraźniej, ale on mnie nie słucha. Zna mnie. Wie, jak doprowadzić mnie do utraty kontroli samym słowem.
- Myślisz, że jestem tutaj, żeby szukać w tobie dawnej Kateriny?- pyta, łobuzersko się do mnie uśmiechając.- Nie muszę tego robić. Bo może się zmieniłaś, może nie jesteś już delikatna i niewinna. Może popełniłaś wiele błędów i powinienem cię nienawidzić, ale tak nie jest. Nie potrafię cię nienawidzić, bo jedno się w tobie nie zmieniło. Wciąż jesteś moja- oświadcza głosem tak pewnym i przekonującym, że sama zaczynam wierzyć w jego słowa.- Wciąż należysz cała do mnie, nawet jeśli nie chcesz tego przyznać- dodaje cicho i zbliża się do mnie, a ja zaczynam się cofać.
- To nieprawda- warczę, zła do granic możliwości.- Nie możesz wciąż mnie bronić, Elijah! Nie rozumiesz? Ja nie jestem kobietą, którą się kocha, tylko taką, którą wyrzuca się ze swojego życia i pali wszystkie mosty. Zrozum to wreszcie i przestań żyć złudzeniami!
- To nie jest złudzenie!- odpowiada, równie zdenerwowany.- Kocham cię!
- Więc przestań, do cholery jasnej!- wrzeszczę, dając upust złości. Elijah zamiera, wyraźnie porażony moimi słowami. Wiem, że prawdopodobnie dałam mu tym w twarz, ale nie mogłam się powstrzymać.- Twoja miłość wszystko komplikuje. Nie mogę oddychać, rozumiesz? Nie mogę być sobą, bo ciągle się boję, że cię rozczaruje!
- Nie musisz się bać! Myślisz, że ja jestem święty? Ja też jestem potworem, Kath! My wszyscy jesteśmy potworami.
- To niczego nie zmienia- szepcze, a on odwraca się, próbując ukryć frustrację. Przeczesuje palcami włosy i odwracam wzrok. Jego widok mnie rani. Rani mnie myśl, że to wszystko, co było między nami, stało się mi tak odległe. Po prostu nie potrafię zaakceptować faktu, że wszystkie moje grzechy zostały mi odpuszczone. Nie potrafię, ponieważ sama nigdy sobie nie wybaczyłam.
- To zmienia wszystko, Katherine- odzywa się po chwili ciszy, a ja znów patrzę w jego twarz. Stoi kilka kroków przede mną, patrząc na mnie tak uważnie, jakby chciał wypalić dziurę w moim ciele i przejrzeć mnie na wskroś. W jego oczach widzę pożądanie, jakiego nie widziałam w żadnych innych oczach. Narasta między nami napięcie, sytuacja szybko się zmienia i w ułamku sekundy dopadamy do siebie, aby złączyć się w namiętnym pocałunku. Obejmuję go za szyję, a on przyciąga mnie, łapiąc w talii i opiera o regał z książkami. Zdejmuje jego marynarkę i rozwiązuje krawat, podczas gdy on podnosi mnie i zmusza abym objęła go nogami wokół pasa. Emocje biorą górę. Elijah sadza mnie na stoliku, z którego spada stos wcześniej ułożonych książek i zaczyna obsypywać pocałunkami moją szyję i dekolt. Jego bliskość, agresja w dotyku i zimne usta sprawiają, że całkowicie odpływam, oddając mu się do reszty...
Damon
Z czarownicami jest taki problem, że kiedy znajdą sobie jakiś szczytny cel, to udają, że dążenie do niego jest najlepszym wyborem ich życia. W ten oto sposób uznały wampiry za naturalnych wrogów i przekazują sobie to przekonanie z pokolenia, na pokolenie. Z tym, że im bardziej postępuje cywilizacja i im bardziej jesteśmy w potrzebie współpracy, tym częściej ta zasada się nie sprawdza. Czarownice mają słabość do wampirzych jednostek, ponieważ je pociągają i ciekawią, a do tego są źródłem ogromnych pokładów nadludzkich mocy.
- Tak więc i ja, w całym moim wampirzym życiu miałem do czynienia z czarownicami- mówię, patrząc na siedzącą na miejscu pasażera Bonnie, która grzecznie wysłuchuje mojej historii.- Niektóre traktowały mnie gorzej, inne lepiej, ale zawsze mogłem wyciągnąć z tego jakaś lekcję.
- Jaka lekcję wyciągniesz z zabierania mnie w podróż, w którą nie chciałam jechać?- pyta, wyraźnie zdenerwowana, a ja wywracam teatralnie oczami.
- Zobaczysz, że było warto, jak już będziemy na miejscu.
- Na miejscu, czyli gdzie?- pyta, a ja zerkam na nią i blado się uśmiecham.
- Kilka lat temu poznałem pewną czarownicę. Była młoda, energiczna, pełna życia i przede wszystkim chętna do współpracy. A ja potrzebowałem towarzystwa. Zaprzyjaźniliśmy się.
- Tak od razu?- dziwi się Bonnie, a ja piorunuję ją wzrokiem.
- Od razu!- odpowiadam, nie kryjąc oburzenia.- Poza tym oboje mieliśmy w tym interes.
- Jaki interes?
- Ona miała pewien problem z sabatem, a ja szukałem Tobiasa. Zawarliśmy umowę- wyjaśniam, patrząc uparcie przed siebie.
- I co? Pomogła ci go znaleźć?
- Tak- wzruszam ramionami.- A ja pomogłem jej i nasze drogi się rozeszły- dodaję nieco ciszej i delikatnie odchrząkuję. Czuję jak ogromna gula wyrasta w moim gardle i próbuje zmusić mnie do jakiegoś aktu tęsknoty, ale nic z tego. Nie należę do tego rodzaju ludzi. Bonnie wyjmuje telefon i znów zaczyna przeszukiwać mapy, a ja cicho wzdycham. Robi to odkąd tylko wyjechaliśmy poza miasto. Boi się i za wszelką cenę chce się dowiedzieć gdzie ją wiozę. Nagle wygląda jakby została olśniona. Jej ręce opadają niemrawo na kolana, a twarz odwraca się w moją stronę.
- Jedziemy do Londynu, prawda?- pyta szeptem a ja z ledwością powstrzymuję pchający się na moje usta uśmiech...
Katniss
Opieram się o drzwi wejściowe do sali Beatrice i uważnie ją obserwuję, podczas gdy Shane przedstawia jej i Tobiasowi sytuację.
- Byliśmy w lesie. Osady, które były założone jeszcze dwa dni temu zniknęły, a ślad po wilkach po prostu wyparował. Nie mogę ich wyczuć, wytropić, jakby zniknęli. A przecież to niemożliwe, mój instynkt by na to nie pozwolił- mówi, siedząc na jednym z krzeseł.- Powinienem słyszeć ich myśli, kiedy są blisko, a jeśli nie to powinienem ich czuć. Tymczasem jest tak, jakby nigdy nie odwiedzili tego miasta.
- Wycofali się?- pyta naiwna Tris, a ja nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Jest taka łatwowierna, że aż ciężko się na nią gniewać.
- Myślimy, że mają wsparcie czarownic- mówię, patrząc na mojego brata, który analizuje nasze słowa.- Ukryły ich, ale żeby tego dokonać muszą być blisko. Erin mówi, że rzeczywiście w mieście dzieje się coś dziwnego, ale nie może zlokalizować źródła mocy, która ją niepokoi. Ale za to Caroline wspomniała, że w mieście pojawiła się grupa kobiet. Matka właściciela tego baru i jej...
- Matka Stefana?- pyta Beatrice, a ja zerkam na nią, lekko marszcząc brwi.
- Znasz ją?
- Oczywiście, że tak! Nie wiedziałam, że wróciła do miasta. I co ona może mieć wspólnego z...- urywa, bo chyba dociera do niej powaga sytuacji. Opada ciężko na poduszki i splata ramiona na klatce piersiowej.- Świetnie- warczy, zamykając oczy i biorąc kilka głębokich wdechów przez nos.- Wszyscy naokoło są w temacie, tylko nie ja. Nawet Grethel - dodaje, a ja cicho się śmieję. Nie mogę uwierzyć, że właśnie taki ma w tym momencie problem. Tylko to ją interesuje. Tylko to, że nie czuje się wyjątkowo, tak jak my. Jest...urocza. Szybko odpycham od siebie te myśli i wracam spojrzeniem do Tobiasa.
- Musimy ich znaleźć- oświadczam, podchodząc nieco bliżej.- Jeżeli są dla nas nie do odnalezienia, mogą zaatakować w każdej chwili. A w tym momencie nie jesteśmy na to gotowi. Katherne i Elijah muszą w końcu stanąć na nogi i ściągnąć więcej pomocy, a Damon wyjechał rano do Londynu, zabierając ze sobą wnuczkę Erin. Ona sama nie może się narażać, bo ma w domu prawnuka, którym musi się opiekować. A na dodatek Beatrice wciąż przebywa w szpitalu i nie zapowiada się, aby miało się to zmienić.
- Oczywiście, że to się nie zmieni. Moja matka prędzej da się pociąć, niż wypuści mnie z tej sali- oznajmia nastolatka, a ja cicho wzdycham.
- Nie damy rady bronić domu, miasta i szpitala jednocześnie. A oprócz tych wilków, które chcą zemsty za swoją królową, jest jeszcze wataha Joshuy, która chce wstąpić w szeregi Białej Czarownicy- mówię, akcentując każdy ważny fakt dla naszej sprawy.- Gdyby odłączyli się od miejscowych, może byłoby nam łatwiej przekonać ich, że nie chcemy jej krzywdy. Tak, jak przekonaliśmy Josha, ale to niemożliwe, kiedy kryje ich zaklęcie maskujące- dodaję, a Beatrice odsuwa kołdrę i siada na skraju łóżka, spuszczając stopy na zimną posadzkę.
- A gdyby tak sami do mnie przyszli?- pyta, a ja poważnieję. Jest to pierwsze zdanie, które wypowiada jako jedna z nas, bez płaczu, drgawek i ogólnej paniki. Wygląda, jak słaba nastolatka, albo raczej słaby geniusz zbrodni. Jej oczy wręcz lśnią od podekscytowania.
- Przyjdą- oświadczam, opierając się na ramieniu Josha.- A my nie damy rady cię obronić.
- Może nie musimy jej bronić- odzywa się wilkołak, podnosząc na mnie wzrok. Widzę, że wpadł na jakiś pomysł i już się tego boję.- Przecież oni czują to, co ja. Chcą ją chronić. Jeżeli przyjdą i...
- Zobaczą, że nic mi nie jest, to nie będą dłużej zagrożeniem- dokańcza za niego Tris, a ja wymieniam porozumiewawcze spojrzenie z moim bratem. Oboje mamy wrażenie, jakbyśmy grali w jakimś filmie o nastoletnich bohaterach. Beatrice wpadła na jakiś sensowny pomysł po raz pierwszy i co najdziwniejsze plan ten może się udać. Nie jestem jednak pewna, jak zareaguje Tobias.
- Nie ma mowy, nie możemy ich wpuścić do szpitala- zauważa, a ja odwracam się i zaczynam przechadzać w tę i z powrotem, gorączkowo poszukując jakiegoś wyjścia z sytuacji.- Poza tym jaką mamy pewność, że to im wystarczy?
- Tam jest mój brat!- unosi się Josh, wstając z krzesła.- Znam go i wiem co czuje! Może myślicie, że macie to pod kontrolą, ale nie wierzę, że nasi już się tutaj nie kręcą i nie badają otoczenia. Na pewno są tutaj każdego dnia i tylko czekają na okazję, aby dostać się do Beatrice.
- Co nie oznacza, że mamy im na to pozwolić!- warczy Tobias, również wstając i patrząc wyzywająco na wilkołaka. Oboje się spinają, a ja w końcu to widzę. Joshua jest oddany Białej Czarownicy, a Tobias ją kocha. Przepowiednia się spełnia.
- Wystarczy- oznajmiam, stając pomiędzy nimi. Kładę dłoń na klatce piersiowej Joshuy i zmuszam go, aby wycofał się do drzwi, po czym spoglądam w oczy Tobiasa.- Wymyślimy coś innego, okej?- pytam, a on kiwa przytakująco głową.
- Nie będzie takiej potrzeby- odzywa się spokojnie Beatrice i ujmuje dłoń mojego brata.- Ja pójdę do nich- dodaje, a ja unoszę wysoko brwi, nie kryjąc zdziwienia jej oświadczeniem.- Jeżeli mam już być powodem waszych problemów, to chcę się na coś przydać- tłumaczy, a Tobias już otwiera usta, aby ją zrugać, kiedy ucisza go, unosząc dłoń.- Jeżeli chcecie tu zostać, wszyscy musimy trzymać się razem.
Bonnie
Lokal, do którego wchodzimy jest inny niż reszta w tej dzielnicy. W przeciwieństwie do tamtych, w tym jest tylko kilka osób, pochowanych po kątach. Za barem stoi niska nastolatka, podobna do naszej miastowej Valerie, która ani drgnie, kiedy siadamy na stołkach. Damon ją wzywa i zamawia dwa drinki, ale poprawiam go i proszę o wodę z cytryną. W tym miejscu jest coś nie tak. Czuję dziwne drgania za każdym razem, kiedy czegoś się dotknę i moja energia słabnie. Jakby wszystkie rzeczy były zaczarowane, albo przeklęte. Nigdy nie mogę do końca sprecyzować swoich odczuć, zwłaszcza, kiedy jestem zdenerwowana, a teraz umieram z stresu. Nie wiem co to za miejsce i kogo tutaj spotkamy. Nie wiem czego powinnam oczekiwać i na co się przygotować, a Damon wciąż nie odpowiada na moje pytania. Mam ochotę wyjść i wrócić do domu autobusem. Z tym, że Bornoldswick jest na drugim krańcu świata.
Grzecznie więc czekam, aż rozwinie się sytuacja. Kelnerka stawia przed nami dwie szklanki, a Damon prosi, aby momencik zaczekała.
- Dawniej, kiedy tu bywałem na scenie śpiewała tak śliczna kobieta- oświadcza, patrząc na znudzoną dziewczynę.- Miała takie loki i ciemną karnację, a poza tym chyba była spokrewniona z właścicielem tego miejsca- tłumaczy, a żująca teatralnie gumę blondynka ogląda swoje zadbane paznokcie.
- Paloma?- pyta, unosząc wzrok na mojego towarzysza, a on na moment poważnieje.
- Tak- uśmiecha się, nieco zbyt uroczo.- Paloma- potwierdza, a nastolatka wskazuje na ścianę za swoimi plecami.
- Druga z lewej?- dopytuje, a ja zerkam na wiszące za nią fotografie. Przedstawiają rodzinę właścicieli tego baru, stojących przed wejściem. Nic oprócz nich się nie zmieniało. Wciąż te same barwy i ta sama nazwa na neonowym szyldzie. Tylko stojąca na czele osoba zawsze inna. Zerkam na drugie zdjęcie od lewej i zapiera mi dech w piersi. Młoda kobieta, ubrana w skórzaną kurtkę i czerwoną koszulę w kratę, wygląda na fotografii zniewalająco. Ma ciemną karnację, czekoladowe oczy, ale najbardziej widoczna jest burza jej przepięknych, gęstych, długich loków, opadająca na jej ramiona.
- Właśnie ta- odpowiada rozmarzony Damon, a ja odrywam oczy od ściany i znów na niego zerkam. Sam nie może przestać napawać się tym widokiem. A więc łączyło ich coś więcej, niż zwykła przyjaźń.
- Masz nieco nieaktualne wiadomości- oświadcza dziewczyna, przechylając głowę na bok. Damon czaruje ją swoim wyglądem i tym dziwacznym spojrzeniem, które dla mnie jest bardziej zabawne, niż uwodzicielskie.- Paloma już tutaj nie śpiewa.
- Nie? A gdzie?- pyta mój towarzysz, wyraźnie przejęty.
- Ona jest tutaj właścicielką- wyjaśnia blondynka, a wampir unosi wysoko brwi. Siedzę, nieco znudzona tą ich wymianą zdań i rozglądam się dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś punktu zainteresowania. I odnajduję. W rogu, obok drzwi siedzi kobieta. Ma ciemną karnację, rude włosy i długie, czerwone paznokcie, którymi zarysowuje różne wzory na blacie stolika. Jej usta poruszają się szybko w rytm słów. Podnosi głowę, patrzy w moim kierunku i nieustannie wyszeptuje słowa zaklęcia.
- Damon- szepczę, próbując zwrócić na siebie uwagę wampira, ale nie reaguje. Tymczasem czarownica zaczyna mówić głośniej, podnosząc się od stolika i idąc w naszą stronę.- Damon!- warczę, łapiąc go za ramię i zmuszając, aby zauważył, co się dzieje. Trzy kobiety, rozrzucone po barze okazują się znać, a nawet współpracować. Łacina wychodzi z ich ust, okrążają nas i rzucają obce mi zaklęcia.
- Ach, no i zapomniałam- odzywa się kelnerka zza naszych pleców.- Czekałyśmy na ciebie naprawdę długo- tłumaczy, kiedy oboje patrzymy w jej rozweseloną twarz.
Czuję, jak jakaś niewidzialna siła zaciska pętlę wokół mojego karku i odcina mi dopływ tlenu. Łapię się za szyję i pochylam, chcąc złapać oddech. W tym samym momencie Damon wydaje okrzyk bólu i łapiąc się za głowę pada na podłogę. Upadam obok niego, a przed oczami pojawiają mi się ciemne plamy. Powoli tracę przytomność. Zanim nastanie ciemność, widzę wychylającą się zza lady baru nastolatkę.
- Trzeba mieć tupet, żeby po czymś takim jeszcze tutaj wracać- oświadcza, a czarownica, która siedziała obok drzwi, stawia stopy tuż obok mojej głowy.
- Nic im nie róbcie, Paloma musi ich zobaczyć.
Jejsiu co ty sie dzieje co z Damonem o co chodzi masakra juz sie nie moge doczekac kolejnego. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńTen rozdział miał się skupić na sytuacji Damona, ale jak zwykle wpakowałam Tobiasa i Tris i mi nie wyszło :D Ale obiecuję, że w następnym wszystko się wyjaści! Dziękuję za komentarz ;*
UsuńPrzede wszystkim masz cudowny szablon <3 Bardzo mi się podoba jest taki klimatyczny ;)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo fajny cieszę się, że Tobias wreszcie zrozumiał co czuje do Tris. Ja też jestem fanką Nicholasa Sparksa :D i coraz bardziej lubię Tris. Cieszy mnie jej odwaga ;)
Oczywiście pozostała część rozdziału też jest fajna, ale najbardziej podobał mi się wątek Tobiasa i Tris. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Życzę weny na kolejne rozdziały :)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
PS. Dziękuję za odpowiedź na LBA :)
Bardzo dziękuję! Szablon zawdzięczam Maggie ;*
UsuńA co do Tris i Tobiasa to są moją ulubioną parą także i mniej więcej dlatego jest ich tak dużo w każdym poście :D Więc nie mam Ci za złe lubienia ich :D :*
Strasznie mi się spodobał ten blog. Ma coś w sobie, że mogłabym go czytać i czytać. :D jeszcze do tego ten piękny szablon. Spodobał mi się wątek z Tris i Tobiasem oraz jestem ciekawa co się dzieje z Damonem. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :*
OdpowiedzUsuńCieszę się, a więc czytaj ile wlezie :D
UsuńDziękuję za pozostawienie opinii ! :*
Zabije Cię kiedyś za takie końcówki. Kobieto, każesz nam usychać z ciekawości. Co z Damonem? Co z Bonnie?
OdpowiedzUsuńCzemu Katniss nie wpadła na ten pomysł wcześniej tylko akurat Trice wpadło to do głowy, przecież to takie proste i logiczne.
No i w końcu Katherine zrozumiała.. Eehhh... To się musiał chłopczyna namęczyć, choć coś czuję, że później będzie bardziej zmęczony...
Ekhemm...
Czekam na kolejny rozdział. Wstaw go szybko :)
Całusy :*
PS Nowe rozdziały na
czarny-pan-powraca.blogspot.com
I jutro nazwy rozdział na
uwazaj-o-czym-snisz.blogspot.com
Nie zabijaj! Wszystko się wyjaśni :D
UsuńMoże to była zbyt proste dla Katniss? To bardzo złożona osobowość i przede wszystkim pesymistyczna. Nie sądziła, że Tris może do czegoś się przydać, raczej, że będzie kulą u nogi. Stąd jej zdziwienie :D
Dzięki za komentarz :)
Hejo kochana! :3
OdpowiedzUsuńJestem ja, jak zawsze spóźniona xD
Wow. Zaczyna się dziać jeszcze więcej :D
Jeeeejkuu! Katherine i E... No za nic nie mogę zapamiętać jego imienia xD No ale wrócili do siebie! Jupi! Przynajmniej tak wywnioskowałam. Lecę dalej! ♥
Maggie